wtorek, 8 stycznia 2013

Tylko nie kisiel. Gelo di canella i laski w kuchni.



Napisała: "A może zrobimy razem kisiel?"
Zamarłam.
Ciarki przeszły mi po plecach, włosy stanęły dęba, nie wspomnę już o gęsiej skórce.
Zwariowała?!
Żartuje?!


Gorzej. 
Pisze całkiem poważnie!
I co teraz?
Odmówić, najprościej.
Waham się. 


Nie chcę robić przykrości. 
Tyle umawiania się, taka radość ze wspólnego wejścia do kuchni...
I wszystko po to, żeby zrobić za przeproszeniem ... kisiel?!
Przesadziła!


Mogę biegać godzinami po sklepach w poszukiwaniu koniecznego składnika; mogę odwołać spotkanie, żeby wejść do kuchni i gotować tylko z Nią; mogę poświęcić wolne popołudnie na niezbędne przygotowania i mogę nawet wstać o świcie, żeby złapać dobre światło, ale robić to wszystko dla kisielu?! 
O nie!


Są granice przyzwoitości, których się nie przekracza.
Szykuję się do odmowy. Kisielu robić nie będę. 
Nie przełknę. Nie ugotuję. Nie powącham. Nie!
Nienawidzę kisielu!


Powiedzieć jej wprost czy ubrać w elegancję?
Ale po co? Czy kisiel na nią zasługuje?
Ciągnąca się, kleista zawiesina. Kto ją w ogóle wymyślił? 
Po co komu na talerzu galaretowata meduza? 


Wiem. Nie jestem obiektywna. Znam nawet takich, którzy za porcję kisielu są w stanie oddać ostatnią czekoladkę...
Ale ja jeść ani gotować kisielu nie będę. Nawet z Małgosią
Koniec kropka. 


Zabieram się za odpisanie. 
Szukając mimo uniesienia odpowiednich słów odmowy, wzrok schodzi niżej i zaczyna prowadzić po końca wiadomości, której na widok słowa "kisiel" nie doczytałam.
"Wiesz, to właściwie nie jest kisiel, tylko galaretka".


Brakuje mi powietrza!
Nie daruję jej.
Omal nie zemdlałam z przerażenia na myśl o kisielu, a jej chodzi o galaretkę?! 
Dziewczyno! Nie rzuca się takich słów jak "kisiel" nadaremno!


Nabieram więcej powietrza, żeby dotrwać do końca wiadomości:
"... Wiesz, chodzi o taki sycylijski deser" - zaczynam się uspokajać, tętno wraca do normy - " To właściwie galaretka. Cynamonowa."
Mów do mnie jeszcze... 


Cynamonowa.... , to słowo uspokaja jak kołysanka z dzieciństwa. 
Z tego niespodziewanego, cynamonowego błogostanu wyrywa mnie jedno zasadnicze pytanie: 
"Nie mogłaś pisać od razu zamiast straszyć tym kisielem?!"


W zasadzie nie powinno mnie to jednak dziwić. Ukończyła dziennikarstwo - wykorzystała swoje umiejętności: zbudowała napięcie, rozpętała aferę i wyszła z tego obronną ręką, bo gelo di cannella okazała się strzałem w dziesiątkę! 


Nie jest z kisielem! To najważniejsze:)
Smakuje doskonale.
Robi się bardzo prosto, choć wymaga czasu. 
I jest tak cudownie cynamonowa, że ukojona tym wspaniałym smakiem zupełnie zapomniałam o koszmarnej meduzie.
Co dalej? 
Odpowiedź jest tylko jedna - chwytajcie za laski i pędźcie do kuchni. 

 ***

U Małgosi na blogu Desperate Housewife zobaczycie jej wersję gelo di cannella
Małgosiu! Dziękuję za wspólne, cynamonowe chwile i za przepis, do którego wrócę jeszcze nie jeden raz.


GELO DI CANNELLA - GALARETKA CYNAMONOWA
/proporcje na 4 osoby/

500 ml wody
15 gr cynamonu w laskach
160 gr cukru
60 gr mąki kukurydzianej
50 gr gorzkiej czekolady
pistacje do ozdoby
*opcjonalnie adwokat


Deser jest dla mnie skrzyżowaniem galaretki z budyniem. Ma kremową konsystencję, dodatek czekolady idealnie współgra z cudownym, cynamonowym aromatem.
Bazowałam na przepisie przesłanym przez Małgosię. Jego autorką jest mieszkająca we Wloszech Brytyjka, Valentina Harris. Zmieniłam nieco proporcje, zmniejszając przede wszystkim ilość użytego cukru. Oryginalny przepis podawał 300 gr, co wydało mi się zdecydowanie za dużo.
Przygotować garnek z zimną wodą, wrzucić laski cynamonu. Zagotować, gotować 5 minut, po czym odstawić na 12 godzin. Ostrożnie przecedzić, płyn wlać z powrotem do garnka. Dodac cukier i rozpuszczoną w części wody cynamonowej mąkę kukurydzianą. Zagotować i gotować powoli aż masa zgęstnieje. Zdjąć z ognia, dodać czekoladę i mieszać aż się rozpuści. Przelać do jednego dużego lub kilku małych naczyń i odstawić do schłodzenia. Po schłodzeniu i stężeniu wyjąć z naczynia, obrócić do góry nogami i podawać udekorowane np. pistacjami. Świetnie smakuje podany z adwokatem.

niedziela, 30 grudnia 2012

TU I TAM nr 30. Czas na toast! Wpadniecie na drinka?



 
Trzysta sześćdziesiąty piąty.
Jutro trzysta sześćdziesiąty szósty dzień roku...
Zegar przyśpieszył.
Rozmyślamy.
Reasumujemy.
Załatwiamy ostatnie sprawy.
Chcemy zdążyć.
W Amazonii żyje plemię, któremu obce jest pojęcie czasu.
Nikt nie liczy ile ma lat.
Nie wiedzą co to pośpiech ani spóźnienie.
Czy to może być recepta na szczęście?
Dla Amber i dla mnie poczucie upływu czasu stało się źródłem wspólnej radości.
Czekając na koniec Starego i początek Nowego pijemy drinki.
Życząc Wam szampańskiego sylwestra i udanego 2013 roku!



Nie pamiętam już kiedy rozstałam się z zegarami. Wskazówka pamięci o zegarku noszonym na ręce zatrzymuje się na czasach studenckich, więc sporo czasu już minęło. A właściwie czy dużo? Co to znaczy kilka lat wobec dekad, stuleci, epok. 
W domu nadal jednak wiszą trzy zegary, choć żaden nie działa. Wiszą przez zasiedzenie:)


Jeden ładnie zakrywa kabel, drugi pasuje do kuchni, trzeci - dwustronny, uspokaja Gości - każda tarcza pokazuje inną godzinę - za wczesną, by myśleć o wyjściu:)
Nauczyłam się odmierzać czas pewnymi rytuałami, patrzeć i wsłuchiwać w świat. Nie jestem uzależniona od zegara, choć pilnuję, by czas mi nie uciekał. Ale czy to możliwe? Czym jest czas? 


To ciche, nigdy nie spoczywające coś zwane czasem - toczące się w niepowstrzymanym pośpiechu jak wszechogarniająca morska fala ... to odwieczny cud - coś, co ciągle wprawia nas w osłupienie. * /Thomas Carlyle, 1840/


"Odwiedziłem niedawno w szpitalu złożonego chorobą znanego chirurga. Kiedy towarzyszący mi przyjaciel zapytał go, jak długo jeszcze pozostanie w szpitalu, odrzekł, że nie wie i mało się tym przejmuje - "Co za ironia losu - mówił - Przez sześćdziesiąt lat rządził mną kalendarz i pager, a teraz nie mam pojęcia, jaki dzień dzisiaj mamy i wcale mnie to nie obchodzi. Jakby niosła mnie jakaś fala".


Natrętna skłonność do mierzenia upływu czasu jest odwieczna. Zaraz po samoświadomości jest to chyba najbardziej wyróżniająca nas spośród innych gatunków cecha. 
Jednak nawet obecnie - kiedy potrafimy mierzyć odcinki rzędu femtosekund i odnajdować w przestrzeni kosmicznej obiekty odległe o 11 miliardów lat świetlnych  - czas nie poddaje się jednoznacznym ocenom. 


To wydaje się, że zwalnia lub wręcz staje w miejscu, to znowu pędzi naprzód jak szalony.  Czas można marnować, oszczędzać, tracić, zabijać go i tęsknić za nim.
Dla pasterskiego ludu Nuer z południowego Sudanu czas jest tot lub moi - "mokry" lub "suchy" - zależnie od pory roku. Dla greckiego poety Hezjoda czas jest zbiorem zbóż, gdy śpiewa kukułka i osłabieniem męskich popędów u schyłku lata, gdy "kozy są najtłustsze, a wino najsmaczniejsze". 


Czas odmierzany przez zegar porusza się jakby po okręgu. Wskazówki zawsze wracają do miejsca, z którego ruszyły - bez początku i bez końca. Zegar kręci swoje kółka. Kontrastuje z tym biegnący prosto przed siebie czas kalendarzowy, czas terminarza - podzielonego na komórki. Nie ma tu możliwości powrotu do tego, co już było. Czas terminarza ma swoją przeszłość, teraźniejszość i przyszłość - kończy się, gdy jego właściciel przestanie zapełniać komórki swoimi wpisami.


Jesteśmy wszyscy ludem kalendarza. Zaglądamy weń naprzód i wstecz, a teraźniejszość uwiera nas w sposób, którego nasi przodkowie nie potrafiliby pojąć. Co robisz jutro o pierwszej po południu? Czy możesz zamówić mi lot o 14.00 w następny czwartek? Kiedy przyjedzie zestawienie waszej ostatniej dostawy? ... Trzy, dwa, jeden, zero! Start!!! 


Ściskając rękę przyjaciela w szpitalnym pokoju, przypomniałem sobie, co przewiduje mój terminarz na resztę dnia. Spotkania, zaległe telefony, zarezerwować lot do domu, kupić coś mojej ośmiolatce... W pewnym sensie mógłbym pozazdrościć choremu doktorowi, że może sobie to wszystko odpuścić, bo ja nie mogłem. 
Błogosławieństwo i przekleństwo naszego życia: odliczanie dni, tygodni i lat, obliczanie i chwytanie ich w rozciągającą się w czasie sieć małych komórek - tysiące, miliony na jedno ludzkie życie."  


Koniec roku, ostatnia kartka kalendarza. Odpuszczam sobie. Od wielu dni. Bez pośpiechu, bez terminów, bez zegarów i budzika. 
Jeszcze nie planuję Nowego, jeszcze nie wspominam Starego. 
Cieszę się moim Teraz. 
Mieszam drinki. Alchemia składników, magia kolorów. Lista radości do świętowania, kilka smutków do zapomnienia. Przyłączycie się?  


To trzeci koniec roku obchodzony wirtualnie z Amber. Niemal trzy lata wspólnego smakowania potraw i chwil, jakie nas łączą, gdy gotujemy, krzątamy się w kuchni i planujemy kolejne spotkania. Dziękuję! 


Specjalny toast wznoszę za moich Rodziców. 
Dziś obchodzą 45-tą rocznicę ślubu. 
Niemal pól wieku wspólnego życia. Piękna lekcja miłości, uczciwości, szacunku i odpowiedzialności, które życie poddaje tak wielu próbom. 
Chciałabym, aby czas się dla Was zatrzymał!


A na Nowy Rok życzę Wam wszystkim dobrego Czasu. 
Bywa, że chcemy, by stanął w miejscu albo przyspieszył i gnał co sił do przodu. 
Niech więc płynie nurtem, który będzie echem Waszych serc. 
I życzę Wam odwagi, by umieć ten czas zatrzymać, nie patrzeć na zegar, nie słuchać budzika. 
Zejść na bok z trasy szybkiego ruchu i delektować się pięknem pobocza. 
I nie marnować! 

"Czas można było jedynie przeżywać. Jego badanie, mierzenie, czy też obracanie na swoją rzecz lub dla osiągnięcia korzyści było grzechem. 
Marnowanie go było jak kradzież." /Jaques Le Goff/  


KONKORDIA
/proporcje na 10 osób/ 
Przepis znaleziony na tej stronie - klik; polecam wszystkim, którzy chcą sami komponować drinki. Znajdziecie tu podstawowe informacje o składnikach i proporcjach. 

3/4 szklanki syropu klonowego
3/4 szklanki ciepłej wody
sok wyciśnięty z 2 szklankek winogron odmiany Concord (użyłam mrożonych - kto nie ma, musi poczekać do późnego lata)
2 szklanki ginu
1/2 szklanki soku z cytryny
winogrona do ozdoby (u mnie mrożone)
ok. 1/4 szklanki cukru do ozdoby


Syrop klonowy połączyć z ciepłą wodą i mieszać do momentu aż połączą się razem. Do dużej butelki/karafy przelać wszystkie płynne składniki i dokładnie wymieszać. Przełożyć do lodówki. Podawać schłodzone z winogronami obtoczonymi w cukrze. 



ŻURAWINOWE DAIQUIRI
/przepis z tej strony - klik, proporcje na 1 osobę/ 

60 ml ciemnego rumu
30 ml syropu żurawinowego
30 ml soku z limonki
"Pijane żurawinu" (przepis poniżej)
gałązka świeżego rozmarynu
/lód opcjonalnie/ 

Do shakera wlać rum, syrop żurawinowy i sok z limonki oraz opcjonalnie lód. Wymieszać dokładnie i przelać do szklanki. Dodać łyżkę "Pijanych żurawin". Podawać udekorowane gałązką rozmarynu. 



"Pijane żurawiny" -  w rondelku zagotować szklankę wody ze szklanką cukru. Gotować aż cukier się rozpuści i powstanie syrop. Dodać skórkę z jednej pomarańczy i dwie laski cynamonu i zagotować. W tym momencie dodać szklankę świeżych żurawin i trzymać na ogniu aż zaczną "strzelać" - podczas gotowanie pęcznieją i pękając wydają odgłos "strzelania". Zdjąć z ognia i dodać 1,5 szklanki białego rumu. Od razu studzić syrop z żurawinami zanurzając rondel w zimnej kąpieli (misce z zimną wodą i lodem).  


KOKTAJL KLEMENTYNA 
/nazwa i pomysł własny, proporcje na 1 osobę/ 

60 ml soku ze świeżo wyciśniętych klementynek
60 ml syropu żurawinowy 
50 ml białego rumu
/lód opcjonalnie/ 

Do shakera wlać sok z klementynek, syrop żurawinowy i rum (można zastąpić wódką, choć ja wolę biały rum) oraz opcjonalnie lód. Wymieszać dokładnie i przelać do szklanki. Podawać z żurawiną w cukrze. Pyszny!


 * cytuję fragmenty fascynującej książki "Historia kalendarza" autorstwa Davida Ewinga Duncana, wyd. FAKTY, 2002

piątek, 21 grudnia 2012

Podróż. Na Święta.



Wigilia.
Jest podróżą.
Powrotną.


Do Bliskich, tu i Tam. 
Do zapachów, które rozpoznamy wśród tysiąca innych.
Do stołu, który przyjmie każdego.


Do myśli prostych, radosnych, rozplątanych.  
Do głosów, których w ten wieczór naprawdę słuchamy. 


I jest nadzieją, że za rok ponownie ruszymy w podróż,
pakując ze sobą marzenia, radości i słowa, 
które w ten wieczór nabierają niezwykłej mocy.


Są proste i szczere. 
Czasem ich za dużo, czasem są za głośne, 
ale cudownie łączą długą wstęgą rodzinnych wspomnień, opowieści i anegdot. 


Wyjątkowej podróży i słów zaplątania Wam życzę. 
Widoków ze starych fotografii i tych, które dopiero układają się w marzeniach.
I smaków najlepszych. 
I chwil zatrzymanych, gdy czas zwalnia zapatrzony w pierwszą Gwiazdkę. 


Dobrych Świąt!
Oby ich magia została w nas na długo! 



* Na zdjęciach występują - moje ukochane całuski bezowe (z części masy wycisnęłam i upiekłam świąteczne kształty - gwiazdki i choinki) - przepis tu - klik. Piernikowy ludek i pozostałe postaci są autorstwa mojego Synka i zostały upieczone według tych przepisów - klik, klik.

czwartek, 13 grudnia 2012

My sweet little clementine. Do góry nogami. I moja cisza.



"Mowa ziemi jest podobna do mowy miłości - ziemia także przemawia w ciszy". 
J. S. Tischner


Jaki kolor ma cisza?
Widziałeś ją?
Dotykałeś?
Trzymałeś w dłoni?
Jak długo?

Cisza jest bielą.
Piękną i puchatą.
I mieni się w słońcu, gdy to wyjrzy zza gór.



Jest spokojem. 
Tym porannym, gdy dom śpi, a ja już nie.
Wtedy cisza jest moja.
Tylko dla mnie.
Zbieram ją, by starczyła na długo. 
Na dni, gdy świat krzyczy, a ja zatykam uszy. 


Jest nadzieją.
Białą kartką, która czeka na mnie rano za oknem. 
Uczę się jak ją zapisać, by nie zburzyć tego spokoju.


Codziennie rano biała cisza.
Czekam na nią co roku.
Czekam aż zakryje szarości, chude szkielety drzew i błoto na drodze. 
Czekam aż otuli góry, zasypie łąkę i oprószy ogród. 


Moja cisza jest śniegiem, który leniwie opada na ziemię. 
Moja cisza jest bielą i spokojem. 
Płatkiem śniegu na nosie, nogami w zaspie i białą czapą dachu. 

I jest początkiem. 
Dźwięków i radości.
Skrzypnięć pod śniegowcami, gdy brodzimy w mroźnym puchu.
Śmiechów i nawoływań, gdy suniemy na sankach aż na skraj ciszy. 


Jest tłem.
Wyostrza dźwięki i kolory. 
Jest skupieniem.
Zbiera myśli w jeden bukiet. 
Jest wszystkim tym, czym chcę, by była. 


Jest czysta, biała, miękka, zimowa.
I wciąż niezmiennie pachnie dzieciństwem, 
gdy bez końca turlaliśmy się z górki i lądowali w śniegu do góry nogami. 
Upside down


Zabawa w śniegu, kolorowy szalik i siatka ukochanych klementynek. 
Dziurawa. 
My sweet little clementine - you're upside down!
Turlamy się w śniegu.
Klementynki i my.


W tej bieli zdają się jeszcze piękniejsze.
Gdy byłam dzieckiem istniały niemal jedynie w marzeniach. Najlepiej pamiętam smak tych, które mój Tato przywiózł z delegacji w brązowej, papierowej torebce. Zniknęły szybciej niż zdążył przywitać się ze wszystkimi.


Dziś są wszędzie.
Soczyste, słodkie, malutkie kuleczki do zjadania już bez pośpiechu, choć zawsze z tym samym apetytem. 
Pyszne na surowo. 


Uzależniające w odwróconych babeczkach. 
Zalane aromatycznym syropem smakują tak cudownie, że znikają niemal tak szybko, jak te z papierowej torebki sprzed lat. 
Moja cisza ma kolor śniegu i smak klementynek. 
A Wasza? 


UPSIDE DOWN CLEMENTINE CAKES - ODWRÓCONE BABECZKI Z KLEMENTYNKAMI
/proporcje na ok. 15 babeczek/

225  g masła
225 g mąki
225 g cukru
2 łyżeczki proszku do pieczenia
4 jajka
otarta skórka z klementynek
ok. 1-1,5 łyżeczki brązowego cukru na każdą babeczkę
15 plastrów klementynek - po jednym na babeczkę


Syrop klementynkowy
1/2 szklanki soku z klementynek
1/2 szklanki cukru 


Piekarnik rozgrzać do temperatury 180 stopni. Masło ubić z cukrem na puszystą masę. Dodawać stopniowo po jednym jajku, ubijając tak długo, aż dokładnie połączą się z resztą. Dodać skórkę otartą z klementynek i wymieszać. Przesianą mąkę połączyć z proszkiem do pieczenia i wmieszać dokładnie do masy.  


Foremkę na mufinki natłuścić. Na dno każdego wgłębienia wsypać brązowy cukier i nałożyć plastry klementynek. Łyżką nakładać ciasto, tak by sięgało do 3/4 wysokości foremek.  Wstawić do nagrzanego piekarnika i piec przez 25-30 minut, do momentu aż wierzch ładnie się przyrumieni. 


W czasie gdy babeczki się pieką przygotować syrop. Do rondelka wlać sok wyciśnięty z klementynek, dodać cukier i gotować na średnim ogniu aż cukier całkowicie się rozpuści, a syrop zacznie gęstnieć. 
Upieczone babeczki delikatnie wyjmować z foremek i jeszcze gorące zalewać syropem - będzie lepiej się wchłaniał. Najlepiej smakują na ciepło.


*przepis znaleziony na tej stronie - klik

Drukuj przepis

LinkWithin

Related Posts with Thumbnails