Pod tymi drzewami latem 2002 roku zgubiłam majtki. Wylądowały obok ścieżki rowerowej, jedynej drogi, którą wiejskie dzieci mogły dojechać do szkoły średniej. Nie stało się to niepostrzeżenie, ale też nie do końca za moją wiedzą.
Kiedy znowu rozpoczął się rok szkolny, nie miałam wyboru, musiałam codziennie przecinać grupę wierzb, spuszczać wzrok na trójkątny kawałek materiału z kokardką z przodu, który czekał na mnie bezbronnie w rowie. Tydzień po tygodniu pędzące tędy ciężarówki ożywiały go. Deszcz przepchnął go kilka metrów w dół. Materiał zabrudził się i spłowiał, jak rozjechane zwierzę.
Mogłam zsiąść z roweru i podnieść te majtki. Ale dopóki nie przyznawałam się do tego, że są moje, jakby tamtego lata nie było[1].