 |
Steven Galloway
Wiolonczelista z Sarajewa
Wyd. Marginesy
2015
288 stron |
Nie sposób odgadnąć, która wersja kłamstwa jest prawdą. Czy prawdziwe jest Sarajewo, w którym ludzie byli szczęśliwi, szanowali się nawzajem i żyli w zgodzie? Czy prawdziwe jest to dzisiejsze, w którym ludzie usiłują się nawzajem zabijać, ze wzgórz nadlatują kule i granaty, a budynki obracają się w gruzy?[1]
Kolejka po chleb. Element szarej codzienności. Ta jest dość długa. Nic dziwnego, to pierwsza dostawa od ponad tygodnia. W oblężonym Sarajewie pieczywo nie należy do dóbr łatwo dostępnych. Podobnie jak wszystko inne.
Na wzgórzach stacjonują oblężnicze wojska. Sytuacja, zdawałoby się przejściowa, ciągnie się już dość długo. Mury zmieniają się w gruzy, ludzie w trupy. Niektórzy zdają się martwi za życia. Wiecznie na celowniku snajperów, wiecznie w cieniu bomb, granatów, dział.
O czwartej po południu kolejka nagle znika. Zostają po niej ogromny krater, urwane kończyny, zawieszone w powietrzu krzyki rannych, szkło, zakrwawiona damska torebka... Dwadzieścia dwie osoby już nie czują ani głodu, ani strachu.
Wiolonczelista widział wybuch przez okno. Stał tam jeszcze przez dobę, by później, o szesnastej, wydobyć z szafy smoking i z wiolonczelą w jednej ręce, z taboretem w drugiej, wyjść na zewnątrz i na gruzach zagrać Adagio Albinoniego.
Pomysł zdaje się szalony. Muzyk postanawia przez dwadzieścia dwa dni, codziennie o czwartej po południu, odziany w ów frak jakże egzotycznie prezentujący się na tle pobojowiska, w muzykę wojny, świst kul, huk bomb, w kołatanie serc szybciej bijących ze strachu, wpleść nuty czmychające spod piłującego struny wiolonczeli smyczka. Tyle dni, ile ofiar. W mieście, w którym snajperzy strzelają do ludzi jak do kaczek, on zamierza stać na widoku. I grać.
Nie będzie wiedział czy przeżyje. Nie będzie wiedział, czy wystarczy mu Adagiów[2].