Zamarłam.
Ciarki przeszły mi po plecach, włosy stanęły dęba, nie wspomnę już o gęsiej skórce.
Zwariowała?!
Gorzej.
Pisze całkiem poważnie!
I co teraz?
Odmówić, najprościej.
Nie chcę robić przykrości.
Tyle umawiania się, taka radość ze wspólnego wejścia do kuchni...
I wszystko po to, żeby zrobić za przeproszeniem ... kisiel?!
Mogę biegać godzinami po sklepach w poszukiwaniu koniecznego składnika; mogę odwołać spotkanie, żeby wejść do kuchni i gotować tylko z Nią; mogę poświęcić wolne popołudnie na niezbędne przygotowania i mogę nawet wstać o świcie, żeby złapać dobre światło, ale robić to wszystko dla kisielu?!
Są granice przyzwoitości, których się nie przekracza.
Szykuję się do odmowy. Kisielu robić nie będę.
Nie przełknę. Nie ugotuję. Nie powącham. Nie!
Powiedzieć jej wprost czy ubrać w elegancję?
Ale po co? Czy kisiel na nią zasługuje?
Ciągnąca się, kleista zawiesina. Kto ją w ogóle wymyślił?
Po co komu na talerzu galaretowata meduza?
Po co komu na talerzu galaretowata meduza?
Wiem. Nie jestem obiektywna. Znam nawet takich, którzy za porcję kisielu są w stanie oddać ostatnią czekoladkę...
Ale ja jeść ani gotować kisielu nie będę. Nawet z Małgosią.
Zabieram się za odpisanie.
Szukając mimo uniesienia odpowiednich słów odmowy, wzrok schodzi niżej i zaczyna prowadzić po końca wiadomości, której na widok słowa "kisiel" nie doczytałam.
Brakuje mi powietrza!
Nie daruję jej.
Omal nie zemdlałam z przerażenia na myśl o kisielu, a jej chodzi o galaretkę?!
Dziewczyno! Nie rzuca się takich słów jak "kisiel" nadaremno!
Dziewczyno! Nie rzuca się takich słów jak "kisiel" nadaremno!
Nabieram więcej powietrza, żeby dotrwać do końca wiadomości:
"... Wiesz, chodzi o taki sycylijski deser" - zaczynam się uspokajać, tętno wraca do normy - " To właściwie galaretka. Cynamonowa."
Mów do mnie jeszcze...
Cynamonowa.... , to słowo uspokaja jak kołysanka z dzieciństwa.
Z tego niespodziewanego, cynamonowego błogostanu wyrywa mnie jedno zasadnicze pytanie:
Cynamonowa.... , to słowo uspokaja jak kołysanka z dzieciństwa.
Z tego niespodziewanego, cynamonowego błogostanu wyrywa mnie jedno zasadnicze pytanie:
W zasadzie nie powinno mnie to jednak dziwić. Ukończyła dziennikarstwo - wykorzystała swoje umiejętności: zbudowała napięcie, rozpętała aferę i wyszła z tego obronną ręką, bo gelo di cannella okazała się strzałem w dziesiątkę!
Nie jest z kisielem! To najważniejsze:)
Smakuje doskonale.
Robi się bardzo prosto, choć wymaga czasu.
I jest tak cudownie cynamonowa, że ukojona tym wspaniałym smakiem zupełnie zapomniałam o koszmarnej meduzie.
Co dalej?
Odpowiedź jest tylko jedna - chwytajcie za laski i pędźcie do kuchni.
***
U Małgosi na blogu Desperate Housewife zobaczycie jej wersję gelo di cannella.
Małgosiu! Dziękuję za wspólne, cynamonowe chwile i za przepis, do którego wrócę jeszcze nie jeden raz.
GELO DI CANNELLA - GALARETKA CYNAMONOWA
/proporcje na 4 osoby/
500 ml wody
15 gr cynamonu w laskach
160 gr cukru
60 gr mąki kukurydzianej
50 gr gorzkiej czekolady
pistacje do ozdoby
*opcjonalnie adwokat
Deser jest dla mnie skrzyżowaniem galaretki z budyniem. Ma kremową konsystencję, dodatek czekolady idealnie współgra z cudownym, cynamonowym aromatem.
Bazowałam na przepisie przesłanym przez Małgosię. Jego autorką jest mieszkająca we Wloszech Brytyjka, Valentina Harris. Zmieniłam nieco proporcje, zmniejszając przede wszystkim ilość użytego cukru. Oryginalny przepis podawał 300 gr, co wydało mi się zdecydowanie za dużo.
Przygotować garnek z zimną wodą, wrzucić laski cynamonu. Zagotować,
gotować 5 minut, po czym odstawić na 12 godzin. Ostrożnie przecedzić,
płyn wlać z powrotem do garnka. Dodac cukier i rozpuszczoną w części wody cynamonowej mąkę kukurydzianą. Zagotować i gotować powoli
aż masa zgęstnieje. Zdjąć z ognia, dodać czekoladę i mieszać aż się
rozpuści. Przelać do jednego dużego lub kilku małych naczyń i odstawić
do schłodzenia. Po schłodzeniu i stężeniu wyjąć z naczynia, obrócić do
góry nogami i podawać udekorowane np. pistacjami. Świetnie smakuje podany z adwokatem.