Teraz o tow. Zroście. Zjawił się pod Tatrami tuż po wojnie (...). Był aktywistą ZWM i PPR, mianowanym dyrektorem Muzeum Lenina w organizacji. Stanowisko to wymagało odwagi i tę należy tow. Zrostowi bezwzględnie przyznać. Szukając leninowskich śladów i kładąc podwaliny muzeum, ryzykował życiem. (...) Tow. Zrost miał żelazne zdrowie, wolę działania, poczucie walki o słuszną sprawę, otwarte konto w banku i przysłane z Moskwy fotokopie dokumentów z pobytu Lenina na Podhalu, które miały ułatwić poszukiwania.
Lecz tow. Zrost nie mógł z nich skorzystać, albowiem języka rosyjskiego nie posiadał. (...) Z całej fury fotokopii mógł więc tow. Zrost przeczytać o własnych siłach jedynie adresy na kopertach: Sehr geehrter Herr Vladimir Uljanov, Poronin, Galizien. Wysnuł z tego wniosek, że Lenin mieszkał w Poroninie; nie wpadło mu do głowy, że poroniańska poczta obsługiwała również sąsiednie wsie. (...)
Więc tow. Zrost szukał w Poroninie. A kto ma otwarte konto w banku i zapał rewolucyjny w sercu, ten znajdzie, czego szuka, zwłaszcza gdy sprzyjają mu geopolityczne realia. (...) Kułakiem poronińskim mianowano Pawła Guta Mostowego. Jeszcze tego samego wieczora gazda Gut wiedział, jaką rolę wyznaczyła mu władza ludowa. Postanowił uprzedzić atak; złożył wizytę tow. Zrostowi, by poinformować, że poszukiwany Lenin mieszkał u niego w pensjonacie. I tak w ostatniej chwili uniknięto skandalu, gazda Gut został przemianowany z kułaka na bezpartyjnego towarzysza, jego karczmę wykupiono za ciężkie pieniądze, wykupiono też sąsiednie parcele, chałupy stojące na nich rozebrano; w tej sposób za przyczyną budowy muzeum odszedł z tego świata jedyny leninowski autentyk w Poroninie - stara poczta, dokąd pan Uljanow jeździł rowerem po gazety i listy. Budowa muzeum nabrała tempa, wkrótce nastąpiło uroczyste otwarcie, towarzysze radzieccy ofiarowali pomnik, ruszyła lawina: wiersze, artykuły, filmy, audycje, cała Polska wie po dziś dzień: Lenin w Poroninie, Lenin w Poroninie. Mówimy Poronin, myślimy Lenin. (...)
A skoro okazało się, że Lenin mieszkał w Białym Dunajcu, nie w Poroninie - zrobiło się dziwnie.
BLINY
35-40 sztuk
100g mąki gryczanej
100g mąki pszennej
7g suszonych drożdży - użyłam drożdży świeżych (kulka wielkości orzecha laskowego), jeśli używasz suszonych dodaj mniej, 7g to za dużo
1 łyżka cukru
1/2 łyżeczki soli
300ml ciepłego mleka
2 jajka
50g roztopionego masła do smażenia
Zmieszaj oba rodzaje mąki z cukrem i solą. Drożdże rozpuść w wodzie, dodaj do mąki. Żółtka oddziel od białek. Wmieszaj stopniowo mleko i żółtka do pozostałych składników (za pomocą miksera) do uzyskania gładkiej masy. Białka ubij do uzyskania sztywnej piany, a następnie delikatnie wmieszaj do ciasta. Przykryj i odstaw do wyrośnięcia w temperaturze pokojowej na 1 godzinę. Ciasto na bliny ma być gęstsze niż na naleśniki.
Na dużej patelni rozgrzej na średnim ogniu niewielką ilość roztopionego masła. Wlewaj na patelnię ciasto w czterech porcjach po około 1,5-2 łyżki. Smaż bliny przez 45 sekund z jednej strony, delikatnie odwracaj i smaż przez kolejne 30 sekund. Po usmażeniu trzymaj w cieple. Smaż pozostałe bliny w ten sam sposób, po każdej partii smarując patelnię roztopionym masłem.
Podawaj z kwaśną śmietaną, kawiorem lub wędzonym łososiem. Lub z innymi dodatkami. Albo na słodko. Czy też zupełnie inaczej.
Przepis zaczerpnęłam z książki 90 lat KitchenAid - wielka księga przepisów. Bliny są bardzo puszyste, najlepsze jakie jadłam do tej pory. Z tej książki zrobiłam też chałkę z prawdziwą wanilią i kardamonowo-cynamonowe bułeczki Flachswickel, nie udało się ich niestety sfotografować :). I choć z reguły sceptycznie podchodzę do przepisów dołączonych do sprzętu AGD, ta pozycja jest naprawdę świetna.
Idąc ulicami Krakowa zastanawiam się często, jaki jest powód tak wielkiej popularności kuchni włoskiej w Polsce. Nie mówię, że to źle, kuchnia włoska to kuchnia wspaniała, czego niestety nie można powiedzieć o większości włoskich restauracji w naszych miastach. Ale jest przecież tyle innych smaków, np. smaki naszych sąsiadów, które nie są popularne, a przecież fascynujące. Tak właśnie myślę o Rosji, Rosjanach i kuchni rosyjskiej: FASCYNUJĄCE. I na pewno warte poznania.
A książki, której fragment Wam dzisiaj przytoczyłam, nie będę recenzować, ponieważ gusta literackie są różne. Napiszę tylko, że mi się bardzo podobała, nie tylko dlatego, że obecnie mieszkam na Podhalu. To książka nie tylko dla górali. To książka pokazująca góralszczyznę oczami małego chłopca, który przyjechał w tej rejony z Warszawy. Pełno tu więc kontrastów i naprawdę zabawnych historii. To także książka znakomitego etnografa, znajdziemy więc w niej także trochę informacji o kulturze i historii tej części Polski. To książka bardzo ciekawa, polecam więc ciekawskim. Swoją drogą czy wszyscy wiedzieliście, że Lenin nigdy nie mieszkał w Poroninie? :). A jeśli chcecie się dowiedzieć czym w Bukowinie był tytułowy Sklep Potrzeb Kulturalnych, książkę musicie przeczytać sami.
Kto mnie zna wie, że książki pochłaniam w ilościach ogromnych. Kupuję je wręcz hurtowo. Nie powiem, że czytam wszystko, jestem raczej wybredna. Lubię tylko prozę. Ciężko dać mi książkę w prezencie, ponieważ z reguły omijam to, co na listach bestsellereów. Obecnie czytam najnowszą pozycję Antoniego Kroh Starorzecza. Być może coś z niej też Wam kiedyś zacytuję.
Smacznego!