Wiem, co jeszcze rok temu pisałam o kosmetykach naturalnych. Że jak komuś służą, to ok, ale nie ma co popadać w paranoję. Okazało się jednak, że paranoja zaczęła się na skórze twarzy, a powolutku przenosi się na resztę ciała. Jestem w tym smutnym momencie życia, kiedy pranie w orzechach ograniczam już nie tylko do prania psich i kocich kocyków, ale zaczynam w nich również prać np. bieliznę. Ciało się buntuje, nie da się ukryć. I pomyśleć, że nigdy nie byłam alergikiem.
A dziś o małej kosmetycznej fanaberii.
Przed Wami Make Me Bio, Puder myjący.
środa, 20 sierpnia 2014
poniedziałek, 11 sierpnia 2014
zaległe denkowanie
Mało mnie, nie piszę, nie komentuję.
Kociaki chorują, w domu mam szpitalik, a do tego zabrałam się za szukanie domu. No i zaczęłam biegać. A w pracy zablokowali mi blogspota. Wszystko do kupy nie sprzyja blogowaniu.
Ale muszę trochę posprzątać, pozbyć się zwałów pudełek i opakowań, więc przychodzę z zaległym denkiem. O ile się nie mylę i dobrze kalkuluję, to pustaki z czerwca (tak tak).
Kociaki chorują, w domu mam szpitalik, a do tego zabrałam się za szukanie domu. No i zaczęłam biegać. A w pracy zablokowali mi blogspota. Wszystko do kupy nie sprzyja blogowaniu.
Ale muszę trochę posprzątać, pozbyć się zwałów pudełek i opakowań, więc przychodzę z zaległym denkiem. O ile się nie mylę i dobrze kalkuluję, to pustaki z czerwca (tak tak).
Etykiety:
bania agafii,
bielenda,
bioderma,
garnier,
green pharmacy,
herbal care,
isana,
lactacyd,
lush,
oriflame,
sanctuary,
soap glory,
the face shop,
yves rocher
Subskrybuj:
Posty (Atom)