Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wytrawne ciastka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wytrawne ciastka. Pokaż wszystkie posty

środa, 13 kwietnia 2016

Różnica zdań, czyli dlaczego nie mogę pomalować sufitu. I wytrawne ciasteczka z rozmarynem

Jeszcze zanim podpisaliśmy dokumenty przypieczętowujące naszą przyszłość (i nie mam tu na myśli ślubu, ale kupno domu; choć w dzisiejszych czasach, mam wrażenie, łatwiej wykręcić się z małżeństwa niż kredytu hipotecznego), dyskutowaliśmy o nowym nabytku z wielkim zapałem. Ten, który wybraliśmy, jest niemal doskonały (wszyscy tak mówią, prawda...?), ale potrzebne są jednak pewne zmiany. Jedną z nich było zburzenie starego kominka; skoro jest nowy, a stary stoi nieużywany, to lepiej mieć po prostu trochę więcej miejsca, prawda...? Problemem okazał się... Sufit

Muszę tutaj zacząć od małej dygresji, żebyście zrozumieli mój problem. Otóż w Danii kupuje się zazwyczaj dwa komplety paneli: jeden na podłogę, jak Pan Bóg przykazał, a drugi na... Sufit. Na początku dziwiłam się niezmiernie; później się przyzwyczaiłam, a w końcu nawet mi się ta fanaberia spodobała. W naszym nowym domu na suficie leżą całkiem przyzwoite dechy, i naprawdę ładnie to wygląda. Co jednak zrobić z dziurą po kominie...? C. zaproponował płytki; takie paskudne, które mi osobiście kojarzą się ze szpitalem. Jest to rozwiązanie, które stosują Duńczycy, gdy nie stać ich lub po prostu nie chcą drewna na suficie. Mój stanowczy sprzeciw spotkał się z dezaprobatą i pytaniem o moje propozycje. Stwierdziłam więc rzecz oczywistą i rozsądną (w moim mniemaniu): pomalujemy.
Mina C.: bezcenna. Popatrzył na mnie jak na kompletną wariatkę; Jak to: pomalujemy...? Sufit...?

Okazuje się, że malowanie sufitu w Danii nie wchodzi w grę (no chyba, że jest to sufit w piwnicy, do której wchodzą tylko stali mieszkańcy, a i to nieczęsto). 
Dyskutowaliśmy o tym z zapałem przez trzy dni. Na końcu wyszło na jaw, że obecny właściciel jest klasycznym chomikiem, i ma jeszcze kilka desek, które bez problemu dziurę po kominku załatają. Ot, problem rozwiązany i wszyscy są szczęśliwi. Niech żyją panele sufitowe!

Na deser po tej całej historii ma dla Was ciasteczka, które też wywołały różnicę zdań. Część kosztujących je pokochała (ja), część znienawidziła (C.). Mają niesamowicie sypką, piaskową strukturę; bez szklanki wody albo herbaty się nie obejdzie. Można to oczywiście zmienić, zmniejszając nieco ilość masła i dodając jajko. Ciasteczka będą bardziej zwarte i kruche, w tradycyjnym znaczeniu tego słowa. Mi odpowiadają takie, jakie są; ich zabawna struktura zaskakuje. C. się krztusił i stwierdził, że on tego jadł nie będzie.
Ciasteczka są lekko słone, rozmarynowe i pyszne. Moim zdaniem.
Zdecydowanie musicie sprawdzić sami, czy posmakują i Wam.

Przepis ze strony Green cookies.

Ciasteczka rozmarynowe


Składniki:
(na 30 sztuk)
  • 160 g mąki pszennej
  • 160 g mąki graham
  • 30 g mąki ziemniaczanej
  • 2 łyżeczki cukru
  • 2 łyżeczki soli
  • 2 łyżki drobno posiekanych igiełek rozmarynu
  • 200 g miękkiego masła
Mąki przesiać, wymieszać z cukrem, solą i rozmarynem. Dodać masło, zagnieść gładkie ciasto. Z ciasta uformować wałeczek o średnicy 4-5 cm, zawinąć w folię spożywczą, schłodzić w lodówce przez przynajmniej 1 godzinę.

Schłodzone ciasto pokroić w 6-8 milimetrowe plastry. Układać płasko na blasze wyłożonej papierem do pieczenia.

Piec w 180 st. C. przez 15-20 minut.
Ostudzić na kratce.

Smacznego!


Przede mną dzisiaj prawdziwe wyzwanie: mój pierwszy domowy tort ze zdjęciem. Będzie się działo!

czwartek, 26 marca 2015

Wiosna. I biscotti na wytrawnie

Wiosna. Wszystko powoli budzi się do życia - na drzewach i krzewach zielone pąki, na trawnikach fioletowe i żółte krokusy otoczone drobnymi przebiśniegami, na straganach wszyscy już chyba sprzedają żonkile. Słońce, jeszcze niezbyt gorące, ale jednak coraz cieplejsze, umila nam kolejne dni. Cudowne, jasne poranki, błyszczące krople rosy, w których odbija się błękit nieba. Rześkie powietrze, które nawet pachnie inaczej...
Niestety, to tylko marzenia. Tak naprawdę wieje i pada, a poranne mgły są tak gęste, że ledwo widać czubek własnego nosa. Ptysia patrzy na mnie z wyrzutem, gdy wyciągam ją na spacer, i czym prędzej stara się wrócić do domu. Nadal wypijam hektolitry gorącej herbaty, bo to chyba jedyne co sprawia, że nie dopadła mnie totalna frustracja. Tak naprawdę to chyba wolałam zimę - było zdecydowanie cieplej i przyjemniej...

Dobrze, dość narzekania. Przejdźmy do czegoś, co sprawdzi się nie tylko w szare i chłodne dni. Mam dla Was zupełnie wyjątkowe biscotti. Dlaczego wyjątkowe? Bo wytrawne.
Szczerze mówiąc, nie spotkałam się z tymi ciasteczkami w niesłodkiej wersji. I tak jakoś mnie naszło... Efekt przerósł moje oczekiwania - są chrupiące (wiadomo), takie coś pomiędzy sucharkiem, a krakersem, w dodatku wzbogacone smakiem oliwek, suszonych pomidorów i przypraw. Będą idealne jako przekąska do piwa albo ciasteczko na drogę. Gwarantuję - jeśli spróbujecie, na jednym się nie skończy...

Biscotti z oliwkami i suszonymi pomidorami

Składniki:
(na 10-12 sztuk)
  • 300 g mąki pszennej
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 1 łyżeczka soli
  • 1 łyżeczka suszonej bazylii
  • 1 łyżeczka suszonego rozmarynu
  • 100 g zimnego masła
  • 2 jajka
  • 50 g suszonych pomidorów
  • 50 g zielonych oliwek

Mąkę przesiać do miski, wymieszać z proszkiem do pieczenia, solą, bazylią i rozmarynem. Dodać masło, posiekać, a następnie rozetrzeć palcami. Wbić jajka, szybko zagnieść ciasto. Dodać niezbyt drobno posiekane oliwki i pomidory, równomiernie rozprowadzić w cieście.

Z ciasta uformować gruby wałek, spłaszczyć, owinąć folią spożywczą. Schłodzić w lodówce przez 1 godzinę.

Schłodzone ciasto ułożyć na blasze wyłożonej papierem do pieczenia.

Piec w 180 st. C. przez 30 minut.
Wyjąć z piekarnika, przestudzić.

Przestudzone ciasto pokroić ostrym nożem z ząbkami na 1-1,5 cm plastry. Ułożyć na blasze wyłożonej papierem do pieczenia.

Piec w 180 st. C. przez 20 minut, w połowie pieczenia odwracając na drugą stronę.
Ostudzić na kratce.

Smacznego!

W maju jadę do Kopenhagi. Na całe cztery dni, na wycieczkę klasową. Już się nie mogę doczekać, tym bardziej, że te wycieczki co roku pełne są najróżniejszych atrakcji. Poza tym jestem pełna nadziei, że do tego czasu pogoda się poprawi, i wyjazd będzie dzięki temu jeszcze bardziej udany...

niedziela, 11 stycznia 2015

Pikantne ciasteczka serowe. I Egon

Sztormy szaleją na całego. Wczoraj Egon zrywał dachy z domów i przewracał drzewa, a ja, mimo powagi sytuacji, nie potrafiłam opanować uśmieszku, myśląc o słynnym Egonie Olsenie, założycielu niemniej słynnego gangu. Niemniej, wiatr targający korony drzew za oknem, chłoszczący deszczem i gradem okna, nie sprawia mi najmniejszej przyjemności. Ptysia stanowczo odmawia spacerów, i wcale jej się nie dziwię. Sama mocno odczuwam silne podmuchy, a Tina, choć ostatnio nieco przytyła, nadal kwalifikuje się do wagi piórkowej. Gdyby miała kieszenie, napakowałabym jej kamieni. A tak pozostaje nadzieja, że mimo wszystko nie zamieni się w latawiec...

Na przekór paskudnej pogodzie, mam dla Was dzisiaj słoneczne, serowe ciasteczka. Idealnie sprawdzą się jako karnawałowa przekąska. Są malutkie i bardzo poręczne, takie w sam raz na raz. Ja wycinałam je najmniejszą z foremek, ale można użyć większej - wtedy wałkowanie nie będzie trwało aż tyle... Moje zabrałam do Karoliny na babski wieczór, i sprawdziły się doskonale. Świetnie smakują i do wina, i do piwa, i do soczku dla małoletnich. Najlepsze, według mnie, są te z kminkiem, ale jak ktoś nie lubi, polecam ostrą lub wędzoną paprykę (wtedy wędzonej jeszcze nie miałam, dzisiaj używałbym jej z pewnością). Najmniej smakowały mi te z rozmarynem, były bowiem troszkę mdłe. Za to dzieciom właśnie te wchodziły najlepiej.

Ogólnie ciasteczka robi się prosto, ciasto ładnie się wałkuje, nie lepi. Im mniejsze ciasteczka, tym dłużej będzie trwało ich przygotowanie. A smakują rewelacyjnie w każdym rozmiarze.  Kruche, lekko się listkujące, intensywnie serowe. Bajka.

Przepis z gazetki Lubię gotować nr 6/2005.

Pikantne ciasteczka z żółtym serem

Składniki:
(na 195 malutkich ciasteczek)
  • 270 g mąki pszennej
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 100 g zimnego masła
  • 200 g żółtego sera
  • 2 żółtka
  • 2 łyżki mleka
  • 1/2 łyżeczki mielonego imbiru
  • 1/2 łyżeczki soli
dodatkowo:
  • kminek
  • ostra papryka w proszku
  • rozmaryn
  • 1 białko
Ser zetrzeć na tarce o dużych oczkach. 
Mąkę przesiać z proszkiem do pieczenia, wymieszać z solą i imbirem, a następnie posiekać z zimnym masłem. Dodać ser, wymieszać. Wbić żółtka, szybko zagnieść ciasto, w razie potrzeby dodając mleko.
Uformować kulę, zawinąć w folię spożywczą i włożyć do lodówki na co najmniej 1 godzinę.

Schłodzone ciasto cienko rozwałkować, wykrawać niewielkie koła, układać na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia.
Smarować roztrzepanym białkiem, posypywać kminkiem, papryką lub rozmarynem.

Piec w 180 st. C. 10-15 minut.

Smacznego!

Nie zważając na pogodowe przeciwności, jadę kupić kłódkę. Bo jak tu bez kłódki nowy rok szkolny rozpocząć...?

poniedziałek, 19 maja 2014

Grissini z pieprzem

Jadę na rozmowę. Dzisiaj. Niby nic wielkiego, a od jej powodzenia zależy mnóstwo rzeczy. Jeśli nic z tego nie będzie, nic się nie zmieni, i będę musiała szukać nowych pomysłów. Jeśli się uda, wywrócę do góry nogami życie nie tylko moje, ale i C., bo się biedak będzie musiał dostosować. On oczywiście nie narzeka, wręcz popiera moje szaleństwo i twierdzi, że to taka długofalowa inwestycja. No, zobaczymy... W każdym razie do wszystkiego dołożył jeszcze jeden swój szalony pomysł (strach się bać), ale może to i dobrze... Bo takie zmiany mogą być niezwykle motywujące, i choć kosztują mnóstwo pracy, to w rezultacie dają ogromną satysfakcję. A ja aktualnie za zmianami i wyzwaniami wręcz przepadam - jedno się kończy, czas pomyśleć o następnym...
Tak czy inaczej - trzymajcie za mnie kciuki, proszę. A jutro Wam wszystko opowiem.

W weekend nie było na blogu pieczywka - wszystko przez to, że mnóstwo czasu spędziliśmy na zewnątrz, bo pogoda dopisała wyjątkowo. A jak wiadomo wszystkim mieszkańcom Danii - gdy pokazuje się słonko, to nie wybrzydzamy, tylko korzystamy. Bo nie wiadomo, kiedy zaświeci znowu. Zebrałam nawet młode listki pokrzyw i zrobiłam z nich... A, nie powiem co. Ale wyszło pysznie.

Dzisiaj, w ramach zadośćuczynienia, pieczywo jako przekąska. Grissini. Znacie? Często jadałam kupne, ale nigdy nie przygotowywałam ich sama. Aż do teraz. Sprawa jest dziecinnie prosta i szybka, mimo użycia drożdży. Wychodzą pyszne - chrupiące na zewnątrz, trochę miękkie w środku. Mocno pieprzne, ale bez przesady. Idealne do maczania w jakimś łagodnym dipie.
Przepis znalazłam w Italieniske brød: fra focaccia til grissini Maxine Clark.

Grissini z pieprzem

Składniki:
(na 15-20 sztuk)
  • 12 g świeżych drożdży
  • 1/2 łyżeczki cukru
  • 125 ml letniej wody
  • 250 g mąki pszennej
  • 1 łyżeczka soli
  • 1 łyżka oliwy
  • 1 łyżka grubo zmielonego czarnego pieprzu

Drożdże rozetrzeć z cukrem, wlać wodę, wymieszać. Odstawić na 10-15 minut.
Po tym czasie dodać przesianą mąkę, sól, oliwę i pieprz, zagnieść gładkie ciasto. Odstawić na 1 godzinę do wyrośnięcia.

Po tym czasie ciasto jeszcze raz szybko zagnieść, rozwałkować na prostokąt o szerokości blachy do pieczenia i grubości 3-5 mm. Pociąć na pasy o szerokości 1-1,5 cm, każdy skręcić. Ułożyć na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, zachowując niewielkie odstępy. 

Piec w 200 st. C. przez 10-15 minut, aż nabiorą ładnego, złotego koloru.
Wystudzić.

Smacznego!

A teraz trzy głębokie wdechy, i rzucam się na głęboką wodę (spokojnie, w przenośni - aż tak szalona nie jestem...). 

piątek, 29 lipca 2011

Po francusku. Z porami.

Ostatnio nie miałam zbyt wiele czasu na przygotowanie czegoś do przekąszenia, a wiadomo - przekąsić coś dobrego się chce. Pewnie szukałabym inspiracji w książkach tudzież internecie, myślała i kombinowała - ale jedzenie było potrzebne tu i teraz. I wtedy mnie oświeciło. Już kiedyś robiłam pierożki z przepisu Shinju i bardzo nam smakowały. Nie pamiętałam, jakich dokładnie składników użyłam wtedy, wiedziałam tylko, że ma być ciasto francuskie z porami. Wtedy nie udało mi się pstryknąć fotek, tym razem uchowałam jednego pierożka i obfotografowałam dokładnie. Nie ma sera, jest za to trochę szynki, zamiast chilli - gałka muszkatołowa. Moje wyszły bardzo delikatne, por jest zdecydowanie dominujący, a do tego cudownie maślane ciasto francuskie - świetny duet. U nas zniknęły w niewiarygodnie szybkim tempie. Polecam!

Przedwczoraj też wybraliśmy się na basen (po dziewięciu miesiącach mieszkania 500 metrów od stadionu wypadałoby w końcu...). Szanowny Brat nas zmotywował, i ruszyliśmy w nieznane. Basen okazał się duży, z zakręconą zjeżdżalnią, jacuzzi i trampoliną, do tego dwa baseny na dworzu - mówię Wam, super! Bawiłam się świetnie, bo po pierwsze już baaardzo dawno nie byłam na basenie, a po drugie przyzwyczajona do zdecydowanie skromniejszych polskich basenów, byłam pod wrażeniem. Mam nadzieję, że skoro już się wybraliśmy, to będziemy chodzić częściej. Pogoda ciągle w kratkę, więc nie ma co za bardzo liczyć na kąpiel w morzu... A alternatywa basenowa przemawia do mnie w stu procentach.

Pierożki z ciasta francuskiego z porami



Składniki:
(na 12 sztuk)
  • 450 g ciasta francuskiego

nadzienie:
  • 40 g masła
  • 3 średniej wielkości pory
  • 1/2 łyżeczki soli
  • 1/2 łyżeczki białego pieprzu
  • 1/4 łyżeczki gałki muszkatołowej
  • 12 plastrów szynki

dodatkowo:
  • 1 jajko
  • 2 łyżki mleka

Ciasto francuskie lekko rozmrozić. Pociąć na 12 kwadratów tej samej wielkości.

Pory pokroić w cienkie krążki. Podsmażyć na maśle z dodatkiem przypraw przez kilka minut, aż pory lekko zmiękną. Przetsudzić.

Na każdym kwadracie ciasta układać plaster szynki, na to wykładać łyżkę porów. Złożyć na pół, skleić brzegi (można posmarować zimną wodą), docisnąć widelcem.

Ułożyć na blasze wyłożónej papierem do pieczenia.
Jajko roztrzepać z mlekiem, posmarować wierzch pierożków.

Piec w 200 st. C. 20 minut.
Podawać ciepłe.

Smacznego!



A już jutro jedziemy do Kopenhagi! W końcu będę mogła mówić, że widziałam duńską stolicę. Bardzo jestem podniecona perspektywą wycieczki, mam zamiar upiec nam po południu jakieś dobre bułeczki na drogę. Mam nadzieję, że będziemy się dobrze bawić, i będę miała o czym pisać.