Pokazywanie postów oznaczonych etykietą morele suszone. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą morele suszone. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 11 maja 2015

Uzależnienie - granola z ziarenkami

O tym, że oszalałam na punkcie domowej granoli, wiedzą już chyba wszyscy. Jak tylko jedna się skończy, zaraz biegnę do kuchni piec kolejną. Zużycie płatków owsianych w naszym domu zdecydowanie wzrosło - owszem, lubię owsianki, ale często nie chce mi się ich gotować. A granolę wystarczy upiec raz, najczęściej wieczorem, żeby przez cały tydzień móc się cieszyć pysznymi śniadaniami. Czy może być coś lepszego...?

Tym razem poszłam w zdrową stroną - ziarenka, suszone owoce i miód, zero cukru. Można jeść bez najmniejszych wyrzutów sumienia. Choć przyznać się, że mimo, że smakuje fenomenalnie, na dokładkę się jeszcze nie skusiłam - taka granola syci bowiem niesamowicie! I potem mogę biegać po kuchni przez pół dnia (szkolnej kuchni; w domowej ciężko jest się choćby obrócić), bo energii mam w sobie mnóstwo! (Stąd te wszystkie wykrzykniki.)

Jeśli jeszcze nie robiliście domowej granoli - spróbujcie koniecznie. Uzależnienie gwarantowane.

Pomarańczowa granola z ziarenkami

Składniki:
(na 2 l słój)
  • 400 g płatków owsianych
  • 35 g siemienia lnianego
  • 70 g ziaren dyni
  • 70 g ziaren słonecznika
  • skórka otarta z 1 pomarańczy
  • sok z 1 pomarańczy
  • 100 g miodu
  • 2 łyżki oleju
  • 75 g suszonych moreli
  • 75 g suszonej żurawiny

Płatki, siemię i ziarenka wymieszać w dużej misce. 
Skórkę i sok pomarańczowy lekko podgrzać z miodem i olejem, aż całość dobrze się połączy. Wlać do płatków, dokładnie wymieszać.

Całość rozłożyć na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. 

Piec w 170 st. C. przez 30 minut, 3-4 razy w tym czasie mieszając.
Przestudzić.

Morele posiekać, dodać do płatków razem z żurawiną, wymieszać.
Przechowywać w szczelnym pojemniku.

Smacznego!

A ja już obmyślam kolejne połączenie smaków, bo w słoju zaczynam widzieć dno...

czwartek, 16 kwietnia 2015

Śniadanie idealnie chrupiące - granola

Ten tydzień, a szczególnie jego końcówka, wypadł bardzo pracowicie. Do środy jeszcze jakoś było, ale teraz to już sama nie wiem, za co się łapać. Rano szkoła, dzisiaj i jutro do pracy na całe popołudnie. W sobotę, teoretycznie, mogę trochę odespać, ale jednocześnie wisi nade mną widmo tortu na niedzielę. I to nie byle jakiego, bo na nieoficjalne drugie urodziny małej Natalki. Nieoficjalne - bo w teorii ma to być tylko przyjacielski grill. Ale skoro maluch ma urodziny, no to przecież aż głupio pojawić się bez tortu... Na szczęście plan jest - zobaczymy, jak mi pójdzie realizacja... Oby efekt był zadowalający - szczególnie, że taki tort mam zamiar zrobić po raz pierwszy...

W każdym razie, chodzi mi o to, że czasu mam jak na lekarstwo. Jeść nawet nie ma kiedy! Przygotowałam więc kolejny słój pełen granoli, tym razem takiej zdrowszej - bez cukru, za to z miodem, dużą ilością suszonych owoców i orzechów, z sokiem jabłkowym. Pomysł znalazłam u Leny, ale jak już wylądowałam w kuchni, to zaczęłam go radośnie rewolucjonizować. Wyszło coś niebiańsko pysznego - słodka, sycąca, chrupiąca - granola idealna (a bez czekolady!). 
Jeśli szukacie pomysłu na błyskawiczne i pożywne śniadania - to jest coś dla Was. W dodatku smakuje tak dobrze, że mogłabym śniadania jeść na obiad i kolację!

Granola lekko egzotyczna

Składniki:
(na 2 l granoli)
  • 400 g płatków owsianych
  • 100 g orzechów nerkowca
  • 40 g chipsów kokosowych
  • 50 g miodu
  • 200 ml soku jabłkowego bez cukru
  • 75 g suszonej żurawiny
  • 75 g suszonych moreli

Orzechy grubo posiekać, chipsy kokosowe lekko połamać. Wymieszać w dużej misce z płatkami owsianymi.
Sok jabłkowy lekko podgrzać z miodem, żeby składniki się połączyły. Zalać płatki, dokładnie wymieszać. Równomiernie rozłożyć na blasze wyłożonej papierem do pieczenia.

Piec w 180 st. C. przez 30 minut, 3-4 razy mieszając w trakcie pieczenia.

Przestudzić, dodać żurawinę i posiekane morele, wymieszać.
Przechowywać z szczelnym słoiku do 2 tygodni.

Smacznego!

A na zdjęciu mój cudowny słój, który mnie w końcu zmotywował do upieczenia pierwszej granoli. Znalazłam go w Netto, i tak mi się spodobał, że nie mogłam mu się oprzeć. Gdy C. zapytał, co ja w takim wielkim słoju będę trzymać, odpowiedź nasunęła się sama...
Okazuje się jednak, że te dwa litry to zdecydowanie za mało - bo C. w granoli też zasmakował, i znika, nim zdążę się obejrzeć.

czwartek, 20 listopada 2014

Bananowe muffinki z morelami

Takie muffiny upiekłam już sama nie pamiętam kiedy ani z jakiej okazji. Przypuszczam, że to C. mnie podpuścił, bo bardzo lubi bananowe wypieki. Często nakupi bananów (promocja była!), a potem nie ma ich kto jeść, bo szybko robią się czarne. A ja takich nie lubię. Do jedzenia ot tak, same w sobie, banany muszą być żółciutkie, a najlepiej na granicy dojrzałości. Wtedy mają ciekawszą konsystencję i smak (według mnie). Gdy robią się zbyt słodkie i miękkie, przestają mnie kusić. I leżą sobie potem w misce biedne, zapomniane... I wtedy do akcji wkracza C.: A może byś tak ciasto upiekła...? No przecież szkoda wyrzucić...
Ano szkoda, więc piekę. I nie żałuję, bo ciasta z bananami są wyjątkowo pyszne. Słodkie, sycące, idealne na podwieczorek albo drugie śniadanie. C. często zabiera takie ze sobą do pracy, i potem słyszę: Na jutro zrób mi więcej, bo wszystkim smakowało.
No więc robię. Bo przecież nie ma większej radości, niż gdy wszystkim smakuje, prawda...?

Przepis z 1 mix, 100 muffins Susanny Tee. Muffiny z bananami z dodatkiem suszonych moreli smakują naprawdę dobrze. I szybko się je robi. I w ogóle mają same zalety, więc jeśli gdzieś zalegają Wam banany, koniecznie takie upieczcie.

Muffiny bananowe z suszonymi morelami

Składniki:
(na 12 sztuk)
  • 340 g mąki pszennej
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 1/8 łyżeczki soli
  • 80 g cukru
  • 125 ml mleka
  • 2 jajka
  • 90 ml oleju
  • 2 banany
  • 100 g suszonych moreli

Mąkę przesiać, wymieszać z proszkiem, solą i cukrem.
Jajka roztrzepać, wymieszać z mlekiem i olejem. Banany obrać, dokładnie rozgnieść widelcem. Dodać do płynnych składników.

Płynne składniki wlać do suchych, wymieszać tylko do połączenia. Dodać posiekane morele, połączyć.

Masę przełożyć do formy na muffiny wyłożonej papilotkami.

Piec w 180 st. C. przez 20-25 minut, aż do suchego patyczka.
Ostudzić na kratce.

Smacznego!

Właśnie odkryłam, że bardzo podobne muffiny, tylko ze świeżymi morelami, już są na blogu. Nie szkodzi - czasem warto wracać do dobrych przepisów, prawda...?

wtorek, 11 listopada 2014

Ciasto marchewkowe dla gości

Strasznie jestem ostatnio zajęta. Ciągle gdzieś biegam, jeszcze więcej dzwonię... Aż samej mi ciężko to wszystko ogarnąć. C. jest nieocenioną pomocą, kiedy mam ochotę rzucić telefonem i więcej go nie podnosić, i to chyba tylko dzięki niemu jeszcze nie zwariowałam i nie porzuciłam wszystkich planów. Wszystko dlatego, że mój duński niesamowicie kuleje przy rozmowach telefonicznych. Na żywo jest zupełnie inaczej. Wiele można wywnioskować z mowy ciała; czego nie zrozumiem, to sobie dowymyślę. Przez telefon ludzi mówią zazwyczaj szybciej, i to, że nie mogę rozmówcy patrzeć w twarz (lub, powiedzmy sobie szczerze, po prostu na usta) sprawia, że czasem ciężko mi zrozumieć, o co chodzi. I tym sposobem na pytanie o pierwszy etap edukacji dostałam numer telefonu do sklepu, w którym ewentualnie mogłabym zapytać o praktyki... Koszmar.
Mam nadzieję, że szkoła sama w sobie będzie mniej skomplikowana niż to, co próbuję osiągnąć w tej chwili...

Na wczoraj miałam ambitny plan spędzenia czasu przed komputerem, nadrobienia pewnych zaległości, a później spokojnego, długiego czytania... Oczywiście, nic z tego nie wyszło, bo przedpołudnie spędziłam ze słuchawką przy uchu, a popołudnie z dziećmi koleżanki (mała Natalka w końcu sama do mnie przychodzi z wyciągniętymi rączkami, jupi!). Do domu wróciłam o dziewiątej, trzeba było wyprowadzić psa, pozmywać, wykąpać się... O zaplanowanym odkurzaniu nie mogło być mowy. Tym sposobem przed jedenastą w końcu padłam na kanapę, z książką w dłoni; niestety, dość szybko odpłynęłam... Na szczęście obiad przygotowałam dzień wcześniej, i kiedy C. wrócił w nocy do domu, czekała na niego gorąca zupa.

Dziś od rana znów telefony, spotkanie, umawianie kolejnych... Mam jednak nadzieję, że już niedługo wszystko będzie jasne i dopięte na ostatni guzik, i do stycznia pozostanie mi tylko doskonalenie duńskiego akcentu...

Dzisiaj mam dla Was ciasto idealne na takie chwile. Zainspirowały mnie muffiny, które przygotowałam jakiś czas temu. Postanowiłam na ich bazie upiec całe, duże ciasto - i muszę powiedzieć, że był to bardzo dobry pomysł. Nieco oczywiście zmieniłam: zamiast tartej dyni - marchewka. Nie było w domu żadnych świeżych owoców, dałam więc suszone morele. Otarta skórka z cytryny nadaje ciastu lekkości i świeżości, maślanka cudownej wilgoci, a chrupiąca, cynamonowa kruszonka wieńczy dzieło. Ciasto jest proste, szybkie - nie trzeba tu nawet miksera, wszystko mieszamy łyżką, jak przy muffinach. Wychodzi lekkie, wilgotne, odpowiednio słodkie. Idealne dla niespodziewanych gości - wystarczy wszystko wymieszać, przelać do formy i włożyć do piekarnika. W tym czasie można ogarnąć mieszkanie i/lub siebie, i od progu witać znajomych cudownym zapachem domowego ciasta...
Łatwo uchodzić za idealną panią domu, czyż nie...?

Ciasto marchewkowe na maślance z cynamonową kruszonką

Składniki:
(na tortownicę o średnicy 20 cm)
  • 250 g mąki pszennej
  • 85 g cukru
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 2 jajka
  • 250 ml maślanki
  • 75 ml oleju
  • 200 g marchewki
  • skórka otarta z 1 cytryny
  • 125 g suszonych moreli

kruszonka:
  • 50 g mąki pszennej
  • 30 g cukru
  • 1 łyżeczka cynamonu
  • 35 g zimnego masła

Najpierw zrobić kruszonkę.
Mąkę przesiać, wymieszać z cukrem i cynamonem. Dodać masło, posiekać, a następnie rozetrzeć w palcach. Odstawić.

Marchewkę zetrzeć na tarce o drobnych oczkach, morele pokroić w kosteczkę.
Mąkę przesiać, wymieszać z cukrem i proszkiem.
Jajka rotrzepać, wymieszać z maślanką i olejem. Dodać startą marchewkę i skórkę z cytryny, wymieszać.
Mokre składniki wlać do suchych, wymieszać tylko do połączenia składników. Dodać morele, wymieszać.

Masę przelać do formy wysmarowanej masłem.

Piec w 180 st. C. przez 50-60 minut, do suchego patyczka.
Ostudzić w formie.

Smacznego!

Ciasto bierze udział w konkursie na blogu Moje wypieki w kategorii dla gości, gdzie do wygrania są książki autorki bloga.

Moje wypieki i desery na każdą okazję

wtorek, 9 kwietnia 2013

W kolorze słońca. Morele

Najdłuższy tydzień w moim życiu w końcu się skończył, w związku z czym mam teraz nieco więcej energii i chęci do życia. Jeszcze tylko jutro sześć godzin, i później będę mieć wolne przez całe cztery dni. C. trzy z nich pracuje, i to raczej dłużej niż krócej, co oznacza mnóstwo czasu na przesiadywanie w kuchni. Mam zamiar upiec coś drożdżowego (koniecznie!), kokosowego, cytrynowego i bananowego. Już się nie mogę doczekać.

Ostatnio jednak naszła mnie ogromna ochota na słodkie, ale potrzebowałam czegoś, co zrobi się praktycznie samo i do przygotowania czego wszystkie składniki są w domu. Uważnie więc przejrzałam Cakes & slices, i udało mi się natrafić na wyjątkowo zachęcającą krajankę z suszonymi morelami i kokosową kruszonką. Jak się okazało w trakcie przygotowań, nie wszystkie składniki miałam w szafkach w odpowiednich ilościach... Moreli i kokosu było za mało, ale to nie problem. Połowę moreli bowiem zastąpiłam suszonymi śliwkami, i wyszło mi dwukolorowe nadzienie, które prezentowało się bardzo ładnie. Kokosu dałam do kruszonki tyle, ile miałam, i podsypałam mąką do otrzymania właściwej konsystencji. Efekt - bardzo zadowalający. Ciacho jest bardzo maślane, dość mocno słodkie. Ja następnym razem zmniejszyłabym ilość cukru, ale C. zaoponował i stwierdził, że jest akurat. Stwierdził też, że smak owoców nieco przytłoczył kokos, co mi osobiście odpowiadało, ale ja nie jestem jakąś ogromną fanką kokosu... Okazało się jednak, że C. go uwielbia, w związku z czym w niedzielę kupiliśmy półkilową paczkę wiórków, żebym mogła mu upiec kokosanki. Ale nie takie zwykłe, o nie... Z pewnym ciekawym składnikiem, którego póki co, nie zdradzę. Zobaczymy, co mi z tego wyjdzie. 

Póki co zapraszam na słodziutką, słoneczną krajankę, którą przygotujecie naprawdę szybko, a która z pewnością zaspokoi nagłą potrzebę na coś słodkiego.

Krajanka morelowo-śliwkowa z kokosem


Składniki:
(na formę 25x25 cm)

spód:
  • 100 g miękkiego masła
  • 80 g cukru
  • 1 jajko
  • 185 g mąki pszennej
  • 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia

nadzienie:
  • 140 g suszonych moreli
  • 1 łyżka Cointreau
  • 140 g suszonych śliwek
  • 1 łyżka wódki karmelowej
  • 2 łyżki cukru
  • 250 ml gorącej wody

wierzch:
  • 100 g miękkiego masła
  • 80 g cukru
  • 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
  • 2 jajka
  • 120 g wiórek kokosowych
  • 140 g mąki pszennej
  • 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia

Masło utrzeć z cukrem na puszystą masę. Wbić jajko, dokładnie wymieszać. Partiami dodawać przesianą z proszkiem do pieczenia mąkę, miksując na najniższych obrotach.
Dno formy wyłożyć papierem do pieczenia. Wyłożyć równomiernie ciasto, dociskając palcami.

Piec w 180 st. C. przez 25 minut.
Ostudzić.

Morele i śliwki posiekać (osobno). Do jednej miski włożyć morele, dodać Cointreau, 1 łyżkę cukru i 125 ml gorącej wody. W drugiej misce umieścić śliwki, wlać wódkę i wsypać 1 łyżkę cukru, zalać 125 ml wody. Odstawić na 30 minut.
Po tym czasie masy zmiksować blenderem.

Masło utrzeć z cukrem i ekstraktem na puszystą masę. Po jednym wbijać jajka, dokładnie miksując po każdym dodaniu. Partiami wsypywać wiórki wymieszane z przesianą mąką z proszkiem do pieczenia.

Na ostudzony spód wyłożyć masę śliwkową i morelową, paskami po skosie. Na wierzch wyłożyć masę kokosową.

Piec w 180 st. C. przez 25-30 minut, aż wierzch będzie złotobrązowy.
Ostudzić, pokroić w kwadraty.

Smacznego!

Pogoda coraz bardziej wiosenna. Słonko świeci coraz mocniej i dłużej, śnieg powoli topnieje, widziałam już pierwsze krokusy i przebiśniegi. Och, może w końcu uda mi się zastąpić zimowy płaszcz czymś lżejszym!

poniedziałek, 4 marca 2013

Pieczenie dla dzieci - ciasteczka. I dylematy śpiocha

Mam problem. Poważny. Ostatnio skala problemu rośnie dramatycznie, żeby nie rzec - wręcz drastycznie... Otóż, jestem postawiona pod ścianą, i mam dwie opcje - żyć, czy spać...? Oto jest pytanie! Że niby ździebko zbyt enigmatyczne...? No, już tłumaczę przecież...
Pracuję średnio dużo (w porównaniu do polskich standardów raczej mniej niż więcej), czasem naprawdę ciężko, nie obijam się prawie wcale. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że cztery - pięć razy w tygodniu muszę wstawać przed piątą, bladym świtem... Choć właściwie to już się nie mogę doczekać, kiedy będę mogła bladym świtem wstawać, bo póki co witają mnie nieprzeniknione ciemności, mróz i skrobanie szyb w aucie. Kiedy po ośmiu wyczerpujących godzinach wracam do domu, najczęściej nie chce mi się nic. A nawet jeśli mi się chce, to szybko podcina mi skrzydła świadomość pobudki dnia następnego. I właśnie tu pojawia się dylemat: spać, czy żyć...? Bo jeśli już wkulam się do ciepłego łóżeczka, przytulę do Ptysi, to mogę zapomnieć o zrobieniu nie tylko czegokolwiek pożytecznego, ale również przyjemnego - nie posprzątam, nie zrobię prania, nie umyję naczyń, ale też nie obejrzę trzech zaległych odcinków ulubionego serialu, nie upiekę ciasta, ciasteczek ani nawet nie przygotuję banalnego budyniu, nie poczytam... A wreszcie ominie mnie tych kilka chwil, które mogę spędzić z C. inaczej, niż śpiąc. Z drugiej strony wiem, że jeśli się zawezmę, i jednak coś zrobię, to mimo, że będę miała frajdę i satysfakcję, kolejną przeczytaną powieść na koncie albo pączuszka do kawki, to następnego dnia będę śpiąca, a więc irytować mnie będzie absolutnie wszystko, łącznie z tymi osobami i rzeczami, które normalnie działają na mnie bardzo pozytywnie. No i powiedzcie mi - co mam robić...? Tak źle, i tak niedobrze. Doby nie rozciągnę, jedyne, co mi pozostaje, to spać szybciej, jak nakazuje Tatuś. Umiecie? Podzielcie się tajemną wiedzą, proszę...

Wywnętrzenia powyższe spowodowane zostały wydarzeniami sobotnimi i niedzielnymi. Otóż w sobotę, po pracy, udałam się do koleżanki w celu upiększenia (misja zakończona powodzeniem - nowy kolor włosów odjął mi pięć lat); przy okazji pogadałyśmy, pośmiałyśmy się, dziecię średnie przykleiło mi się do nogi, jak chciałam wychodzić, i chyba obie uznałyśmy popołudnie za bardzo udane. Wróciłam do domu, wzięłam prysznic, wyspacerowałam psę, poczytałam godzinkę i pojechałam po C. do pracy (w sobotę autobusy jeżdżą co dwie i pół godziny - no przecież nikt nie ma takich zasobów cierpliwości!). W rezultacie w łóżku wylądowałam w okolicach wpół do pierwszej, co, przy sprzyjających wiatrach, oznaczało ni mniej, ni więcej, tylko lekko ponad cztery godziny spania przed kolejnym pracowitym, ciężkim dniem. W niedzielę więc warczałam na Bogu ducha winną Zuzkę, prychałam i posyłałam mordercze spojrzenia bez konkretnych przyczyn. Nie lubię taka być. Ale nie potrafiłam nad tym zapanować! 
Widzicie więc - jestem w potrzebie. Macie sposoby na dokonywanie właściwego wyboru lub neutralizowanie skutków decyzji podjętych źle...? 

Po tym zdecydowanie przydługim wstępie chciałabym się z Wami podzielić przepisem na ciasteczka, żeby osłodzić nieco te moje narzekania. Jadąc do Agi zawsze zabieram ze sobą jakieś domowe łakocie - jej dzieci naprawdę to doceniają. A mi aż serce rośnie! Tym razem ciasteczka rozeszły się błyskawicznie, jeszcze zanim zdążyłam wyjść. Musiały być dobre.
Przepis znalazłam w duńskiej książce Småkager. Kræs for slikmunde. I tu zaczęły się schody... Jednym ze składników bowiem był tajemniczy sukat. Hmm... Pierwsza pomoc w postaci Google Translate nic nie dała, w dodatku poddała w wątpliwość kompetencje autorów - bo czyż normalnym jest, aby do słodkich ciasteczek dodawać skarpetki...? No chyba nie... Nic to. Udałam się do instancji wyższej, czyli słownika. Tu również zero wsparcia - szukane słowo nie istnieje... Napisałam smsa do C. Ten udał się do Pana K., który radośnie obwieścił, że nie potrafi powiedzieć dokładnie, co to, ale dodaje się to do ciast i ciasteczek! Hmpf... Dodałam suszoną żurawinę. Dopiero dwa dni później, po żmudnych poszukiwaniach dowiedziałam się, że to kandyzowana skórka cytrusowa... I tak nie miałam.

Zmieniłam więc odrobinę skład bakalii, ale tak naprawdę można dodać wszystko, co się lubi, lecz nie w większych ilościach, niż w przepisie, bo ciasteczka będą się rozpadać (coś o tym wiem, niestety...). Wychodzą malutkie - w sam raz na raz. Idealne dla dzieci. W słodkim cukrze pudrze, z lekko wyczuwalną cynamonową nutą. Podczas pieczenia idealnie zachowują kształt, nie rozjeżdżają się na boki, trzeba je więc sporo spłaszczyć - inaczej będziemy mieli kuleczki. Nie rumienią się zbytnio, ale już taki ich urok. Pyszne są. I śliczne. I w ogóle bardzo z nich dumna jestem. Mówię Wam - spróbujcie koniecznie!
I nie myślcie, że 45 sztuk do dużo - znikną, zanim się obejrzycie!

Cynamonowe ciasteczka z bakaliami


Składniki:
(na 45 sztuk)
  • 100 g miękkiego masła
  • 60 g cukru
  • 2 żółtka
  • 1 łyżeczka cynamonu
  • 225 g mąki pszennej
  • 50 ml mleka
  • 50 g rodzynek
  • 50 g suszonych moreli
  • 50 g suszonej żurawiny
  • 50 g płatków migdałowych

dodatkowo:
  • 2 łyżki cukru pudru

Masło utrzeć z cukrem na puszystą, jasną masę. Po jednym dodawać żółtka, dokładnie miksując po każdym dodaniu. Wsypać cynamon, zmiksować. Na zmianę dodawać przesianą mąkę i wlewać mleko, przy czym ostatnią partię powinna stanowić mąka. Na końcu wsypać bakalie, dokładnie wymieszać łyżką.

Z ciasta uformować kulę, zawinąć w folię spożywczą i schłodzić w lodówce przez 1-2 godziny. 
Po tym czasie z ciasta formować kulki wielkości orzecha włoskiego, dość mocno spłaszczać i układać na blasze wyłożonej papierem do pieczenia.

Piec w 180 st. C. przez 15-20 minut.
Ostudzić na kratce.

Przed podaniem posypać ciasteczka przesianym cukrem pudrem.

Smacznego!

Jak już napisałam tego długaśnego (nawet jak na mnie) posta, od razu jakoś lepiej mi się zrobiło. Jutro wolne, więc dylematów brak, a do następnych może już znajdę jakieś rozwiązanie...?

czwartek, 13 grudnia 2012

Migdałowe serduszka z ciekawym składnikiem i bardzo smakowita paczka

Mania pieczenia ciasteczek ma się dobrze, powiedziałabym nawet, że ewoluuje. Dzisiaj co prawda nic - po pobudce o czwartej trzydzieści, cichym buncie auta, które postanowiło nie ruszać się z wygodnego miejsca parkingowego, spóźnieniu się do pracy tylko (!) pół godziny, a później czekaniu na autobus do domu około godziny w warunkach, powiedzmy, niezbyt ciepłych (za to z dobrą książką w zamarzających nawet w rękawiczkach dłoniach), lekkim spoceniu się w autobusie i finalnie dotarciu do domu i zawinięciu się w koc - nie mam siły. Może później zbiorę się w sobie na tyle, żeby umoczyć inne serduszka i gwiazdki w białej czekoladzie. Na razie grzeję ręce gorącym kubkiem z jeszcze cieplejszą zawartością i pochrupuję gotowe już ciasteczka. 

Te słodkości znalazłam na  blogu Pomidorowej Ani - zachwyciły mnie nie od pierwszego wejrzenia (choć są urocze), ale od chwili kiedy wyczytałam, że w składzie znajdują się... Zmielone suszone morele! No tego to się w ciasteczkach nie spodziewałam... Musiałam wypróbować ten patent.
I cóż - okazał się świetny! Ciacha wyszły chrupiące, migdałowe, ze słodkim posmakiem moreli w tle. W dodatku prezentują się naprawdę wspaniale - nawet mi wyszły równiutkie jak spod igły, idealne. Zakochacie się w nich - gwarantuję.

Migdałowo-morelowe serduszka


Składniki:
(na 30 sztuk)
  • 100 g mielonych migdałów
  • 70 g cukru pudru
  • 15 g mąki ziemniaczanej
  • 80 g mąki pszennej
  • 65 g suszonych moreli
  • 2 łyżki mleka
  • 75 g miękkiego masła

dodatkowo:
  • 30 całych migdałów

Oba rodzaje mąki przesiać z cukrem pudrem, wymieszać z migdałami.
Morele zmielić z mlekiem blenderem na gładką masę. Razem z masłem dodać do sypkich składników, zagnieść ciasto.
Z ciasta uformować kulę, zawinąć w folię spożywczą i schłodzić w lodówce przez noc (lub w zamrażarce przez 45-60 minut).

Schłodzone ciasto rozwałkować na grubość 7 mm, wycinać foremką serduszka. W każde ciasto wcisnąć cały migdał.
Ciasteczka ułożyć na blasze wyłożonej papierem do pieczenia.

Piec w 150 st. C. przez 15 minut.
Ostudzić na kratce.

Smacznego!


Poza ciasteczkami na jakość mojego popołudnia duży wpływ miały dwie paczki. Jednak leżała na stole od wczoraj, ale przy C. nie chciałam jej rozpakowywać (nie byłam pewna, co jest w środku), a drugą znalazłam... Na progu mieszkania! Nie wiedziałam, że listonosz może ot tak, zostawić przesyłkę, bez pokwitowania ani nic... Cóż... Ważne, że już ją mam, i mogę się cieszyć zawartością. Poza prezentami świątecznymi dla C. (World kitchen Ramsey'a, The Oxford companion to wine Jancis Robinson - wielka księga, mam nadzieję, że C. się ucieszy - i fartuchem z uroczym napisem don't mess with the chef) są też przedświąteczne prezenty dla mnie: dwa razy panna Dahl oraz Scandilicious baking Signe Johansen. Wertuję książki w te i z powrotem i nie mogę się nimi nacieszyć. Wspaniałe! 
Taka przesyłka zdecydowanie może uratować nawet czwartek trzynastego...

wtorek, 13 listopada 2012

Aura jak z horroru i biscotti na ogrzanie duszy

Dziś w Danii aura londyńsko-horrorzasta - kiedy wyszłam z psą na spacer chwilę po szesnastej, nie mogłam się nadziwić. Wszystko spowite gęstniejącą w oczach mgłą, światła przejeżdżających aut niepokojąco ją rozświetlały. Rozmyte postacie ludzi idących kilka kroków przede mną sprawiały, że miałam ochotę jak najszybciej wrócić do domu. Taka pogoda zdecydowanie nie sprzyja spacerom. Przez park przeszłyśmy szybko, gdyż kontury drzew niepokojąco wyciągały konary w naszą stronę. A mżawka zmoczyła mi okulary, których nieopatrznie nie ściągnęłam z nosa przed wyjściem.

Kontrast.

Na parapecie i stoliku palą się świeczki sprawiając, że wszystko staje się przytulne w ich migoczącym blasku. Kanapa zaprasza ciepłymi kocami i poduszkami rozrzuconymi niedbale, w które psa wtuliła się błyskawicznie, zanim zdążyłam wytrzeć jej wilgotne łapy. Patrzy na mnie z przekrzywioną na bok główką, kiedy sadowię się uważnie z kubkiem pachnącej, gorącej herbaty i talerzykiem pełnym biscotti w dłoniach. Ma nadzieję, że jej też dostanie się kawałek. Chociaż kilka okruszków, proszę... 

Wczoraj z całym mieszkaniu pachniało pieczonymi migdałami - gdyż to one stanowią główny składnik moich ciasteczek. Do tego kilka suszonych moreli, które nadają im słodyczy i cudnego koloru. Biscotti chrupią głośno, kiedy się je gryzie - najlepiej wcześniej zamoczyć je w kawie lub herbacie, albo kubku pełnym ciepłego mleka. Wtedy stają się mięciutkie i rozpływają się w buzi. Uwielbiam te niepozorne ciasteczka - nie powalają wyglądem, ale po spróbowaniu kawałeczka nie można oprzeć się kolejnym. Spróbujcie, a nie pożałujecie.

U mnie dziś wersja limitowana - sztuk dziewięć. Dzięki temu jutro lub pojutrze będę mogła upiec inne, o zupełnie innym smaku. Polecam jednak zrobić je z podwójnej lub nawet potrójnej porcji - biscotti przechowują się znakomicie w szczelnie zamkniętym pudełeczku lub puszce.
Przepis znalazłam w Biscuits, brownies and biscotti wydawnictwa The Australian women's weekly. Zmodyfikowałam dodatki - chociaż w oryginalnej pistacjowo-cytrynowej wersji też niedługo zrobię, bo brzmi pysznie, prawda...?

Biscotti z migdałami i morelami


Składniki:
(na 8-10 sztuk)
  • 30 g masła
  • 70 g cukru
  • 1 jajko
  • 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
  • 110 g mąki pszennej
  • 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 75 g obranych, całych migdałów
  • 60 g suszonych moreli

Masło utrzeć z cukrem na puszystą, jasną masę. Wbić jajko, dokładnie zmiksować. Wlać ekstrakt, połączyć.
Mąkę przesiać z proszkiem do pieczenia. Partiami dodawać do masy maślano-jajecznej, miksując na najniższych obrotach miksera.

Morele drobno pokroić, razem z migdałami dodać do masy, wymieszać łyżką.

Z ciasta, które może się mocno lepić, uformować wałeczek, lekko spłaszczyć, zawinąć w folię spożywczą i schłodzić w lodówce przez 1-2 godziny.

Schłodzone ciasto odwinąć z folii, przełożyć na blachę wyłożoną papierem do pieczenia.

Piec w 180 st. C. przez 20-30 minut. 

Wyjąć z piekarnika, przestudzić 10 minut. Pokroić ukośnie w 1centymetrowe kromki, ułożyć płasko na blasze.

Piec 20 minut w 180 st. C.
W połowie przewrócić na drugą stronę.
Ostudzić na kratce.

Przechowywać w szczelnym pojemniku.

Smacznego!


Dziś kończy się mój długi, bo aż czterodniowy, weekend. Mam nadzieję, że rano nie będzie padać - deszcz nieodmiennie sprawia, że moje nastawienie do życia jest mało optymistyczne...