Wszystkim "blogowym" przyjaciołom, znajomym i gościom życzę spokojnych i miłych świąt. Chętnie ugościłabym najbliższych, od których dostałam tyle ciepłych życzeń, w swoim domu (fajna byłaby to impreza, oj...).
Co do specyjałów, to już chyba z rok obiecuję Rivermanowi te domowe nalewki. Na razie zanęcę go zdjęciami, bo pasuje mi wznieść toast za Wasze zdrowie. Kapeczkę mi dekor spłynął a i sztafaż niewyszukany, ale najważniejsze, że som dobryńkie.
To jest jakby malibu i cosik jak bajlejsajriszkrim madeby Marzynia (ach, jak ja TO wymawiam, nawet Pieprzu by mię pochwalił).
Żebyście jednak nie myśleli, że Marzynia jezd tak gienialna, że nie ma na nią kulinarnych haków nawet agent Bartolini Bartłomiej, to wklejam zdjęcia strucli drożdżowej, którą popełniłam na święta. Piekłam według wszelkich arkanów sztuki kulinarnej. Na tym zdjęciu bez lampy można się jeszcze od bidy przypatrzeć kolorom i zastanowić, co to może być. Dlatego wklejam zdjęcie z lampą błyskową, które bezlitośnie obnażyło ten gniot.
Całuski świąteczne - Marzynia!
dodano 1 stycznia 2011 rok (no cóż, musztarda po obiedzie...)
Przepisy na te nalewki są znacznie prostsze, niż większość znalezionych w necie czy książkach. Właściwie to nie są nalewki, bo to ani nie naciąga, ani nie dojrzewa, no może to pseudo-malibu trochę, i to są właściwie takie miksy, żeby nie użyć słowa: bełty. Ale są smaczne i niedrogie, a efekt końcowy jest zadowalający, przynajmniej dla takiego niewyrobionego podniebienia, jak moje.
Coś jakby malibu:
SKŁADNIKI:
20 dkg wiórków kokosowych (niestety, w naszym miasteczku nie było mleczka kokosowego, trzeba było sobie jakoś poradzić),
½ litra wódki żołądkowej białej („Czysta de Luxe”, naprawdę dobra, o ile wódkę można nazwać dobrą),
0,5 litra mleka skondensowanego słodzonego (z Gostynia jest dobre),
ewentualnie mleko zwykłe lub śmietanka, jeżeli napój wyda się nam zbyt słodki,
odrobina esencji waniliowej (wg uznania)
WYKONANIE:
Mniej więcej tydzień wcześniej przygotować półfabrykat: wiórki zalać wódką, najlepiej w dużej butli lub szklanym słoju (byle nie po ogórkach, śledziach lub papryce marynowanej). Moje wiórki wydały mi się suche i mało kokosowe, nie miałam też mleczka kokosowego. Niewiele myśląc zmiksowałam partiami wódkę z tymi wiórami na alkoholową pulpę. Dobrze, że nie trzeba było tego przeżuwać jak na cziczę, nie wytrzeźwiałabym tydzień.
Zrobił się cały słoik śnieżnobiałej, pachnącej massy.
W przeddzień zamierzonej degustacji trzeba tę massę odcisnąć. Najlepsza jest gęsta bawełniana, biała szmatka. Wychodzi mleczny płyn, pachnący Karaibami.
No i teraz już prościzna: mieszamy z mlekiem skondensowanym, ewentualnie rozcieńczamy zwykłym mlekiem czy słodką śmietanką (ja dałam mleko, i tak wydawało mi się bardzo mleczne), można dodać ciutkę esencji waniliowej.
Wyrób bajlejsopodobny:
SKŁADNIKI:
½ litra wódki żołądkowej białej,
puszka masy karmelowej (kajmakowej, krówkowej) z Gostynia (najlepsza); trzeba uważać, żeby nie była smakowa, tylko taka najzwyklejsza, jakby z gotowanego 3 godziny mleka słodzonego. Obadałam już różne, ta z Gostynia jest IDENTYCZNA jak domowa;
½ litra mleka skondensowanego niesłodzonego,
napar z 6 łyżeczek dobrej kawy rozpuszczalnej, zaparzonej małą ilością gorącej wody.
WYKONANIE:
Jest banalnie proste, praktycznie można częstować gości zaraz po sporządzeniu. Masę krówkową wykładamy do głębokiej miski i za pomocą ręcznego blendera miksujemy aż do rozpuszczenia z wódką. Dolewamy mleko konsens i napar kawy. Regulujemy intensywność aromatu i słodycz napoju wg uznania, ewentualnie dolewając mleka czy kawy. Wychodzi idealnie jednolita, gładziutka, pachnąca krówkami nalewka. Fajnie smakuje, gdy zanurzony w osłodzonej wodzie brzeżek kieliszka umoczymy w kawie.