Wiecie, co Wam powiem (a raczej - napiszę)...? Ja już nie wiem, jak się nazywam. I wcale nie chodzi mi o to, że kilka miesięcy temu wyszłam za mąż i ciągle mi się myli, bo zapobiegliwie zachowałam nazwisko panieńskie, męża tylko dodając na końcu. I teraz, jak się podpisuję, nijak nie mogę się zmieścić w wyznaczonym miejscu. Bo choć imiona mam krótkie, to nazwiska... Literek nikt nie żałował. I teraz mam. Ale za to jak z rozbiegu zaczynam pisać panieńskie, to nie ma wtopy. Coś za coś. Inaczej się w życiu nie da.
Ostatnimi czasy w moim życiu priorytetem stał się sen. Udaje mi się złapać go tak mało, że ciągle chodzę pół przytomna. Stwierdziłam więc w końcu, że cała reszta się nie liczy, a ja muszę się wyspać. Chociaż raz w tygodniu.
Może w przyszłym się uda...? W zeszłym bowiem, choć bardzo się starałam, nic z tego nie wyszło. Bo poza pracą i dojazdami do rzeczonej, chciałabym jeszcze z Mężem pobyć, z psami na spacer wyjść, ciasto upiec i książkę poczytać. Tak; nie albo, ale i. Bo dlaczego ciągle muszę wybierać...?
Po całym tygodniu i nocach krótszych niż pięć godzin stwierdziłam, że to jednak był głupi pomysł. Nieważne spacery; książki poczekają, a C. sam się sobą zająć umie. Ja muszę spać!
I nie śpię. Bo znów zdecydowałam, że ugotowanie obiadu dla C. i przygotowanie dla niego deseru jest ważniejsze (w końcu chłopak był wczoraj w pracy czternaście godzin, to coś mu się od życia należy, prawda...?). I teraz już tylko czekam na weekend. I będę spać i błogo leniuchować. A makaroniki? Myślicie, że poprzekładają się same...?
W mojej ulubionej misce miałam kilogram mandarynek. Ale po Świętach jakoś straciłam na nie apetyt; już nie mają w sobie tej magii. Stwierdziłam więc, że zrobię konfiturę, taką jak Natasza. Po obraniu dwóch mandarynek z białych błonek stwierdziłam jednak, że nie mam cierpliwości ani całego dnia na zabawę, wycisnęłam więc z pozostałych sok i przygotowałam syrop. I wiecie co? To był doskonały pomysł! Czarna herbata z takim syropem smakuje obłędnie. Do tej pory wypijałam dziennie całe litry; okazało się jednak, że mogę wypić jeszcze więcej! Syrop jest wyraźnie mandarynkowy, z lekką nutą korzennych przypraw. Mówię Wam - coś cudownego! I jak pięknie pasuje do śniegu za oknami...
Korzenny syrop z mandarynek z Cointreau
Składniki:
(na 3 słoiczki)
- 1 kg mandarynek
- 500 g cukru
- sok z 1 cytryny
- 1 gwiazdka anyżu
- 4cm kawałek kory cynamonu
- 4 kapsułki kardamonu
- 2cm kawałek imbiru (świeży lub suszony)
- 175 ml Cointreau
Z mandarynek wycisnąć sok, zachowując jak najwięcej miąższu. Przelać do garnka, dodać cukier i sok z cytryny, zagotować. Zmniejszyć ogień, dodać anyż, cynamon, lekko zgniecione kapsułki kardamonu i imbir. Gotować przez 30 minut. Po tym czasie dodać likier, wymieszać, gotować bez przykrycia aż do osiągnięcia pożądanej konsystencji.
Gorący syrop przecedzić, przelać do wyparzonych słoiczków, ewentualnie zapasteryzować.
Smacznego!
I wybaczcie, że znowu tak zrzędzę, ale... To z niewyspania. Jak już się wyśpię, wymaluję tak optymistycznego i radosnego posta, że... Sama jeszcze nie wiem co. Ale będzie super!