Pokazywanie postów oznaczonych etykietą poziomki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą poziomki. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 21 sierpnia 2017

Tiramisu z poziomkami na przedślubny stres

Prognozy nie są, niestety, zbyt optymistyczne. Na sobotę zapowiadają deszcze; ale ja im nie wierzę. Musi, po prostu musi być choć trochę słonka. Choćby na zrobienie tych kilku zdjęć...

Tymczasem dzisiaj zaczynam urlop. Stresuję się niesamowicie; muszę przyznać, że jestem na tym etapie, że chciałabym mieć już to wszystko za sobą... Dlatego stosując zasadę pozytywnego myślenia, omijam myśli o weselu szerokim łukiem i skupiam się na tym, co czeka mnie później - wycieczka do Barcelony. I to nie byle jaka, bo przez Amsterdam i Paryż. Już trzy lata nie byliśmy na prawdziwych wakacjach, cieszę się więc jak małe dziecko. Uwielbiam podróże, nowe miejsca, nowe smaki...

Ale póki co czas wracać do sprzątania; Rodzice zjawią się już niedługo, a pokój dla Młodej ciągle bardziej przypomina składzik...

Szybko więc skupmy się na najważniejszym, czyli dzisiejszym przepisie. A mam dla Was coś naprawdę wyjątkowego: tiramisu z poziomkami. Te małe, czerwone kuleczki smakują i pachną lasem; nie da się ich do niczego innego porównać. Uwielbiam!
Ostatnio udało mi się nazbierać całe trzysta pięćdziesiąt gram; było już semifreddo z poziomkami i różaną nutą, teraz czas na kolejny deser.

Tiramisu to coś, czemu nie potrafię się oprzeć; przygotowywałam je już w wielu różnych wersjach i nigdy mnie nie zawiodło. Ta jednak udała się chyba najlepiej; poziomki i delikatna, pomarańczowa nuta w tle, a do tego niebiańsko lekki krem i mięciutkie biszkopty. Mogłabym jeść, i jeść, i jeść... I nigdy by mi się nie znudziło.

Tiramisu z poziomkami


Składniki:
(na 4 porcje)
  • 2 jajka
  • 250 g serka mascarpone
  • 60 g cukru pudru
  • 1/4 łyżeczki mielonej wanilii
  • 80 g podłużnych biszkoptów
  • 25 ml Cointreau
  • 75 ml soku pomarańczowego
  • 150 g poziomek

dodatkowo:
  • listki świeżej mięty

Żółtka z cukrem pudrem zmiksować na puszystą, jasną masę. Dodać mascarpone i wanilię, zmiksować tylko do połączenia składników.
Białka ubić, partiami dodać do kremu, delikatnie mieszając łyżką.

Sok pomarańczowy wymieszać z Cointreau. Maczać w nim biszkopty po kilka sekund z każdej strony. Połowę ułożyć na dnie szklanek, przykryć połową kremu i posypać połową owoców. Znów ułożyć nasączone biszkopty, resztę kremu i pozostałe poziomki.

Dobrze schłodzić, przed podaniem udekorować listkami mięty.

Smacznego!

Jeśli nigdzie już nie znajdziecie poziomek (u mnie zostały już tylko pojedyncze sztuki) można je zastąpić malinami. Też będzie pysznie!

niedziela, 13 sierpnia 2017

Internet na zgubę i poziomkowo-różane semifreddo

Ten, kto wymyślił Internet, zrobił to na moją zgubę. Doskonale zdaję sobie sprawę, że to pożeracz czasu - zdjęcia czy filmiki można oglądać godzinami, tak samo rozmawiać z ludźmi, których nigdy się na oczy nie widziało, a wydaje się, że są nam bliżsi od tych, których mamy na co dzień w zasięgu ręki. Kierując się naczelną zasadą, że Internet to tylko dodatek do życia, a nie jego zamiennik, staram się nie spędzać przed komputerem za dużo czasu. Zamiast pisać ze znajomymi na twarzoksiążce, wolę umówić się z nimi na pogaduchy przy herbacie. Wyjść na spacer do lasu, gdzie psy będą hasać jak szalone i dostarczą mi więcej powodów do śmiechu niż wszystkie najzabawniejsze koty razem wzięte. Powłóczyć się po mieście, przymierzyć kieckę i powąchać perfumy, zamiast kilka razy kliknąć bezduszny przycisk i czekać na paczkę, której zawartość najprawdopodobniej mnie rozczaruje. 

A teraz przepadłam. Na własną zgubę nieopatrznie kliknęłam Pinterest, i teraz nie mogę się oderwać. Wiecie, ile tam zdjęć z ciastami? I to takimi, że szczęka opada na kolana, oczy otwierają się szerzej, niż w ogóle myślałam, że jest to możliwe, a z piersi dobywają się jęki podziwu i zazdrości? Ja sobie nawet nie potrafię wyobrazić. Klikam więc i klikam, oglądam, przypinam i... Czas ucieka mi przez palce. Godziny mijają, a ja z zachwytem wpatruję się w kolorowe obrazki. 
Na szczęście ciągle jeszcze potrafię wrócić do rzeczywistości. I idę do kuchni piec ciasto, którym nakarmię prawdziwych, żywych ludzi. 
Chyba straciłam na chwilę głowę...

Dzisiaj mam dla Was przepis na jedne z najlepszych lodów, jakie zdarzyło mi się jeść. Smakują wyjątkowo i zaskakująco, choć tak naprawdę nie ma w nich żadnych niezwykłych składników. Ot, trochę śmietany, jajek i cukru, poziomek i płatków róży. Nic wymyślnego ani egzotycznego. Składniki, które można znaleźć na każdej sklepowej półce i w przydrożnym lesie. A efekt powala. Ja nie mogłam się oderwać - zakochałam się na zabój. Połączenie delikatnego, leśnego smaku poziomek z romantycznym aromatem róży zniewala.
Dla takich lodów warto porzucić nawet Pinterest.

Semifreddo poziomkowo-różane


Składniki:
(na silikonową formę do babki z kominem o pojemności 2 l)

Poziomki z różą zmiksować blenderem na gładki mus.
Białka ubić na sztywno, pod koniec partiami dodając 50 g cukru pudru.
Kremówkę ubić na pół sztywno.
Żółtka utrzeć z pozostałym cukrem na puszystą, jasną masę. Dodać mascarpone, zmiksować tak, żeby nie było grudek. Dodać mus owocowy, zmiksować. Partiami dodawać kremówkę, delikatnie mieszając łyżką. Na końcu dodać bezę, delikatnie połączyć.

Masę przelać do formy, wyrównać wierzch.
Zamrozić minimum przez 3-4 godziny.

Wyjąć z zamrażarki 10-15 minut przed podaniem.

Smacznego!


Z mojego wyczekiwanego, wolnego weekendu zrobił się weekend pracujący, i to na wysokich obrotach. Padam z nóg.
Idę pooglądać zdjęcia. Ciast. Z polewą lustrzaną. 
Ach!

poniedziałek, 6 czerwca 2016

Rabarbar, poziomki i beza. I krótki traktach o letnich sukienkach

Wczoraj zaczęłam pakować ubrania, żeby C. w szale, który dopada go średnio co dwa dni, nie wywiózł mi wszystkich majtek do nowego domu. Niemal dwa tygodnie bez bielizny nie wchodzą w grę - dla mnie to oczywiste, ale dla niego...? Kto wie... Puder wyjechał już w zeszłym tygodniu, więc wszystkiego się można spodziewać.

Opróżniłam jedną szafę, wypełniając ubraniami trzy wielkie worki. Prym wiodły swetry i letnie sukienki. I o ile tę pierwszą preferencję łatwo wytłumaczyć i zrozumieć (Dania to zimny i wilgotny kraj; przez większą część roku z nieba coś kapie - często ciężko to coś zidentyfikować - i bez ciepłych sweterków bardzo ciężko byłoby się obejść takiemu zmarzluchowi jak ja), to druga... No cóż, może wymagać wdania się w szczegóły.
Miałam w życiu okres, że w mojej szafie nie było ani jednej letniej sukienki. Miałam jedną - czarną, prostą i elegancką, którą uwielbiałam określać mianem pogrzebowej, a której nie dało się nosić poza naprawdę ważnymi okazjami. Pewnego upalnego lata zapragnęłam sukienki - koniecznie w kwiaty; zwiewnej, lekkiej; idealnej. Dwa lata zajęło mi jej znalezienie; nie podobało mi się prawie nic, a to, co na pierwszy rzut oka przyciągało moją uwagę, okazywało się leżeć na wieszaku znacznie lepiej niż na mnie. Zadowoliłam się więc białą spódnicą, a marzenia o sukience odłożyłam na koleje lata.

W końcu się udało; biała w błękitne prawie-chabry, wiązana na szyi chabrową tasiemką. Cudna! Nosiłam ją z uporem maniaka dzień w dzień, kiedy tylko pogoda na to pozwała. Ciągle ją zresztą mam, i nadal mi się podoba (taka jestem niemodna). 
Kiedy po jakimś czasie znalazłam inną sukienkę, która spełniała wszystkie moje wygania - kupiłam. W końcu ile można chodzić w jednej i tej samej!
Potem jeszcze jedną, kolejną... Ciągle w strachu, że później już mogę nic nie znaleźć. 

I tak zawartość mojej szafy pęczniała; sukienki ledwo się mieszczą na swojej półce. Nadal kupuję je zapamiętale; mam kilka ulubionych, kilka na wyjątkowe okazje; kilka, które się nie sprawdziły i tylko łypię na nie spod oka, zdejmując z wieszaka jednak coś innego. Na ostatnich zakupach hurtem kupiłam trzy sztuki; jedną, prostą i lekką, noszę ostatnio ciągle. Wiosna bowiem postanowiła pokazać, co potrafi, i jeden upalny dzień goni kolejny. 
Bosko!
Poważnie rozważamy możliwość wybrania się na plażę. A uwierzcie - obcokrajowcom w Danii ta decyzja nie przychodzi łatwo...

Ostatnio na spacerze z Ptysią zobaczyłam na krzaczkach zielone poziomki. Dedukuję więc, że w Polsce już albo za momencik, będzie je można dostać. Dlatego już dziś, póki rabarbar nie został jeszcze całkowicie zdominowany przez truskawki, proponuję Wam bajeczne połączenie tych dwojga.

Zainspirowałam się przepisem z  gazety Moje gotowanie, wydanie specjalne, 5/2014. Jest to jednak raczej dość luźna inspiracja; w oryginale nie było ani poziomek, ani bezy. Na początku tylko te maleńkie truskaweczki miały być niecodziennym dodatkiem, ale gdy wyjęłam tartę z piekarnika, zdecydowanie czegoś jej brakowało. Myślałam, myślałam; aż wymyśliłam.

Wyobraźcie to sobie: chrupiący, kruchy spód, kwaśny rabarbar i smakujące lasem poziomki, a to wszystko pod imponującą czapą bezy włoskiej. Delikatnie opaliłam ją palnikiem do creme brulee - moim zdaniem wygląda wręcz zjawiskowo.
Tarta smakuje wyśmienicie, ale jest też naprawdę sycąca. To taka familijna porcja; idealna na deser po rodzinnym, czerwcowym grillowaniu.

Tarta z rabarbarem, poziomkami i bezą włoską


Składniki:
(na formę do tarty o średnicy 31 cm)

ciasto:
  • 250 g mąki pszennej
  • 1 łyżeczka cukru
  • 1/2 łyżeczki soli
  • 125 g zimnego masła
  • 1 jajko

nadzienie:
  • 500 g rabarbaru
  • 350 g poziomek
  • 50 g cukru
  • 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
  • 35 g mąki ziemniaczanej

beza włoska:
  • 3 białka
  • 330 g cukru
  • 120 ml wody

odrobina czerwonego barwnika spożywczego w paście
Mąkę przesiać, wymieszać z cukrem i solą. Dodać masło, posiekać, a następnie rozetrzeć palcami. Wbić jajko, szybko zagnieść gładkie ciasto.
Uformować z ciasta kulę, owinąć folią spożywczą i schłodzić w lodówce przez 1 godzinę.

Po tym czasie ciasto rozwałkować na okrąg o średnicy nieco większej niż średnica formy; wyłożyć ciastem formę, formując brzeg.
Przykryć ciasto papierem do pieczenia, wysypać kulki do pieczenia.

Piec w 200 st. C. przez 12 minut.
Zdjąć obciążenie i papier.

Piec kolejne 10 minut w 200 st. C.
Lekko przestudzić.

W tym czasie rabarbar pokroić na kawałki o długości 2 cm, wymieszać z poziomkami, mąką, cukrem i ekstraktem. Wyłożyć owoce na podpieczony spód.

Piec w 180 st. C. przez 25-30 minut.
Ostudzić.

Cukier z wodą zagotować. W tym czasie zacząć ubijać białka. Gdy syrop osiągnie temperaturę 115 st. C., powoli wlewać do białek, cały czas miksując. Następnie ubijać jeszcze przez 5-10 minut, aż beza całkowicie wystygnie, pod koniec dodając barwnik.

Gotową bezę wyłożyć na ostudzoną tartę, formując lekką kopułę. Wierzch przypalić palnikiem do creme brulee.

Smacznego!


Oczywiście, zamiast poziomek można użyć truskawek. Albo malin. Albo może jeszcze czegoś innego...
Dajcie się ponieść fantazji!

poniedziałek, 7 września 2015

Lato smakuje poziomkami

Wakacje w tym roku spędziłam w Polsce. Upalne dwa tygodnie sierpnia, gdzie jedynie wyprawa na zakupy przynosiła niejaką ulgę, a wszyscy mieszczanie jednogłośnie błogosławili galerie handlowe z klimatyzacją. Później okazało się również, że wycieczka nad morze jest niczego sobie w takie upały. Przy nadmorskim wietrze i zimnej (nie bójmy się tego słowa), słonej wodzie, słońce straciło swoją niepojętą moc. Zamiast prażyć, przyjemnie grzało, a ja z radością wystawiałam na jego działanie raz jeden, raz drugi boczek.

Pisałam Wam też już, że na podróż zabrałam ze sobą ciasta. Drożdżówkę, która była przeznaczona do konsumpcji po drodze (a że nic z tego nie wyszło, to już nie moja wina), oraz sernik, który miał uradować moją Rodzinkę. Tak naprawdę powstał z lodówkowych resztek, które koniecznie musiałam zużyć przed wyjazdem. W sobotę rano udałam się w moje tajemne, poziomkowe miejsce, i nazbierałam całkiem pokaźną ilość. Część wylądowała we wspomnianych wyżej drożdżówkach, reszta - w absolutnie bajecznym serniku. Nikt nie uwierzy, że to wypadkowa lodówkowych resztek! Spód to gęste, ciężkie, obłędnie czekoladowe brownie. Na nim delikatna i wyjątkowo wręcz kremowa masa serowa z waniliową nutą. Całość udekorowana hojną ilością aromatycznych, duńskich, a więc lekko kwaśnych, poziomek. Najwybredniejsi wzdychali z rozkoszy nad talerzami. Niektórzy nie chcieli uwierzyć, że sernik jest pieczony, bo ze swoją delikatną i aksamitną konsystencją, mógłby łatwo uchodzić za taki na zimno. Jednym słowem - sernikowe mistrzostwo.

Jeśli nie macie już poziomek (a nie macie z pewnością, bo i skąd), polecam użyć dorodnych, soczystych śliwek, na które teraz jest sezon. Można też pokusić się o maliny, te jeszcze bowiem dzielnie trzymają się na krzaczkach. W ostateczności można śmiało wspomóc się owocami mrożonymi, truskawkami na przykład, które do poziomek zbliżone są chyba najbardziej.
I jeszcze jedno - sernik jest malutki; tak jak wspomniałam, zużyć chciałam ostatnie zapasy. Polecam więc od razu podwoić ilość składników i upiec w większej formie - jest tak pyszny, że taki malutki tylko rozbudzi apetyty amatorów słodkości. O zaspokojeniu mowy być nie może!

Sernikobrownie z poziomkami

Składniki:
(na tortownicę o średnicy 18 cm)

brownie:
  • 90 g mąki pszennej
  • 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 55 g cukru
  • 50 g masła
  • 60 g ciemnej czekolady (70%)
  • 1 jajko
  • 25 ml śmietany kremówki (38%)

masa serowa:
  • 300 g serka kremowego
  • 50 ml śmietany kremówki (38%)
  • 60 g cukru
  • 1 jajko
  • 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
  • 1 łyżka mąki ziemniaczanej

dodatkowo:
  • 100 g poziomek

Masło, kremówkę i drobno posiekaną czekoladę umieścić w garnuszku. Podgrzewać, stale mieszając, aż czekolada się rozpuści. Zdjąć z palnika, przestudzić.
Jajko ubić z cukrem na puszystą, jasną masę. Powoli wlewać letnią czekoladę, miksując na najniższych obrotach. Na końcu partiami wsypać mąkę przesianą z proszkiem do pieczenia. 

Masę przelać do formy wyłożonej papierem do pieczenia.

Piec w 160 st. C. przez 15 minut.

W tym czasie zmiksować serek, kremówkę, cukier, jajko, ekstrakt i mąkę na gładką masę, tylko do połączenia składników.
Masę serową wylać na podpieczony spód, na wierzchu ułożyć poziomki.

Piec w 140 st. C. przez 45-60 minut, aż masa się zetnie.
Wystudzić w uchylonym piekarniku, a następnie schłodzić w lodówce przez noc.

Smacznego!

Obiecuję jednak, że to jeszcze nie ostatnie tchnienie lata na blogu. Z uporem maniaka bowiem trzymam się letnich receptur; nie dopuszczam do siebie myśli, że teraz będzie już tylko chłodniej i ciemniej...

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Nad morzem miło jest. I drożdżówki z owocami

Wakacje. Jak zwykle mijają za szybko. Szczególnie w tym roku, gdy w Danii trafił nam się zaledwie jeden ciepły tydzień w czerwcu, a potem niemal tropikalne upały przez dwa tygodnie w Polsce. Teraz szaro, buro i deszczowo, zupełnie już jesiennie... Ach, nie podoba mi się to wcale!
Na szczęście zostały przyjemne wspomnienia, którymi można się rozgrzewać, póki jesień całkowicie się u nas nie zadomowi.

W czasie tych dwóch tygodni jeden dzień spędziliśmy nad morzem. I choć nasza wyprawa nie zaczęła się zbyt obiecująco, bo korki na autostradzie i w nadmorskich miejscowościach przerosły moje najśmielsze oczekiwania, okazało się, że popołudnie upłynęło nam fantastycznie. Już o czternastej wygodnie rozłożyliśmy się na plaży, okalając nasz kocyk i kilka ręczników naprawdę familijnych rozmiarów parawanem moich Rodziców (trzeba iść z duchem czasu, prawda?). Wszyscy razem, a było nas czworo, raźno ruszyliśmy w kierunku wody. Zanurzyłam duży palec, wzdrygnęłam się i stanowczo cofnęłam. Mowy nie ma, żebym zanurzyła coś więcej! Woda zimna - ale czego się tu po Bałtyku spodziewać...? Po kolei jednak, moja Siostra, potem C., a wreszcie nawet Tomasz, ruszyli w fale (a trzeba zaznaczyć, że tego dnia były naprawdę imponujące). I tak patrząc na nich, pozazdrościłam. Z wielkimi bólami dałam się jednak porwać wakacyjnym marzeniom o harcach w morzu, i razem z nimi dałam nura.

Ach, cóż to była za zabawa! Patrząc na Młodą, miałam wrażenie, jakbym cofnęła się w czasie, i to o kilka ładnych lat, kiedy nikt siłą, prośbą ani groźbą, z wody wyciągnąć jej nie mógł. Taplaliśmy się radośnie niemal godzinę, i tylko momentami przez głowę przechodziły mi niepokojące myśli o telefonach, kluczykach do auta i generalnie całym dobytku, zostawionym samopas na plaży. Na szczęście nie przeceniłam polskich plażowiczów - nic nie zniknęło. A zabawa była przednia! Wyhasani i zmęczeni, z C. zalegliśmy na kocu, a Młoda z Tomaszem ruszyli spacerować. Gdy już nacieszyliśmy się plażą, a piasek wcisnął się w najmniejsze szczeliny, zwinęliśmy parawan i ruszyliśmy podbijać Karwię. Udało nam się znaleźć całkiem zjadliwego kurczaka z rożna, oscypka (tak, też się zdziwiłam) i naprawdę znakomite lody. A dodatkowo, w ramach pamiątek, krówki dla Mamy i książki, sztuk pięć, dla mnie. Zadowoleni i radości, zapakowaliśmy się do auta i ruszyliśmy w drogę powrotną, która, dziwnym trafem, zajęła nam o połowę mniej czasu.

Ach, jak mi się później dobrze spało!

Cofając się jeszcze nieco bardziej w czasie, opowiem Wam również o wakacyjnych drożdżówkach. Wybierając się w niebagatelną, bo niemal tysiąckilometrową podróż, nie można się obejść bez łakoci. Upiekłam więc drożdżówki. Połączenie nektarynek z marcepanem znalazłam u Doroty, ale to właściwie wszystko, co z oryginalnego przepisu zostało. Dodałam jeszcze garść poziomek, które został mi od sernika (uwaga! U mnie poziomki jeszcze są, więc może i u Was się znajdą...?), a ciasto zawinęłam w bułeczki-ślimaczki. Jeszcze ciepłą blachę zapakowałam, i zabrałam ze sobą. Tak się złożyło jednak, że po drodze ich nawet nie tknęliśmy. Do domu rodzinnego wkroczyłam więc z blachą drożdżówek i sernikiem, czym bardzo zdenerwowałam moją Mamcię, która też na naszą cześć sernik przygotowała (jak się później okazało, jeden był pieczony, a drugi na zimno, więc tragedia żadna się nie stała). I gdy już myślałam, że może jednak trochę przesadziłam, okazało się, że drożdżówki znalazły wielu amatorów, z moją młodszą Siostrą na czele. Rozeszły się migiem, i wszystkim bardzo smakowały. Polecam Wam je więc ogromnie, na te już ostatnie dni lata.

Drożdżowe bułeczki z nektarynkami, poziomkami i marcepanem

Składniki:
(na formę 30x22 cm)

ciasto:
  • 500 g mąki pszennej
  • 250 ml letniego mleka
  • 75 g cukru
  • 50 g masła
  • 25 g świeżych drożdży
  • skórka otarta z 1 cytryny
  • 1 jajko

nadzienie:
  • 500 g nektarynek
  • 150 g poziomek
  • 2 łyżki mąki ziemniaczanej
  • 100 g marcepanu

dodatkowo:
  • 40 g płatków migdałowych
  • 20 g cukru
  • 3 łyżki mleka

Mąkę przesiać do dużej miski, po środku zrobić wgłębienie. Wkruszyć drożdże, wsypać 1 łyżeczkę cukru i wlać 100 ml mleka. Odstawić na 15-20 minut.
Masło rozpuścići przestudzić.
Po tym czasie dodać pozostały cukier i mleko, skórkę z cytryny i jajko. Zagnieść ciasto. Wlać masło, wyrobić gładkie ciasto. Odstawić na 1 godzinę do wyrośnięcia.

W tym czasie nektarynki przekroić na połowy, usunąć pestki, pokroić w kostkę. Wymieszać z poziomkami i mąką.

Wyrośnięte ciasto rozwałkować na prostokąt o grubości 0,5 cm i długości 40 cm. Wyłożyć owoce, na wierzch zetrzeć marcepan. Zwinąć ciasno, jak roladę, wzdłuż dłuższego boku. Pokroić na 12 plastrów.
Formę wyłożyć papierem do pieczenia. Ułożyć płasko bułeczki, jedną obok drugiej.
Odstawić na 30 minut do wyrośnięcia.

Po tym czasie wierzch posmarować mlekiem, posypać płątkami migdałów i cukrem.

Piec w 180 st. C. przez 30-35 minut, aż się łądnie zrumienią.
Ostudzić.

Smacznego!

Wpis idealnie pasuje do letniego wyzwania u Ani.

piątek, 31 lipca 2015

Słodkie maleństwa z poziomkami

Większość słodkości, które przygotowuję w mojej kuchni, to ciasta; zdecydowanie rzadziej desery, a małe, słodkie pralinki to już w ogóle rzadkość. Są dość praco- i czasochłonne, ale efekt wizualny i smakowy wynagradzają każdą poświęconą minutę. Dlaczego więc tak rzadko po nie sięgam?

Nie wiem. Szczerze - często się nad tym zastanawiam, i nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Przecież lubię spędzać czas w kuchni, chcę się rozwijać i uczyć, pracować nad dekoracjami. A takie maleństwa są do tego idealne! Dlatego, gdy zobaczyłam przepis na jagodowe praliny na blogu Ciastko z dziurką, aż westchnęłam z zachwytu. Ten kolor! No coś fenomenalnego. Zakochałam się w nich od pierwszego wejrzenia, i, tym razem nie zwlekając, ruszyłam do kuchni. Z racji braku jagód i wątpliwości co do efektownej barwy borówek amerykańskich, zdecydowałam się na własnoręcznie zebrane poziomki i odrobinę soku z cytryny dla przełamania smaku białej czekolady.

Efekt? No cóż, nie są idealne - chwilę trwało, zanim opanowałam technikę oblewania ich czekoladą. Metoda z nabijaniem na wykałaczkę w tym wypadku nie zdała, niestety, egzaminu. Zamiast tego wrzucałam kuleczki do czekolady, wyjmowałam widelczykiem do przekąsek (takim malutkim, z dwoma ząbkami), czekałam chwilę, aż czekolada obcieknie, następnie układałam na papierze do pieczenia, posypywałam kawałeczkami liofilizowanych truskawek i zostawiałam w spokoju, sięgając po kolejną kuleczką... Tak - to zajmuje trochę czasu. Ale mina i komentarz C. wynagrodziły wszystkie trudy. Stwierdził, że kiedy myśli, że już go niczym nie zaskoczę, serwuję mu coś takiego... Zjadł pięć od razu, bez zająknięcia.

Jeśli więc chcecie wywołać efekt łał, to przepis zdecydowanie dla Was. Idealnie nada się na Walentynki; zamiast poziomek można użyć mrożonych truskawek - też będzie pysznie.

Jeśli chodzi o temperowanie czekolady, przygotuję o tym cały osobny post. Bo to nie takie proste, jak mogłoby się wydawać...

Poziomkowe praliny w białej czekoladzie

Składniki:
(na 20-25 sztuk)
  • 110 g białej czekolady
  • 50 ml śmietany kremówki (38%)
  • 100 g poziomek
  • 1 łyżka soku z cytryny
  • 100 g biszkoptów
dodatkowo:
  • 250 g białej czekolady
  • 3 łyżki liofilizowanych truskawek
Czekoladę do pralinek posiekać. Kremówkę zagotować, zalać nią czekoladę, odstawić na 5 minut. 
W tym czasie poziomki z sokiem z cytryny zmiksować blenderem na gładką masę, ewentualnie przetrzeć przez sitko. Biszkopty drobno pokruszyć, wymieszać z owocami.
Czekoladę wymieszać, aż do rozpusczenia. Dodać biszkopty z poziomkami, wymieszać na jednolitą masę. Wstawić do lodówki na 2-3 godziny.

Ze schłodzonej masy formować kuleczki wielkości orzecha włoskiego. Ułożyć na talerzu, schłodzić w lodówce przez noc.

Następnego dnia pozostałą czekoladę rozpuścić w kąpieli wodnej, zatemperować.
Trufle oblewać czekoladą, układać na papierze do pieczenia. Natychmiast wierzch dekorować liofilizowanymi truskawkami. Zostawić do zastygnięcia.

Smacznego!

Przepis bierze udział w konkursie u Alicji - wyobrażacie sobie takie pralinki na tak niezwykłym talerzu...? Ależ to byłoby piękne!

niedziela, 19 lipca 2015

Rólgrólmeflól, czyli zapach mojego duńskiego domu, z duńskim deserem w tle

Każdy dom ma swój zapach. Mieszankę środków czystości, zapachu ludzi i zwierząt w nim mieszkających, a także, w pewien przedziwny sposób, ich zainteresowań i codziennego życia. Czasem jest to zapach kaszki i pudru bobasa, czasem farb i terpentyny, bywa nawet, że smaru lub oleju silnikowego, jeśli pan domu (rzadziej pani) jest zafascynowany motorami. 
Nasz dom pachnie jedzeniem. Jak mocno bym nie wietrzyła, jak starannie bym nie sprzątała - jedzenie zawsze znajdzie drogę, żeby wysunąć się na pierwszy plan. Obiady, które gotuje C. i ciasta, które piekę ja - to nasze hobby, nasza pasja, którą można poczuć już od progu, a czasem nawet zanim się go przestąpi. I choć nasza mikro kuchnia doprowadza mnie do szaleństwa swoimi rozmiarami i niefunkcjonalnością, to, mimo wszystko, jest to nasze ulubione miejsce w całym domu. Obijając się o siebie, z psem pałętającym się pod nogami, spędzamy tam często długie godziny. Bo jeśli tylko mamy chwilę wolnego, zaraz zastanawiamy się, co by tu dobrego zjeść. I to nie w tej nowo otwartej restauracji z niezwykle kuszącym menu, ale w naszych własnych czterech ścianach. Celebrujemy posiłki, ich przygotowywanie i konsumpcję, i dzielimy tę pasję ze sobą, co chyba jest w tym wszystkim najlepsze. Wspólny mianownik, którego nie przerażają najbardziej skomplikowane podziały.

Tym razem postanowiłam zaskoczyć C. jednym z deserów z dzieciństwa. Okazało się, że trafiłam w dziesiątkę - moja wersja słynnego duńskiego kisielu okazała się niezwykle smakowita. Połączenie rabarbaru, czereśni, truskawek i poziomek jest wyjątkowo udane; słodko-kwaśna mieszanka, która - dosłownie - wbija w fotel.

Nie korzystałam z żadnego konkretnego przepisu - widziałam ich już całe mnóstwo, różniące się zaledwie szczegółami. Do rødgrød med fløde, czyli po prostu rzadkiego, czerwonego kisielu ze śmietaną, nadają się wszystkie czerwone lub czerwonawe owoce: truskawki, jagody, maliny, porzeczki czarne i czerwone, jeżyny, czereśnie, a także rabarbar. Zasada jest jedna - ze słodkimi koniecznie należy zestawić kwaśne, żeby deser nie wyszedł mdły. Najczęściej kisiel zagęszcza się odrobiną mąki ziemniaczanej, ale widywałam też wersje bez zagęszczania, taką owocową zupę.
W ogóle, w języku duńskim słowo grød odnosi się do różnego rodzaju deserów i nie tylko. Jest to więc taki właśnie kisiel, ryż gotowany na mleku, ale też po prostu owsianka we wszystkich możliwych wariacjach. Nie zdziwcie się więc, jeśli przed Wami na stole wyląduje coś zupełnie nieoczekiwanego - to pewnie też pod nazwę grød da się podciągnąć.
Deser podajemy ze śmietanką - najczęściej kremówką, może też być słodka śmietanka do kawy, lub, w wersji fit lub kryzysowej, po prostu mleko. 

Gdy postawiłam przed C. miseczkę pełną tego specjału, po pierwszej łyżce zapadł się głęboko w fotel, wydając przy tym długie i głębokie mmm... Wnioskuję z tego, że naprawdę mu smakowało - smak dzieciństwa został przywołany.
Znowu.
Chyba zaczynam przyzwyczajać go do dobrego...

Duński kisiel, którego nazwę poprawnie wymówić potrafią tylko rodowici Duńczycy, zagościł również u Mirabelki, Panny Malwinny i Ani.

Czerwony kisiel ze śmietaną

Składniki:
(na 4 porcje)

  • 300 g rabarbaru
  • 300 g truskawek
  • 300 g czereśni
  • 100 g poziomek
  • 100 g cukru
  • sok z 1 cytryny
  • 200 ml wody
  • 1 łyżka mąki ziemniaczanej
dodatkowo:

  • 4 łyżki śmietany kremówki (38%)
Rabarbar pokroić na 1centymetrowe kawałki. Truskawki pokroić w ćwiartki, a czereśnie wydrylować i przekroić na połówki.
Do garnka włożyć rabarbar, wsypać cukier, zalać 150 ml wody i sokie z cytryny. Zagotować, gotować na małym ogniu przez 5 minut. Dodać czereśnie, gotować kolejne 5 minut. Na końcu dodać truskawki i poziomki, gotować jeszcze 5 minut.
Mąkę rozrobić w pozostałej wodzie, wlać do kisielu, wymieszać. Gotować jeszcze przez 2 minuty.

Podawać na ciepło lub zimno ze śmietaną.

Smacznego!

Przepis dodaję do dwóch akcji: wiśniowej Mirabelki i skandynawskiej Mopsika.

W wiśniowym sadzie 2015
Skandynawskie lato 2015

wtorek, 5 sierpnia 2014

Eton mess z poziomkami. I zmiany na blogu

Mam niecny plan. O tak! Od dawna chciałam to zrobić, ale niestety, nie miałam pojęcia jak (jakby to powiedział tatuś: sprzęt aż hula, jeno operator... I tutaj muszę się z nim zgodzić). Przedwczoraj jednak, w przypływie geniuszu, odkryłam, jak uzupełnić bloga o to, czego mu według mnie brakuje. Poza kategoriami chciałabym zrobić listę składników, po której łatwiej będzie wyszukać przepis. Na przykład na rabarbar. Albo bez jajek. Albo z czekoladą... Ogromnie mi się to na innych blogach podoba, ułatwia życie niesamowicie. I teraz też takie będę miała!
No dobrze, może nie teraz... Na blogu jest już blisko sześćset wpisów, więc edytowanie i uzupełnianie wszystkiego z pewnością zajmie mi mnóstwo czasu. To taka praca na długie, jesienne wieczory... Ale mam nadzieję, że do końca roku uda mi się plan wprowadzić w życie, a blog zyska przez to na funkcjonalności. Proszę o trzymanie kciuków za powodzenie misji.

Dzisiaj mam dla Was banalnie prosty i absolutnie genialny deser. Genialny ze względu na jeden wyjątkowy składnik: poziomki. Nie jest to coś, na co mogę sobie pozwolić codziennie, a kocham je miłością wielką i gorącą. Tym razem udało mi się nazbierać akurat na przygotowanie dwóch porcji słynnego Eton mess, z tym, że zamiast truskawek użyłam ich mniejszych kuzynów. Wyszło bajecznie! Delikatna, puszysta kremówka, słodkie, chrupiące beziki i poziomki, które naprawdę nie potrzebują przymiotników. Całość smakuje wspaniale, choć jest banalnie prosta w przygotowaniu. Nic nie przytłacza smaku poziomek, wręcz przeciwnie, są one tutaj wręcz wyeksponowane. Poezja.
Deser należy podać zaraz po przygotowaniu, inaczej bezy zmiękną i nie będzie tego wspaniałego efektu kontrastu faktur.

Poziomkowy Eton mess

Składniki:
(na 2 porcje)
  • 120 g poziomek
  • 150 ml śmietany kremówki (38%)
  • ziarenka z 1/2 laski wanilii
  • 30 g bezików

Śmietanę ubić z wanilią na sztywno. 
W szklankach układać na przemian śmietanę, bezy i poziomki, aż skończą się składniki.
Podawać od razu.

Smacznego!

Jadę do Kopenhagi. Znowu w sprawach służbowych. Kto to widział, żeby będąc bezrobotnym zaliczać wyjazdy związane z pracą...?