Pamiętam, że gdy byłam młodsza, pory roku przechodziły w siebie bardzo płynnie. Nie było możliwości wskazania konkretnego dnia, w którym kończyła się jedna, a rozpoczynała druga. Ciepła wiosna powoli roztapiała śniegi, temperatura wzrastała stopniowo, a dni robiły się coraz dłuższe. Mniej deszczu, więcej słońca, wszystko wokół zalewała soczysta zieleń. Na polach wyrastały złote kłosy, słońce grzało coraz mocniej sprawiając, że chodziło się już tylko w letnich sukienkach i sandałach. Od czasu do czasu nocami zdarzały się burze, a nad ranem można było podziwiać doskonały łuk tęczy. Później sięgało się po baleriny, lekkie sweterki, aż wreszcie wieczorami trzeba było otulać się szalem. Krótkie dni, coraz chłodniejsze, czasem dżdżyste, czasem ciągle jeszcze słoneczne. Liście zmieniające barwy; zielenie przechodziły w czerwienie, żółcie i brązy. Szeleściły pod stopami, zapraszając do zasłuchania się w ten dźwięk. Później ścieżki w parkach pokrywała warstwa jesiennego błota, sięgaliśmy po płaszcze przeciwdeszczowe i kalosze. Pierwszy śnieg to zawsze ogromna frajda; świeże, rześkie powietrze i mróz szczypiący w policzki. Później śnieg powoli topniał, a spod niego nieśmiało wynurzały się pierwsze krokusy i przebiśniegi. Coraz dłuższe i cieplejsze dni sprawiały, że znów miało się ochotę spędzać dni na dworze; rękawiczki i czapki wędrowały na pawlacz, a lekkie sukienki zajmowały ich miejsce.
Tak wszystko toczyło się swoim rytmem; powoli, niestrudzenie. Bez zaskoczeń i niespodzianek.
Dzisiaj jest inaczej. Do wtorku było lato. Owszem, wieczory zaczynają się zdecydowanie zbyt szybko i sprawiają, że człowiek ma ochotę włożyć najgrubszy sweter z szafy, jednak jeszcze w zeszłym tygodniu paradowała w letniej sukience, i to bez rajstop! Słońce, ciepło; no coś cudownego. Nie do pomyślenia na koniec września.
W środę zaczęła się jesień. Nagle zerwał się porywisty wiatr, słońce schowało się za grubą warstwą chmur, z których co chwilę sączyły się gęste krople. Patrząc za okno myślę tylko o tym, że gdy już w końcu dojadę do domu, poproszę C., żebyśmy po raz pierwszy rozpalili w kominku. Zawinę się w ciepły koc i obejrzymy razem film; bo własnie tak najlepiej wykorzystywać jesienne wieczory, prawda...?
Ciągle zaskakuje mnie, że pogoda może się tak bardzo zmienić z dnia na dzień. Tak niespodziewanie, bez ostrzeżenia.
Cóż, na lato znów przyjdzie czekać nam długie, ciemne miesiące...
Dawno już nic wspólnie nie piekłyśmy. Tym razem dziewczyny zaproponowały wspólne gotowanie z jabłkami; w końcu to najlepszy na nie czas. Nie wahałam się ani chwili; pierwszy raz w tym roku zebrałam jabłka z własnej jabłonki, i byłam z nich niezwykle dumna. Nie mogłam ich wszystkich ot tak, po prostu zjeść. Szarlotka była jedyną opcją.
Przepis na jabłecznik z marcepanem znalazłam u Gosi. Wprost nie mogłam się oprzeć temu połączeniu! Już kiedyś próbowałam jabłek z marcepanem i wiedziałam, że to doskonale zgrany duet. I tym razem się nie zawiodłam.
Mięciutkie, ucierane ciasto mocno pachnące cytryną świetnie współgra z soczystą warstwą miękkich jabłek i marcepanową, delikatną pianką. Nuta cynamonu nadaje ciastu jesiennego charakteru i sprawia, że całość staje się pełnoprawną szarlotką. A może jabłecznikiem...? Chyba nigdy nie rozwikłam tajemnicy nazewnictwa ciast z jabłkami.
Jabłecznik z marcepanem
Składniki:
(na tortownicę o średnicy 22 cm)
- 200 g miękkiego masła
- 200 g cukru
- 3 łyżki soku z cytryny
- 4 jajka
- 300 g mąki pszennej
- 1 łyżeczka proszku do pieczenia
warstwa marcepanowa:
- 1 jajko
- 2 łyżki cukru
- 100 g marcepanu
- 1 łyżka mąki ziemniaczanej
- 1 łyżeczka mielonego cynamonu
dodatkowo:
- 700 g jabłek
Jabłka obrać, wyciąć gniazda nasienne i pokroić w ósemki.
Masło utrzeć z cukrem i sokiem z cytryny na puszystą, jasną masę. Po jednym wbijać jajka, dokładnie miksując po każdym dodaniu.
Mąkę przesiać z proszkiem, wymieszać. Dodawać partiami do masy maślano-jajecznej, miksując na najniższych obrotach miksera.
Masę przełożyć do formy wysmarowanej masłem, wyrównać. Na wierzchu ułożyć jabłka.
Białko ubić, pod koniec dodając cukier i mąkę.
Marcepan zmiksować z żółtkiem i cynamonem. Partiami dodawać bezę, delikatnie mieszając łyżką.
Masę marcepanową wyłożyć równomiernie na jabłka.
Piec w 180 st. C. przez 50-60 minut, pod koniec przykrywając wierzch folią, gdyby ciasto za bardzo się rumieniło.
Ostudzić.
Smacznego!
Jesień jesienią, a żyć trzeba. Jutro mam zamiar upiec w domu swój pierwszy chleb na zakwasie. Bardzo Was proszę: trzymajcie kciuki!
Przemijanie...jedna pora roku spotyka drugą i tak dalej... Dawniej wszytsko było jak w zegarku. Lodowate śnieżne zimy, całkiem ciepłe lecz deszczowe wiosny, upalne lata i szaro bure jesienie. Teraz wszystko jakieś nijakie, pory roku pozacierane.. ale jesienie mamy od kilku dobrych lat przepiękne! Trzeba korzystać :)
OdpowiedzUsuńCudna szarlotka, marcepan zapewne dodaje jej charakterystycznego smaku.
Pozdrawiam serdecznie!
Ciasto wygląda cudownie, a pachnieć musi nieziemsko ;)))
OdpowiedzUsuńDla mnie szarlotka to na kruchym cieście a jabłecznik to raczej ciasto ucierane z jabłkami ;)))
Trzymam kciuki za udany chlebek!
marcepanowy jabłecznik? Kupiłaś mnie;)
OdpowiedzUsuńja się wpraszam na kawałek :D
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się pomysł z marcepanem do ciasta z jabłkami. Muszę koniecznie wypróbować takie połączenie :)
OdpowiedzUsuńRozmarzyłam się czytając opis pór roku <3 a jabłecznik cudowny :)
OdpowiedzUsuńJako że jestem fanką marcepanu, na pewno torcik zrobię :)
OdpowiedzUsuńJako fanka jabłecznika chętnie bym się poczęstowała kawałeczkiem:) Wygląda pyszniutko. Nie ma nic lepszego niż jabłka na jesień :)
OdpowiedzUsuńPięknie wyrosło :)
OdpowiedzUsuńCudowne ciacho! Mam nawet gdzieś podobny przepis a marcepan uwielbiam! :)
OdpowiedzUsuńA ja marcepanu wyjątkowo nie lubię:P
OdpowiedzUsuńTen jabłecznik musiał być naprawdę pyszny :)
OdpowiedzUsuń