W czasie ostatniej wizyty u córki w Słowenii mój roztomiły Zięć siedząc przy zwykłej kolacji nagle odezwał się (po polsku!):
- A będzie teraz upieczone to ciasto z czekoladą?
Zatkało mnie. Ojca też, ale tylko na chwilę, ponieważ natychmiast podchwycił temat i załkał:
- No właśnie, obiecałyście na święta jakąś tartę z kremem czekoladowym i JEJ NIE BYŁO!
Zdławiwszy chęć uprzytomnienia mężowi, że było jakieś milionpięćsetstodziewięćset innych słodkości, rozpłynęłam się nad polszczyzną ślubnego Martika (ten człowiek nauczył się - ze słuchu! - tak mówić po polsku, że już nic nie można powiedzieć przy nim licząc na barierę językową. Gdy skrytykowałam ryczący wyciąg, jaki mają w kuchni, zięciu, niby pogrążony w skrolowaniu, skomentował flegmatycznie: Tak, to jest ładne, ale niepraktyczne).
Cóż było robić, kobyłka wciąż tkwiła "u płota", bo rzeczywiście obiecałam. Biała czekolada, śmietanka kremówka i (lekko tylko nadpity przez matkę pod pretekstem testowania, czy dobry) adwokat czekały w lodówce od świąt. Brakowało nam tylko mascarpone, ale okazał się wcale niepotrzebny. Ciasto jest przepyszne, lekkie, delikatne, ten krem rozpływa się na podniebieniu, a nutka alkoholu daje dodatkowy smaczek. Najlepsze mocno schłodzone. No i robi się bardzo szybko, zwłaszcza, gdy ma się tak zręcznego pomagiera, jak Martik.
SKŁADNIKI:
ciasto:
- 130 g masła,
- pół łyżeczki soli,
- 35 ml mleka,
- pół łyżeczki cukru
pudru, - 1 żółtko.
Zagnieść kruche ciasto, schłodzić w lodówce. Wylepić ciastem formę na tartę, ponakłuwać gęsto widelcem i upiec spód (Martusia miała trochę mniejszą blaszkę niż moja - spód wyszedł nieco grubszy, ale ciasto jest bardzo kruche i smaczne, więc to nie problem). Piekłyśmy jakieś 20-25 minut na 200 stopniach, aż się ładnie zrumienił.
krem:
- 2 tabliczki białej czekolady (w przepisie było 150 gramów, ale ta wedlowska ma - nie wiedzieć czemu - 80 gramów, więc dałyśmy już całe dwie),
- 200 ml adwokatu (adwokata?!) - tutaj także jest różnica w stosunku do oryginału, bo stwierdziłyśmy organoleptycznie, że jest to słabiutki trunek, więc podwoiłyśmy dawkę,
- 200 ml ubitej śmietanki kremówki.
Ta czekolada jest masakrycznie słodka, więc cukru już nie dawałyśmy. Po roztopieniu i schłodzeniu zmiksowałyśmy ją z adwokatem (był bardzo gęsty i krem wyszedł sztywny, mimo braku mascarpone), po czym już delikatnie wmieszałyśmy ubitą śmietankę. Mimo, że była bez laktozy i miała tylko 30% tłuszczu, to można było ją kroić nożem - trzeba przyznać, że wyroby mleczne są w Słowenii znakomite (czekolada i likier były z Polski - pod względem słodyczy i napitków bijemy ich na głowę).
wykończenie:
- na spód: pół słoika dżemu z dzikiej róży (pani Dorota zaleca czarną porzeczkę, ale nie wiem, czy ten z róży nie lepszy - on nie jest z płatków, tylko z owoców, kwaskowaty i leciutko tylko trącący różą; konfitura z płatków zabiłaby ów pożądany adwokatowy smaczek😁),
- na krem: 300 ml śmietanki, ubitej tylko z niewielką ilością cukru z prawdziwą wanilią,
- na wierzch: prażone, chrupiące płatki migdałowe.
Można sobie wyobrazić radość naszych "połowiców" przy degustacji 💏.