Pokazywanie postów oznaczonych etykietą serowo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą serowo. Pokaż wszystkie posty

sobota, 13 lipca 2024

Sernik morelowy z twarożku Marylki

 

Jak wiadomo, babcie są po to, aby dopieszczać (nie mylić z: "rozpieszczać", bo jednak nie można psuć rodzicom etosu wychowawczego) wnuki. Ponieważ na razie mam jedną wnuczkę i nie gości u nas codziennie, więc największym beneficjentem jest dziadzio, któren z rozkoszą utylizuje desery i ciasta, coby się nie zmarnowały, gdy syta słodkości H&C wyjeżdża 🙆.
Ostatnim przebojem był sernik na zimno, ale specjalnie przygotowany na domowym twarożku. I tym razem nie tym odsączanym jogurtowym Pieseczka (klik!), ale odwarzanym marylczynym (o tutaj, klik!) ze wspaniałego bloga "Szybko i smacznie". Warto tam zaglądać po przepisy i inspiracje😗
Mój serek wyszedł kremowy, niezwykle pyszny i tłuściutki, bo zamiast jogurtu dodałam do niego śmietanę od sąsiadki, najpyszniejszą, jaka istnieje na tej planecie. No i mleko też było od jej krowy, ale można kupić i w sklepie świeże, tłuste mleko niepasteryzowane, w szklanych butelkach.
Marylka robiła aż z 4 litrów, ja z połowy porcji (no i bez soli). 
Sernik nie jest zbyt wysoki, ale wyszedł mi mocno morelowy. Na targu w Sędziszowie jakiś chłopek stał z wiadereczkiem zerwanych u siebie moreli, może nie były tak wyględne jak te z przemysłowych sadów, ale jak zanęcił: "Skosztuj pani, jakie słodkie! I nietrzepane!" tom kupiła. 
Ze wspaniałej w smaku morelowej pulpy powstały suszone marmoladki- węże, a część wzbogaciła sernik. Przepisu na sernik chyba nie trzeba wklejać - każda z moich blogowych koleżanek wie jak robić równie dobre, a może i lepsze. Gdyby namanił się tu jakiś Gość, potrzebujący wskazówek, to chętnie służę. 
P.S. Gdy już wstawiłam ten wpis powiększyłam zdjęcie, jedyne, jakie jest. Na talerzyku i na serniku są 2 czarne punkciki. O ile NA PEWNO nie są to pchły Ediego czy mojej hordy futrzaków, to już nie mogę zaręczyć, że nie są to malutkie żuczki z róż za oknem (bo Małżonek robił mi zdjęcie ciasta na parapecie!). Jeśli tak, to sam je potem zjadł, bo go skusił dekorek (cyt.: "Tak, do zdjęcia to przyozdobiłaś, a ja dostałem wcześniej bez owocków, taki goły...). Ale od tego się nie umiera😁
 

czwartek, 11 listopada 2021

Najboljše hrenovke v testu czyli słoweńskie parówki w drożdżowym cieście

 

Pyszne były te paszteciki... Tym razem Umiłowana Przywódczyni przyjechała na gotowe, bo zapobiegliwy Martik wykonał wcześniej jakieś 2 miliony pasztecików do czerwonego barszczyku. Wypieki były z grzybami, serem zółtym, kapustą, parówkami i te najlepsiejsze - ze słoweńskimi parówkami z serem. Te wołowe kiełbaski były dość pikantne, przez nacięcia wyzierał kremowy ser, a puszyste ciasto otulało smakowite wnętrze. Co prawda, aby spalić te kalorie trzeba hulać poleczki ze 3 godziny (to też ciekawe, że tam weselnicy najchętniej tańczą ludowiznę; polki i sztajerki trącą jednak z lekka ludową muzyką Austrii). Jestem niezwykle dumna, że wszystko, co ugotuje i upiecze moja córka, niezwykle smakuje "słoweńskiej drużinie".

SKŁADNIKI: 

·         400 g mąki pszennej, 

·         40 g świeżych drożdży,

·         3 żółtka (wyjęte odpowiednio wcześniej z lodówki,

·         100 g miękkiego masła,

·         1 łyżka cukru,

·         szklanka ciepłego mleka (lub więcej, zależy ile wchłonie mąka),

·         niepełna łyżeczka soli,

·         10 – 12 frankfurterek (no chyba, że zrobimy wypad do Słowenii i kupimy hrenovke 😉),

·         tyle paseczków żółtego sera, ale wyjdzie nam pasztecików (około 40),

·         czarnuszka, kminek lub rozmaryn do posypania (najlepsze były te z czarnuszką).

 WYKONANIE: 

Pokruszone drożdże rozetrzeć z cukrem, dodać całe mleko i 3 łyżki mąki. Wymieszać i odstawić pod przykryciem, aż mocno ruszą (uwaga, bo zaczyn w formie pianki lubi uciec!). Do misy miksera z hakiem do wyrabiania (lub do miski, w której sami będziemy ręcznie to hakować) wsypać przesianą mąkę, dodać sól.  Wlać spieniony rozczyn, wymieszać i sprawdzić, czy nie trzeba dodać jeszcze nieco mleka (cała mąka powinna być zwilżona). Dodawać pojedynczo żółtka i wyrabiać ciasto około 5 minut.

Następnie stopniowo dodawać kawałki miękkiego masła, wyrabiając jeszcze z 10 minut, aż ciasto będzie gładkie, elastyczne i pulchne. Włożyć do lekko natłuszczonej miski, przykryć wilgotną ściereczką i odstawić w ciepłe miejsce do wyrośnięcia na godzinę.

Parówki pociąć na kawałki (z jednej hrenovki wychodziło 4 ciuczki), z sera porobić płaskie słupki nieco krótsze od wędliny. Jeśli chcielibyśmy wziąć gotowe parówki z serem, to jak najbardziej, o ile w środku parówki nie ma wyrobu seropodobnego).

Dwukrotnie wyrośnięte ciasto wyjąć na stolnicę, wyrobić krótko, uformować kulę i rozwałkować na duży prostokąt.  Pociąć go na paski o takiej szerokości,  aby dało się owinąć nadzienie. Następnie układać na cieście parówki i ser w odstępach 3-4 centymetrowych, zwinąć ciasto w rulon i skleić brzeg, podkładając go pod spód. Pociąć paszteciki na pojedyncze „egzemplarze” i pozaklejać im końce, wpychając ciasto do środka. Jeśli robimy je bez sera, taka zabawa nie jest konieczna, ale Martusi wypłynął ser z prototypów z pieczarkami (i tak były przepyszne, zwłaszcza te przypieczone witrażyki z sera, uczepione boku bułeczki😋).

Dużą blachę z piekarnika wyłożyć papierem do pieczenia, poukładać roladki łączeniem do dołu (zachowując odstępy, bo jeszcze urosną), posmarować mlekiem skondensowanym albo rozbełtanym jajem i posypać przyprawami. Bardzo ostrym nożem (ja to robię żyletką) naciąć leciutko wierzch bułeczki – nie musi się tego robić, ale wtedy para może nam rozsadzić przysmak od środka i ser na pewno ucieknie. A tak to wystaje apetycznie przez nacięcia i dodatkowo kusi. Odstawić do drugiego wyrośnięcia na 1/2 godziny (i nastawić piekarnik na 180 stopni, góra i dół). Piec jakieś 25 minut,  do czasu aż się zrumienią.

Można je bez obaw mrozić. Po powolnym rozmrożeniu odpieczone w piekarniku smakują jak świeże. Są niewielkie (co widać na dolnym zdjęciu) i zrobiły furorę wśród biesiadników, chociaż spotkałam jednego tubylca, który twierdził, że najlepsze są te z kwaśną kapustą (musiał mieć przodków z Polski 😆).


 

sobota, 27 czerwca 2020

Młode ziemniaki zapiekane z sosem serowym, pieczarkami, chrupiącą szynką i trybulą

No pyszka po prostu 😋
Nazwaliśmy sobie tę potrawę "Zapiekanka króla Jana" - oczywiście Sobieskiego, bo to jemu przypisuje się sprowadzenie ziemniaków do Polski. Pewien udział w gotowaniu miał też Jasiek, więc tym bardziej nazwa pasuje. Ponieważ nie są to moje własne ziemniaczki (i nie wiem, czy w ogóle będę je miała - jeszcze jedna nawałnica i całkiem spłyną z naszych zbyrów w paryję), musiałam je jakoś "uszlachetnić". Były po prostu mało ziemniaczane w smaku i nie nadawały się na jedynego króla (Jana) stołu 😕 . Jednak to połączenie smaków jest świetne, potrawa nie jest tłusta, a bardzo sycąca, zaś trybula stawia kropkę nad i.
SKŁADNIKI:
młode ziemniaki mniej więcej jednakowej wielkości (mnie weszło 14, w sam raz dla 3 osób),
malutkie pieczarki - około 30 dkg,
10 dkg dojrzewającej szynki (np. brandenburskiej),
30 dkg "ciągliwego na ciepło" sera,
2-4 łyżki mąki pszennej,
1-2 szklanki mleka (zależy, ile chcemy mieć sosu),
2 cebule,
4-5 ząbków czosnku,
masło klarowane do smażenia (3 łyżki+2 łyżki),
ulubione przyprawy (warto dać rozmaryn),
zielenina do przybrania, najlepiej trybula leśna.
WYKONANIE:
Ziemniaczki cienko obrać (jeśli ktoś chce i może - oskrobać). Wrzucić do osolonego wrzątku w kolejności od największego (jeden z moich był wyraźnie większy niż pozostałe, gotowałam go najpierw samotnie z 5 minut). Gdy będą niemal miękkie -  odcedzić. Nawet gdy ugotują się na miękko, to mają jeszcze tak mało skrobi, że nie powinny nam się rozpaść w zapiekance. W tzw. międzyczasie podsmażyć (najlepiej w rondeleczku) na 3 łyżkach klarowanego masła inne składniki w takiej kolejności:
1) małe pieczarki w całości lub połówkach (nie zapomnieć je posolić),
2) wyjąć pieczarki łyżką z dziurami i na to samo masło (no chyba, że nam się zjarało😐) wrzucić cebulę w piórach, podsmażyć, wyjąć,
3) na koniec - zapewniam, że masełko wyglądało i pachniało zupełnie dobrze, co prawda było to sklarowane zarąbiste swojskie masło od Wolanki, tzn. od krowy pani Wolańskiej - partiami usmażyć kawałeczki szynki. Część szynki normalnie, a część drobniutko pokrojoną - na chrupiące quasi-skwarki. 
Zrobić sos beszamelowy (2 łyżki masła, 2 łyżki mąki, szklanka ziemnego mleka). Doprawić - ale uwaga! mało soli (słony jest ser, pieczarki już solone, a szynka dojrzewająca jest sakrucko słona), wcisnąć czosnek, domieszać ser i trybulę. 
Do naczynia żaroodpornego wlać sos serowy. Ułożyć ziemniaczki. Posypać pieczarkami, wcisnąć w sos większe kawałki szynki. Zapiekać w 180 stopniach, aż ser i pieczarki się ładnie zrumienią. Przed podaniem posypać kawałeczkami szynki, nałożyć czapeczki z cebuli, przybrać zieleniną. Podawać z surówką - my jedliśmy z surówką z pomidorów z octem balsamicznym, ale bez bazylii - żeby nie zagłuszyć tej trybuli. Kto nie ma dostępu do leśnej, aromatycznej trybuli - może z powodzeniem wykorzystać tę uprawną :-)


sobota, 9 grudnia 2017

Piróg biłgorajski (łysy!)


No rzeczywiście - wart tych peanów, które wypiali na swojej stronie biłgorajczycy (biłgorajanie?? H&C mi tu zdradziecko podpowiada: "biłgojaranie", ale nie chciałabym nikogo obrazić, a zwłaszcza Harveya Keitela, bo przyjedzie i zrobi nam wszystkim jesień średniowiecza).  Jest bardzo smaczny, pachnący kaszą gryczaną i skwareczkami, leciutko kwaskowaty od sera, no i bardzo syty. Wykonanie jest banalnie proste, chociaż trochę czasu trzeba sobie zarezerwować. 
A dlaczego łysy? Bo bez "opakowania" w postaci cienkiej skórki z drożdżowego ciasta.
SKŁADNIKI:
Piróg składa się z ziemniaków gotowanych, ugotowanej na sypko kaszy gryczanej (u nas się mówiło: tatarczanej) i sera białego. Myślę, że nie ma kanonicznych proporcji, ja też robiłam na oko, wydedukowawszy na podstawie kilku przepisów, że ziemniaków ma być mniej więcej dwa razy tyle, co sera i kaszy. No a słoninki to już ile kto tam chce, ja dużo chciałam :-) 
Na kilogram ziemniaków dałam torebkę (400 g) kaszy gryczanej prażonej, taką mniej więcej półkilową bołdkę sera (tłuuusssty, od Cioci), trzy jajka, kilka łyżek skwareczków z wędzonej słoninki. Śmietany już nie, bo i tak się zlepiło galanto, a bałam się, że jak jeszcze dam ciotczyną śmietanę (jakieś 50% tłuszczu, double cream to pikuś), to stołownikom wysiądą wątroby. No i oczywiście sól i pieprz. W oryginale jest jeszcze suszona mięta, alem wtedy nie miała (można było wybebeszyć z jedną saszetkę z Herbapolu, co ją ma mężuś na trawienie, ale to chyba nie to).
WYKONANIE:
Ziemniaki ugotować normalnie, jak do obiadu, i normalnie je wykłócić (kto by się tam mordował z praską czy maszynką). Kaszę ugotować na sypko - ja zawsze wszystkie kasze gotuję tym sposobem. Ser rozgnieść; jeśli jest tłusty, to się powinien sam umasować w rękach, jeśli zaś ktoś chciałby z chudym (ale po co?!), to myślę sobie, że można go wtedy ze śmietanką urobić, byłby bardziej plastyczny. Połączyć wszystkie składniki, dodać skwarki, dobrze doprawić solą i pieprzem, wbić jajka i jeszcze raz wyrobić. Formę wysmarować (tym smalczykiem, co został po wysmażaniu słoninki) i dokładnie wyrównując wypełnić farszem. Lepiło się jak klej Konrada, więc trzeba zmoczyć łapki, by wyrównać wierzch. 
Ja piekłam godzinę w 180 st., bez pokrywy, w szklanym obłym naczyniu, bo chciałam, żeby miał kształt bochenkowaty. Na ciepło najlepszy jest podsmażony na masełeczku na rumiano, ale mnie jeszcze bardziej smakował na zimno, krojony po prostu w kromki jak jak chleb.

niedziela, 19 lutego 2017

Chrupiące serowe ciastka "na słono"

Autorka przepisu, czyli Madzia z "Wielkiej Pyszności" (kliknijcie, bo warto) zapewniała, że lepsze niźli kupny krakers i miała rację. Ciasteczka wykonał własnoręcznie Martik i onże sfotografował swoją komą (porównując ostatnie posty od razu widać, kto ma droższą komórkę, hie hie...).

SKŁADNIKI:
  • 150 g mąki zwykłej,
  • 200 g zimnego masła,
  • 150 g ostrego sera żółtego,
  • 3 ugotowane żółtka (to one robią robotę w temacie kruchości),
  • duża szczypta soli,
  • ulubione przyprawy (Martik dał trzy różne, by były trzy smaki),
  • ewentualnie na wierzch pestki słonecznika, dyni, sezamu, pokruszone orzechy - ale bez też są pyszne. Wielce pyszne.  
WYKONANIE (powtarzam za autorką):
Składniki mieszamy i wyrabiamy ciasto. Wkładamy je do lodówki, lekko rozpłaszczone na 20 minut, albo do zamrażarki na 10. Włączamy piekarnik na 180 stopni. Ciasto wyjmujemy, dzielimy na 3–4 porcje, które rozwałkowujemy w prostokąt i wykrajamy ciastka, dowolnego kształtu. Najprostsze są prostokąty nieforemne. Układamy ciastka na blaszce, na papierze do pieczenia. Jeśli mamy ziarna, to jest ten moment, żeby posmarować wierzchy ciastek białkiem i posypać ziarnami, lub ułożyć orzechy. Pieczemy około 15 minut, aż będą miały złoty kolor. W ten sam sposób traktujemy resztę ciasta. Ciastek wychodzi dość sporo, tak więc „trud” się opłaca.

Zaproszeni na imprezę koledzy - studenci Marty pochłonęli te ciastka jako pierwsze, przedkładając NAWET nad czipsy i inne składkowe trutki, więc wnosimy, że są hitem nie tylko w domu Madzi.
Matce na razie nie było dane ich skosztować, albowiem siedzi zakopana na wsi, a poza tym studia skończyła w 90 roku. 
1990 roku, dla mających wątpliwości, czy aby nie wcześniej :-D

niedziela, 15 listopada 2015

Ser "zależok" z wędzoną papryką i sumakiem

Robi się ze mnie "kulinarny bałur" (tym wdzięcznym mianem określano u nas bogatego chłopa, czyli "bauera"), albowiem lodówka ma obfituje w swojskie jaja, ser od krowy, a Podenko i Bicenko, czyli dwa nasze wieprzki, już czekają na swój Jom Kipur :-( 
Oczywiście nie ja harowałam, by te płody obory, chlewu i kurnika zasilały nasz stół, lecz kochana Ciocia, ale kto odmówi, gdy mu się podtyka twaróg rozpływający się w ustach czy pachnące mleczko do kawy?!
I właśnie z syrka od cioci namiętnie wytwarzam tzw. zależok, zwany też zgliwialcem, który w naszej rodzinie cieszy się zasłużoną estymą, chociaż są podobno dziwoki, co go za nic nie skosztują. Owszem, w procesie produkcji trzeba tłumaczyć gościom, niespokojnie węszącym, że nie mamy pod stołem w kuchni składu strzeleckich onuc po długim i mokrym poligonie, lecz że to dojrzewa twaróg na zależoka :-D
Sama technologia wytwarzania tego specjału już była opisywana, ale teraz wyprodukowałam tak pyszną wersję, że muszę się nią podzielić :-)
Otóż do stopionej serowej massy trzeba domieszać  (oprócz soli, pieprzu, kminku i ciutki czosnku w proszku) wędzonej papryki wg upodobania i - uwaga! - łyżeczkę sumaku. Każdy wie, że jestem odjechana na punkcie kwasów, ale serek wcale nie robi się octowaty, tylko dostaje takiego kwaśnego muśnięcia, które dopełnia jego smak. I koniecznie potrzepać po wierszchu tą wędzoną papryką!

niedziela, 6 września 2015

Pieczone ziemniaki z serem długodojrzewającym i wędzoną rybą wg Okrasy

Myślę, że to najpyszniejsza wersja "pyr z gzikiem", jaką jadłam w życiu. Od razu, gdy obejrzałam program Okrasy, poleciałam po składniki. Najlepsze są młode ziemniaczki, ale i stara skórka upiecze się na chrupko, jeśli dokładnie posmaruje się każdy plasterek masłem. I ten ser dojrzewający robi robotę - masa serowa jest ostrzejsza w smaku, wspaniale uzupełnia się z rybą na neutralnym, ale za to chrupiącym ziemniaczku. Najlepiej jest uchycić takie stadium, kiedy pyrka jest gorąca, a ser zimny.
SKŁADNIKI:
Ziemniaki w mundurkach, podgotowane uprzednio (żeby piekarnik nie hulał godzinę),
ser biały,
jakiś  twardy ser długodojrzewający, ja miałam polski Bursztyn,
cebulki i czosnku ile kto lubi,
śmietana,
kawałki wędzonej ryby (Okrasa dawał pstrąga, ale i makrela daje radę),
sól i pieprz,
masło z olejem lub oliwą do posmarowania.
WYKONANIE:
Uwaga H&C: ziemniaki w mundurkach trzeba dobrze wyszorować szczoteczką i wyciąć wżery i grube oczka.  
Ugotować ziemniaki na półtwardo i pokroić w grube plastry. Wyszmalcować jakimś tłuszczem (stopione masełko najlepsze, tylko cyrknąć do niego kapeczkę oleju) i upiec na rumiano w piekarniku. W tzw. międzyczasie umiszać syrek (u nas się zawsze mówiło: "syrek umiszany") - biały ze startym na grubych oczkach żółtym, śmietaną, cebulką w drobną kosteczkę i przeciśniętym czosnkiem. Doprawić. Rybkę obrać ze skórki i ości i wybrać ładne kawałki. 
I robimy piramidkę taką na raz do paszczy :-D
Myślę, że ta pasta będzie też znakomita do kartofelków z ogniska.


poniedziałek, 6 października 2014

Suppli al telefono czyli kule ryżowe z mozzarellą



Suppli to są kulki z ryżu i mielonego mięsa, smażone w panierce. Jadłam to kilka razy we Włoszech, fajna przekąska, ale do tej pory nie chciało mi się sterczeć przy kuchni akurat wyrabiając kule (jak jakiś żuk Teodor nie przymierzając…). 
Trafiłam jednak na woreczek przecenionych o połowę kuleczek mozzarelli Galbani, której kończył się termin przydatności do spożycia. No i doznałam iluminacji, że były takie ryżowe jajca, po ugryzieniu których ze środka (niespodziewanie a smakowicie) ciągnęła się dłuuuga nitka stopionego sera. Ów gorący „przewód telefoniczny”, jak mówią Włosi, przeważnie ląduje ci na gorsie, ale cóż to wobec radości konsumpcji.
I zrobiłam, tym bardziej, że NIE BYŁO Watahy i nie musiałam zrobić 1500 kul, lecz po 4 jajeczka dla nas starych, z 1,5 woreczka ryżu. A mielone miałam, bom kupiła żeby chłopom na budowe narobić „snycli”. 
Martik, przyjechawszy na weekend „ze szkół” rzucił okiem na zdjęcie i parsknął: „Co to jest, mamuś!? Wygląda jak TASIEMIEC (!) wyłażący z jakiegoś kokonu!”. 

Przepis znalazłam na którejś z włoskich stron. 
Wujaszek Gogle przetłumaczył mi to, a jakże! dostarczając kupę radości z rozkminy receptury. 

Przytaczam mniej więcej tak, jak to leciało (uwzględniając moje modyfikacje): 
Składniki:  
Ryż gotowany,  
sos pomidorowy (lub – jak u mnie, suszone pomidory),  
Wołowina mielona (ja dałam mielonkę wieprzowo – wołową, na surowo wymieszaną z ryżem i resztą składników),  
1 lub 2 jajka do masy,
mała cebula i czosnek (starłam na tarce),  
Sól, pieprz i inne ulubione przyprawy,  
Świeża mozzarella w kuleczkach lub kawałkach,  
2 jajka, mąka i bułka tarta do panierowania,  
olej do głębokiego smażenia. 

Ugotować ryż w obfitej wrzenia wody z garścią soli rzucił się, tak samo jak gotować makaron, w zależności od czasu gotowania na opakowaniu. Gdy ryż jest gotowy, spuścić wodę z użyciem filtru (?! chyba chodzi o odcedzenie).  
Gdy ryż jest fajne, można przystąpić do montażu. Mokre ci ręce, aby ułatwić do obsługi ryż. Rękami, łopatka tyle ryżu dokonać suppli jaj wielkości. Mold ją w podłużne kształtować i kciukiem zrobić wcięcie w centrum. Wypełnij wcięcie z kawałkiem sera mozzarella, a następnie załączyć mozzarella z ryżu, tak że jest on schowany i wewnątrz.
Odkurzyć suppli w mące, zanurzyć go w jaja i obracać go tak, że jest dobrze pokryte, i wreszcie rzucić go w bułce tartej.  
Niektóre przepisy sugerują powtórzenie drugiej powłoki jajkiem i bułką tartą. Próbowaliśmy to w obie strony, a korzystne pojedynczą warstwę, ale można eksperymentować i zdecydować, która opcja jest najlepsza dla Ciebie. 
Dodaj swoje oleju kilka centymetrów w głąb naczynia nadającego się do smażenia, i umieścić go na średnim ogniu. Delikatnie umieścić każdy suppli do gorącego oleju i smażyć, aż nabiera bogatego brązowy odcień. Wyjąć z oleju i ustawić na ręczniki z papieru chłonnego. 
Pozostawić do ostygnięcia lekko, i cieszyć się z Birra Moretti (ja jednak wolę Książęce…).

piątek, 16 maja 2014

Gomółki z sera białego


I znów przenosiny w czasie. Babcia Bronia i prababki Patrynka z Mistaczką i Nazimkowo z Kluszczynom spoglądają na mnie zapewne łaskawym okiem z Tamtego Świata. Udało mi się bowiem - właśnie w tej wersji tradycyjnej, z kminkiem - idealnie utrafić w smak i konsystencję zapamiętane z dzieciństwa. Te z czosnkiem i lubczykiem to już nie to: czosnek zagłusza specyficzny smak suszonego sera. Te czerwonawe z kolei są PRZEPYSZNE, pikantne, z wędzoną papryką - ale to nie jest smak podkarpackich gomółek z Listy UNESCO (no dobra, przesadziłam... z Listy Produktów Tradycyjnych). 
Trzeba mieć dużo dobrego sera białego. A właściwie najpierw trzeba mieć dobrą ciocię Zosię z dobrą, mleczną krową. Poniżej 2 kilogramów sera to nawet nie ma co suszyć, zwłaszcza, gdy się to robi deszczową wiosną, gdy kaloryfery już nie grzeją, pieca chlebowego i "brańdury" jeszcze nie mamy i trzeba piłować elektrycznym piekarnikiem z termoobiegiem :-(
Dopisano 24 maja; temperatura na polu 35 stopni:
 Bardzo dobrze suszą się na słońcu w przewiewnym miejscu!


SKŁADNIKI:
tłusty twaróg, najlepiej wiejski, nieprzewarzony (bez grudek),
po 2-3 żółtka na kilogram sera,
soli dużo (mają być słone) i pieprzu też,
ulubione dodatki, ale ja zalecam opcję arche: kminek mielony i cały do posypania.
WYKONANIE:
Ser można zemleć przez maszynkę, ale ten od cioci był tak dobry, że po prostu wyrabiałam go ręką. Trzeba zadbać, aby ser nie był mokry; jeśli wydaje nam się taki, trzeba go odcisnąć na zmienianych często ręczniczkach papierowych (patrz tu: klik!). Porządnie posolić, popieprzyć i dokminić, bo to musi być "czujne". Potem wmieszać żółtka, znowu dokładnie wyrobić i maczanymi w wodzie rękami (sakrucko się kleiło, ser był sielnie tłusty) uformować zapamiętane  z dzieciństwa gomółki z czubkiem. 
Suszyłam je przez 4 dni (co jakiś czas, przed i po pracy) w piekarniku na 50 stopni z termoobiegiem, po chwili wyłączając grzałkę, żeby mi się nie ugotował ten serek. Już na drugi dzień zaczyna charakterystycznie pachnieć i właśnie tak ma być, to jest cały ten smaczek. Z wierzchu jest sucha skórka (u mnie aż błyszcząca od tłuszczu mlecznego), a w środku zwarty, ostry w smaku ser.
Gdy chcemy długo przechowywać, to można ususzyć na kamień, ale ja wiedziałam, że u mnie tyle nie postoją. Nie ma bowiem nic lepszego do piwka :-D

sobota, 8 marca 2014

Malfatti ze szpinakiem w maśle szałwiowym

Dzisiaj jest Dzień Kobiet i Marzynia postanowiła kulinarnie dopieścić SIEBIE. Jurand pojechał do dziewczyny, Martik skosztował i powiedział, że ten parmezan mu nie pasi, a Pasiu (wierny "zięciu") owszem, powiedział że pyszne, ale załapał się już tylko na 4 kluseczki. 
Bo resztę zeżarła Matka.
Moje malfatti rzeczywiście wyglądają tak, jak się nazywają, czyli "niedbale" albo "brzydko zrobione", ale smak wynagradza niedostatki anturażu. Są miękkie, rozpływają się wręcz w ustach (chociaż nie są paciajowate), mają mocno wyczuwalny smak szpinaku, a lekko czosnku i gałki muszkatołowej. Parmezan i ząbek czosnku zaostrzają smak, no a to masełko szałwiowe, z chrupiącymi listeczkami to już poezja...
I na dobre im wyszło, że miałam tylko 250-gramowe opakowanie ricotty i dodałam drugie tyle twarogu, bo chociaż "złamałam" (he he, Okrasowa się znalazła) przepis, ale nasze twarogi są kwaskowate i kluseczki wg mnie były jeszcze lepsze.
Przepis jest tu (klik!), nie ma sensu przepisywać, bo pani Ewa zrobiła to dokładnie, moim odstępstwem było zmniejszenie ilości gałki do pół łyżeczki i wciśnięcie dużego ząbka czosnku do masy serowej. No i nie z sosem pomidorowym, tylko z ziołowym masełkiem. 
No nie ma co więcej gadać - musowo zrobić :-)

niedziela, 15 grudnia 2013

Leniwe ze szpinakiem

Walczę z aparatem i dalej mi nie wychodzi, poza tym stylista zawyłby na widok prezentacji tej potrawy - ale przestałby wyć i zaczął mruczeć, gdyby skosztował. No trudno powiedzieć, które są lepsze - tradycyjne, takie jak tu opisywałam (klik!) czy te szpinakowe z lekkim czosnkowym smaczkiem. Proponuję zrobić obydwie wersje, bo to naprawdę szybkie danie i w ferworze świątecznych przygotowań nie zajmie nam wiele czasu.
Jak zrobić ciasto podstawowe to piszę właśnie tu.
Co do zieloniutkiej wersji to oprócz sera, jajek i mąki (proporcje na połowę składników w bazowym przepisie) trzeba jeszcze zaopatrzyć się w szpinak w formie muta (miałam rozdrobniony z Horteksu) i duży ząbek czosnku. Szpinak należy rozmrozić, odcisnąć i przesmażyć na łyżce masła, żeby odparował i stracił smak surowizny. Doprawiamy go na pikantnie czosnkiem, pieprzem i odrobiną gałki muszkatołowej i mieszamy z serem. A potem już tak, jak w "białej" wersji. I z tą rumianą bułeczką koniecznie!

poniedziałek, 18 listopada 2013

Kopytka serowo-ziemniaczane wg mojej Mamy



Porządkując archiwum ze zdjęciami w komputerze znalazłam, z ogromnym wzruszeniem, zdjęcie leniwych pierożków w wersji mojej Mamy i Babci Broni. Pewnie mi mama kiedyś podrzuciła w rondeleczku, a ja je pstryknęłam przed pożarciem.

To właściwie nie są typowe leniwe, tylko ich skrzyżowanie z kopytkami. Mnie nigdy nie chciało się gotować ziemniaków, aby łączyć je z serem białym, jeśli już miałam „wczorańsze” kartofle, to zawsze lądowały w tradycyjnych kopytkach, za którymi przepada Czereda.

A Mama robiła właśnie tak, bo z samego sera nie bardzo dają się odsmażać, a te – jak widać – idealnie się do tego nadają.

Boże, jaka mnie straszna oskoma wzięła, ostatni raz jadłam je 3,5 roku temu, a wciąż pamiętam smak tej chrupiącej skórki…

Przepis też dobrze pamiętam, bo wiele razy robiłam takie leniwokopytka jako panna na garnuszku u Mamy J

SKŁADNIKI:

Ziemniaki ugotowane (najlepiej poprzedniego dnia) w ilości 3 razy większej, niż ser biały,

Ser biały, nie przewarzony (trzeba sobie wyczaić ulubiony dobry twaróg, bo do tej potrawy grudkowaty się nie nadaje, będzie czuć i widać te przeważone grudy w ziemniakach),

2 – 3 łyżki mąki ziemniaczanej (zależy, ile mamy tych ziemniaków),

Mąki pszennej tyle, ile zabierze masa kartoflano – serowa – no nie da się powiedzieć, jakie proporcje, trzeba na czuja,

Sól,

2 jajka + jedno żółtko (tyle daję na kilogram ugotowanych ziemniaków),

do omaszczenia – masełko rumienione jest najbardziej podchodzące, ale najlepsiejsze są obsmażone na ganc rumiano na maśle właśnie!

WYKONANIE:

Ziemniaki powinny być dobrze odparowane i najlepiej z tych odmian sypkich (tiaaa, żeby to wiedzieć już w sklepie, to musielibyśmy być w Niemczech a nie w naszym miasteczku – u nas sklepowo wi tyle, że to so ziemniaki ziemne do jedzenia). Mama przepuszczała je przez maszynkę, ale Ona miała jakiś imperatyw zakodowany – ja je normalnie tłukę tłuczkiem na gładko. Następnie ser trzeba albo zetrzeć na tarce o grubych oczkach, albo przez maszynkę przemielić albo – jak leniwa Marzynia, która wi, jaki syr jezd dobry – rozetrzeć po prostu w palcach. Łączymy masę serową z ziemniaczaną i solimy na dość słono, bo dojdą jeszcze jajka i mąka. Jajka mieszamy sobie w miseczce, żeby żółtko pomieszało się z białkiem, wlewamy do masy i łączymy. Dodajemy mąkę ziemniaczaną i teraz dosypujemy mąki pszennej tyle, żeby ciasto dało się zarobić i uformować w wałek. Działamy dość szybko, bo ciasto bardzo „wolnieje”, nie da się go także (w przeciwieństwie do czysto serowego) przechowywać w lodówce.

Ukrawamy porcje i toczymy wałek, rozpłaszczamy go dłonią i nożem odcinamy takie romboidalne kluseczko – kopytka. Gotujemy w osolonym wrzątku z minutę – dwie od wypłynięcia na powierzchnię, najlepiej sobie szybko wyłowić jednego na talerzyk i sprawdzić, czy już dobre.

A sposób podania – pozostawiam Państwa gustom :-)

piątek, 2 sierpnia 2013

Powiew Orientu czyli bób w pomidorach, z harissą i fetą

Czasami człowiek musi zjeść coś jarskiego. Ukłonem w stronę Potworów były knedle z morelami, a ja zrobiłam sobie danko, które mnie osobiście oczarowało smakiem: ostre, z nutą słodką (pomidory) i kwaśną (jogurt) i jeszcze słony ser feta. No i bób, za którym przepadam. Niestety, wykończeniem powinna być natka pietruszki albo kolendra, ale do Cioci nie chciało mi się jechać, a w sklepie nie było. Wydaje mi się, że właśnie te posypki mieściłyby się w tunezyjskich czy tam marokańskich klimatach. 
SKŁADNIKI:
bób,
4 dojrzałe pomidory (albo w zimie z kartonu czy puszki, w każdym razie takie, co widziały słońce),
płaska łyżeczka cukru,
gęsty jogurt naturalny,
pasta harissa (jak zrobić poniżej),
ser feta,
cebulka sproszkowana (fajny patencik) albo mała cebula,
oliwa z oliwek,
sól i pieprz,
natka pietruszki lub kolendry
WYKONANIE:
Bób ugotować w osolonej wodzie niemal do miękkości, przelać zimną wodą i zaprząc wierzgającą H&C do obrania go ze skórki. Gdyby protestowali zagrozić, że nie dostaną knedelków z morelami ani w ogóle niczego nie będzie. Pomidory sparzyć i obrać ze skórki, usunąć twarde części, pocukrować, posolić, posypać cebulką i dusić na oliwie, aż powstanie gęsty sos. Wlać zahartowany jogurt i doprawić harissą, uważając, by nie przeholować (Potworki chyba pamiętają, co znaczy "zahartowany?"). 
Ja moją pachnącą pastę zrobiłam wg przepisu z Filozofii Smaku (o tu!). Wzięłam 6 świeżych papryczek chili, 3 ząbki czosnku, pół łyżeczki kuminu, pół łyżeczki mielonej kolendry, pół łyżeczki soli i ciutkę oliwy i to wszystko zmiksowałam w blenderze. Pozostałą massę przechowuję w malutkim słoiczku po przecierze, zalaną oliwą.
Sosik trzeba skosztować, dosolić i popieprzyć, wrzucić doń bób, położyć ser feta i zapiec w piekarniku (200 stopni, opcja grill, druga półka od góry). 
Jacek wolał z zapieczonym serem żółtym (no nie pasuje, wiem), ale nie dał się skusić na jeszcze jeden słony i ostry smak.
Ta przyprawa, która jest na serze, to moja ukochana ostatnio chmeli suneli. Jak już pisałam - jej smaku nie da się z niczym porównać. Nie sypcie jednak teściowi po schabowym, bo nie każdemu ten hyzop pasuje :-)