Czasem zdarza się, że szukam w sklepie czegoś innego, a znajduję coś, czego bym się nigdy nie spodziewała. W dodatku kupuję nieoczekiwane znalezisko, mimo ukształtowanego wcześniej - i co należy podkreślić: odmiennego wizualnie - doboru lalkowej gromadki. No tak bywa i nic na to nie poradzę. Lubię poznawać, uczyć się, doświadczać (jakże różnorodnego!) świata lalek.
Pomimo nieodpartego, choć przerywanego częstymi wątpliwościami i irytacją, uwielbienia skierowanego do panienek Mattela, niemattelowskie znaleziska budzą również moją sympatię.
Zawsze odczuwałam duży szacunek wobec osób, które wytwarzały ręcznie rozmaite przedmioty, dlatego lalki "handmade" generują we mnie szczególne uczucia. Są niepowtarzalne, nawet jeśli zostały stworzone wg pewnego schematu, bądź przyswojonej społecznie tradycji. Kiedy spotykam ręcznie wykonaną lalkę, wyobrażam sobie cały proces jej powstawania oraz tę szczególną i jedyną lalkową historię, która doprowadziła wreszcie pannę pod mój dach.
Tak było i tym razem...
Weszłam do jednego z okolicznych ciucholandów na "okołomattelowski rekonesans", a opuściłam sklep z tą oto laleczką:
Indianeczka jest mniejsza od Barbie, ma ok. 18 cm
Nie mam pojęcia ile ma lat i skąd pochodzi.
Czy jest oryginalną lalką z Ameryki?
Czy też tworem wykonanym w Europie na wzór etnicznych lalek zza Oceanu?
Nie mam pojęcia.
W każdym razie bardzo mi się spodobała.
Kiedy przyniosłam pannę do domu, pogrążyłam się przez chwilę w zadumie, zastanawiając się, w jaki sposób wyczyścić lalę, by nadawała się do użytku domowego. Pranie nie wchodziło w grę, bo Indianeczka ma wszyte w korpus druciki - bałam się, że zwyczajnie zardzewieją i tym samym ją zniszczę. Nie była wprawdzie naocznie brudna, ale ja niestety mam fioła na punkcie zarazków i innych mikroskopijnych żyjątek - wolę, kiedy zostają poza zasięgiem mojego domostwa (przynajmniej w moim wyobrażeniu).
Zadałam nawet pytanie na jednej z lalkowych grup facebookowych, czy ktoś przypadkiem nie zetknął się już z podobną panną i jak sobie poradził z jej wyczyszczeniem. Facebookowicze, jak zawsze pomocni, zasypali mnie różnorodnymi pomysłami oraz podzielili się ze mną swoimi opiniami. Jedne z pomysłów sprawiły, że w zasadzie oczyma wyobraźni widziałam już moją pannę zamrożoną w lodówce, bądź obsypaną sodą... Inne rozbawiły mnie, jak na przykład komentarz, w którym autorka przyrównała lalę do osiusianych jagód w lesie, które i tak jemy i nic nam nie jest. Chyba coś w tym jest... Będąc dzieckiem lizało się sople lodu, spadające z dachu, smakowało piasek, czy całowało psa w nos... i jakoś się dotrwało do dorosłości. Teraz człowiek wszędzie widzi niebezpieczeństwo zdrowotne, bądź zwyczajnie odczuwa wstręt...
Po dłuższych oględzinach lalki, stwierdziłam wreszcie, że postaram się zdjąć z panny ubranko, uprać je, a materiałowe ciałko przetrzeć kilka razy wilgotną szmatką, nasączoną w denaturacie. Z zamrożenia panny zrezygnowałam, bojąc się o druciki, które przy odmrażaniu mogłyby zaparować i tym samym narazić się na swój rdzawy koniec...
Trzeba przyznać, że rozebranie panny nie było łatwe. Ubranko było tak naprawdę przyszyte do korpusu, więc musiałam je odpruć i nastawić się na ponowne przyszycie, wkrótce po dokonaniu wszelkich zabiegów pielęgnacyjnych...
Jak widać, druciki w lalkowym ciałku, zostały nadgryzione zębem czasu, stąd rdzawe przebarwienia na korpusie - jak to dobrze, że panny nie zamoczyłam!
Po wszelkich czynnościach higienicznych, schnięciu i ponownym przyszywaniu ubranka, lala obecnie wygląda tak:
Niebieskie nakrycie było z zewnątrz wypłowiałe, dlatego przyszyłam je odwrotnie, ukazując ciemniejszą stronę materiału. Dodałam też opaskę i piórko. Myślę, że w oryginale panienka także miała opaskę, bo pozostały po niej delikatne ślady kleju na włoskach. Warkoczyki wyrównałam i doszyłam do ubranka, bo bardzo sterczały. Zlikwidowałam też czarne nitki ze stópek i dłoni, ponieważ w trakcie wycierania mokrą szmatką same zaczęły wychodzić z materiału. Spódniczka na zdjęciu sprawia wrażenie ciemniejszej niż wcześniej, ale to chyba tylko kwestia oświetlenia, bądź zwyczajnie kontrastu fotki.
Panienka niewiele się może zmieniła, ale za to sprawia wrażenie czyściejszej i na pewno jest pachnąca. Jestem pewna, że zajmie szczególne miejsce wśród pozostałych moich laluszątek :-) Już ją uwielbiam. :-)
***
A czy Wy macie w swoich zbiorach podobne lale?
Pozdrawiam Was ciepło! Uściski!