Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mrożone. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mrożone. Pokaż wszystkie posty

piątek, 8 grudnia 2017

O prawdziwej maszynie do lodów. I nugatowo-karmelowe semifreddo

Miniony tydzień stał pod znakiem lodów. W środę, kiedy przyszło do próbowania tych wszystkich pyszności, które przygotowaliśmy, choć byłam pełniutka niczym butelka szampana, nie mogłam się powstrzymać przed spróbowaniem każdego rodzaju deseru. A było w czym wybierać, oj było... Sorbety: truskawkowy, malinowy, bananowy, kokosowy i z czarnej porzeczki; klasyczne lody z maszyny: czekoladowe, cytrynowe, lukrecjowe, miętowe z czekoladą i truskawkowe; do tego waniliowe parfait i pieczona Alaska, czyli wyżej wymienione smaki w przeróżnych kombinacjach pod zapiekaną bezą włoską. Smakowaliśmy i smakowaliśmy, póki nam się łyżeczki nie skończyły. Aj, jakie to było dobre!

W międzyczasie ambitnie pracuję nad moim deserem; jest to swego rodzaju test na zakończenie tego okresu szkoły. Każdy z nas musi przygotować dwa identyczne talerze z deserem, gdzie wystąpią elementy: słodki, słony, kwaśny, ciepły, zimny, kremowy oraz chrupiący. Wierzcie lub nie, ale nie jest to takie łatwe, jak mogłoby się wydawać. Szczególnie, że to akurat jest moja słaba strona; w pracy nie przygotowujemy deserów tego typu, w domu też gościom serwuję ciasta, a nam desery zdecydowanie prostsze w konstrukcji. Poza tym kompozycja na talerzu to dla mnie troszkę czarna magia; rzadko (choć chyba nawet to określenie jest sporym nadużyciem) się tak bawię. Najczęściej podaję deser w naczyniu zbiorczym, i każdy nakłada sobie to, na co ma ochotę i w proporcjach, jakie mu odpowiadają, a nie jakie będą dobrze wyglądały.
Plan już mam; po kolei wypróbowuję poszczególne elementy, choć idzie mi trochę jak po grudzie. Głównie dlatego, że ciągle mi czegoś brakuje; ale to akurat moja wina, mogłam wymyślić coś bardziej oczywistego niż połączenie buraków z kozim serem... Bo akurat to nie jest stałym elementem zasobów cukierniczej lodówki. 

Skoro już narobiłam Wam apetytu na lody, wypadałoby podać też jakiś przepis. Mam dla Was lody, które przygotowałam jeszcze chyba w październiku; inspiracją były lodowe batoniki Mars, które są C. i moją wielką słabością. To chyba jedyne lody, jakie kupuję, nie będąc na wakacjach. Po prostu nie potrafię się im oprzeć!
Moje to dość luźna wariacja na ten temat. Jest więc gęste i kremowe nugatowe semifreddo, delikatnie słony, dość ciemny karmel i chrupiące kawałki czekolady. Całość wyszła obłędna! Oczywiście, nie jest to to samo, ale odważę się napisać, że efekt końcowy jest równie udany. Wszystkie smaki doskonale się ze sobą komponują, i wprost nie można oderwać się od miseczki...
Spróbujecie...?

Nugatowe semifreddo z solonym karmelem i czekoladą


Składniki:
(na 1,3 l lodów)
  • 300 ml śmietany kremówki (38%)
  • 3 jajka
  • 15 g cukru pudru
  • 75 g nugatu
  • 75 g ciemnej czekolady (70%)

karmel:
  • 45 g cukru
  • 15 g masła
  • 200 ml śmietany kremówki (38%)

Najpierw przygotować karmel:
W garnuszku skarmelizować cukier. Gdy stanie się złoto-brązowy, dodać masło, wymieszać. Następnie wlać kremówkę, gotować jeszcze chwilę, aż całość zacznie bulgotać. Zdjąć z palnika, przelać do miski, całkowicie ostudzić.

Czekoladę posiekać.
Nugat lekko podgrzać, aby stał się płynny.
Kremówkę ubić na pół sztywno.
Białka ubić na sztywną pianę.
Żółtka utrzeć z cukrem pudrem na puszystą, jasną masę. Dodać nugat, zmiksować. W dwóch porcjach dodać bitą śmietanę, delikatnie wymieszać łyżką. Następnie dodać ubite białka, delikatnie połączyć. Na końcu wmieszać czekoladę.

Do pojemnika wylać połowę lodów, polać sosem karmelowym, następnie wyłożyć pozostałą masę lodową, polać pozostałym karmelem.
Zamrozić.

Smacznego!


Najbardziej w tym tygodniu podobało mi się, że mogłam skorzystać z prawdziwych maszyn do lodów. Takie, które kręcą na raz siedem litrów, a lody z nich wychodzą tak kremowe i puszyste, że aż się płakać chce z zazdrości, że w domu takie nie wychodzą (choć mojej sorbetierze nic przecież zarzucić nie można). 
Poza tym odkryłam, że profesjonalne lody przygotowuje się dokładnie tak samo, jak domowe; jedyna różnica to dodatek stabilizatora. Jest to substancja, która zapobiega uciekaniu powietrza z lodów, przez co pozostają puszyste i kremowe przez dłuższy czas. Mądra rzecz, ale w przypadku lodów domowych - nieistotna. Takie smakołyki znikają bowiem dużo szybciej niż te ze sklepowych półek...
Co do zamarzania - okazuje się, że tajemnicą jest nie jakiś wymyślny, niezdrowy składnik, ale... Cukier, i jego odpowiednie proporcje i zamienniki używane zgodnie z przeznaczeniem. Z pewnością wykorzystam nowo nabytą wiedzę przy okazji kręcenia kolejnych lodów; zobaczymy, jak wyjdzie w warunkach domowych.

czwartek, 28 września 2017

Ach, co to był za ślub! I figi w miodowym karmelu z miodowym semifreddo

W dniu ślubu wstałam o `szóstej rano. Mimo krótkiego snu - zaskakująco wypoczęta. Chyba emocje wzięły górę; czułam się bowiem dość dziwnie. Wiedziałam, że ten wielki, miesiącami wyczekiwany dzień właśnie nadszedł. A mimo, że - jakby nie patrzeć - byłam centralnym punktem całego dnia, miałam wrażenie, że wszystko dzieje się jakby obok mnie. Nie byłam nerwowa czy zestresowana; tak naprawdę ten dziwny spokój niemal mnie przerażał. 
Umyłam zęby, ubrałam się w getry i wygodną koszulkę, narzuciłam sweter i poszłam sobie zrobić herbaty. Bo czy można by ten dzień rozpocząć w jakiś inny sposób...? Trochę pogawędziłam z Tatą, żeby o siódmej rano oddać się w ręce siostry C. Układanie fryzury, z zegarkiem w ręku, zajęło dwie godziny. Nigdy w życiu nie spędziłam tyle czasu na fryzjerskim fotelu! Niemniej, efekt był zniewalający. Serio; byłam absolutnie zachwycona. I chociaż wiedziałam, czego się spodziewać, bo czesała mnie na próbę i dokładnie wiedziała, czego chcę, byłam w szoku, że z moich włosów można zrobić coś tak pięknego. A gdy do wszystkiego doszedł makijaż - niemal nie poznawałam się w lustrze.
Później wszystko nabrało tempa. Wkładanie sukni to, moi drodzy, droga przez mękę. Pamiętacie tę słynną scenę z Przeminęło z wiatrem, gdy Scarlett trzyma się łóżka, a służąca zaciąga jej gorset? Dokładnie tak wyglądałam tego ranka, tyle, że zamiast ciemnoskórej, porządnie zbudowanej damy zabrała się za mnie moja, przypominająca z figury gałązkę, Siostra. Była jednak tak samo brutalna i bezwzględna; skończyło się to przysłowiową talią osy i niemal zupełnym brakiem możliwości oddychania. Ale, jak mawia Babcia: żeby być piękną, trzeba cierpieć. Włożyłam więc buty na obcasie i uważając, żeby o nic nie zahaczyć, ruszyłam w najważniejszą z dróg.

Oczywiście, dojazd do kościoła, w normalnych warunkach zajmujący niecałe pięć minut, przedłużył się do ponad dwudziestu. Zanim zostałam zapakowana, a później wypakowana z auta, zanim dobyliśmy bukietu odkrywając, że bukiecik dla C., zamiast w butonierce, ciągle jest razem z moim w papierze, zanim tren został odpięty i odpowiednio ułożony, a ja ujęłam podane mi ramię Taty, C. zdążył się już poważnie zaniepokoić moją przedłużającą się nieobecnością. Nie mam bowiem w zwyczaju się spóźniać... Ale przecież pannie młodej wolno, prawda...?

Cała w uśmiechach, wsparta na ramieniu Taty kroczyłam przez kościół. Patrzyłam na moich uśmiechniętych, eleganckich gości, na już ocierającego łezkę niemal Teścia, ale przede wszystkim na C., który dumnie wyprostowany czekał pod ołtarzem, mnąc w palcach rąbek marynarki. W tajemnicy Wam powiem, że był chyba bardziej zdenerwowany ode mnie, co na co dzień się nie zdarza. A minę miał jak, nie przymierzając, najszczęśliwszy mężczyzna na świecie. 

Ceremonia przebiegła pomyślnie, niemal bez wpadek. W kluczowym momencie bowiem, po sakramentalnym tak, gdy nadszedł moment wymiany obrączek, C. w stanie pełnego podekscytowania moją po prostu wcisnął mi do ręki, zamknął mi dłoń i... Czekał. Gdy zorientował się, że dał mi obrączkę przeznaczoną dla mnie, szybko odebrał ją i już powoli i z należytą uwagą włożył mi ją na palec. 
A ja, jak to ja; nie mogłam powstrzymać śmiechu. I choć jego przyczyny nikt prawie nie zauważył, to już sam wybuch nie przeszedł bez echa i musiałam się później gęsto tłumaczyć.

Z kościoła wyszliśmy powoli, zerkając to na gości, to na siebie i z zachwytem obserwując czekającą na nas... Karetę. Po królu (nie pamiętam już jakim). Ryż sypał się gęsto, nie brakowało też dowcipnisi celujących w dekolt. Gdy już udało mi się wdrapać na miejsce i zasiąść w miarę godnie, gdy wręczono mi kieliszek szampana, konie ruszyły a goście klaskali, nadal miałam wrażenie, że śnię. 
I nie mogłam przestać się uśmiechać.

Figi. Zgrabne, o intensywnie fioletowej skórce i różowo-czerwonym wnętrzu, pełne drobnych, pękających pod zębami pesteczek. Uwielbiam! Za ich kształt, kolor i smak. I za to, że sezon na nie jest tak krótki, że nigdy nie zdążę się nimi nasycić ani znudzić.
Pierwsze w tym roku figi podałam z miodowym semifreddo, skąpane w miodowym karmelu. Wyszło coś tak pysznego, że gdyby nie odrobina zdrowego rozsądku, która gdzieś się tam jeszcze w zakamarkach mojego umysłu ostała, zjadłabym wszystko. Sama
Podobne semifreddo możecie znaleźć u Nigelli; moje ma nieco inne proporcje. Zamiast orzechów z oryginalnego przepisu podałam je ze świeżymi figami. Bo czyż istnieje coś doskonalszego, niż gorące, karmelizowane figi z lodami...?

Miodowe semifreddo z figami w miodowym karmelu


Składniki:
(na 1,2 l lodów)
  • 300 ml śmietany kremówki (38%)
  • 2 białka
  • 4 żółtka
  • 100 g miodu
  • 1 łyżka miodówki

figi w karmelu:
(na 2 porcje)
  • 2 figi
  • 40 g cukru
  • 1 łyżka miodu
  • 150 ml śmietany kremówki (38%)

Najpierw przygotować lody:
Żółtka z miodem ubić na parze na puszystą, jasną masę. Zdjąć miskę z garnka z wodą, ubijać, aż masa całkowicie ostygnie. Dodać miodówkę, połączyć.
Osobno ubić kremówkę i białka. Dodać śmietanę do masy żółtkowej, delikatnie wymieszać łyżką. Na końcu dodać białka, połączyć.
Przełożyć lody do pojemnika, zamrozić.

Figi pokroić na ćwiartki, odłożyć.
Na patelni skarmelizować cukier. Dodać miód, wymieszać. Wlać kremówkę (może pryskać), wymieszać. Podgrzewać, aż wszystko się ładnie połączy. Dodać figi, podgrzewać, aż nieco zmiękną, ale nie będą się rozpadać.

Nałożyć lody do miseczek, na wierzch wyłożyć figi. Polać pozostałym syropem.

Smacznego!

Lodów wychodzi oczywiście więcej niż na dwie porcje; figi jednak trzeba przygotowywać za każdym razem od początku; świeżo skarmelizowane są bowiem najlepsze.

czwartek, 31 sierpnia 2017

Wakacyjnie. I lody malinowe z ricotty

Nareszcie! Moje wyczekiwane od dwóch lat wakacje są tuż za rogiem. Spakowani, gotowi do drogi, aż przebieramy nogami ze zniecierpliwienia. 
I wiecie co...? Mam Wam tyyyle do napisania. Bo działo się przecież dużo i intensywnie. Ale w tej chwili, chociaż mam urlop i wydaje się, że powinnam mieć czas na wszystko, paradoksalnie brakuje mi go na rzeczy, których już jakiś czas temu nie wpisałam w kalendarz. Plan dnia na najbliższe dwa tygodnie wypełniony jest po brzegi i zgodnie ze złotą zasadą, że wakacje są dla tych, z którymi je spędzam, nie ma tam miejsca na przesiadywanie przed komputerem. Na to będzie mnóstwo czasu po powrocie, gdy liście zżółkną i opadną, a mgły zasnują świat. Póki co ruszam ku przygodzie, a do bloga wrócę z nowymi wrażeniami i smakami, którymi będę się z Wami dzielić.

Tymczasem zostawiam Was z absolutnie bajecznymi lodami, na które przepis znalazłam u Komarki. Gdy jednak zerknęłam na stronę Half baked harvest i zobaczyłam oryginalny przepis wiedziałam, że te miodowe ciasteczka są strzałem w dziesiątkę. Zmiksowałam więc oba pomysły, dodałam i ciasteczka, i sos malinowy, i wyszły mi lody, którymi zajadali się wszyscy. Są kremowe, sernikowe, owocowe i orzeźwiające. Po prostu idealne - teraz już na pożegnanie lata...

Lody malinowe z ricotty z miodowymi ciasteczkami


Składniki:
(na 1,5 l lodów)
  • 400 g ricotty
  • 250 g płynnego miodu
  • 1/8 łyżeczka soli
  • 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
  • skórka otarta z 1/2 cytryny
  • 250 ml śmietany kremówki (38%)
  • 250 g malin
  • 60 g ciastek miodowych

coulis:
  • 250 g malin
  • 2 łyżki cukru

Najpierw przygotować coulis:
Maliny i cukier umieścić w garnuszku, podgrzewać, aż owoce zaczną się rozpadać, a cukier całkowicie rozpuścić.
Ostudzić, przetrzeć przez sitko, schłodzić w lodówce.

Ricottę, miód, sól, ekstrakt z wanilii i skórkę z cytryny utrzeć na gładki krem. Kremówkę ubić na pół sztywno, delikatnie wmieszać do masy. Dodać maliny, 2 łyżki coulis i pokruszone ciastka, połączyć.

Lody przelać do pudełek, zamrozić.

Podawać z pozostałym coulis, zimnym lub podgrzanym.

Smacznego!


Lody przygotowałam bez maszynki, a mimo to są kremowe i bez kryształków lodu. 
Idealne...? 

niedziela, 13 sierpnia 2017

Internet na zgubę i poziomkowo-różane semifreddo

Ten, kto wymyślił Internet, zrobił to na moją zgubę. Doskonale zdaję sobie sprawę, że to pożeracz czasu - zdjęcia czy filmiki można oglądać godzinami, tak samo rozmawiać z ludźmi, których nigdy się na oczy nie widziało, a wydaje się, że są nam bliżsi od tych, których mamy na co dzień w zasięgu ręki. Kierując się naczelną zasadą, że Internet to tylko dodatek do życia, a nie jego zamiennik, staram się nie spędzać przed komputerem za dużo czasu. Zamiast pisać ze znajomymi na twarzoksiążce, wolę umówić się z nimi na pogaduchy przy herbacie. Wyjść na spacer do lasu, gdzie psy będą hasać jak szalone i dostarczą mi więcej powodów do śmiechu niż wszystkie najzabawniejsze koty razem wzięte. Powłóczyć się po mieście, przymierzyć kieckę i powąchać perfumy, zamiast kilka razy kliknąć bezduszny przycisk i czekać na paczkę, której zawartość najprawdopodobniej mnie rozczaruje. 

A teraz przepadłam. Na własną zgubę nieopatrznie kliknęłam Pinterest, i teraz nie mogę się oderwać. Wiecie, ile tam zdjęć z ciastami? I to takimi, że szczęka opada na kolana, oczy otwierają się szerzej, niż w ogóle myślałam, że jest to możliwe, a z piersi dobywają się jęki podziwu i zazdrości? Ja sobie nawet nie potrafię wyobrazić. Klikam więc i klikam, oglądam, przypinam i... Czas ucieka mi przez palce. Godziny mijają, a ja z zachwytem wpatruję się w kolorowe obrazki. 
Na szczęście ciągle jeszcze potrafię wrócić do rzeczywistości. I idę do kuchni piec ciasto, którym nakarmię prawdziwych, żywych ludzi. 
Chyba straciłam na chwilę głowę...

Dzisiaj mam dla Was przepis na jedne z najlepszych lodów, jakie zdarzyło mi się jeść. Smakują wyjątkowo i zaskakująco, choć tak naprawdę nie ma w nich żadnych niezwykłych składników. Ot, trochę śmietany, jajek i cukru, poziomek i płatków róży. Nic wymyślnego ani egzotycznego. Składniki, które można znaleźć na każdej sklepowej półce i w przydrożnym lesie. A efekt powala. Ja nie mogłam się oderwać - zakochałam się na zabój. Połączenie delikatnego, leśnego smaku poziomek z romantycznym aromatem róży zniewala.
Dla takich lodów warto porzucić nawet Pinterest.

Semifreddo poziomkowo-różane


Składniki:
(na silikonową formę do babki z kominem o pojemności 2 l)

Poziomki z różą zmiksować blenderem na gładki mus.
Białka ubić na sztywno, pod koniec partiami dodając 50 g cukru pudru.
Kremówkę ubić na pół sztywno.
Żółtka utrzeć z pozostałym cukrem na puszystą, jasną masę. Dodać mascarpone, zmiksować tak, żeby nie było grudek. Dodać mus owocowy, zmiksować. Partiami dodawać kremówkę, delikatnie mieszając łyżką. Na końcu dodać bezę, delikatnie połączyć.

Masę przelać do formy, wyrównać wierzch.
Zamrozić minimum przez 3-4 godziny.

Wyjąć z zamrażarki 10-15 minut przed podaniem.

Smacznego!


Z mojego wyczekiwanego, wolnego weekendu zrobił się weekend pracujący, i to na wysokich obrotach. Padam z nóg.
Idę pooglądać zdjęcia. Ciast. Z polewą lustrzaną. 
Ach!

czwartek, 10 sierpnia 2017

Najlepsze lody orzechowe

Pamiętacie jeszcze o przesileniu letnim? Te cudownie długie dni, rozpoczynające się tak wcześnie... Niestety, ale już zaczynam widzieć skutki nieubłaganie płynącego czasu. Znów, gdy wstaję do pracy, jest zupełnie ciemno. Pierwszy spacer z Pączusią odbywa się przy świetle latarń i księżyca; gdy niebo jest zachmurzone i ogrodowe ciemności są nieprzeniknione, muszę naprosić się dłuższą chwilę, żeby psa raczyła mi towarzyszyć.

Lato zmierza ku końcowi. Ciągle jeszcze spacerkiem, powoli; ale nie da się tego nie zauważyć. Poranki są chłodne (choć właściwsze byłoby określenie: jeszcze chłodniejsze), wieczory coraz krótsze, a śliwa sąsiada obsypana jest już owocami w głębokim odcieniu fioletu (choć jeszcze trochę im brakuje do pożądanej słodyczy). Nasza mizerna jabłonka, po reanimacji, jakiej dokonał na niej C., obsypana jest gęsto coraz większymi jabłuszkami. 
A ja zastanawiam się, jak to może być, że lato się kończy, choć tak naprawdę wcale go w tym roku nie było...?

Na złagodzenie tych ponurych rozmyślań mam dzisiaj dla Was lody. I to nie byle jakie, bo orzechowe. I to podwójnie!
Już podczas wakacji w Polsce nabrałam chęci na lody orzechowe, chociaż nigdy nie znajdowały się w czołówce tych ulubionych. Ale wiadomo - chętki przychodzą czasem na rzeczy bardzo zaskakujące. Najczęściej równie szybko odchodzą; nie tym razem jednak.
Po powrocie ciągle o tych lodach myślałam. A gdy kupiłam mielone orzechy włoskie wiedziałam, że nie mam wyboru.

Lody przygotowałam klasycznie - na dużej ilości żółtek, użyłam też maszyny do lodów. Do masy dodałam likieru orzechowego nie tylko dla wzmocnienia smaku, ale też z uwagi na konsystencję; dzięki temu dodatkowi nawet po kilku dniach w zamrażarce nie zamarzają na kość i łatwo nakłada się je łyżką po kilku minutach od wyjęcia z chłodziarki. 
Absolutnie genialnym dodatkiem są orzechy w karmelu - długo zachowują chrupkość i sprawiają, że lody stają się zupełnie wyjątkowe. Nie wyszło mi ich dużo, ale to nie dlatego zniknęły w ekspresowym tempie. Jedne z lepszych, jakie jadłam; i mówię to ja, która za orzechowymi lodami wcale nie szaleje...
Spróbujcie koniecznie; póki ciągle mamy lato.

Lody orzechowe z karmelizowanymi orzechami


Składniki:
(na 900 ml lodów)
  • 250 ml śmietany kremówki (38%)
  • 250 ml mleka
  • 100 g mielonych orzechów włoskich
  • 5 żółtek
  • 150 g cukru
  • 2 łyżki likieru orzechowego

karmelizowane orzechy:
  • 75 g cukru
  • 75 g orzechów włoskich

Kremówkę, mleko i orzechy zagotować. W tym czasie ubić żółtka z cukrem na puszystą, jasną masę. Powoli wlewać gorące mleko do żółtek, cały czas miksując. Przelać masę z powrotem do garnka, podgrzewać, cały czas mieszając, aż nieco zgęstnieje (nie gotować). 
Przecedzić, ostudzić, dodać likier i schłodzić w lodówce.

Orzechy grubo posiekać.
Na patelni skarmelizować cukier. Gdy nabierze złoto-brązowej barwy, wrzucić orzechy i dokładnie wymieszać tak, żeby karmel pokrył je z każdej strony. Wyłożyć orzechy cienką warstwą na papier do pieczenia, zostawić do ostygnięcia. 
Orzechy w karmelu połamać na małe kawałki (najlepiej wałkiem do ciasta).

Masę na lody przelać do maszynki. Pod koniec dodać pokruszone orzechy. Przełożyć lody do pudełka, zamrozić.

Smacznego!


Ja tymczasem idę się wykąpać i spać; przerażamnie fakt, że muszę wstać już za sześć i pół godziny...

środa, 12 lipca 2017

Lody rabarbarowo-bzowe

Kiedy przychodzą do mnie specjaliści, zawsze mam z nimi problem.
Ostatnio zbuntowała nam się pralka - pięknie prała, aż tu nagle woda zaczęła się spod niej wylewać niemal wodospadem. Co robić...? Zaniechałam używania, nie bacząc na krytyczną sytuację skarpetkową, i czekałam cierpliwie na specjalistę. Przybył wczoraj o wpół do jedenastej, zapowiadając uprzednio, że pojawi się między dwunastą a szesnastą. Powitałam go radośnie mimo wszystko - skarpetki (i nie tylko one) powoli zaczęły się bowiem wysypać z kosza na pranie. 
Pan specjalista z promiennym uśmiechem zabrał się do pracy, a ja... No właśnie. Znów miałam problem. Stać i patrzeć mu na ręce? Zabawiać konwersacją? Zaproponować coś do picia? A może po prostu zostawić człowieka w spokoju...?
Nigdy nie wiem, co robić, i cokolwiek bym zrobiła, zawsze jest mi trochę głupio. 

A Wy...? Jak się obchodzicie ze specjalistami...?

Pan tymczasem, nie zważając na moje rozterki, zrobił swoje, czyli stwierdził, że pralka nie cieknie, ale jakby znowu pociekła, to mam zadzwonić. Cóż, na próbę właśnie piorę skarpetki...

Choć pogoda jest co najmniej dziwna, bo trochę pada, trochę wieje, a trochę świeci słońce (czasem jednocześnie), to i tak namiętnie kręcę lody. W końcu mamy lipiec, prawda? Więc jak nie teraz, to kiedy...?
Tym razem sięgnęłam po przepis z gazety Spis bedre, nr 4/2017. Na lody z rabarbarem zawsze mam chętkę, a teraz szczególnie, gdy w ogródku różowo-zielone łodygi rosną bez opamiętania. W przepisie wystąpił syrop z rabarbaru, ale w zielonym kółeczku w rogu zdjęcia poradzono, że zastąpić go można syropem z kwiatów czarnego bzu. Chętnie z tej rady skorzystałam, gdyż rzeczonego syropu zapasy poczyniłam już jakiś czas temu. 
Lody wyszły boskie! Lekko kwaśne, ale jednak słodkie, wyraźnie rabarbarowe z lekką nutą bzu. A do tego bezy; na początku ciągle chrupiące, później niemal rozpuszczone, słodkie kawałeczki... Ciężko powstrzymać się przed dodatkową kulką. Albo dwoma...

Lody rabarbarowo-bzowe z bezami


Składniki:
(na 1 l lodów)
Rabarbar pokroić na małe kawałki, włożyć do garnka z cukrem i syropem. Zagotować, po czym gotować przez 6-8 minut, aż rabarbar zacznie się rozpadać. Zmiksować blenderem na gładką masę, ewentualnie przetrzeć przez sitko. Ostudzić.
Mus rabarbarowy wymieszać z mlekiem i kremówką, schłodzić.

Schłodzoną masę przelać do maszyny do lodów. Pod koniec kręcenia lodów dodać pokruszone na spore kawałki bezy.
Przełożyć lody do plastikowego pojemnika, zamrozić.

Smacznego!


Mam nadzieję, że pogoda się poprawi i w końcu będzie idealna na lody. Bo póki co, ciągle jednak zapijam je gorącą herbatą...

Przepis dodaję do akcji Mopsika:

środa, 3 maja 2017

Lody z pieczonymi w porto truskawkami

Nie chcę zapeszać, ale wygląda na to, że wiosna rozgościła się u nas na dobre. Za mną pierwszy spacer bez zimowego płaszcza, rękawiczek i czapki, popołudniowa herbatka na tarasie, a także szczerze zdziwiona mina na widok szesnastu kresek na termometrze. W związku z tym niecierpliwie czekam na weekend, na wygrzewanie się na słoneczku i długie spacery. Dwa wolne dni to luksus, który trzeba wykorzystać, jak tylko się da.

W związku z tym, że temperatura rośnie, mam dla Was kolejny przepis na lody. Intensywnie truskawkowe, można by rzec - banalne, gdyby nie pewien drobiazg. Otóż, rzeczone truskawki, które smakują już całkiem nieźle, ale do czerwcowych nadal im daleko, upieczone są z dodatkiem porto, a następnie zmiksowane na gładki mus. W połączeniu ze śmietanką tworzą coś tak pysznego, że nie można oprzeć się kolejnej kulce. Takiej małej, malutkiej, maciupeńkiej...

Lody z pieczonymi w porto truskawkami


Składniki:
(na 1 l lodów)
  • 750 g truskawek
  • 50 g cukru
  • 1/4 łyżeczki mielonej laski wanilii
  • 100 ml porto
  • 300 ml śmietany kremówki (38%)
  • 100 ml mleka skondensowanego niesłodzonego
Truskawki umyć, pozbawić szypułek i pokroić w ćwiartki. Ułożyć w formie, posypać  cukrem i wanilią, polać porto.

Piec w 140 st. C. przez 45 minut.
Ostudzić, a następnie schłodzić w lodówce.

Truskawki zmiksować blenderem na gładki mus. Odłożyć 1,5 łyżki, resztę dokładnie wymieszać z kremówką i mlekiem. Przełożyć do maszyny do lodów, postępując zgodnie z instrukcją jej działania.

Gdy maszyna skończy pracę, przełożyć lody do pudełka, na wierzch wyłożyć pozostały mus, zrobić widelcem esy-floresy.
Zamrozić.

Wyjąć z zamrażarki 10-15 minut przed podaniem.

Smacznego!


Ja tymczasem, choć słońce nadal świeci jak szalone, wybieram się do łóżka. W końcu to jeszcze nie weekend, i zaraz trzeba wstać...

poniedziałek, 1 maja 2017

Mrożony tort tiramisu na rozpoczęcie wiosny

C. znowu miał rację. Mimo nocnych przymrozków i wietrznych, deszczowych dni uparcie powtarzał, że od niedzieli aura się zmieni. Zapowiadał słońce i ciepło, a na moje pesymistyczne reakcje tylko wzruszał ramionami. I wiecie co? W niedzielę wyszło słońce! Może nie mieliśmy nagle trzydziestu stopni, ale w porównaniu z sobotą było zdecydowanie cieplej. Po błękitnym niebie leniwie snuły się nieliczne, białe obłoczki, a ja w ciężkim szoku wpatrywałam się zmrużonymi oczami prosto w oślepiająco jasną słoneczną tarczę.

Przyjęcie urodzinowe, choć z uwagi na chłodny wiatr odbyło się wewnątrz a nie w ogrodzie, na co mieliśmy nadzieję, było niezwykle udane. Pączusia dzielnie znosiła dobre chęci dwóch małych chłopców, skutecznie odciągając tym ich uwagę od Ptysi, która w stosunku do dzieci jest raczej mało tolerancyjna. A po wyśmienitym obiedzie, w którego skład wchodził domowy sos berneński, na deser podałam mrożony tort tiramisu. Pracowałam cały weekend, nie miałam więc za bardzo czasu na przygotowanie odpowiednio efektownego tortu. Stwierdziłam, że lody lubią wszyscy, lodowy tort będzie więc rozwiązaniem doskonałym. I nie pomyliłam się!
Słodkie, bezowe blaty przełożone kawowym semifreddo z wyraźnym dodatkiem amaretto. Do tego odrobina kakao, i uwierzcie - nic więcej do szczęścia nie trzeba. Tort prezentuje się niezwykle efektownie, a smakuje tak, że ciężko oprzeć się dokładce. Nawet po sutym obiedzie.

Mrożony tort bezowy tiramisu


Składniki:
(na ciasto o średnicy 25 cm)

beza:
  • 6 białek
  • 250 g cukru
  • 50 g cukru pudru
  • 1 łyżka białego octu winnego
  • 1 łyżka mąki ziemniaczanej

lody:
  • 200 ml śmietany kremówki (38%)
  • 250 g serka mascarpone
  • 3 jajka
  • 100 g cukru pudru
  • 50 ml amaretto
  • 50 ml mocnej, zimnej kawy

dodatkowo:
  • 3 łyżki kakao

Białka ubić, pod koniec partiami dodając najpierw zwykły cukier, później cukier puder. Na końcu dodać ocet i mąkę ziemniaczaną, połączyć.
Trzy blachy wyłożyć papierem do pieczenia, na każdej narysować okrąg o średnicy około 20 cm.
Bezę przełożyć do woreczka cukierniczego, odciąć końcówkę i wyciskać bezę na blachy.

Piec w 180 st. C. przez 10 minut, następnie zmniejszyć temperaturę do 140 st. C. i piec jeszcze przez 50-60 minut.
Ostudzić.

Żółtka ubić z 25 g cukru pudru na puszystą, jasną masę. Dodać mascarpone, połączyć. Wlać kawę i amaretto, wymieszać. Kremówkę ubić, dodać do mascarpone. Białka ubić, pod koniec partiami dodając pozostały cukier puder. Porcjami dodawać do masy serowej, delikatnie mieszając łyżką.
Wstawić lody na 2-3 godziny do zamrażarki.

Na talerzu ułożyć pierwszy bezowy blat, rozłożyć 1/2 na wpół zmrożonych lodów, posypać kakao. Ułożyć kolejny blat, resztę lodów i kakao. Przykryć ostatnim blatem, zamrozić.

Przed podaniem oprószyć kakao.

Smacznego!


Wiosna, miejmy nadzieję, już niedługo zmieni się w prawdziwe lato, przepisy na lody i zimne desery będą się więc pojawiać na blogu coraz częściej.

środa, 5 kwietnia 2017

Różowe lody z czerwonych pomarańczy. I wiosna

W sobotę, razem z gośćmi, wypiliśmy naszą pierwszą w tym roku kawę na tarasie. I nie był to żadny primaaprilisowy żart, gdzie zmusiliśmy rodziców i siostrę C. do siedzenia w śniegowych zaspach i trzymania kubków w przemarzniętych dłoniach, podczas gdy biały puch prószył na nich powoli, ale nieustępliwie. Za oknami prawdziwa wiosna - ciągle jeszcze chłodna wieczorami, ale w ciągu dnia, gdy przygrzeje słoneczko, nie można się powstrzymać, żeby nie wyjść na dwór (lub też na pole, jeśli przypadkiem jesteście z Krakowa). 
Zachęcona takim stanem rzeczy, wczoraj zaserwowałam nam na zewnątrz śniadanie. Siedzieliśmy w promieniach porannego słonka, wystawiając twarze na jego ciągle jeszcze dość umiarkowane ciepło. Psy wygrzewały się całe zadowolone, leniwie przeciągając się i ziewając. Niesamowicie cieszy mnie okres, w który teraz wchodzimy - zieleń, ciepło i słońce to słowa, których zdecydowanie ostatnio nadużywam. I - o zgrozo! - wcale się tego nie wstydzę.

W związku z tym, że pogoda zdecydowanie zachęca, znów ukręciłam lody. Postanowiłam wykorzystać czerwone pomarańcze - sezon na nie wkrótce się skończy, a ja się nimi jeszcze nie nasyciłam. Tym razem kupiłam jednak takie trochę oszukane - niektóre, i owszem, były cudownie krwiste; większość jednak nieprzyjemnie zaskakiwała klasycznym, pomarańczowym kolorem. Co robić...? Bardzo chciałam, żeby moje lody miały ten piękny, różowy kolor...
Wtedy przypomniałam sobie o sorbecie, który przygotowałam trzy lata temu. Do pomarańczy dodałam malin, i kolor wyszedł obłędnie intensywny! Wykorzystałam więc znany trik, i muszę przyznać, że sprawdził się znakomicie. Moje lody mają piękny, pastelowo-różowy kolor, a do tego zyskały dodatkową, ciekawą nutę smakową. Żeby uczynić je nieco bardziej charakternymi, dodałam odrobinę pieprzu. Nie jest mocno wyczuwalny, ale na sam koniec lekko szczypie w język i wywołuje przyjemne zaskoczenie.

Polecam Wam ogromnie na te coraz cieplejsze dni.

Lody pomarańczowo-malinowe z różowym pieprzem


Składniki:
(na 1,3 l lodów)
  • 350 ml soku z czerwonych pomarańczy (7-8 owoców)
  • 125 g cukru
  • 125 g malin
  • 400 ml śmietany kremówki (38%)
  • 150 ml mleka skondensowanego niesłodzonego
  • 2 łyżki likieru Cointreau
  • 1 łyżeczka różowego pieprzu

100 ml soku z pomarańczy podgrzać z cukrem, aż się rozpuści. Ostudzić. 
Maliny przetrzeć przez sitko.
Do soku z cukrem dodać pozostały sok, przetarte maliny, kremówkę, mleko skondensowane, likier i zmielony lub roztarty w moździerzu pieprz. Wymieszać, schłodzić do temperatury lodówkowej.

Przelać masę do maszyny do lodów, postępując zgodnie z instrukcją. Gdy maszyna skończy pracę, przełożyć do pudełka, zamrozić.

Smacznego!

Teraz pozostaje tylko mieć nadzieję, że w weekend pogoda dopisze. Bo powoli zaczynamy snuć ogrodowe plany...

poniedziałek, 20 marca 2017

O niechcianych psach, dobrych ludziach i zielonych lodach na pierwszy dzień wiosny. Pistacjowych

Uważny Czytelnik z pewnością zdążył zauważyć, że od jakiegoś czasu zamiast psa, piszę psy (i nie chodzi tu o formę gramatyczną dostosowaną do budowy zdania). Otóż nieco ponad dwa tygodnie temu staliśmy się dumnymi posiadaczami kolejnego czworonoga. Jak to się stało? Cóż, historia nie jest ani długa, ani romantyczna; raczej prozaiczna do bólu i tak powszechna, że aż się płakać chce.

Kiedy tylko zaczęliśmy rozmawiać o kolejnym psie, oświadczyłam C., że ma to być zwierzak, którego nikt nie chce. Z uwagi na Ptysiowy charakter wiedzieliśmy, że musimy adoptować szczeniaka - nie ma szans, żeby zaakceptowała innego dorosłego osobnika. A, jak ogólnie wiadomo, szczeniaki są chciane. Czasem nawet za bardzo.

Jedna z koleżanek, wiedząc, z jakim zamiarem się nosimy, bezzwłocznie poinformowała mnie więc o pewnej dość przykrej sytuacji zaistniałej w północno-wschodniej części naszego pięknego kraju. Otóż jej znajoma, wracając z pracy, zauważyła w przydrożnym rowie psa. Pies był zaniedbany, zagłodzony, pobity i skopany. Co robić...? Przecież nie zostawić... Zabrała więc psiaka do domu, wykąpała, nakarmiła, po czym zabrała do weterynarza, żeby skontrolować stan ogólny. A tam - niespodzianka. Lekarz z szerokim uśmiechem zaczął jej gratulować, gdyż sunia spodziewała się szczeniaków... Tym sposobem, Monika zamiast jednego, sprowadziła do domu sześć zwierzaków.
Chłopcy mieli wzięcie, w końcu została już tylko jedna, ostatnia z miotu, najmniejsza i najbardziej nieśmiała - Łatka. W sobotę, po szczepieniach i wystawieniu paszportu, ruszyliśmy na szaloną wyprawę do Szczecina w celu odebrania psiaka.
Gdy wzięłam ją na ręce, od razu się przytuliła. Skulona i wciśnięta w moje ramiona, trzęsła się aż do granicy. Później, powoli, się uspokoiła, a pod koniec podróży nawet  zaczęła obwąchiwać najbliższe okolice ciekawskim noskiem. 

Teraz siedzę na kanapie, przy jednym boku śpi Ptysia, wtulona w drugi - Mila (Łatka dla C. okazała się nie do przeskoczenia). Pączusia, póki co, sika w domu kiedy tylko spuszczę z niej wzrok, przestawia mi buty, gdy tylko zapomnę zamknąć drzwi do korytarza i zjada ostatni kawałek wykładziny, który się ostał (i tak mi się nie podobał; może ta systematyczna konsumpcja szybciej zmotywuje C. do położenia podłogi). Ale przez te dwa tygodnie zdobyła nasze serca swoją szczenięcą radością i energią, całusami i przytulasami, i najrozkoszniejszym podawaniem łapki, jakie widzieliście. 
I nawet Ptysia, która do innych psów z zasady nastawiona jest negatywnie, Milę polubiła i nawet się z nią bawi. Przyszłość widzę zdecydowanie w świetlanych barwach.

Dziś pierwszy dzień wiosny. Jutro też - taki trochę dzień świstaka. Niemniej, nie ma na co narzekać, tylko trzeba się cieszyć; przed nami już tylko słońce, wszechogarniająca zieleń i błogie ciepełko. Od jutra znaczy się, bo dzisiaj cały dzień leje i wieje niemal jak w Kansas. A ja, wbrew prognozom, serwuję Wam dzisiaj lody. W końcu nie ma bardziej wiosenno-letniego deseru, prawda...?

Lody pistacjowe chodziły za mną od dawna. Dlaczego nie przygotowałam ich wcześniej...? Nie pytajcie; nie wiem... Na Boże Narodzenie solidnie zaopatrzyłam szufladę bakaliowo-orzechową, między innymi w pistacje, które nadal czekały na swoją chwilę. Zdecydowałam, że chwila ta właśnie nadeszła.
Przejrzałam różne przepisy w sieci, wzięłam trochę stąd, a trochę stamtąd, i stworzyłam obłędnie pyszne, smakujące pistacjami lody. Kupne bowiem często mają sztuczny smak, który z pistacjami wiele wspólnego nie ma. Brrr! Domowe, choć nie mają tego oszałamiająco zielonego koloru, smakują obłędnie! Nie są idealnie kremowe (kto chce, może masę przetrzeć przez sitko, ale według mnie to czyste marnotrawstwo), ale tak pyszne, że nie ma to najmniejszego znaczenia. 

Lody można zrobić też z pistacji solonych. Należy je wtedy sparzyć, obrać ze skórek i uprażyć na suchej patelni, nie za długo, żeby nie straciły koloru. Do pasty pistacjowej można dodać nieco kremówki, jeśli, tak jak ja, nie dysponujecie obłędnie dobrym sprzętem. Dzięki temu będzie nieco gładsza, choć idealnie kremowej konsystencji uzyskać się nie da.

Lody pistacjowe


Składniki:
(na 750 ml lodów)
  • 100 g niesolonych pistacji bez łupinek
  • 30 g miodu
  • 250 ml mleka
  • 250 ml śmietany kremówki (38%)
  • 3 żółtka
  • 80 g cukru

Pistacje zmiksować w malakserze z miodem na pastę. 
Mleko zagotować. W tym czasie utrzeć żółtka z cukrem na puszystą, jasną masę. Wrzące mleko wlewać powoli do żółtek, cały czas miksując. Przelać mieszankę z powrotem do garnuszka, podgrzewać, aż osiągnie temperaturę 82 st. C. Zdjąć z palnika, dodać pistacje, wymieszać. Ostudzić.
Dodać kremówkę, połączyć.
Schłodzić do temperatury lodówkowej, a następnie przelać do maszyny do lodów, postępując zgodnie z instrukcją.
Zamrozić.

Smacznego!


Mama Pączusi została u Moniki, gdzie zazna ciepła i spokoju. 
I miłości, która należy się każdemu z tych najwierniejszych czworonogów.

czwartek, 10 listopada 2016

Lody krówkowe na maślance

Tak jak nagle skończyło się lato, dosłownie z dnia na dzień, tak teraz piękna, słoneczna jesień dość gwałtownie przeszła w deszczową i pochmurną, a także - o zgrozo! - mroźną. 
Temperatura oscyluje w okolicach kilku stopni Celsjusza - to spada, to się podnosi, ale w zasadzie utrzymuje się się powyżej zera. Jakież więc było moje zdziwienie, gdy pewnego ranka, jeszcze w zeszłym tygodniu, moim wciąż zaspanym oczom, ukazały się zamarznięte szyby w aucie i dach pokryty grubą warstwą szronu! Czym prędzej więc włączyłam ogrzewanie i nawiew, żeby po chwili z niesmakiem zabrać się za skrobanie. Oj, nie było to przyjemne... 

Prawdą jest, że my, Polacy, uwielbiamy narzekać. Ale bez względu na szerokość geograficzną, wspólne biadolenie podnosi na duchu. Gdy więc przy drugim śniadaniu w pracy zaczęliśmy dzielić nasze poranne doświadczenia i okazało się, że nie tylko ja spędziłam dziesięć minut zawzięcie skrobiąc szyby i modląc się w duchu, żeby mi palce nie odmarzły, od razu zrobiło mi się lepiej. 

I choć sama piję właśnie gorącą herbatę (drugi już dzbanek dzisiaj), Wam, tak na przekór, proponuję lody. 
Przygotowałam je spontanicznie - miałam resztę ylette (taka duńska jakby maślanka) w lodówce, i musiałam coś z nim zrobić, zanim minie data ważności. Przejrzałam więc uważnie zawartość szafek, i zdecydowałam się na słodko-kwaśne połączenie. 

Te lody są nie tylko banalnie proste, ale też błyskawiczne w przygotowaniu. Wymieszać wszystko, zamrozić - i gotowe. A smak jest naprawdę ciekawy. Obłędnie słodka masa krówkowa zrównoważona została przez kwaskowatość jogurtu (tak jakby jogurtu, no...). Muszę przyznać, że to wyjątkowo uzależniające połączenie smaków; lody, choć temperatury coraz niższe, zniknęły w tempie, jakbyśmy mieszkali w tropikach i każdy by tylko marzył o ochłodzeniu. 
Nie czekajcie więc do lata - w końcu na lody zawsze jest dobry czas...

Lody krówkowe na maślance


Składniki:
(na 1,1 l lodów)
  • 375 g masy krówkowej
  • 150 g serka mascarpone
  • 500 g ylette (maślanki)

Wszystkie składniki zmiksować na gładką masę. Schłodzić do temperatury lodówkowej, a następnie przelać do maszyny do lodów, postępując zgodnie z instrukcją. Gotowe lody przełożyć do plastikowego pojemnika, zamrozić.

Smacznego!


Użyjcie maślanki, jogurtu, a może nawet kwaśnej śmietany...? Wszystkie chwyty dozwolone!

środa, 10 sierpnia 2016

Sierpniowa jesień i lody. Ciągle jeszcze letnie

Nagle, niespodziewanie i nieoczekiwanie, niezapraszana przez nikogo - pojawiła się jesień. Z dnia na dzień temperatura spadła, o dach i parapety zaczął bębnić uciążliwy deszcz, a słońce pokazuje się rzadko, nie dając prawdziwego ciepła. Jestem tym stanem rzeczy wręcz zdegustowana - przecież urlop dopiero za półtora tygodnia! A tu szaro, buro i ponuro. Najchętniej siedziałabym na kanapie pod kocem; badawczo zerkam też już na kominek - czyżby nadszedł czas inauguracji...? 
Za wcześnie; zdecydowanie za wcześnie...

Póki co kręcę lody. Już teraz nie za bardzo mamy ochotę na zimne desery; trzeba się więc spieszyć. 
W lodówce miałam kilka moreli i mascarpone, które straszyło zbliżającym się upływem terminu ważności. Na jarmarku kupiłam woreczek suszonej lawendy; wszyscy wiedzą, że te fioletowe, intensywnie pachnące kwiatki z morelami stanowią duet doskonały. Trzeba tylko uważać, żeby nie przedobrzyć, bo wyjdą nam lody o smaku mydła... Dlatego właśnie ostrożnie dawkowałam lawendę, i odcedziłam kremówkę już po dwudziestu pięciu minutach. Moim zdaniem - wyszło doskonale. Smak lawendy jest delikatny i subtelny, nie zabija moreli, a tylko je podkreśla. Całość smakuje wakacjami - i o to właśnie chodziło!
Skusicie się...? Póki jeszcze mamy lato!

Lody morelowo-lawendowe z mascarpone


Składniki:
(na 1 l lodów)
  • 250 ml śmietany kremówki (38%)
  • 2 łyżeczki suszonych kwiatów lawendy
  • 250 g serka mascarpone
  • 75 g cukru pudru
  • 400 g moreli

Kremówkę przelać do garnuszka, dodać lawendę, zagotować. Zdjąć z palnika, zostawić pod przykryciem na 15-60 minut (im dłużej, tym smak lawendy będzie intensywniejszy). Odcedzić.
Morele umyć, osuszyć, usunąć pestki. Zmiksować blenderem na gładki mus. Dodać mascarpone, cukier puder i lawendową kremówkę, połączyć. 
Schłodzić w lodówce, a następnie przełożyć do maszyny do lodów, postępując według instrukcji. Gdy maszyna skończy pracę, przełożyć do plastikowego pojemnika i zamrozić.

Wyjąć z zamrażarki 15-20 minut przed podaniem.

Smacznego!

Dziś dzień wolny od pracy, ale i tak mam mnóstwo zajęć. Dwupiętrowy tort i pięćdziesiąt muffinek nie przygotują się same!

czwartek, 21 lipca 2016

Sorbet czereśniowy i historia z dreszczykiem w tle

Weszłam do spowitego blaskiem księżyca ogrodu przez staroświecką, kutą bramę. Zaskrzypiała, co naprawdę nikogo nie powinno dziwić. Powiem więcej: od tego typu bram wręcz wymaga się, aby skrzypiały. 
Szłam ścieżką między wysokimi krzewami, a cienie tańczyły mi pod stopami. Wiatr szumiał, ale nie złowieszczo; choć też zdecydowanie nie przyjaźnie.  W końcu doszłam do okazałego domostwa: wielkie, czarne, niczym z klasycznego filmu grozy. Okna patrzyły na mnie podejrzliwie, niechętnie. Gdy pchnęłam drzwi, zaskrzypiały jeszcze bardziej stanowczo niż brama. 
Wnętrze mnie nie zaskoczyło: ciężkie kotary w oknach, staroświeckie meble i szerokie, ciągnące się w nieskończoność schody. 
Najdziwniejsza była świadomość tego, że gdzieś tutaj kryją się (choć pewnie niezamierzenie) wszyscy moi współpracownicy. Nikogo z nich nie widziałam, ale miałam silne przekonanie, że po prostu muszą tutaj być. Bo gdzie niby indziej mieliby się podziewać...?

Wchodząc na górę spotkałam Henryka, mojego szefa. Popatrzył na mnie jak zwykle, czyli z szerokim uśmiechem i autorytatywnie oznajmił: W kuchni są duchy. Idź się nimi zajmij.

I wtedy...
Się obudziłam.
Nie zmyślam; chociaż minął już ponad tydzień, ten sen ciągle za mną chodzi.
Dziwny był...

Do Danii tymczasem wróciły upały. Temperatura dochodzi do dwudziestu ośmiu stopni w największych porywach, wszyscy więc cieszą się tym niezwykłym zjawiskiem. My też przesiadujemy w ogrodzie, z którego Ptysi nie idzie zapędzić do domu i... Kręcimy lody. 
Sezon na czereśnie, przynajmniej tutaj, ma się ku końcowi. Najbardziej lubię je na surowo (najchętniej prosto z drzewa), tym razem jednak puściłam wodze fantazji i przerobiłam je na pyszny, cudownie kremowy sorbet. To dzięki syropowi cukrowemu i dodatkowi banana ma tak wspaniałą konsystencję. Odrobina alkoholu sprawia, że nie zamarza na kamień. Można dodać wiśniówki - ja nie miałam, więc wybrałam delikatną i dość neutralną w smaku miodówkę. 
Wyszło bosko - idealny deser na upały!

Wiśniowe i czereśniowe pyszności znajdziecie też dzisiaj u AniMirabelki i Martynosi.

Sorbet czereśniowy


Składniki:
(na 800 ml lodów)
  • 500 g czereśni
  • 125 g cukru
  • 125 g wody
  • 1 łyżka soku z cytryny
  • 1 banan
  • 2 łyżki miodówki
Z cukru, wody i soku z cytryny zagotować syrop. W tym czasie wydrylować czereśnie. włożyć je do syropu, gotować 5-10 minut, aż zaczną być szkliste. Przestudzić, zmiksować blenderem. Całkowicie ostudzić.
Do masy dodać zmiksowanego banana i alkohol. Wymieszać.
Schłodzić w lodówce, najlepiej przez całą noc.

Schłodzoną masę przelać do maszynki do lodów, postępując według instrukcji.
Przełożyć lody do plastikowego pudełka i zamrozić lub podawać od razu.

Smacznego!


Przepis oczywiście dodaję do akcji Mirabelki:

poniedziałek, 13 czerwca 2016

Bez twarzy. I chrupiące semifreddo z matcha

Jeszcze nie tak dawno temu - w końcu doskonale pamiętam te czasy - nie było internetu. Hmm... Młodsi Czytelnicy z przerażeniem złapią się za głowy - jak to w ogóle możliwe? A gdy dodam, że lat mam ciągle mniej niż trzydzieści, z pewnością pomyślą, że zmyślam niczym najlepszy bajkopisarz.
Niemniej, wydaje mi się, życie było wtedy nieco prostsze. A może po prostu bardziej bezpośrednie? Nie można się było ukryć za kilometrami kabli i anonimowo deptać ludzi. Potrzeba było na to wystarczającej ilości odwagi cywilnej (lub głupoty); nie obyło się bez stanięcia twarzą w twarz. Owszem, można było wysłać list, ale przecież wtedy nikt by się, poza adresatem, o tym nie dowiedział. A co to za frajda zmieszać kogoś z błotem, gdy nikt nie widzi...?

Ktoś - anonim - zostawił nieprzyjemny komentarz na blogu. Jego treść pominę dla dobra ludzkości i czystości języka; sam w sobie mimo wszystko mną nie wstrząsnął. Przecież takie rzeczy zdarzają się ciągle! Spędziłam jednak trochę czasu przed snem, rozmyślając nad tym, jak bardzo ludzie czują się bezkarni w wirtualnym świecie, w którym spędzamy przecież mnóstwo czasu. Wystarczy usunąć podpis i można pisać, co się tylko chce. Bez konsekwencji. 
Ale czy na pewno...?

Mam wrażenie, że każdy powinien sobie zdawać sprawę z faktu, że anonimowość, nawet w sieci, nie istnieje. Są ścieżki, po których można wytropić każdego. Szczególnie zadufanego w sobie osobnika, który czuje się bezkarnie, siedząc przed komputerem w ciemnym pokoju, i który zdaje się nie pamiętać, że nie jest jedynym, który potrafi ten komputer obsługiwać.
Drogi Anonimie - co byś zrobił, gdybym zapukała do Twoich drzwi...? Tych zupełnie rzeczywistych, które zamykasz na klucz, aby odgrodzić się od świata...? Nadal byłbyś taki odważny i powiedział mi to samo prosto w twarz?

Zastanów się nad tym dobrze, zanim wypiszesz kolejne bzdury. Nikt nie jest bezkarny, nawet w internecie.

A teraz, na osłodę, lody. Czy może być coś lepszego w ciepły, czerwcowy dzień...?
U mnie co prawda od dzisiaj znów deszczowo, ale jeszcze niedawno słońce wyciskało ze mnie w pracy siódme poty. Na szczęście, w zamrażarce czekało na mnie bajeczne, zielone semifreddo.
Z racji przeprowadzki sorbetiera już dawno zmieniła adres; ja jednak się nie poddałam, i sięgnęłam po sprawdzony sposób. Ubite żółtka, białka i kremówka sprawiają, że semifreddo jest lekkie, puszyste i delikatne. To dodatkowo jest chrupiące za sprawą kruszonki z czarnego sezamu i orzeźwiające poprzez smak i aromat zielonej herbaty. Oryginalne i nietuzinkowe, z pewnością Was zaskoczy.

Przepis z bloga Spoontang kitchen.

Semifreddo z matcha i czarnym sezamem


Składniki:
(na keksówkę 28x11 cm)
  • 200 ml śmietany kremówki (38%)
  • 3 jajka
  • 150 g cukru
  • 200 ml wody
  • 1 łyżka herbaty matcha

dodatkowo:
  • 60 g czarnego sezamu w całości
  • 60 g zmielonego czarnego sezamu
  • 1,5 łyżki ciemnego cukru muscovado
  • 25 g masła

Oba rodzaje sezamu wymieszać z cukrem. Masło rozpuścić, dodać do sezamu, wymieszać.
Odstawić.

Formę wyłożyć folią spożywczą tak, aby wystawała ponad brzegi.

Matchę rozpuścić w 1,5 łyżce wody.
Pozostałą wodę zagotować z cukrem. W tym czasie zacząć ubijać białka. Gdy syrop osiągnie temperaturę 117 st. C.. powoli wlać go do biiałek, ubijając na najniższych obrotach miksera. Zwiększyć obroty i ubijać jeszcze 5 minut, aż beza ostygnie.
Żółtka ubić na puszystą, jasną masę. Dodać matchę, połączyć. Dodać do bezy, wymieszać.
Kremówkę ubić na pół sztywno. dodać do masy jajecznej, delikatnie wymieszać łyżką.

Na dno formy wysypać 1/3 sezamu, wyłożyć połowę lodów. Posypać połową pozostałego sezamu, wyłożyć resztę lodów i resztę sezamu. 
Wystającą folią przykryć spód. 
Wstawić do zamrażalnika na minimum 4-5 godzin.

Podawać pokrojone w plastry.

Smacznego!

C. nie do końca był do smaku tych lodów przekonany; za masło letni - stwierdził.
Ostateczną ocenę jednak pozostawiam Wam.

poniedziałek, 9 maja 2016

Praca, słońce i lody, czyli krótka historia ciszy na blogu

Witajcie!

Dawno tu nie zaglądałam... 
Staram się (jak mogę) prowadzić bloga w miarę regularnie, ale czasem na drodze stają mi sprawy, których nie jestem w stanie ani obejść, ani nawet przeskoczyć. Tym razem wydarzyły się dwie rzeczy (nie, nie wygrałam w Lotka i nie przeprowadziłam się na Tahiti). Po pierwsze: duński Dzień Matki, z okazji którego szef sypał nadgodzinami niczym magik królikami z kapelusza; po drugie - absolutnie cudowna pogoda. W ciągu trzech dni z zimy przeszliśmy do lata w pełnej krasie; z czerwonego, zimowego płaszcza wskoczyłam prosto w letnią sukienkę w paski. Bez niczego po drodze. Zima - lato. Tak po prostu.
W związku z powyższym, mimo zmęczenia, staramy się z C. wykorzystać każdą wolną chwilę na przebywanie na świeżym powietrzu, zanim lato jednak zmieni zdanie. I dlatego właśnie na blogu zapadła taka niezręczna cisza... 
Mam nadzieję, że mi to wybaczycie.

W związku z błękitno-słoneczną aurą mam dla Was dzisiaj lody; w końcu na upały po prostu nie ma nic lepszego. Zainspirował mnie smak z kubeczka lodów znalezionych w sklepie; cena jednak kazała mi się dwa razy zastanowić. Zamiast gotowego produktu kupiłam więc jogurt, kremówkę i truskawki, i przygotowałam swoją wersję. 
Kremowe, ale wyraźnie jogurtowe w smaku, z truskawkami, które nie zamarzają na kamień i chrupiącymi kawałkami ciasteczek. Kwintesencja lata; musicie tego spróbować!

Jogurtowe lody z karmelizowanymi truskawkami i ciasteczkami


Składniki:
(na 1,5 l lodów)
  • 500 g truskawek
  • 65 g cukru
  • 125 g kruchych ciastek
  • 500 g jogurtu greckiego
  • 250 ml śmietany kremówki (38%)
  • 125 g cukru pudru

Cukier skarmelizować. Dodać przekrojone na pół, pozbawione szypułek truskawki. Gotować przez 5-10 minut, aż truskawki zmiękną. Owoce odcedzić, pozostały sok gotować jeszcze 5 minut, aż mocno zgęstnieje. Ostudzić, a następnie schłodzić w lodówce.

Kremówkę wymieszać z jogurtem i cukrem pudrem, przelać do maszyny do lodów. Gdy maszyna skończy pracę, przełożyć lody do plastikowego pojemnika. Dodać pokruszone ciasteczka, wymieszać. Dodać truskawki wraz z sosem, delikatnie wymieszać, tworząc efekt marmurka.
Zamrozić.

Smacznego!


Do lodów dodałam kruchych ciastek z mąki ryżowej; chrupią wprost fantastycznie! Oczywiście, możecie dodać swoich ulubionych, nawet kupnych (co przy upałach może być całkiem niegłupim pomysłem).

piątek, 8 kwietnia 2016

Meteopatia, czyli uzasadnienie złego humoru. I lody - na wpół zamrożone

Z przykrością stwierdzam, że chyba stałam się meteopatą. Zazwyczaj potrafię znaleźć dobre strony niemal w każdej pogodzie, ale ostatnio mam ochotę płakać razem z niebem. 
Kalendarzowa wiosna zaczęła się już jakiś czas temu, Wielkanoc dawno za nami, a aura nie zmieniła się ani odrobinę. Co prawda termometr pokazuje te kilka kresek powyżej zera i nie muszę co rano skrobać szyb w aucie, ale co z tego, skoro ciągle wieje i pada? Lodowate podmuchy przeszywają do kości (a przecież chodzę jeszcze w moim czerwonym, zimowym płaszczu), deszcz sieka prosto w twarz, a w istnienie słońca powoli przestaję wierzyć. To chyba jeden z tych cudownych mitów, jak Atlantyda na przykład...

Po krótkim spacerze z Ptysią idę pod gorący prysznic; dopiero jego szum zagłusza głośny stukot kropel o szyby. Piję gorącą herbatę, zawijam się w swetry i ciepłe koce, i marzę... Nie, nie o lecie i egzotycznych wakacjach. Raptem o kilku radosnych, ciepłych promykach, które podniosą mnie na duchu i dadzą nadzieję. Prognozy jednak szybko te myśli wybijają z mojej głowy; deszcz, wiatr i ogólnie jesień. Taka raczej listopadowa niż złota. 
Heh...

Jak już sobie pomarudziłam, to teraz osłodzę nam życie. Wam ideą, sobie wspomnieniami, bo tylko one po tych lodach zostały.
Semifreddo bowiem to rodzaj włoskich lodów; idealne dla tych, którzy nie mają maszynki (albo nie mają na nią miejsca w zamrażarce). Osobno ubija się żółtka, białka i kremówkę, a potem wszystko delikatnie łączy, dorzucając ulubione dodatki. Tym razem przepis znalazłam w duńskiej gazetce Hjemmets bedste mad, nr 4/2016, i postanowiłam przygotować go na przekór paskudnej pogodzie za oknami. Zamiast zwykłych pomarańczy użyłam ich czerwonych kuzynek; karmel nabiera dzięki nim ślicznej, różowo-czerwonej barwy. Chrupiące orzeszki w słodkim karmelu i waniliowe, cudownie kremowe lody. Idealny letni deser. Spróbujcie koniecznie!

Semifreddo z orzechami w pomarańczowym karmelu


Składniki:
(na formę silikonową do babki z kominem o pojemności 2,5 l)
  • 3 białka
  • 4 żółtka
  • 150 g cukru pudru
  • 2 łyżki ekstraktu z wanilii
  • 500 ml śmietany kremówki (38%)
orzechy w pomarańczowym karmelu:
  • 200 g orzechów laskowych
  • 100 g cukru
  • 100 ml soku z czerwonych pomarańczy
  • skórka otarta z 1 czerwonej pomarańczy
  • 1/6 łyżeczki soli

dodatkowo:
  • 4 czerwone pomarańcze

Orzechy rozłożyć na blasze wyłożonej papierem do pieczenia.

Piec w 200 st. przez 10 minut.

Gorące orzechy przełożyć na czystą ściereczkę i pocierać, aż zejdą z nich skórki. Orzechy grubo posiekać.

Cukier i sok umieścić w garnuszku z szerokim dnem. Podgrzewać, aż płyn odparuje i cukier zacznie się karmelizować. Dodać sól, orzechy i skórkę z pomarańczy. Wymieszać.
Karmel wylać na blachę wyłożoną papierem do pieczenia. Odstawić do zastygnięcia.

Kremówkę ubić na pół-sztywno.
Białka ubić, pod koniec ubijania partiami dodając 75 g cukru pudru.
Żółtka utrzeć z pozostałym cukrem pudrem na jasną masę. Dodać ekstrakt, zmiksować. W 2-3 partiach dodać kremówkę, delikatnie mieszając łyżką. Na koniec dodać bezę, delikatnie połączyć.

Na dno formy wyłożyć 1/4 orzechów. Pozostałe wmieszać do masy. 
Masę wyłożyć do formy, wyrównać wierzch. Zamrozić na minimum 3 godziny. 

Wyjąć z zamrażarki 15-20 minut przed podaniem. Udekorować obranymi ze skórki i pokrojonymi w plastry pomarańczami.

Smacznego!

Wyczytałam też, że meteopatom poleca się zimne prysznice i schładzanie stóp. 
Co za sadysta mógł coś takiego w ogóle wymyślić...? 
Moje stopy są same z siebie jak kawałki lodu przez większą część roku, a ciepło tracę w tempie ekspresowym. Po takim prysznicu przez tydzień bym chyba do siebie nie doszła...

czwartek, 15 października 2015

Lody z jarzębiny. Z cynamonem

Październik sprawił, że wpadłam w czytelniczy szał. Całe dnie spędzam z nosem w książkach, i och! Jak mi jest z tym dobrze...
Nie ciągnie mnie do komputera, nawet nie mam zbyt wielkiej ochoty piec; wystarcza mi kubek gorącej herbaty (i świadomość z tyłu głowy, że termiczny dzbanek w optymistycznym kolorze zielonego jabłuszka jest pełny), świeżo wyprany, pachnący błękitnym płynem do płukania kocyk i wymoszczone miejsce na kanapie. Od czasu do czasu wyrywam się z krainy marzeń, żeby wyjść z psem na spacer i dotlenić nieco zamulony organizm. A potem znów daję nura między karty powieści, gdzie król angielski stara się stłumić bunt niepodległościowy w Ameryce, gdzie tajemniczy alchemik zabija Bogu ducha winnego Pete'a, a najbardziej uroczy spośród marszandów próbuje przetrwać szkolenie w akademii swojej świeżo poślubionej małżonki. 
No tak, możliwe, że pomieszałam kilka powieści, nie mających ze sobą wiele wspólnego, jeśli o treść chodzi... Ale nie to jest przecież najważniejsze!

Mimo wszystko, czytanie warto sobie umilić czymś dobrym. Najlepiej słodkim. I czekoladowym (spójrzcie za okno, a z pewnością potrzeba zjedzenia czekolady stanie się silniejsza). Tym razem jednak na czekoladę spojrzałam tylko, unosząc brew, a z zamrażalnika wyjęłam lody. I to naprawdę niezwykłe, bo z jarzębiny...
Pamiętacie mój dżem jarzębinowy? Przygotowałam go z myślą o dwóch rzeczach: pierwsza przed Wami. Idealnie kremowe, z charakterystycznym, gorzko-jarzębinowym posmakiem, z nutą cynamonu w tle. Idealne jesienne lody! Zjedliśmy je bardzo szybko, mimo temperatur zatrważająco szybko zbliżających się do zera. 

Bo kto powiedział, że lody można jeść tylko latem...?

Lody jarzębinowo-cynamonowe


Składniki:
(na 1 l lodów)
  • 4 żółtka
  • 100 g cukru
  • 300 ml mleka
  • 300 ml śmietany kremówki (38%)
  • 1 laska cynamonu
  • 250 g dżemu jarzębinowego

Mleko zagotować z cynamonem, odstawić na 30-60 minut.
Po tym czasie mleko zagotować raz jeszcze. W tym czasie ubić żółtka z cukrem na puszystą, jasną masę. Z mleka wyjąć cynamon; powoli wlewać mleko do żółtek, cały czas miksując.
Masę przelać z powrotem do garnuszka, podgrzewać, aż nieco zgęstnieje (nie gotować!). 

Dżem zmiksować blenderem na gładką masę, przetrzeć przez sitko. Dodać do kremu jajecznego razem z kremówką, dokładnie wymieszać.
Całość ostudzić, a następnie schłodzić w lodówce przez noc.

Następnego dnia przelać masę do maszyny do lodów. Gdy maszyna skończy pracę, przełożyć lody do pudełka, zamrozić.

Wyjąć z zamrażarki 20 minut przed podaniem.

Smacznego!


Powiecie, że wymyślam. A owszem! Ale warto czasem spróbować czegoś nowego, nieoczywistego...
Dajcie się zaskoczyć!