czwartek, 24 stycznia 2013

Biedronko kocham cię! Karmelki z czerwonych pomarańczy z solą morską i tonką. Dla Klaudyny.



Mały.
Prostokątny.
Owinięty w papierek.
Właściwie nic wielkiego.
Po prostu - cukierek.
Zwykła rzecz, jak wiele.


W kieszeni płaszcza.
Na dnie torebki.
Upchnięty w szufladzie, zapomniany. 
I ten w dłoni, który właśnie trzymasz
i za chwilę rozwiniesz  z papierka.
Jaki jest?


Cukierek.
Właściwie nic wielkiego, a jednak...
Potrafi przełamać lody.
Wymalować najpiękniejszy uśmiech.
Przywrócić nadzieję.
Osłodzić najbardziej gorzkie chwile.


Słodki cudotwórca. 
Jaki lubisz najbardziej?
Twardy z płynnym nadzieniem,
ciągnący jak krówka, czy miękki jak ptasie mleczko, 
owocowy czy czekoladowy?


Karmelek. 
Wybieram karmelek. 
Nie, powinnam się poprawić.
Wybieram cały słój pełen karmelków w kolorowych papierkach.
Domowych.
O smaku czerwonych pomarańczy otulonym słodyczą karmelu i mgiełką aromatu tonki.
Z chrupiącymi kryształkami soli morskiej, która idealnie równoważy emocje 


Domowe karmelki to coś więcej niż gwiazdka z nieba - odległa i niedostępna. 
To marzenie, które się spełnia.
Cudownie pachnie.
Ciągnie jak trzeba.
Rozpływa w ustach.
I smakuje szczęściem.


Cukierki.
Dziecinne marzenie zjadane oczami przez szyby sklepowych wystaw.
O kieszeniach pełnych słodyczy.
O domowej fabryce cukierków.


To nic, że nie jesteś już dzieckiem.
Marzenia się nie starzeją.
Nawet teraz możesz zostać czarodziejem.
Spełnić marzenie i zamienić kuchnię w domową fabrykę cukierków. 
Takie małe, niepozorne, a cieszą bardziej niż największy prezent. 


Domowy chleb.
Domowy ser.
Domowe konfitury.
Domowe cukierki. 
Pomyśl ile szczęścia może pomieścić dom. 
Jak może pięknie pachnieć i jaka niezwykła historia może snuć się przez komin razem z ciepłem, które się z niego wydobywa. 


To może być Twój dom i Twoja historia. 
To mogą być Twoje cukierki.
Pierwsze, a potem kolejne.
A może to będą właśnie karmelki? 


I ja spełniłam swoje marzenie - o czerwonych pomarańczach. 
Wypatrywałam ich od lat. Zupełnie nie rozumiem dlaczego tak trudno je dostać. Niespodziewanie pewne ponure popołudnie zamieniło się w jeden z najszczęśliwszych dni tego roku - Znalazłam! Są! 
Leżą sobie wśród innych owoców w ... Biedronce
Cały sklep słyszał mój okrzyk radości. Byłam bliska wycałowania sprzedawcy, gdyby nie to, że był ze mną W. i to na niego spadł deszcz całusów.


Nie, to nie jest wpis reklamowy. Nikt mnie o nic nie prosił, nikt nie zapłacił, nic w zamian nie dostanę. 
Po prostu - kocham Biedronkę za te przepyszne, soczyste, wymarzone czerwone pomarańcze! 
Gdyby nie one, te najpyszniejsze na świecie karmelki nadal pozostałyby tylko marzeniem. 


Karmelki dedykuję Klaudynie - to Ona naprowadziła mnie na właściwy trop, gdy pod koniec roku znów zaczęłam poszukiwania pomarańczy. 
Klaudyna! Wiem, że nie wystarczy jeden, a nawet cały słój karmelków, by zmienić to, co nieodwracalne, ale wierzę, że ta odrobina słodyczy pozwoli choć na chwilę zapomnieć o smutku ....


KARMELKI Z CZERWONYCH POMARAŃCZY Z SOLĄ MORSKĄ I TONKĄ
Blood Orange Caramels with Sea Salt and Tonka

3 szklanki soku z czerwonych pomarańczy, odecedzonego
1 szklanka białego cukru
1 szklanka cukru trzcinowego
 115 gr masła w temperaturze pokojowej
1/3 szklanki śmietany kremówki (użyłam 30%)
szczypta startego ziarna tonki (można pominąć lub zastąpić ekstraktem z wanilii - 1 łyżeczka)
1 szklanka migdałów (pominęłam)
2 łyżeczki soli morskiej w płatkach (użyłam gruboziarnistej)
masło do wysmarowania formy


Kwadratową formę o średnicy 20 cm wyłożyć papierem do pieczenia i lekko natłuścić masłem. Wyciśnięty i odcedzony sok z pomarańczy przelać do rondla z grubym dnem i wstawić na ogień do momentu aż się zagotuje. Ogień zmniejszyć i nadal gotować, aż płyn zredukuje się do 1/3 szklanki (zajmie to ok. 30 minut). 


Zdjąć z ognia, wmieszać oba rodzaje cukru, masło i śmietanę. Ponownie wstawić na duży ogień i cały czas mieszając doprowadzić do zagotowania. W tym momencie zmniejszyć ogień i gotować do momentu aż termometr cukierniczy pokaże temperaturę 120 stopni (trwa to ok. 10-15 minut). Jeśli nie macie termometru cukierniczego, można zanurzyć pół łyżeczki karmelowej masy w szklance lodowato zimnej wody - jeśli masa zastygnie i zamieni się w elastyczną kulkę, jest gotowa). 


Gotową masę zdjąć z ognia, wmieszać tonkę lub ekstrakt wanilii i natychmiast przelać do przygotowanej wcześniej formy i posypać z wierzchu solą morską. Odstawić w chłodne miejsce do zastygnięcia na ok. 2 godziny. Gdy masa stwardnieje przy pomocy ostrego noża można pokroić ją na dowolnej wielkości kawałki i zawinąć w papierki. Jeśli nie planujecie zawijania w papierki, po pokrojeniu karmelki najlepiej rozdzielić, gdyż trzymane w temperaturze pokojowej zaczynają się ze sobą sklejać. 


* przepis, z moimi zmianami,  pochodzi z tej strony - klik

środa, 16 stycznia 2013

Jednomyślmość i podwójne szczęście. Czekoladowe croissants z Moniką.





Zbudziłeś się pierwszy.
Ubrałeś się bezszelestnie; niczym indiański tropiciel przekradłeś się przez pokoje. 
Drzwi wejściowe otwarłeś i zamknąłeś z precyzją zegarmistrza i oto jesteś na porannym chodniku, w błękicie świtu obrębionym różem - połączenie w złym guście, ale chłód potrafi uszlachetnić wszystko.


Wydmuchujesz obłoczki pary; czujesz się swobodnie i lekko - po prostu czujesz, że jesteś.
To nawet lepiej, że do piekarza jest kawałek drogi. Z rękami w kieszeniach wyprzedzasz cały świat - każdy twój krok jest świętem.

Łapiesz się na tym, że idziesz krawężnikiem jak wtedy, kiedy byłeś mały - czyżby najważniejsze były marginesy, krawędzie rzeczy? 

To czas w stanie czystym - skromny łup podkradziony dniu, gdy wszyscy jeszcze pogrążeni są we śnie. 


Prawie wszyscy.
Konieczne u celu jest ciepłe światło piekarni - tak naprawdę to są jarzeniówki, ale myśl o cieple nadaje im poblask bursztynu. 
Kiedy się zbliżasz, widzisz, że witryna zaparowana jest tak właśnie jak trzeba.




W "dzień dobry" pani piekarzowej słychać radosną życzliwość, zarezerwowaną wyłącznie dla porannych ptaszków - przymierze ludzi świtu. 
- Poproszę pięć rogalików i bagietkę, tylko nie za bardzo wypieczoną! 
A potem z głębi sklepu wyłania się piekarz w obsypanym mąką fartuchu i pozdrawia cię, jak w godzinie bitwy składa się hołd nieustraszonym. 


I znowu jesteś na ulicy. Czujesz, że to już nie będzie to - droga z powrotem. Chodnik jak gdyby stracił na wolności i trochę się zmieszczanił przez tą bagietkę pod łokciem, przez ten pakiecik z rogalikami. 


I wtedy sięgasz po rogalik.
Jest ciągle jeszcze ciepły, miękki. 
Takie małe łakomstwo, gdy maszerujesz w chłodzie - i wtedy jakby cały zimowy poranek zamienił się nagle w rogalik, ty sam zaś stałbyś się piecem, domem, przytulnym schronieniem. 


Przenika cię jasność; zwalniasz troszeczkę, by przejść przez błękit, szarość i róż, który już przygasa. Zaczyna się dzień - za tobą już wszystko, co najlepsze.  *


Czy rzeczywiście?
W tej historii pewnie tak, ale w życiu nie do końca.
Jeśli bowiem nie piekliście jeszcze swoich, domowych croissants, to uwierzcie, wszystko co najlepsze dopiero przed Wami! 


Miały być pączki, arabskie, rok temu albo jeszcze dawniej. Ale jakoś nam jednak nie było do nich po drodze. Dałyśmy sobie czas, bez pośpiechu, presji, tak jest najlepiej.
Poczekałyśmy, aż nasze myśli pójdą w jedną stronę.


Aż w końcu naszła nas ochota na duuuuużo wałkowania, na francuskie i na drożdże. 
Jednym słowem na podwójne szczęście, jak to nazwała Monika
Jednomyślność. Tak dosłowna, że aż nas zaskoczyła.
A więc croissants - koniecznie razem, bo to takie wyzwanie, że samemu się nie chce


Ileż to lat przymierzałam się do upieczenia croissants! I dlaczego nie upiekłam ich wcześniej?!
... wałkowanie, składanie - te wszystkie niepotrzebne uprzedzenia, że trudno, że dużo czasu ...
Tak, wałkowania jest sporo, składania też, czasu również należy pilnować, ale przecież nie są to jakieś absurdalne, niemożliwe do spełnienia warunki!   Te same rzeczy robimy piekąc drożdżówkę czy chleb, z tą różnicą, że przy croissants pewne czynności musimy powtórzyć kilka razy. Sami widzicie - nie ma powodu, by się wykręcać i odmawiać sobie jednej z najwspanialszych przyjemności - domu pachnącego ciepłymi, maślanymi croissants



Oczywiście, wiem, że znacznie łatwiej pójść do piekarni i kupić gotowe rogaliki, ale przecież nie wszyscy mają w pobliżu dobrą piekarnię. Niemal wszyscy mają za to na wyciągnięcie dłoni wałek, mąkę, masło, cukier i drożdże! 
Kto nie piekł, nie wie co traci! 
Wpiszcie upieczenie croissants na listę tegorocznych postanowień:)


Upiekłam czekoladowe croissants, które przygotowuje się łącząc masło z gorzkim kakao. Efekt przerósł moje oczekiwania. Rogaliki są cudownie maślane i mają niebywale uzależniający czekoladowy aromat. 
Z podanych w przepisie proporcji powstało 12 croissants. Z reszty ciasta upiekłam 6 pain  au chocolat (ciastka nadziewane czekoladą - użyłam gorzkiej z kawałkami kandyzowanej pomarańczy - były boskie!) oraz 4 pain au raisin - czyli ślimaki z rodzynkami - a u mnie z kandyzowaną pigwą (zastąpiłam nią tradycyjnie używane rodzynki, których szczerze nie znoszę). 

Zapytacie o smak. Brak mi słów - cudowny, maślany, czekoladowy. Ciasto chrupie z wierzchu, ciągnie się w środku. Pachnie, kusi, uzależnia. Już po pierwszym urwanym kawałku zawędrowałam myślami na ukochane francuskie uliczki i nie prędko stamtąd wróciłam.

Monika! Dziękuję - mogłabym z Tobą przewałkować jeszcze nie jeden dzień i nie jeden kilogram mąki;) 


Croissant, czyli rogalik, to najbardziej popularne francuskie pieczywo śniadaniowe. Tak naprawdę pochodzi jednak z Węgier. Croissant w dosłownym tłumaczeniu oznacza "sierp księżyca", a z nadaniem tej nazwy wiąże się cała historia. W XVII wieku Turcy oblegający Budapeszt zaczęli drążyć po murami miasta podkop. Zauważyli to piekarze, którzy o świcie podążali do pracy. Wszczęli natychmiast alarm i Turcy musieli się wycofać. Jako znak swego zwycięstwa piekarze uformowali z ciasta francuskiego pieczywo w formie półksiężyca - symbolu potęgi tureckiej. 
Rogaliki zrobiły furorę w Wiedniu, skąd dopiero w XVIII wieku trafiły do Francji za sprawą królowej Marii Antoniny, z pochodzenia Austriaczki.**



CROISSANTS CZEKOLADOWE

ETAP 1
Ciasto podstawowe:
28 gr świeżych drożdży
3 i 3/4 szklanki mąki
1/2 szklanki cukru
2 łyżeczki soli
1 szklanka letniego mleka 

Do miksera wsypać mąkę, cukier, sól i pokruszone drożdże. Wlać letnie mleko i zagnieść. Jeśli ciasta wydaje się za suche, można dodać odrobinę więcej mleka. Zagniatać do momentu aż ciasta stanie się elastyczne i nie będzie się kleić. Miskę z ciastem przykryć folią kuchenną i odstawić na 30 minut, by odpoczęło i aby zawiązał się  gluten. Następnie przełożyć do lodówki na minimum 8 godzin lub najlepiej na całą noc. Oczywiście, można ciasto zagniatać ręcznie - decyzja zależy od "piekarza".


Masa maślana:

500 gr masła miękkiego masła
1/2 filiżanki gorzkiego kakao

Masło utrzeć w mikserze na gładką masę. Dodać kakao i nadal ucierać, aż kakao idealnie połączy się z masłem. Przełożyć na folię kuchenną i uformować z masy maślanej kwadrat o bokach ok.15-17 cm. Zawinąć szczelnie w folię i wstawić do lodówki na 8 godzin lub najlepiej na całą noc. 


ETAP II

Schłodzone wcześniej ciasto wyjąć z lodówki i przełożyć na podsypany mąką blat. Rozwałkować na prostokąt o bokach ok. 20 x 40 cm. Pędzelkiem usunąć nadmiar mąki. Na środku ułożyć masę maślano-kakaową i zlepić w taki sposób, aby boki ciasta zalepiły masło (przypomina to składanie koperty). Powstanie jakby pakunek z masłem w środku. Tak złożone ciasto rozwałkować na na prostokąt o wymiarach ok. 40 x 20 cm. Ponownie owijamy w folię kuchenną i wkładamy do lodówki na 1-2 godziny. 


ETAP III 

Pierwsze składanie:
Wyjąć ciasto z lodówki i ułożyć na podsypanym mąką blacie. Rozwałkować na prostokąt o wymiarach ok. 90 x 20 cm, pędzelkiem usunąć nadmiar mąki i złożyć na 3 części, jak przy składaniu listu - 1/3 ciasta do środka i nakryć pozostałą 1/3 ciasta. Owinąć w folię kuchenną i włożyć do lodówki na min. 2 godziny. Czynność powtórzyć jeszcze 2 razy, wykonując dokładnie te same czynności.

Drugie i trzecie składanie:
Schłodzone ciasto wykładamy na blat, przekręcając o 90 stopni tak, aby przed nami leżał prostokąt o krótszym boku podstawy. Rozwałkować na prostokąt o wymiarach ok. 90 x 20 cm, pędzelkiem usunąć nadmiar mąki i ponownie złożyć na 3 części, jak przy składaniu listu - 1/3 ciasta do środka i nakryć pozostałą 1/3 ciasta. Owinąć w folię kuchenną i włożyć do lodówki na min. 2 godziny. Po tym czasie powtórzyć całą procedurę jeszcze raz. 
Na tym etapie ciasto jest gotowe do formowania rogalików, ale można je też lekko złożyć i przełożyć do lodówki na noc (tak zrobiłam). Następnego dnia już nie wałkować, jedynie rozwinąć i przystąpić do formowania rogalików. 
Oryginalny przepis podaje, że tak przygotowane ciasto można także zamrozić, a następnie rozmrażać przez całą noc w lodówce. 


ETAP IV
Po trzech składaniach ciasto jest gotowe do formowania rogalików. Powinno być rozwałkowane na grubość ok. 5 mm. Do wycięcia rogalików może posłużyć papierowy szablon trójkąta o wymiarach 9 x 21 cm. Przycięte kawałki ciasta zwijamy w rogaliki i układamy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Nakrywamy ściereczką i odstawiamy do wyrośnięcia na ok. 1,5 - 2 godzin. Po tym czasie smarujemy jajkiem roztrzepanym z mlekiem i wsadzamy do piekarnika z termoobiegiem nagrzanego do temperatury 240 stopni. Zaraz po włożeniu rogalików do piekarnika zmniejszamy temperaturę do 190 stopni i pieczemy przez ok. 15 minut.
Upieczone rogaliki przekładamy na kratkę do studzenia i wstrzymujemy się z bólami do momentu aż dobrze ostygną.***


* cytuję opowiadanie "Rogalik na chodniku" z książki "Pierwszy łyk piwa i inne drobne przyjemności" autorstwa P. Delerm
** informacje o croissants pochodzą z książki CULINARIA Kuchnie Europy, wyd. Konemann
*** cenne wskazówki dotyczące przygotowania croissants zaczerpnęłam od Moniki - klik, której słuszne słowa cytuję w przepisie 
**** przepis na czekoladowe croissants pochodzi z tej strony - klik 

wtorek, 8 stycznia 2013

Tylko nie kisiel. Gelo di canella i laski w kuchni.



Napisała: "A może zrobimy razem kisiel?"
Zamarłam.
Ciarki przeszły mi po plecach, włosy stanęły dęba, nie wspomnę już o gęsiej skórce.
Zwariowała?!
Żartuje?!


Gorzej. 
Pisze całkiem poważnie!
I co teraz?
Odmówić, najprościej.
Waham się. 


Nie chcę robić przykrości. 
Tyle umawiania się, taka radość ze wspólnego wejścia do kuchni...
I wszystko po to, żeby zrobić za przeproszeniem ... kisiel?!
Przesadziła!


Mogę biegać godzinami po sklepach w poszukiwaniu koniecznego składnika; mogę odwołać spotkanie, żeby wejść do kuchni i gotować tylko z Nią; mogę poświęcić wolne popołudnie na niezbędne przygotowania i mogę nawet wstać o świcie, żeby złapać dobre światło, ale robić to wszystko dla kisielu?! 
O nie!


Są granice przyzwoitości, których się nie przekracza.
Szykuję się do odmowy. Kisielu robić nie będę. 
Nie przełknę. Nie ugotuję. Nie powącham. Nie!
Nienawidzę kisielu!


Powiedzieć jej wprost czy ubrać w elegancję?
Ale po co? Czy kisiel na nią zasługuje?
Ciągnąca się, kleista zawiesina. Kto ją w ogóle wymyślił? 
Po co komu na talerzu galaretowata meduza? 


Wiem. Nie jestem obiektywna. Znam nawet takich, którzy za porcję kisielu są w stanie oddać ostatnią czekoladkę...
Ale ja jeść ani gotować kisielu nie będę. Nawet z Małgosią
Koniec kropka. 


Zabieram się za odpisanie. 
Szukając mimo uniesienia odpowiednich słów odmowy, wzrok schodzi niżej i zaczyna prowadzić po końca wiadomości, której na widok słowa "kisiel" nie doczytałam.
"Wiesz, to właściwie nie jest kisiel, tylko galaretka".


Brakuje mi powietrza!
Nie daruję jej.
Omal nie zemdlałam z przerażenia na myśl o kisielu, a jej chodzi o galaretkę?! 
Dziewczyno! Nie rzuca się takich słów jak "kisiel" nadaremno!


Nabieram więcej powietrza, żeby dotrwać do końca wiadomości:
"... Wiesz, chodzi o taki sycylijski deser" - zaczynam się uspokajać, tętno wraca do normy - " To właściwie galaretka. Cynamonowa."
Mów do mnie jeszcze... 


Cynamonowa.... , to słowo uspokaja jak kołysanka z dzieciństwa. 
Z tego niespodziewanego, cynamonowego błogostanu wyrywa mnie jedno zasadnicze pytanie: 
"Nie mogłaś pisać od razu zamiast straszyć tym kisielem?!"


W zasadzie nie powinno mnie to jednak dziwić. Ukończyła dziennikarstwo - wykorzystała swoje umiejętności: zbudowała napięcie, rozpętała aferę i wyszła z tego obronną ręką, bo gelo di cannella okazała się strzałem w dziesiątkę! 


Nie jest z kisielem! To najważniejsze:)
Smakuje doskonale.
Robi się bardzo prosto, choć wymaga czasu. 
I jest tak cudownie cynamonowa, że ukojona tym wspaniałym smakiem zupełnie zapomniałam o koszmarnej meduzie.
Co dalej? 
Odpowiedź jest tylko jedna - chwytajcie za laski i pędźcie do kuchni. 

 ***

U Małgosi na blogu Desperate Housewife zobaczycie jej wersję gelo di cannella
Małgosiu! Dziękuję za wspólne, cynamonowe chwile i za przepis, do którego wrócę jeszcze nie jeden raz.


GELO DI CANNELLA - GALARETKA CYNAMONOWA
/proporcje na 4 osoby/

500 ml wody
15 gr cynamonu w laskach
160 gr cukru
60 gr mąki kukurydzianej
50 gr gorzkiej czekolady
pistacje do ozdoby
*opcjonalnie adwokat


Deser jest dla mnie skrzyżowaniem galaretki z budyniem. Ma kremową konsystencję, dodatek czekolady idealnie współgra z cudownym, cynamonowym aromatem.
Bazowałam na przepisie przesłanym przez Małgosię. Jego autorką jest mieszkająca we Wloszech Brytyjka, Valentina Harris. Zmieniłam nieco proporcje, zmniejszając przede wszystkim ilość użytego cukru. Oryginalny przepis podawał 300 gr, co wydało mi się zdecydowanie za dużo.
Przygotować garnek z zimną wodą, wrzucić laski cynamonu. Zagotować, gotować 5 minut, po czym odstawić na 12 godzin. Ostrożnie przecedzić, płyn wlać z powrotem do garnka. Dodac cukier i rozpuszczoną w części wody cynamonowej mąkę kukurydzianą. Zagotować i gotować powoli aż masa zgęstnieje. Zdjąć z ognia, dodać czekoladę i mieszać aż się rozpuści. Przelać do jednego dużego lub kilku małych naczyń i odstawić do schłodzenia. Po schłodzeniu i stężeniu wyjąć z naczynia, obrócić do góry nogami i podawać udekorowane np. pistacjami. Świetnie smakuje podany z adwokatem.

Drukuj przepis

LinkWithin

Related Posts with Thumbnails