Pokazywanie postów oznaczonych etykietą chwasty w kuchni. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą chwasty w kuchni. Pokaż wszystkie posty

środa, 12 kwietnia 2023

Śledzie na zielono

Właściwie te śledzie nie są na zielono, lecz na zielonkowato, ale smak jest zacny, świeży i z taką wiosenną nutą. Nie jest to oczywiście zasługa groszku ani kiszonych ogórków, lecz sosiku, na który składają się:
gęsta, kwaśna śmietana,
majonez,
olej z pestek dyni,
zmiksowany dziki szczypiorek, gwiazdnica, koperek i czosnek niedźwiedzi,
ciut soli, pieprz i cukier do smaku. 
Same śledzie są zamarynowane w sparzonej cebuli, occie (akurat jabłkowym) i tym "bučnom olju" (bučno olje to po słoweńsku olej z pestek dyni; wyrabia go domowym sposobem szwagierka Martika. Jest prze-py-szny, orzechowy, zielony, pachnący świeżymi pestkami).
Miałam ochotę dać więcej zieleniny, aby sos był bardziej zielony, ale małżonek, który nie jest miłośnikiem "chwastów" w kuchni, zaprotestował. Dlatego sosik wyszedł zielonkowaty, ale aromat - zwłaszcza tego czosnku niedźwiedziego - był wyczuwalny i ze zwykłych śledzi zrobił ciekawą, wiosenną przekąskę😋.
 

sobota, 1 kwietnia 2023

Sałatka z mniszka, gwiazdnicy i krwawnika

 

Martik zameldował ze Słowenii, że sezon na mniszka lekarskiego już się rozpoczął i u Teściów niemal codziennie jest do obiadu sałatka z tego ziółka. Ponieważ u nas rośnie wszędzie (a najlepiej w moich kwiatkach), więc wyeksterminowanego "mlecza" postanowiłam spożytkować kulinarnie. Smakowała nam w zeszłym roku wersja słoweńska (właśnie ze skwareczkami), ale czegoś mi u nich brakowało. Dodałam więc trochę posiekanej rzodkiewki i jajka na twardo. Sosik to olej z pestek dyni, ocet z bzu, sól, cukier, pieprz i suszony czosnek. 
Ponieważ (nie wiedzieć czemu) nasz mniszek jest bardziej gorzki niż ichni, więc dodałam młodziutki krwawnik (jeszcze nie drapie w gardle) oraz gwiazdnicę, która radośnie sobie rosła na grządkach przez całą zimę.  
Sałatka ma lekką goryczkę, ale jest przepyszna - soczysta, chrupiąca, pełna witamin i dobrodziejstw leczniczych. No i (oprócz rzodkiewki, bo nie mam jej jeszcze) wszystko z naszego gospodarstwa👍 
P.S. Aby zobaczyć zioła w tej kupie dodatków trzeba powiększyć zdjęcie, ale zapewniam, że są tam wszystkie trzy 😆

środa, 29 kwietnia 2020

Makaron z pokrzywą i serem Bursztynem

Przepis jest tak banalnie prosty, że wrzucam go tylko gwoli pokazania, że Marzynia jest trędi i pasie się na chwastowisku. Poza tym u miłej Grażynki bez przerwy  goszczą w garach jakieś dary natury (klik!), a ja tam często zaglądam, do czego i was zachęcam 😋 Zresztą mieszkańcy (tak, tak, pasę również moją H&C) naprawdę mało skażonej wsi są wprost zobligowani do dzikiej kuchni.
Przygotowanie zieleninki do makaronu polega na zebraniu górnych listków pokrzywy, podduszeniu jej na maśle z oliwą lub olejem, czosnkiem, pieprzem, solą i gałką muszkatołową oraz posypaniu na talerzu startym dojrzewającym serem. Wiechetek - dekor oczywiście nie podlega konsumpcji, chyba że przez masochistów. Kokardki czyli farfalle bardzo konweniują wizualnie, co dla estetów może mieć znaczenie, bo danie nie jest bardzo widowiskowe. Martik, chcąc zrobić lepsze zdjęcie (ja tam się nie bawię w takie fiku-miku, ale ona chce, by było piekniusio na blogu Umiłowanej Rodzicielki) wyszedł z talerzem aż przed dom, łapać światło. Co z tego wyszło widać poniżej 😆
Wujo i reszta tubylców doszli do wniosku, że miastowe dziwczęcie zwariowało i karmi koty na świątecznych talerzach. Do degustacji jednak nie doszło, bo Szpagietka do pokrzywy się nie kwapiła. Mąż zjadł i nawet pochwalił, że lepsze niż moje poprzednie danie z tym wspaniałym chwaścikiem. Na jego opinię mógł mieć wpływ fakt, iż nazwa danka poniżej może zniechęcić faceta.
Jaja w pokrzywach
 
 

sobota, 20 lipca 2019

Ocet z siedmiu ziół

Nie jest to jeszcze co prawda słynny "Ocet siedmiu złodziei" (ten zapewne także wytworzę, na epidemię dżumy będzie jak znalazł), ale naprawdę ma siedem składników. Jest owocem wyprawy na ostatnie kwiaty czarnego bzu sprzed miesiąca. Niestety, było ich tak mało, że trzeba było domieszać inne chwaściki. No i wędrowałam z koszyczkiem po naszych łąkach i namaniły się pod rękę:
czerwona koniczyna, ostatnie płatki róży cukrowej, płatki bławatka, mięta,  babka zwyczajna i krwawnik. 
Proces produkcji octu jest banalnie prosty. Poprzednie wpisy oraz moje mentorki tłumaczą to jasno (np. tu i tu). Mnie też wydawało się, że to jakaś wiedza tajemna, ale jeśli ma się odrobinę cierpliwości, no i dostęp do surowca, no to każdy może go zrobić ku radości i odporności :-)
W jego aromacie dominuje świeży zapach mięty i bardzo łagodny, słodkawy koniczyny. Niestety, wcale nie czuć róży, ale to trzeba pewnie wytworzyć macerat. Tym zabawimy się za rok!

środa, 3 lipca 2019

Ocet z kwiatów bzu czarnego

Proces wytwarzania tego octu jest dokładnie taki sam, jak z mniszka lekarskiego (o tu klik!).
Ten jest najlepszy, jaki piłam - cudownie pachnie kwiatem bzu!  Chyba najpiękniejszy hymn pochwalny na jego cześć napisała pani Magdalena z bloga "Lepsze życie", naprawdę warto przeczytać, bo panegiryk nie jest przesadzony nic a nic (tutaj link).
Widać, że mój jeszcze bąbelkuje, bo wydawał mi się zbyt słaby po zlaniu (stał 4 tygodnie, dopóki kwiaty nie opadły), więc dodałam 3 duże łyżki miodu i nadal pracuje. Starterem był ocet z mniszka, bo jabłkowy już się skończył.
Moje octy robią się na okrągło - jeden napędza drugi. Bio-perpetuum mobile :-) Następny w kolejce jest ten z siedmiu ziół, pojawi się na blogu niebawem, bo już jest "opadnięty".
P.S. Gdy niosłam go do ogrodu na sesję, pan Ździchu (który stawia u nas garaż) zakrzyknął "Dawej tu!", ale Wujo go uświadomił, że Marzyna nie robi bimberku, ino ocet, nie wiedzieć po co :-D

poniedziałek, 10 czerwca 2019

Ocet z mniszka lekarskiego

W poszukiwaniu miejsca i światła na zdjęcie polazłam aż do ciotczynego sadu, na dechy podłogowe. Siedzący pod szczepem Wujo ocknął się ze stuporu (wiadomo, niedziela, robić nie można, a upał usypia), bo myślał, że niosę mu kielicha. Fakt, że wygląda to nieco jak mętny bimberek, no i jeszcze to naczynie... Na wiadomość, że to ocet z mlecza spojrzał na mnie jak na raroga, a propozycję skosztowania skwitował filozoficznie: "Jeszczem nie zgupioł, żeby ocet pić!", po czym wrócił do rozmyślań o dziwactwach przeflancowanych na wieś miastowych. Na PRAWDZIWEJ polskiej wsi ocet piją tylko "dziwochy" (tak się u nas mówi na dziewczęta), które nijak nie mogą schudnąć, a muszą, bo legginsy się wrzynają i chłopy pod geesem się podśmiechują pożądliwie. 
My zaś zakochaliśmy się w octach od zeszłej jesieni, kiedy to zasypały nas tony jabłek psiar i nie wiadomo było już, co robić z nimi. I to był strzał w setkę! 
O occie jabłkowym napiszę w jesieni, bo został mi już z niego tylko pieczołowicie przechowywany "zaczyn", którym zaszczepia się kolejne nastawy. Ocet z mniszka jest przepyszny (jak i jabłkowy zresztą, ciekawam też tego z czarnego bzu, który już tam w słoju pracuje) - orzeźwiający, pachnący, a o jego zdrowotnych właściwościach nawet nie będę pisać, bo internet pęka od ochów i achów, jak najbardziej słusznych. Robi się go niesłychanie prosto, właściwie jedyną trudnością dla niektórych może być znalezienie łąki z czystym, nieskażonym opryskiem, spalinami czy gnojowicą (ulubiony na wsi sposób na bujną trawę) mniszkiem. 
Przepis wzięłam od Hajduczka (klik!), Ona jest po prostu moim guru! Oczywiście nie liczyłam kwiatków, poszłam w sprawdzoną metodę "na oko", czyli napakowałam 3/4 słoja surowca i zalałam do pełna słodką wodą (trzy kopiate łyżki na każdy litr przegotowanej wody; mamy swoją dobrą wodę ze źródła). Cyrknęłam trochę octu jabłkowego, żeby dać mu startowego kopa, chociaż Hajduczek pisze, że i bez tego się zrobi i bełtałam łyżką energicznie 2-3 razy dziennie. Dość szybko główki kwiatków rozpadły się i nawet troszkie się spietrałam, bo ciecz w słoiku wyglądała jak pobrana z bagienka w lesie, ale po 3 tygodniach muto opadło i można było go przecedzić przez pojedynczą gazę (albo sitko). Hajduczek filtruje przez pieluchę, ja nie robię tego tak dokładnie, bo chciałam zachować ten pyłek z mlecza. W kieliszku na zdjęciu jest prawie klarowny, a to dlatego, że żółte cząstki zostały na dnie słoja, a nabierałam chocheleczką.
Jeśli zrobiliśmy dużo i chcemy go przechowywać, to trzeba jeszcze dodać cukru i  przefermentować jeszcze raz. Gdy zacznie wykręcać paszcze przy próbowaniu - może stać do następnego lata! U nas nie dostoi, tym bardziej, że nie robię hektolitrów - co chwila bowiem nastawia się nowe octy: z bzu, koniczyny, malin, płatków nagietka, ogórków, buraków, wszelkich owoców - no co dusza zapragnie!
Najczęściej pijemy go z wodą i miodem jako napój albo z herbatą (nie wrzącą) zamiast cytryny. Pyszka! I bardzo dobrze robi na jelitka :-)

piątek, 23 marca 2018

Mazurek z fiołkami

Kiedy patrzę na zmrożony i zasypany śniegiem świat za oknem, nie mogę uwierzyć, że rok temu przed Wielkanocą zbierałam fiołki w ogrodzie sąsiadki. Podejrzewam, że przepis w tym roku już nie zdąży się przydać, ale myślę, że można się pobawić w fiołkowe dekorowanie ciasta i po świętach.  Jak cudnie to wygląda, to najlepiej przekonać się tutaj :-)
Szczerze mówiąc, z powodu niewytłumaczalnego dla mnie rozpuszczenia się części lukru na dżemie (kiwiowym), mój baranek z fiołkowego cukru nieszczególnie zachęca. Wygląda rychtyk, jakby się pasł na łące, na której spod topniejącego śniegu wyziera zżółknięta zeszłoroczna trawa :-D
Z tymi fiołkami jest zabawa. Robiłam tą metodą (klik!), bo zachwycił mnie efekt skrzących się od kryształków cukru kwiateczków. Oczywiście moje prototypy były skromniutkie (dobrze, że był wysyp tego kwiecia, bo mnóstwo się zepsuło, naprawdę niecierpliwi mogą dostać fioła). Cukier fiołkowy to już betka, ucierałam kwiatki z kryształem w makutrze (mam taką małą), jak radzi pani Paulina (klik!).
Podobno ładnie wychodzą pierwiosnki i jasne bratki, wypróbujemy, kiedy wreszcie przyjdzie wiosna!


niedziela, 21 maja 2017

Bramborowa sałatka z chwastami


Tę sałatkę postanowiłam nazwać jakoś inaczej niż zwykła "sałatka ziemniaczana" (opcja "Kartoffelsalat" odpadła w przedbiegach) i padło na brambory, bo język czeski dostarcza nam wiele radości...:-). Taka zwykła ziemniaczanka to to nie jest, bo - jak widać na załączonym obrazku - jednym z głównych składników są dziko rosnące rośliny z łąki i lasu, z których kilka to po prostu chwasty.  Mieszkanie na wsi jest cudowne pod tym względem: wychodzisz o rzut beretem i masz pełno oryginalnych dodatków do sałatki, i jeszcze możesz się snobować na blogu, jaka to jesteś fit, eko, wege, hyge (?), paleo (??) i w ogóle. 
Rustici mordaces zadbają jednak, żeby się nam w głowie nie przewróciło ("Świniom do kłócaniny niesiesz?" - bom niesła w koszu, no po co baba łazi po lesie i polu z koszykiem w kwietniu?!). I słusznie, bo te chwaściki to taki bajerek dla miastowych, lepsza byłaby rzodkiewka i szczypior na wierzchu, ale H&C zjadła i chwaliła (tylko Dorunia wywaliła pokrzywę, no i potem się dowiedziałam, że krwawnik drapał w gardle :-D).
SKŁADNIKI PODSTAWOWE:
ugotowane młode ziemniaki - tak z 5 -6 sztuk,
1-2 młode cebulki,
4 kiszone ogórki,
po 1 jajku na osobę,
liście sałaty "na podściółkę",
sól, pieprz,
SOS:
jogurt naturalny,
majonez - kilka łyżek,
łyżeczka lub dwie ulubionej musztardy,
sól, pieprz, cukier, sok z cytryny,
kilka łyżek jakiegoś dobrego oleju (oliwa wg mnie nie, ma nie ten smak, ja dałam tłoczony na zimno rzepakowy)
DZIKA ZIELENINA w mojej sałatce:
rzeżucha łąkowa - o, to jest super; urwane listki dałam do środka sałatki, bo jest ostra i świetnie rzazuje te bramborki, a wiechetek jej kwiatuszków wetknęłam na środku, żeby było piekniusio,
babka jajowata - spoko, smak łagodny,
pokrzywa - nie urywa, żelazista i twardawa,
mniszek lekarski - lubię, jest gorzki i chrupie,
krwawnik - też gorzkawy, ale łechcze,
szczawik zajęczy - kwaśny, cytrynowy, no i ładny z tymi czerwonymi łodyżkami i koniczynowatym pokrojem,
zwykły szczaw - to każdy wie, jak smakuje :-),
Większość tych roślin to zioła; kto się tam cyka, że zaszkodzi, niech sprawdzi, czy wolno mu jeść. Nam nic nie było. Aha, i degustacja odbyła się 30 kwietnia - obawiam się, że wiele z tych roślin jest już "za stara" do celów kulinarnych :-(