Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pierogi. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pierogi. Pokaż wszystkie posty

piątek, 26 kwietnia 2024

Lane pierogi ruskie. I rozwiązanie kociej zagadki 😼

 

Jeśli rodzinna Hurma i Czereda domaga się pierogów, ale naprawdę nie masz siły (albo ochoty) na wałkowanie i lepienie, to nasze podkarpackie "lane ruskie" są świetnym rozwiązaniem. A jeśli jeszcze masz utłuczone "wczorańsze" ziemniaki, to już luzik-lajcik: wystarczy dodać ser biały i dodatki właściwe ruskim pierogom oraz zarobić gęste ciasto naleśnikowe.
Z farszu robi się "wsady" czyli spłaszczone kulki, które na łyżce maczamy w cieście naleśnikowym i kładziemy na gorący olej, polewając z góry resztą ciasta z łyżki. Można robić i większe falbanki, ale jeśli nie smażymy w głębokim oleju to trzeba pamiętać, że będą zrumienione tylko z jednej strony (co widać powyżej).
Są bardzo smaczne i zaskakują domowników - małżonek początkowo myślał, że to tradycyjne pierogi odsmażone prawilnie na masełku. I nie był rozczarowany, kiedy dokonał "kosztpróby" (jakby powiedział Borowicz albo pan Rączka😋).
A teraz kocia sprawka:
Otóż Manulek w szczycie formy ważył 6 kilogramów i 10 dag. Był zważony w koszyku do ziemniaków, w który się wtarabanił i w którym usnął. Kiedy już wylazł zważyliśmy koszyk i tłusta prawda ujrzała światło dzienne!
Rodzina ma zakaz dokarmiania go. Poza tym jest wiosna, więc więcej chodzi po polu i już widać, że schudł. Młodsza część przyjeżdżającej rodziny stwierdziła jednak, że nie jest teraz tak DEKORACYJNY (!)
Konkurs wygrywa (a jakże!) prawdziwy fachowiec, co wagę ma w oczach, czyli słynna "kociara" Pies w Swetrze! (tak, wiem, jest zdziwko, że nie "Kot w swetrze" 😹)
Nagrodą jest zdjęcie delikwenta w ciężkiej rozpaczy z powodu kuracji odchudzającej, z podrapanym przez Muśka nosem (kiedy próbował wyżerać mu z miski).
Buziaki!


 

poniedziałek, 20 czerwca 2022

Pierogi z płuckami

Pierogi z płuckami to legendarna potrawa w naszej rodzinie. Hurma i Czereda znała ją tylko z moich opowiadań, albowiem NIGDY w czasach postkomunistycznych nie udało mi się kupić świeżych płucek. Raz natknęłam się na "letkie" (określenie mojej prababci, która była niedościgłą mistrzynią w ich wyrobie) w jakimś sklepie, ale były koloru sinego, więc nie odważyłam się na ich zakup. Rozumiem, że dla wielu ludzi potrawa jest nie do przełknięcia, ale dla mnie był to przysmak, na który czekało się miesiącami. Babcia Monika miała informatora w "Taniej jatce" (autentyk! tak nazywało się okienko z boku rzeźni, w którym można było za grosze kupić np. właśnie podroby) i kiedy dawał cynk, że będą wołowe letkie, to już wiedziałam, że będę z Babcią lepić pierogi z letkiem.
I pewnie smaki dzieciństwa nie powróciłyby, gdyby nie Martik w Słowenii. Pewnego dnia zadzwoniła do mnie i powiedziała, że kazała sobie odłożyć płucka z byczka i z cielęcia, albowiem teściowie chcieli jak zwykle dać je psu (!), a ona też chciałaby się dowiedzieć, co to za mecyje. A ponieważ jechaliśmy w odwiedziny z kuzynką Marysią oraz Zuzianką, która też się napaliła na nie, więc postanowiłam wykorzystać fakt, że nie zabraknie Niewolniczej Siły Roboczej i obiecałam, że zrobimy.
Hyr poszedł po całych Alpach, że przyjechali z Polski i będą robić coś niezwykłego do jedzenia. W biesiadzie uczestniczyli Teściowie, stryku, drugi stryku z synem, zięć i nasza piątka.
To był wieeelki sukces! Fakt, że surowiec był pierwszoklaśny - w końcu to ekologiczna, certyfikowana farma. Umna córeczka kazał sobie także odłożyć ozory (podobno nawet masarz wywalił oczy, że TO TEŻ jemy), więc następny wyjazd znowu przeniesie mnie do krainy dzieciństwa i kultowych ozorków w szarym sosie 😋 
SKŁADNIKI:
  • płucka cielęce lub/i wołowe - przepraszam, ale nie potrafię podać proporcji. To była góra letkiego wielkości Triglava, którem gotowałam w pożyczonych od teściowej dwóch największych garach,
  • ziele angielskie, liść bobkowy, sól i pieprz w kuleczkach do gotowania,
  • przysmażona na dużej ilości masła cebulka; czosnek, majeranek i pieprz do doprawienia farszu,
  • gotowane ziemniaki, potrzebne do sklejenia nadzienia (tego nie czuć w smaku, bo daje się ich niewiele, ale Babcia tak robiła, bo lepienie rozsypującej się mielonki to katorga),
  • i znowu dużo rumianej cebulki do omaszczenia.
WYKONANIE:
Od razu uprzedzam - płucka gotują się strasznie długo, a powinny być mięciutkie, aby nie wyszły nam pierogi nadziane zmielonymi gumkami-recepturkami. Kiedy widelec będzie lekko wchodził w letkie, mielimy je w maszynce na średnich oczkach, wyciąwszy co grubsze "rury". 
I tu okazało się, że Martik nie ma maszynki do mięsa, a teściowie mają tylko taką olbrzymią przemysłową z dziurami o fi dwuzłotówek, w której wyrabiają coś na kształt salami, kamieniejącego potem przez lata w piwnicy. Kochany Ojciec przypomniał sobie jednak, że w starym domu (data na odrzwiach: 1832) jest taka żeliwna maszynka po prababce, odgrzebał ją, wyczyścił i naostrzył noże. O dziwo, była zdumiewająco podobna do mojej maszynki po BB - widocznie na całe Austro-Węgry był jakiś jeden maszynkowy monopolista 😆
Razem z płuckami mielimy ziemniaki, wlewamy masło z cebulką i czujnie doprawiamy solą, pieprzem, czosnkiem i majerankiem. Wyrabiamy dokładnie i lepimy duże pierogi (żadne tam fiku-miku z literatkami, my jechałyśmy szklanką od piwa, a i tak zeszło chyba z dwie godziny roboty czterech kobitek). Nie odważyłam się gotować na indukcyjnej kuchence Marty (Jessu, to jakaś męka! - raz wyjąc gotuje wodę kłębem, a potem zdycha i ledwo mruga), więc zaniosłyśmy ten milion pierogów na górę, na cudowną, opalaną drzewem, ogromną angielkę Gospodyni. Teściowa, oszacowawszy wprawnym okiem ilość pierożków, od razu poleciała po rondel wielkości młyńskiego koła, w którym gotuje przetwory w słoikach. Biesiadnicy z widelcami (starsi, nie wiedzieć czemu - z łyżkami) w rękach już czekali. Maściliśmy rumianym masłem z cebulką, przegryzaliśmy sałatką z mniszka lekarskiego i popijaliśmy winem.
Ostatnie sztuki, których nie zdołaliśmy już wepchnąć w siebie (a widoczne na zdjęciu, już nieco obeschnięte), zjadł sąsiad Silvio. Podobno zagonił się niby przypadkiem pożyczyć osełkę czy cóś tam.
Najlepszą rekomendacją uczty niech będzie oświadczenie naszego Zięcia, że są to najlepsze z polskich pierogów, jakie jadł 😍

 

 

sobota, 15 stycznia 2022

Žlikrofi - słoweńskie pierożki z ziemniakami

 

Te pierożki to według nas największy kulinarny przebój gminy Idrija, w której teraz mieszka Martik. Podaje się je na wszystkie uroczystości, więc już kilkakrotnie zajadaliśmy się tym przysmakiem. Muszę przyznać, że te wykonane przez młodą gospodynię z Polski WŁASNORĘCZNIE (co bezsprzecznie udowadnia powyższe zdjęcie) były równie pyszne, jak zamawiane u jakieś sławnej na cały kraj mistrzyni z Idrii. Gwoli sprawiedliwości dodam, że nasze ruskie też robią tam furorę (aczkolwiek ser trzeba przywozić z Polski), a jedna z dziewcząt nauczyła się je robić - czyli za Polaka już wyjść może💑!
Proces wytwarzanie jest trudniejszy niż "naszych" pierogów - wymiary prawilnego žlikrofa są dokładnie określone: 3 cm długości i 2 cm wysokości (wysokość mierzy się na środku), więc trzeba się nieźle nadłubać, aby zdać egzamin na Słowenkę😂. Jak widać - opłaciło się naszej córce od małego gotować z Umiłowaną Przywódczynią, chociaż jednak cieszę się, że nie wyszła za Chińczyka (wykon pierożków baozi to było dopiero wyzwanie! - patrz tu). 
Najczęściej serwuje się danie jako dodatek do gulaszu, co oznacza, że do 5 godzin klejenia tych maleństw jeszcze trzeba dodać ze 3 godziny na część mięsną - ale z gulaszem baranim, jak na poniższym zdjęciu, to poezja!
 
Zdjęcie pochodzi ze strony  https://slovenia.si/this-is-slovenia/idrijski-zlikrofi/ 
gdzie dobrze zobrazowano także technikę wykonania. Martik nie zdążył zrobić zdjęcia talerza przy rodzinnym stole, bo biesiadnicy byli głodni i chyba nie zrozumieliby tego, co nasi mężowie pojęli już wiele lat temu ("Jeszcze nie! Jeszcze nie jedz! ZDJĘCIE NA BLOGA!!!). 
SKŁADNIKI (na 150 sztuk):
30 dag mąki pszennej,
2 jajka (Mama Marija mówi, że jedno jajko wystarczy na tę porcję mąki),
chluścik oleju,
letniej wody tyle, by wyrobić miękkie ciasto*.
*jeśli korzystamy z mechanicznej wałkownicy, to lepsze jest bardziej twarde ciasto.
Na nadzienie:
pół kilo ugotowanych ziemniaków,
skwareczki z mielonej słoniny,
2-3 łyżki zrumienionej cebulki,
pieprz, sól, ew. majeranek lub świeży szczypiorek.
WYKONANIE:
Zarobić miękkie, elastyczne ciasto. Przykryć je ciepłą miską i pozostawić, by z pół godziny odpoczęło, w czasie, gdy my będziemy mieszać farsz. Cienko rozwałkowane ciasto pokroić na pasy i układać na nim kuleczki nadzienia wielkości wiśni. W wyrób tych kulek należy wrobić jakiegoś nieszczęsnego Teodora - Słowenkom łatwiej, bo tam do przygotowania žlikrofi obligatoryjnie zasiadają ze trzy pokolenia (te 150 sztuk to wciągają ojciec ze stryjcem na raz**). Następnie płat ciasta składa się (roluje, zawijając brzeg pod spód) i dociska małymi palcami pomiędzy kulkami nadzienia, tworząc w ten sposób tzw. "uszy". Po odcięciu i zalepieniu każdego pierożka w górnej jego części robi się małe wgłębienie, nadając mu  charakterystyczny kształt kapelusza (jak to Martik nazwał fachowo: kowadełka). 
Gotować w osolonym wrzątku do miękkości ciasta, omaścić masłem lub stopionym smalcem (tym od skwarków).
Na Youtubie jest uroczy film o historii idryjskich žlikrofi - klik! 
Ma się rozumieć dom Martika i jej teściowie tak nie wyglądają, ale w okolicy wciąż jeszcze są baardzo stare domy. A i podobnego dziadeczka z kosą widziałam w drodze na Hudournik (a babunia zbierała siano do niesionego na plecach wielkiego kosza, plecionego z łyka - są tam w górach takie zbyry, że na nic cała cywilizacja 💖).
Więc jeśli nie wybieracie się do przepięknej Słowenii - zróbcie ją sobie chociaż na talerzu :-)
** Martusia zgłosiła dementi: na chłopa wystarczy CZTERDZIEŚCI 😆
*** I zauważcie - dziadziu ma do obiadu WINO! tam ZAWSZE  jest wino do wszystkiego - gdyby ktoś chciał to nawet do śniadania. I nikt nie jest posądzany o alkoholizm (chociaż to Słowianie!), i nikt nie ma  z tym problemu. Po prostu - kultura spożywania jest inna.  Wino jest szanowanym Darem Bożym, danym ku RADOŚCI człowieka, a nie po to, by zapijać smutki. Tam się pije, gdy ludzie się cieszą: czasem wolnym, wykonaną pracą, darami natury, dobrym posiłkiem, przebywaniem z kochanymi osobami... Mam nadzieję, że i w Polsce kiedyś tak będzie💓
 

niedziela, 28 października 2018

Struklji - rolowane pierogi ze Słowenii

Znęcona oryginalną nazwą (wciąż jeszcze mnie to kręci) porwałam się pewnej niedzieli na te pierożki. Dodatkowym asumptem był fakt, że w lodówce zalegało gotowane mięszane mięsiwo z rosołu, wykonanie miało być bardzo łatwe, a czas pracy krótki. Podśpiewując "Czas życia krótki, napijemy się..." przepuściłam przez maszynkę i doprawiłam faszer o tak jak tu. Już w tym momencie poczułam się zmęczona i lenistwo niestety mię zgubiło, bo Czereda chciała tradycyjne babcinowe, ale ja się uparłam, że te. Zamieszałam michę ciasta wg sprawdzonego przepisu (tutaj), było jednak zbyt rzadkie, bo mi się cyrkło za dużo gorącej wody. Na pewniaka sięgnęłam do szafki po mąkę i...
"...ręka długo i głęboko 
szukała, nie znalazła - i kucharz pobladnął".
Niedziela niehandlowa. Na naszym "dziole" 3 zamieszkane domy, łącznie z moim. Ciotka i kuzynka mają mąkę, ale nie pójdę, bo wyjdzie szydło z wora, jaka ze mnie gospodyni ("Marzyniu, jedziemy do sklepu, trza ci co, bo jutro sklepy zamknięte! - Nie, nie, ciociu, wszystkom se już dawno kupiła!")
Tiaaa... 

Zanurkowanie w czeluść szafki zaowocowało wygrzebaniem zapomnianej torby z mąką ŻYTNIĄ. 
Myślę se: a co tam, troszkie podsypie, to nic się nie stanie, H&C sie nie skapnie, a nawet będzie tak bardziej rustykalnie, modnie, eko i organic (bo to była ta bio). 
I to był błąd. Nie idźcie tą drogą!
Po pierwsze: kolor. Koment: "Co one takie czorne?!" był z tych łagodniejszych.
Po drugie: sakrucko lepiły się do ścierki (bo gotuje się je w płótnie), co - po zdzieraniu pazurami prototypów - wymusiło grube wałkowanie.
Po trzecie: straciłam CAŁE POPOŁUDNIE, a fiksy słyszał chyba cały nasz przysiółek.
Po czwarte: były jednak smaczne :-)
Jak wykonać prawidłowo to niewątpliwie godne polecenia danie, dowiecie się szczegółowo tu, bo znalazłam przepis właśnie na przesmacznym blogu Izuni. 
Živé naj vsi naródi! a zwłaszcza bracia Słoweńcy!

czwartek, 14 czerwca 2018

Baozi - chińskie pierożki na parze

Mójezu! w co to się człowiek nie właduje, żeby się choć trochę popisać... No i udało się, chociaż dopiero obejrzane zdjęcia ujawniły niedostatki anturażu. Nie wystarczą plasterki chili i  wyszmalcowany dla połysku szczypiorek - olej sezamowy, którym skropiłam baozi wygląda jak krwawy pot, który niebacznie skapnął gospodyni ze zroszonego czoła, a na talerzu z "Wawela" to raczej pierogi z gryczaną powinny spoczywać...
Ale co tam, grunt, że było pysznie! Choć nieortodoksyjnie.
Te pampuchy są bardzo miękkie, puszyste, a w "łagodnym" cieście znajdujemy niespodziankę - orientalne, lekko chrupiące nadzienie o zdecydowanym, pikantnym smaku. Troszkie certolenia jest z tym dankiem, dlatego warto wykorzystać owoce żywota swego w charakterze pomocników :-D
SKŁADNIKI:
na ciasto: 
- 40 dkg mąki luksusowej,
- szklanka ciepłej wody,
- 1-2 dkg świeżych drożdży (dałam "na oko", mniej więcej tyle, co na łyżce stołowej),
- 2 łyżeczki cukru,

- 1 łyżeczka soli,
- 2 łyżki oleju rzepakowego.

na nadzienie:
- kawałki kurczaka (może być usmażona pierś, albo jak u mnie to, co obrałam z rosołowego kadłuba i zręcznie podrasowałam przyprawą "5 smaków" Kamisa),
- marchewka pokrojona w zapałkę,
- takoż skrojony por,
- i takoż imbir (no ten może w takie przedwojenne zapałeczki podzielone na czworo; BB mówiła, że przed wojną się dało je podzielić. I jeszcze węgiel był we wiosce :-DD),
-  2 - 3 ząbki czosnku,
- 2 cebulki dymki razem z cybuchami,
- chili w płatkach wg uznania,
- sos sojowy do smaku,
- ocet winny jw. (wiem, wiem, powinien być ryżowy, ale wujkowego konia z rzędem temu w naszej wiosce, kto się kapnie!),
- i cukier, do smaku a jakże!
WYKONANIE:
Zrobić zaczyn drożdżowy z wody, cukru i drożdży, a potem wyrobić go z resztą składników, aż przestanie się lepić do rąk. W zasadzie prawie przestanie, no chyba że chce nam się myć robota kuchennego, który odwali za nas tę robotę lub możemy wykorzystać w/w pomagierów. Odstawić w ciepłe miejsce do wyrośnięcia (około godziny). 
W tym czasie przygotować "faszer":
Na patelni mocno rozgrzać olej. Tak, to kanonicznie powinien być wok, ale - zważywszy na ceny dobrych woków - raczej nie kupię go sobie w najbliższej pięciolatce. Sąsiad z Budzisza ma poniemiecki hełm, bo tam stał długo front, ale nie chce oddać, bo od czterdziestego czwartego karmi w nim kury. Na olej wrzucić  marchewkę, podsmażyć, potem imbir i posiekany czosnek, kurczaka, chili, cebulkę, a na końcu na chwileczkę pora (szybko mięknie). Przyprawić wyraziście, bo inaczej smak zginie w nieco "bezpciowej" okrywie.
Wyrośnięte ciasto jeszcze trochę wyrobić, podzielić na 16 części (na 16 wychodzą równe kawałki - metodą: na 2, na 2, na 2 i na 2). Poza tym nie mam tego szpeja bambusowego do gotowania na parze (hmmm... przetak wujanki?) i korzystam z przydasia zastępczego ( o tu klik), a to jest dość małe. Każdą kulkę wywałkować na placuszek, lekko sklepać (scieńczyć) mu brzegi, szczodrze nadziać i zawinąć brzegi do góry, mocno ugniatając "na falbankę" (miała powstać jakoby chryzantemka, wyszły raczej takie czubki, ale nic to). Pierożki od spodu wysmarować olejem, coby nie przylgnęły do sitka (najpierw próbowałam posmarować sitko, ale olej zaraz  wylądował w wodzie). Parować pod przykryciem na dużym ogniu około 15 minut.
A polewka z oleju sezamowego rzeczywiście pasuje.

piątek, 30 czerwca 2017

Pierogi z wątróbką


Po obejrzeniu tego zdjęcia Hurma i Czereda stwierdziła, że zrobił je praojciec Adam swoim kalkulatorem (wystruganym z drzewa figowego) w chwili, gdy odpoczywający Pan przebudził się ósmego dnia i stwierdził, że stworzy jeszcze pierogi z wątróbką. Po czym Pan oświetlił swe dzieło (jak na obrazie Blake'a), a Adam cyknął fotkę :-D
Takie pierożki są przepyszne. Wiem, wiem, jest niewielu wielbicieli wątróbki, ale wielu pieromaniaków, więc może warto się przekonać do wątroby w ten sposób?
CIASTO:
1 kilo mąki pszennej (np. Lubella),
 1 jajko,
ze 2 łyżki oleju,
gorąca woda ile zabierze,
 ja nie solę ciasta, tylko wodę, tak ze 2 kopiate łyżki soli na 4 litry wody.
Jak zrobić ciasto bardzo dokładnie opisałam tutaj.

FARSZ:
10 kurzych wątróbek,
2 duże cebule,
olej do smażenia,
sól, maga, 
pieprz czosnkowy (albo pieprz i suszony czosnek),
duża patelnia z grubym dnem.
Podroby szybko przepłukać na sitku.
Cebule skroić w grube pióra, wrzucić na rozgrzany olej, zeszklić. Odsunąć cebulkę na brzegi patelni, na środek wrzucić wątróbki, podkręcić ogień, podsmażyć aż zmienią kolor. Wtedy odwrócić je „na plecki” i przykryć patelnię dużą pokrywką. Zmniejszyć ogień, smażyć do momentu odparowania soku, który z nich wycieknie. Posolić, znowu odwrócić, pomagować, posypać pieprzem czosnkowym  i dalej smażyć (już odkryte) do pożądanego stopnia zrumienienia
Następnie trzeba całą zawartość patelni zmielić w maszynce. Jeśli robimy niewielką ilość pierogów, to można to zrobić dużo szybciej w blenderze, no i odpada mycie maszynki. Same pierogi robi się szybko, bo farsz jest "wdzięczny" do klejenia.
Gotujemy z minutę, dwie po wypłynięciu, maścimy cebulką zrumienioną na maśle.

sobota, 24 sierpnia 2013

Pieczone drożdżowe pierogi z farszem grzybowo - ziemniaczanym


Grzebiąc w zwałach kości wieprzowych, zalegających dno zamrażarki (swojski wieprzek się kłania, hie, hie…) nieoczekiwanie trafiłam na tajemniczy pojemnik, wypełniony czymś CZARNYM! Zamarznięte na kość i rozdarte niecierpliwie na tzw. chama pudełko ujawniło zawartość – gotowy farsz grzybowy na uszka wigilijne!
Przypomniałam sobie, że rzeczywiście wykorzystałam na święta tylko połowę farszu, a resztę zamroziłam. Myślę: „Kurde, od wigilii to już troszkie czasu minęło jakby, a jeśli się przeterminowało??!!” 
A znowu wyrzucić, jak to tak?! Coś tak pysznego, i samodzielnie uzbierane – same leśne, bez pieczarek!, i w pocie czoła wykonane (patrz: farsz do uszek). 
Więc przesmażyłam te grzybki jeszcze raz i dawaj dubitować, co z farszu zrobić (byle nie uszka oczywiście, na to porywam się tylko raz w roku).
Padło na drożdżowe pierożki, pieczone, nadziane grzybami i ziemniakami (tych ziemniaczków to domieszałam, by jakiś wypełniacz powiększył ilość farszu i to była dobra koncepcja, bo pyrki spulchniły grzyby, no i zamiast 20 pierożków wyszło mi 30…). 
Ciasto jest w nich miękkie, a jednocześnie ma taką jakby chrupiącą skórkę z wierzchu; mimo „mokrego” nadzienia od spodu nie jest zawilgocone. „Faszer” jest pikantny i mooocno pachnący, normalnie zrobiły się nam klimaty jak na święta…

SKŁADNIKI:
Na farsz:
Ugotowane i dobrze wykłócone ziemniaki (kto chce, może przepuścić przez praskę),
Duża cebula, zezłocona na rumiano,
Grzyby przygotowane jak na farsz do uszek,
Sól, pieprz, ciut suszonego czosnku.
Oczywiście można normalnie ugotować grzyby i posiekać je, albo dać usmażone pieczarki, zresztą każdy sobie wepcha do tych pierożków, co chce i ma ;-D
Na ciasto:
0,5 kg mąki pszennej,
2 jaja,
ok. 1 szklanki ciepłej wody,
pół kostki drożdży,
pół łyżeczki cukru,
płaska łyżeczka soli,
3 łyżki oleju.
WYKONANIE:
Drożdże posypać cukrem i zaczekać, aby zrobiły się półpłynne. Zarobić drożdżowe ciasto – ja po prostu wrzuciłam wszystkie składniki do miksera i dolewałam stopniowo wodę tak, aby powstało nieklejące się do rąk ciasto. Wyrabiałam (tiaaa, robot wyrabiał…) aż zaczęło odchodzić od ścianek. 
Bołdę ciasta włożyć do naolejonej miski i wstawić do piekarnika z włączoną żaróweczką (to jest dobry patent na chłodne dni, kiedy jeszcze kaloryfery nie grzeją). Po godzinie do półtorej powinno być już 2 razy tyle tego ciasta. 
Włączamy więc piekarnik na 190 stopni, góra i dół i wyrabiamy chwilę ciasto, nie przejmując się, że uciekną bąbelki – wszak to nie ma być baba wielkanocna, tylko pierogi, a bez wyrobienia i podsypania mąką w ogóle nie chciało się wałkować! Cienkość pierożka sami sobie regulujemy, ale ciasto powinno być chyba dość cienkie, jak na pizzę włoską - inaczej wyjdą nam bułeczki, pewnie też pyszne :-)
Wykrawamy szklanką drinkówką, bo z małymi pirożkami to będziemy się bawić do us… (sorry, ale niemal każdemu dyszy w kark jakaś głodna H&C). Smarujemy rozbełtanym jajem (jak zostanie tego bełtku, to można z powodzeniem zamrozić i jest jak znalazł na następne pieczenie, no chyba, że w międzyczasie zabijecie wieprza i zasypiecie se to chabaniną).
Piec aż się ładnie zezłocą, jak nie chcą się rumienić, to dać im letkiego kopa termoobiegiem.
Najlepsiejsze z czerwonym barszczykiem!