Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kasztany. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kasztany. Pokaż wszystkie posty

piątek, 16 lutego 2018

Deser kasztanowo-kawowy i powrót do codzienności

Dzisiaj skończyłam kolejny etap szkolny - piąty. Teraz już tylko powrót do domu, i jutrzejsza pobudka o wpół do pierwszej w nocy... Brutalny powrót do rzeczywistości. 
Mam jednak wrażenie, że codzienność nie da mi się we znaki za bardzo - w końcu to tylko tydzień... Bo później znów wracam do szkoły; tak, żeby się na Zelandii za mną stęsknić nie zdążyli. 

Tym razem było bardzo kameralnie - nauczyciel i my trzy. Muszę przyznać, że bawiłam się świetnie; bez sztywnego planu, całe dnie robiłam croissanty, kransekage, musy i polewy lustrzane... Udoskonalałam techniki, znajdowałam nowe, warte uwagi przepisy, bawiłam się karmelem i czekoladą - jednym słowem, aż żal, że to już koniec. Bo przy kolejnej okazji będzie nas znów piętnaścioro - co oczywiście ma swoje plusy, ale... Sami wiecie, jak jest. 

Moją największą dumą jest pokonanie lęku przed możliwością wylosowania na egzaminie końcowym marcepanowego rożka. Brzmi niewinnie, ale uwierzcie - to prawdziwe wyzwanie! Wszystko musi do siebie idealnie pasować, paseczki lukru muszą być cieniutkie i w idealnie równych odległościach, a całość nie powinna odchodzić od pionu. W końcu mi się udało! Oczywiście, nie jest idealnie, ale... Blisko. Wystarczająco blisko, żebym nie wpadała w bezdech na samą o nim myśl.
Ta szkoła jednak czegoś mnie uczy...

Dzisiaj mam dla Was natomiast przepis na naprawdę wyjątkowy deser. Bardzo prosty; raptem kilka składników, w dodatku niespecjalnie wyszukanych (no, może poza kasztanami, które poza sezonem ciężko kupić. Okazuje się jednak, że można znaleźć je mrożone - już obrane i podgotowane, gotowe do użycia - genialny pomysł!). Mamy więc krem kasztanowy z dodatkiem ricotty, warstwę intensywnie kawowej galaretki, delikatny mus kawowy i migdałowo-kasztanowy nugat. C. się w tym deserze zakochał, szczególnie przypadł mu do gustu chrupiący wierzch, który bezczelnie podjadał z miseczki, zanim zdążyłam udekorować nim desery. Dzięki dodatkowi sody do karmelu staje się on niemal puszysty - choć może to nienajlepsze określenie. Soda napowietrza karmel, dzięki czemu jest dużo przyjemniejszy w jedzeniu - taki prosty, a jakże efektowny trik!

Całość jest świetnie wyważona i lekko zaskakująca, pięknie wygląda i smakuje po prostu bosko!
I tak, ja wiem, że już po Walentynkach, ale w myśl zasady, że kochać trzeba na co dzień, a nie tylko od święta, przygotujcie taki deser w weekend i zjedzcie w doborowym towarzystwie. Nie pożałujecie - gwarantuję!

Deser kasztanowo-kawowy


Składniki:
(na 4-6 porcji)

mus kasztanowy:
  • 100 g słodzonego kremu z kasztanów
  • 50 g sera ricotta
  • 180 ml śmietany kremówki (38%)
  • 2 listki żelatyny

galaretka kawowa:
  • 150 ml kawy
  • 2 listki żelatyny

mus kawowy:
  • 2 żółtka
  • 2 łyżki cukru
  • 45 ml mocnej kawy
  • 2 listki żelatyny
  • 200 ml śmietany kremówki (38%)

dodatkowo:

Przygotować mus kasztanowy:
Żelatynę namoczyć w zimnej wodzie.
Białka ubić na sztywną pianę.
150 ml kremówki ubić na pół sztywno.
Pozostałą kremówkę podgrzać, dodać do niej odciśniętą żelatynę. 
Krem kasztanowy zmiksować z ricottą. Dodać żelatynę, zmiksować. Dodać ubitą kremówkę w dwóch partiach, delikatnie mieszając łyżką.
Przełożyć krem do szklanek, schłodzić.

Przygotować galaretkę:
Żelatynę namoczyć w zimnej wodzie. Odcisnąć, dodać do gorącej kawy, ostudzić. Gdy galaretka zacznie tężeć, przelać na mus kasztanowy. Schłodzić.

Przygotować mus kawowy:
Żelatynę namoczy c w zimnej wodzie.
Żółtka z cukrem utrzeć na puszystą, jasną masę. Powoli wlewać kawę, cały czas miksując. Przelać masę do garnuszka, podgrzewać, cały czas mieszając, aż nieco zgęstnieje (nie gotować!). Do ciepłej masy jajecznej dodać odciśniętą żelatynę, wymieszać. Przestudzić. 
Kremówkę ubić na pół sztywno. Delikatnie wmieszać do letniej masy jajecznej. Przelać na zastygniętą galaretkę, schłodzić.

Kasztany i migdały grubo posiekać, wysypać na papier do pieczenia.
Cukier skarmelizować. gdy nabierze głębokiej, złoto-brązowej barwy, dodać sodę, wymieszać. Natychmiast przelać karmel na migdały i kasztany, wymieszać. Zostawić do całkowitego ostudzenia.

Przed podaniem posypać deser posiekanymi kasztanami i migdałami w karmelu.

Smacznego!


Ja tymczasem zbieram się do domu; jeśli się pospieszę, jest szansa, że dostanę spóźnionego walentynkowego całusa!

środa, 14 lutego 2018

Ciasto z kasztanami, wiśniami i kruszonką. Nie tylko dla zakochanych

W poniedziałek na zajęciach byłyśmy we dwie. Muszę przyznać, że taki system niemal prywatnych lekcji bardzo przypadł mi do gustu. Nauczyciel nie patrzy nam na ręce przez cały czas, zajmując się swoimi sprawami (wypiekaniem wyjątkowo apetycznie pachnących bochenków, jeśli ktoś by się zastanawiał), ale jest do naszej dyspozycji na każde zawołanie; można więc pytać i się radzić dowoli, tylko chwilami narażając się na buraczane aluzje. W dodatku odkryłam, że niemal cała kulinarna wiedza, jaką zgromadziła ludzkości przez wieki, w wypadku mojego nauczyciela nie ma zastosowania, bo niemal wszystko jest - tutaj cytuję - ble! Albo brr!, jeśli to coś wyjątkowo paskudnego, jak na przykład owsianka. Albo kapusta kiszona. Lub wieprzowina.
Koty też są brr!, chociaż ich akurat nie jada. Ale to pewnie dlatego, że są brr!

Wracając do poniedziałku - musiałam wydrukować kartkę. Właściwie to pół, bo tylko jedną stronę. Zostałam więc odesłana do informatyków z informacją, że mają mi umożliwić dostęp do drukarki o tajemniczej nazwie C39, znajdującej się w pokoju nauczycielskim. Dotuptałam więc z trudem do pokoju przez nich zajmowanego, wyjaśniłam, na czym rzecz polega, oddałam laptopka i czekałam. Przez prawie czterdzieści minut! Gdyby mój Tato zobaczył, co chłopaki wyrabiali, wyłysiał by na miejscu (bo siwawy to już ździebko jest). Było ich trzech; oglądali ten mój biedny komputer w trybie zmianowym - jak już coś się któremuś udało, to za chwilę tracił rezon i wątek, i wołał kolegę. I tak w kółko!
Na ich usprawiedliwienie muszę jednak dodać, że pewnym utrudnieniem mógł być fakt, że mój laptopek nadal trwa w zawieszeniu lingwistycznym pomiędzy językiem polskim a duńskim, nie mogąc się zdecydować, który jest bliższy jego procesorowi (chciałam napisać sercu, ale to w końcu bezduszna maszyna jest). 

W końcu się udało. Mogłam wydrukować potrzebny mi świstek, chłopcy załapali się na świeżutkie croissanty, a wszystko stanęło na tym, że w walentynkowy wieczór wylądowałam w moim pokoju z butelką whisky. I deserem, o co zadbał jeden z miłych kucharzy z kantyny. W sumie, to mogło być gorzej... Chyba.

Dzisiaj mam dla Was przepis na bardzo zwykłe, a jednocześnie lekko zaskakujące ciasto. Myślałam o przygotowaniu czegoś wystrzałowego, ale po tych wszystkich cudnych ciastach, których miałam okazję próbować w szkole, naszła mnie ochota na coś prostego. Ciasto ucierane - oto moje marzenie.
Przygotowałam więc puszyste, maślane i lekkie ciasto, wypełnione słodkimi kasztanami i kwaskowatymi suszonymi wiśniami, a wszystko pod warstwą chrupiącej, kasztanowej kruszonki. Prawdziwa uczta! C. był zachwycony; wcinał, aż mu się uszy trzęsły. A chyba właśnie o to chodzi w taki dzień jak dziś, prawda...?

Ciasto ucierane z kasztanami, suszonymi wiśniami i kasztanową kruszonką


Składniki:
(na formę serce o średnicy 20 cm)
  • 125 g miękkiego masła
  • 115 g cukru
  • 4 jajka
  • 230 g mąki pszennej
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 1/4 łyżeczki soli
  • 1 łyżka likieru amaretto
  • 75 g obranych pieczonych kasztanów
  • 100 g suszonych wiśni

kruszonka:
  • 25 g mąki pszennej
  • 30 g mąki kasztanowej
  • 30 g cukru
  • 40 g zimnego masła

Mąkę pszenną i kasztanową przesiać, dodać cukier, wymieszać. Dodać pokrojone w kosteczkę zimne masło, szybko zagnieść kruszonkę.
Odstawić.

Masło utrzeć z cukrem na puszystą, jasną masę. Po jednym wbijać jajka, dokładnie miksując po każdym dodaniu.
Mąkę przesiać z proszkiem, wymieszać z solą. Partiami dodawać do masy maślanej, miskując tylko do połączenia składników. Wlać amaretto, zmiksować.
Na końcu dodać pokrojone na mniejsze kawałki kasztany i wiśnie, wymieszać.

Ciasto przełożyć do formy wysmarowanej masłem, równomiernie posypać kruszonką.

Piec w 170 st. C. przez 50-55 minut, do suchego patyczka.
Ostudzić na kratce.

Smacznego!


Ja tymczasem szybciutko idę pod prysznic, żeby spokojnie zaszyć się pod kołdrą z książką i herbatką w zasięgu ręki.
Bo - jak mnie dzisiaj uświadomił facebook:
- Wszystko, czego ci trzeba, to...
- Miłość.
- Co? Nie, nie. Książki!

czwartek, 27 kwietnia 2017

Zimny deser - kasztanowy budyń ryżowy

W tym tygodniu już trzy razy skrobałam szyby w aucie. W poniedziałek, gdyby ktoś zapomniał albo uważał kalendarz za rzecz zbędną lub przynajmniej niepraktyczną, będzie pierwszy maja. A maj to pączki na krzewach i mrowie drobniutkich, seledynowych listków na drzewach, soczyście zielona trawa, błękitne, bezchmurne niebo i mnóstwo słońca. Co oznacza, że pogoda musi się zmienić o jakieś sto osiemdziesiąt stopni w ciągu trzech dni. Wierzycie w to...? Bo ja powoli przestaję...
C. jednak uparcie twierdzi, że od niedzieli znajdziemy się w raju. I to bynajmniej nie dlatego, że nagle oszalał albo planuje przeprowadzkę w ciepłe kraje; trzydziestego ma urodziny. A w jego urodziny zawsze jest ładna pogoda.
No cóż, zobaczymy...
Bardo bym chciała, żeby tym razem to on miał rację.

Dziś mam dla Was kolejny przepis na pyszne śniadanko, które doda energii z samego rana (nawet, jeśli Wasze rano jest tak naprawdę w środku nocy). Zainspirowała mnie resztka kremu kasztanowego; słoiczek stał w lodówce już kilka dni, a nie mogłam pozwolić, żeby taka pyszność się zmarnowała. I tak, wiem; koniec kwietnia to nie pora na kasztany... Ale cóż, czasem można sobie pozwolić na niesezonowe szaleństwo.
Tak naprawdę to po prostu płatki ryżowe ugotowane na mleku i zmiksowane na gładki budyń. Zamiast kremu kasztanowego można dodać trochę czekolady, albo odrobinę miodu i wanilii. Do tego kolorowe owoce, i przynajmniej śniadanie pasuje do moich majowych marzeń.

Kasztanowy budyń ryżowy


Składniki:
(na 2-3 porcje)

  • 130 g płatków ryżowych
  • 250 ml mleka
  • 250 ml wody
  • 75 g słodzonego kremu kasztanowego
dodatkowo:

  • jeżyny
  • czerwone porzeczki
Płatki, mleko, wodę i krem kasztanowy umieścić w garnuszku, dokładnie wymieszać. Zagotować, a następnie gotować 3-5 minut. Zmiksować blenderem na gładki krem, w razie potrzeby dolewając nieco mleka.
Podawać ciepły lub schłodzony, przybrany owocami.

Smacznego!


Przepis dodaję do akcji Lodovo, zdrovo, domovo, w której do wygrania są książki Lodovo:

środa, 8 marca 2017

Egzamin, urodziny i sernik kasztanowy w polewie lustrzanej

Egzamin na wypiekacza (nie mam pojęcia, jak to przetłumaczyć, żeby nie brzmiało śmiesznie. Chodzi o pierwszy stopień nauki na cukiernika lub piekarza; właśnie po tych egzaminach wybiera się konkretną specjalność, a jeśli po jednej przyjdzie delikwentowi ochota na drugą, zaczyna właśnie od tego punktu) to nie przelewki. Sześć identycznych chlebów razowych na zakwasie bez dodatku mąki pszennej, sześć identycznych chlebów specjalnych na zakwasie lub starterze, dwa razy po dziesięć ciast z dwoma rodzajami musu lub musem i galaretką, udekorowanych polewą lustrzaną lub spryskanych czekoladą, dwa razy po dziesięć suchych ciast, czyli dowolnych wypieków, które poza lodówką mogą stać do pięciu dni, nic nie tracąc ze swojej świetności, oraz przynajmniej pięćset gramowa konstrukcja z ciasta marcepanowego. Chleb żytni przygotowuje się dnia poprzedniego, tak samo starter na chleb jasny. Jego pieczenie i cała reszta w dzień egzaminu, a na to wszystko raptem pięć godzin! Wydaje się dosyć...? Uwierzcie - nie jest! Czas pędzi jak szalony, a ostatnia godzina to czysta panika, trzęsące się ręce i uczucie, że jeszcze tyyyyle brakuje.

Nie było lekko. I oczywiście - nie zdążyłam ze wszystkim. Na szczęście błędy okazały się drobne, a połączenia smakowe, na które się zdecydowałam, z uwagi na ich oryginalność (szczególnie mus cynamonowy z wsadem z jarzębiny), zrobiły wrażenie na cenzorach. Z sali egzaminacyjnej wyszłam nie do końca usatysfakcjonowana, ale za to dużo mądrzejsza. Aż ciężko uwierzyć, ile można się dowiedzieć o sobie i ciastach w ciągu zaledwie pięciu godzin!

Tymczasem dziś w Polsce mamy święto nie tylko wszystkich kobiet (moim kochanym Czytelniczkom składam najlepsze życzenia!), ale też urodziny mojej Mamy. Dlatego pomyślałam, że ciasto, które udało mi się na egzaminie chyba najlepiej, będzie z tej okazji idealne. 

Mamy tutaj spód brownie z dodatkiem mlecznej czekolady dla złagodzenia intensywnego, czekoladowego smaku (z samą ciemną czekoladą nieco przytłaczał pozostałe elementy) oraz delikatny sernik kasztanowy pod pierzynką z musu karmelowego. Przepis na ten ostatni podpatrzyłam u Sosny, ale delikatnie zmieniłam proporcje - oryginalny miał troszkę zbyt ciągnącą konsystencję (rozumiecie, co mam na myśli...? - że pozwolę sobie zacytować ulubione zdanie mojego nauczyciela). Wierzch to karmelowa polewa lustrzana, która sprawia, że deser staje się po prostu wyjątkowy. Drobna dekoracja z karmelu zaś wynosi go na wyżyny - musicie przyznać, że prezentuje się absolutnie wspaniale. Sama jestem zachwycona i smakiem, i wyglądem. 

Z informacji praktycznych: polewy zostanie, ale żeby ładnie oblać wszystkie porcje, potrzebny jest zapas. Można też przygotować ciasto w tortownicy  o średnicy 26-28 cm i polać je całe, a dopiero później kroić na kawałki. Pamiętajcie: ogranicza Was tylko wyobraźnia... (I pory roku; próba zdobycia jarzębiny w marcu to jak szukanie igły w stogu siana...)

Sernik kasztanowy na zimno z musem karmelowym i karmelową polewą lustrzaną


Składniki:
(na formę 30x20 cm)

spód brownie:
  • 2 jajka
  • 70 g cukru
  • 10 g mąki pszennej
  • 90 g ciemnej czekolady (57%)
  • 90 g mlecznej czekolady
  • 80 g masła

sernik kasztanowy:
  • 300 g serka kremowego
  • 150 g słodzonego puree z kasztanów
  • 200 g śmietany kremówki (38%)
  • 4 listki żelatyny

mus karmelowy:
  • 2 żółtka
  • 195 g cukru
  • 30 g masła
  • 4 listki żelatyny
  • 225 g śmietany kremówki (38%)

polewa lustrzana:
  • 220 g cukru
  • 150 g glukozy w płynie
  • 230 g śmietany kremówki (38%)
  • 220 g czekolady karmelowej
  • 4 listki żelatyny

dodatkowo:
  • 100 g płatków orzechów laskowych
  • 150 g cukru

Najpierw przygotować spód:
Jajko ubić z cukrem na puszystą, jasną masę. W tym czasie rozpuścić masło i posiekaną czekoladę ciemną i mleczną. Do jajek wsypać mąkę, wymieszać. Wlać masło z czekoladą, zmiksować tylko do połączenia składników.
Masę przelać do formy wyłożonej papierem do pieczenia.

Piec w 175 st. C. przez 15-20 minut.
Ostudzić.

Żelatynę do sernika namoczyć w zimnej wodzie.
Serek i puree zmiksować na gładki krem. 150 g kremówki ubić.
Pozostałą kremówkę zagotować, zdjąć garnuszek z palnika, dodać odciśniętą żelatynę, wymieszać do jej rozpuszczenia. Powoli wlwać żelatynę do masy kasztanowej, cały czas miksując. Na końcu dodać ubitą śmietanę, delikatnie połączyć łyżką.

Spód ułożyć w szczelnie zamkniętej formie lub obręczy. Wyłożyć sernik, wyrównać powierzchnię. Zamrozić.

Przygotować mus karmelowy:
Żelatynę namoczyć w zimnej wodzie.
Żółtka i 45 g cukru ubić na puszystą, jasną masę. 
Pozostały cukier skarmelizować. Gdy nabierze dość głębokiego, brązowego koloru, dodać masło, wymieszać. Zdjąć garnuszek z palnika. Dodać żelatynę, wymieszać do jej rozpuszczenia. Na końcu powoli wlewać żółtka, cały czas miksując. 
Kremówkę ubić, delikatnie wymieszać z musem.

Mus wyłożyć na sernik, zamrozić.

Przygotować polewę lustrzaną:
Żelatynę namoczyć w zimnej wodzie. 
Cukier, glukozę i kremówkę podgrzać. Gdy cukier całkowicie się rozpuści, zdjąć garnuszek z palnika, dodać odciśniętą żelatynę, wymieszać. Gorącym płynem zalać posiekaną czekoladę, wymieszać do jej rozpuszczenia. Ewentualnie zmiksować blenderem uważając, żeby nie napowietrzyć masy.
Ostudzić do temperatury 35 st. C.

Zamrożone ciasto pokroić na 20 równych części. Ułożyć je na kratce z blachą pod spodem, polać polewą. Przełożyć na talerz, boki udekorować uprażonymi na suchej patelni orzechami.

Z pozostałego cukru ugotować karmel. Wlewać go cienkim strumieniem do lodowatozimnej wody, Natychmiast wyjmować na ręcznik kuchenny, delikatnie osuszać. Dekorować karmelem tuż przed podaniem.

Smacznego!


Mojej kochanej Mamusi składam najlepsze życzenia; oby codzienność jawiła Ci się w nieco jaśniejszych barwach, a wszystkie problemy rozwiązały się jak najszybciej (i najlepiej same, choć w takie cuda to już chyba żadna z nas nie wierzy...).

poniedziałek, 9 stycznia 2017

Sposób na kasztany

Jak Wam mija początek nowego roku? Ja, choć z pracy dostałam całe trzy dni wolnego, niesamowicie jestem zabiegana. Wszystko przez to, że w miniony weekend mieliśmy przyjemność udać się na wesele najmłodszej siostry C., a mi zostało powierzone niezwykle odpowiedzialne zadanie przygotowania tortu na tą doniosłą okazję. Wierzcie lub nie, ale od tygodni o niczym innym nie myślałam, a gdy już zabrałam się do rzeczy, ręce trzęsły mi się ze zdenerwowania i podekscytowania. Bardzo chciałam, żeby panna młoda była przynajmniej zadowolona, a i gościom zaimponować byłoby miło. Długie godziny na pieczeniu spodów, kręceniu musów i lepieniu różyczek z marcepanu zaowocowały łzami wzruszenia u głównej zainteresowanej i wieloma komplementami od gości. 
Jak nic, urosłam ze trzy centymetry. 

O torcie opowiem Wam bardziej szczegółowo, jak tylko dostanę zdjęcia. W ferworze i zamieszaniu zupełnie bowiem zapomniałam, żeby pstryknąć kilka fotek. Na szczęście pan fotograf wiedział, co do niego należy, i tortowi uwagi nie skąpił. Będą więc zdjęcia i przepis, choć nie jestem pewna, czy ten ostatni komuś się przyda... A już z pewnością nie w tych proporcjach.

Dzisiaj coś zdecydowanie prostszego i szybszego, choć może też nie do końca na czasie. Sezon na kasztany już bowiem minął, a ciężko krem kasztanowy bez owych przygotować. Na pocieszenie dla tych, którym ślinka pocieknie i nie będą mieli ochoty czekać do września napiszę, że już upieczone lub ugotowane i obrane kasztany można kupić od czasu do czasu na przykład w Lidlu. Śmiało z nich takie puree można przygotować.
Co później można z nim zrobić? Ja zamroziłam w małych porcjach, żeby później rozmrozić i przygotować na przykład creme brulee. Kasztanowy to prawdziwa uczta...

Krem z kasztanów


Składniki:
(na około 650 g kremu)

Kasztany włożyć do garnuszka, zalać wodą i mlekiem. Laskę wanilii rozciąć wzdłuż, wyskrobać ziarenka, włożyć i ziarenka, i laskę do garnuszka. Gotować na średniej mocy palnika bez przykrycia przez 40 minut, aż kasztany całkowicie zmiękną. Wyjąć laskę wanilii, zmiksować kasztany blenderem na gładki krem, w razie potrzeby dolewając więcej mleka.

Smacznego!

Przepisów widziałam kilkanaście; różnią się od siebie proporcjami i dodatkami smakowymi. Ja postawiłam na najprostszy, z dodatkiem wanilii, bez cukru. Już przy przygotowywaniu ciasta czy deseru dosładzam tak, żeby pasowało. 

sobota, 17 grudnia 2016

Kawa i kasztany... Dlaczego by nie...?

Uff... Nie mam na nic już dzisiaj siły. Takie dni jak dziś, gdy w pracy wrze przez bite jedenaście godzin, i tylko świąteczne melodie w tle powstrzymują mnie przed wykrzyczeniem kolejnemu interesantowi prosto w twarz, żeby mi wszyscy w końcu dali święty spokój, wprowadzają mnie w stan lekkiej nerwicy. Z drugiej strony wysysają ze mnie wszystkie siły życiowe, co sprawia, że po powrocie do domu siadam na kanapie i tempo patrzę w ścianę, nawet jej nie widząc. Marzę tylko o wyciągnięciu się w łóżku i spaniu, spaniu, spaniu...
I właśnie to ostatnie mam zamiar wprowadzić w życie już za momencik.

Dziś więc krótko i na temat.
W taki właśnie dzień warto poprawić sobie humor czymś dobrym. Problem w tym, że gdy człowiek pół godziny zbiera się w sobie, żeby wrzucić łyżeczkę do zlewu, jakiekolwiek kuchenne manewry z góry skazane są na niepowodzenie. W takiej sytuacji z pomocą przychodzi kawa z prostym, acz zmieniającym wszystko dodatkiem.
Do zbożowej, klasycznej Inki dodałam odrobinę domowego kasztanowego puree. I wiecie co? Powstało coś tak pysznego, że znalazłam w sobie dość siły, aby przygotować drugą porcję!
Uwielbiam ten słodkawy, charakterystczny, kasztanowy smak. Z kawą komponuje się znakomicie. Do tego odrobina wanilii, puszyste, spienione mleko, i można oddać się totalnemu nicnierobieniu. Ach...

Inka kasztanowa


Składniki:
(na 1 porcję)
Kawę, zalać wrzątkiem, wymieszać. Dodać puree z kasztanów, połączyć.
Mleko lekko podgrzać, spienić. Wyłożyć na kawę. Na wierzch zetrzeć odrobinę wanilii.

Smacznego!


Przepis bierze udział w konkursie Inki:

piątek, 2 grudnia 2016

Powiew luksusu, czyli krem kasztanowy z truflami

Ostatnio, wracając z pracy, podziwiałam z niekłamanym zachwytem koloryt wieczornego nieba. Zazwyczaj są to róże i czerwienie; od delikatnych, pastelowych, aż do głębokich i ognistych. Tym razem jednak idealnie żółte słońce świeciło mi prosto w oczy, utrudniając skupienie się na drodze. Gdy już niemal byłam w domu, ognista kula już utonęła za horyzontem, podświetlając jednak na złoto-bursztynowy kolor chmury, od których nie mogłam oderwać oczu. W duecie z niebem o barwie najczystszego błękitu, stanowiły widok zapierający dech w piersiach.
Cuda są na wyciągnięcie ręki; wystarczy się odrobinę rozejrzeć...

I tak oto, niemal niezauważenie, wsunął się nam do życia grudzień. Patrząc tylko na niebo, można by odnieść mylne wrażenie, że to już lato. Spoglądając na nagie drzewa i termometr wskazujący raptem kilka kresek powyżej zera, na myśl przychodzi późna jesień. Ale przecież jeszcze nie grudzień! 
I choć pod nosem już od paru tygodni nucę świąteczne melodie, krasnale porozstawiałam już po całym domu i powoli zaczynam się zastanawiać, jak dużą choinkę uda nam się wnieść do salonu (uwielbiam to słowo; sprawia, że czuję się taka dystyngowana i szykowna!), to ciągle mam problem z zaakceptowaniem daty w kalendarzu. Przecież jeszcze tyle jest do zrobienia! Już teraz czuję się jak Biały Królik z Alicji w Krainie Czarów: Muszę biec, jestem spóźniony!

Czasem jednak warto się w tym przedświątecznym zamęcie na chwilę zatrzymać, usiąść przy stole (koniecznie z kimś bliskim!) i zjeść wspólnie trochę zupy. Gorącej, kremowej, luksusowej. Bo dlaczego by nie...?

Kasztany z C. uwielbiamy, nie było więc wątpliwości, że na obiad któregoś dnia zjemy kasztanowy krem. Z pewnym poświęceniem C. wydobył swoją ostatnią truflę, i dodał ją do zupy, uszlachetniając jej smak. Choć to zaledwie jedna malutka trufla, niesamowicie wpływa nie tylko na smak, ale i samopoczucie konsumentów. Człowiek od razu się prostuje, nie trzyma łokci na stole i (broń Boże!) nie siorbie. Bo to taka elegancka zupa przecież. 

Choć i bez trufli będzie pyszna, bo kasztany same w sobie smakują nieziemsko.

Krem z kasztanów z truflami


Składniki:
(na 4 porcje)
  • 400 g pieczonych kasztanów (waga po obraniu)
  • 1 l bulionu
  • 200 ml śmietany kremówki (38%)
  • 1 trufla
  • sól 
  • pieprz

dodatkowo:

Kasztany zalać bulionem, gotować 30-40 minut, aż zupełnie zmiękną. Zmiksować blenderem na gładki krem. Dodać kremówkę i stratą na tarce o małych oczkach truflę, dodać soli i pieprzu do smaku.
Podawać gorącą z kawałkami kasztanów.

Smacznego!

Tymczasem przed mną, po naprawdę pracowitych (a momentami wręcz wycieńczających) trzech tygodniach, luksusowy wręcz grudzień i dwa wolne weekendy pod rząd. Planów mam tyle, że coś mi się wydaje, że będę bardziej zmęczona niż teraz... 
Ale grudzień mamy przecież tylko raz w roku, nieprawdaż...?

środa, 2 listopada 2016

Garść wspomnień i ciasto kasztanowe. Czekoladowe...?

Pierwszy listopada...
W Polsce to taki poważny dzień. Odwiedzamy spowite mgłą, rozświetlone światłem zniczy cmentarze. Z Rodzicami zawsze kupowaliśmy jeden więcej, niż należało, i stawialiśmy go na grobie, o którym wszyscy już zapomnieli. Każdemu zmarłemu należy się w ten wieczór odrobina ciepła...

Grobów, nad którymi trzeba pochylić głowy, ciągle przybywa. Na początku były to praciotki i wujkowie, których nigdy nie poznałam, albo zupełnie nie pamiętałam. Opowieści o nich powoli już zamieniały się w legendy; Rodzice opowiadali je z nostalgicznymi spojrzeniami, zapatrzeni w przeszłość. Z niepokojem zauważyłam, że pewnego roku odwiedziliśmy grób prababci, którą przecież znałam doskonale; jako dzieci razem z kuzynką bawiłyśmy się jej koralami. Później pod zimną, marmurową płytą zapadł w ostatni sen mój Dziadek. Od tej pory pierwszy listopada zupełnie zmienił dla mnie swój charakter. To nie był już tylko trochę straszny, a trochę urokliwy wieczór, kończący się gorącą herbatą i ciastem u Babci. To emocje, które co roku powracają z niewiarygodną siłą; wspomnienia, które nagle postanawiają o sobie przypomnieć. Malują moją twarz uśmiechem przez łzy; jak to jest, że po tylu latach można nadal tęsknić...?

Dzisiaj mam dwa Was ciasto zupełnie wyjątkowe. Przepis znalazłam w magazynie Bage og sylte, nr 3/2016, i od razu zwrócił na siebie moją uwagę dodatkiem puree z kasztanów. To taki ciągle jeszcze ekskluzywny składnik, niecodzienny. To kupne jest dość słodkie; twórcy przepisu wzięli to pod uwagę, i w składnikach nie ma już dodatkowe cukru. Jest za to czekolada, która w połączeniu z kasztanami zyskuje niebagatelny, oryginalny smak. Tak naprawdę ciężko powiedzieć, czy to ciasto kasztanowe z czekoladą, czy czekoladowe z kasztanami...
Ma ciekawą, mazistą konsystencję; jest naprawdę wyjątkowe. Smakuje obłędnie lekko podgrzane, z kulką lodów waniliowych. Poza tym świetnie się nada dla alergików, bo nie ma w nim ani mąki, ani mleka. 

Ciasto kasztanowo-czekoladowe


Składniki:
(na tortownicę o średnicy 20 cm)
  • 4 jajka
  • 125 g masła
  • 100 g ciemnej czekolady (58%)
  • 500 g kremu z kasztanów
  • 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
  • 1/4 łyżeczki soli

Czekoladę z masłem rozpuścić w kąpieli wodnej, przestudzić. Dodać krem kasztanowy, wymieszać. Wbić żółtka, wlać ekstrakt, połączyć.
Białka ubić na sztywną pianę z solą, partiami dodawać do ciasta, delikatnie mieszając.

Ciasto przełożyć do wysmarowanej masłem formy.

Piec w 180 st. c. przez 45 minut.
Ostudzić w formie.

Smacznego!


W Danii pierwszy listopada to urodziny mamy C.
Ani mniej, ani więcej.

czwartek, 20 października 2016

Pieczone kasztany. Tak po prostu

Postanowiłam kupić sobie nową czapkę.
Nie zrozumcie mnie źle - uwielbiam tę starą, fioletową; cudownie niepasującą do zimowego, czerwonego płaszcza. Problem jest taki, że właśnie z tej starości już się lekko wytarła, odrobinę zmechaciła i nie grzeje już tak, jak kiedyś. A ja jestem wielkim zmarzluchem - teraz już co wieczór opatulam się w swetry i koce, zaparzam przynajmniej dwa dzbanki gorącej herbaty, nie ruszam się z domu bez puchatych skarpetek i... No właśnie - czapki. Ale uszy nadal mi marzną.
Pojechaliśmy więc z C. do sklepu, pełni zapału i nadziei. (No dobrze, z tym zapałem to głównie ja; C. pozostała już tylko nadzieja...) 

Nie wiem, czy to teraz taka nowa moda (bardziej bowiem interesuje mnie ta w kwestii sezonowych wypieków niż ubrań), żeby nosić czapki a'la czepek pływacki? Większość bowiem ściskała mi głowę tak, że miałam wrażenie, że za chwilę wypłynie mi mózg. Przez nos. Bardzo nieapetyczna wizja; ściągałam więc z głowy kolejne modele szybciej, niż je zakładałam. Jedna, która była nieco luźniejsza, w odpowiednich kolorach i z niegryzącego materiału, miała na czubku niedorzecznie wielki pompon, który majtając się z jednego boku na drugi, ciągnął za sobą całą moją biedną głowę. Zbyt przerażona opcją codziennych bolesnych migren, tudzież złamania karku, odłożyłam czapkę na półkę i wyszłam ze sklepu jak niepyszna. Co robić...? Sama nie wiem...
Jeśli ktoś z Was widział gdzieś sensowne czapki (albo choćby jedną), proszę - podzielcie się tą niezwykle pożądaną przeze mnie informacją.

Taras za domem pokryty jest grubą warstwą żółto-czerwonych liści. C. zrezygnował z ich zamiatania; mówi, że poczeka, aż drzewa wokół pozbędą się już wszystkich. Wtedy on zamiecie raz, a dobrze. Bez bólu głowy, że jeszcze zanim skończy, mógłby zaczynać od nowa.

I tak jak dynia to moja działka w jesiennej kuchni, tak na punkcie kasztanów mamy lekkiego bzika oboje. Nie potrafimy przejść obojętnie obok stoisk z tymi błyszczącymi, brązowymi kulkami. Cena za każdym razem przyprawia nas o lekkie zmieszanie, ale mimo wszystko kupujemy woreczek pełen tych dobroci.
Jestem za młoda, żeby pamiętać kasztany sprzedawane na polskich ulicach, a za stara, żeby znać tylko świat, w którym jest wszystko. Pierwszy raz posmakowałam więc kasztanów dopiero w moim dorosłym życiu, po wyjeździe za granicę. I od razu się w nich zakochałam! Ten lekko orzechowy, słodkawy smak jest zupełnie wyjątkowy; nie do zastąpienia. Czekam więc na kasztany niecierpliwie, a gdy już pojawią się na straganach, kupuję je zapamiętale. Piekę (bo takie według mnie smakują najlepiej), a potem przerabiam na najróżniejsze smakołyki. Najpierw jednak trzeba je obrać...

Moje pierwsze, samodzielnie podpieczone w domu kasztany, doprowadziły mnie do łez. Za nic nie chciały się obrać; mimo poparzonych palców nie miałam ani jednego w całości. Co zrobiłam nie tak...? Piekłam je za krótko! Na wielu stronach w internecie widnieje czas pieczenia około 15 minut. Po tym czasie kasztany nadal są twarde, a skórka od nich ładnie nie odchodzi. Ale wystarczy obniżyć temperaturę pieczenia i potrzymać je w piekarniku nieco dłużej - nie zrobi się mus, nie obawiajcie się. Kasztany nadal będą trzymały fason, i niemal same wyskoczą ze skorupek! Choć nadal trzeba się liczyć z możliwością poparzenia palców... Całą operację należy bowiem wykonać na gorąco; jeśli kasztanów nie zjadacie od razu, polecam wyjmować je z piekarnika partiami, natychmiast obierać i zostawić do ostudzenia. Potem będzie je można zużyć w całości, przerobić na puree, sernik, czy zupę...

Pieczone kasztany


Składniki:
  • dowolna ilość jadalnych kasztanów

Kasztany umyć, osuszyć. Naciąć dość głęboko na krzyż od wypukłej strony. Ułożyć na blasze.

Piec w 180 st. C. 35-40 minut.
Podawać i obierać gorące.

Smacznego!

Ja tymczasem wzniosłam się na zawrotne szczyty dyplomacji, i przekonałam C., żebyśmy pojechali do sklepu raz jeszcze. Mam nadzieję, że uda się w końcu znaleźć czapkę!
A jak nie, to kupię sobie na pociechę kasztanów...

sobota, 23 kwietnia 2016

Pożegnania. I zielona, wiosenna granola. Z jagodami

W czwartek pojechałam na kawę do Karoliny. Naszą ostatnią, babską, duńską kawę. 
W poniedziałek bowiem cały klan wyrusza w podróż powrotną do Polski. Do rodziny; do domu. To prawie jak pierwszy wyjazd za granicę: wielka niewiadoma. Mnóstwo pytań, niepewności o jutro. Ale chcą, a ja życzę im jak najlepiej.

Po ponad dziesięciu godzinach pracy już od progu oświadczyłam, że ja tylko na chwilkę. Siedziałyśmy trzy godziny, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Później kolejne sześćdziesiąt minut stałyśmy w przedpokoju. Karola ściskała moją foremkę (którą zresztą od nie j dostałam), nie kwapiąc się jej oddać; a ja jakoś nie miała ochoty wyciągnąć po nią ręki.
W końcu nastąpiło przekazanie kluczowego dla sprawy obiektu, po czym przestąpiłam próg i dyskutowałyśmy zawzięcie jakieś pół godziny. 
Trzymałyśmy się dzielnie. Tylko dlatego, że w niedzielę muszę wpaść po farby i pędzle, które mąż Karoliny przywiezie dla mnie z Polski. Uściski i łzy zostawiłyśmy więc sobie na weekend, choć muszę przyznać, że obu nam już kąciki ust lekko drżały.

Jak słusznie zauważył C., Karolina przecież nie umiera. Ale nic nie poradzę na to, że naprawdę nie lubię pożegnań. 
I już tęsknię za naszymi kawkami...

Na osłodę - optymistyczna, zieloniutka granola. C. stwierdził, że to najlepsza, jaką przygotowałam, ale do końca mu nie ufam (za często to powtarza). Jednak ciężko się nie zgodzić: odpowiednio słodka, cudownie chrupiąca, pełna smaku jagód i zielonej herbaty. Do tego kawałeczki kasztanów, które nadają jej zupełnie wyjątkowego charakteru. Kolor też nie jest bez znaczenia; cudowny ocień zieleni wywołuje uśmiechy na twarzach konsumentów.

Inspirację zaczerpnęłam z dwóch blogów: She who eats oraz 40 aprons. Trochę pozmieniałam, dopasowałam do swojego smaku i zawartości szafek. Choć muszę przyznać, że czekolada matcha owładnęła moje myśli. Tylko gdzie ją zdobyć...?
A może zrobię sama...?

Granola z matcha, kasztanami i suszonymi jagodami


Składniki:
(na 2 l)
  • 200 g drobnych płatków owsianych
  • 100 g grubych płatków owsianych
  • 100 g płatków jaglanych
  • 40 g sezamu
  • 2 łyżki chia
  • 75 g orzechów włoskich
  • 150 g kandyzowanych kasztanów
  • 50 ml syropu klonowego
  • 2 łyżeczki ekstraktu z wanilii
  • 2 łyżki oleju kokosowego
  • 1 łyżka zielonej herbaty matcha
  • 200 g suszonych jagód
Orzechy i kasztany grubo posiekać, wymieszać z płatkami.
Olej rozpuścić, dodać syrop klonowy, ekstrakt i herbatę, połączyć. Wlać mokre składniki do suchych, dokłądnie wymieszać.
Mieszankę wysypać na blachę wyłożoną papierem do pieczenia, rozprowadzić równomiernie.

Piec w 160 st. C. przez 25-30 minut, 2-3 razy mieszając w trakcie pieczenia.

Blachę wyjąć z piekarnika, dodać jagody, wymieszać, ostudzić.
Przechowywać w szczelnie zamkniętym słoju.

Smacznego!


Słońce znów oszukuje. Świeci jak szalone, ale ciepła nie daje.
Nie podoba mi się to... Zupełnie.

czwartek, 3 grudnia 2015

Sernik kasztanowo-krówkowy. Najlepszy!

W ciągu tygodnia, jak zwykle, brakuje mi czasu i chęci na pisanie długich postów. Generalnie, przesiadywanie przed laptopkiem zdecydowanie straciło na atrakcyjności ostatnimi czasy. Zamiast tego, wolę się umościć na kanapie z ciekawą powieścią, którąś z książek kulinarnych bądź świątecznymi wydaniami magazynów, które zdarza mi się kupować. Albo w ogóle bez niczego, najlepiej ze świątecznymi piosenkami w tle i zapaloną pierwszą świecą adwentową. Ptysia wciska mi nos pod pachę, nucę sobie cicho, żeby radio nie czuło się samotne, i po prostu delektuję się wolną chwilą. Nie mam ich ostatnio wiele, więc staram się je celebrować najlepiej, jak potrafię. 
Komputer poczeka...

Mimo wszystko, po zjedzeniu jednego kawałka tego sernika odczułam nieodpartą potrzebę natychmiastowego podzielenia się przepisem. Dlaczego? Bo jest to, bezsprzecznie, najlepszy sernik, jaki zdarzyło mi się jeść! Nie chwalę się i nie popadam w samozachwyt - to zupełnie obiektywna opinia, potwierdzona przez współkonsumentów. 

Krem kasztanowy z pewnością nie nadaje się do wyjadania łyżeczką ze słoiczka, bo jest po prostu za słodki. Ale w masie serowej nabiera zupełnie nowego charakteru; słodycz zostaje złagodzona, a na pierwszy plan wysuwa się delikatny, kasztanowy smak. Można już na tym poprzestać, ale ja proponuję ozdobić wierzch musem krówkowym - najprostszym, z trzech zaledwie składników. Jest słodziutki i leciutki jak chmurka, idealnie komponuje się z kremową masą serową.
Całość upiekłam na spodzie z ciasteczek oreo, a wierzch udekorowałam prostym, ale efektownym wzorkiem i kandyzowanymi kasztanami. Te możecie pominąć bez większej szkody dla smaku; są elementem ozdobno-szpanerskim; ciekawostką, którą być może ciężko kupić, a jestem też pewna, że nie wszystkich zauroczą. 

Co innego sernik. To sernikowe spełnienie najskrytszych marzeń: smak, konsystencja, delikatny karmelowy zapach. Nie można mu się oprzeć!

Może ktoś przygotuje taki na Święta albo Sylwestra...? Polecam Wam go ogromnie!

Sernik kasztanowo-krówkowy


Składniki:
(na tortownicę o średnicy 18 cm)

spód:
  • 100 g ciasteczek oreo (z nadzieniem)
  • 45 g ciastek digestive
  • 25 g masła
masa serowa:
  • 300 g serka kremowego
  • 100 ml śmietany kremówki (38%)
  • 2 jajka
  • 250 g kremu kasztanowego
  • 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
mus krówkowy:
  • 250 ml śmietany kremówki (38%)
  • 250 g masy kajmakowej z puszki
  • 3 listki żelatyny
dodatkowo:
  • 25 g masy kajmakowej z puszki
  • 4 kandyzowane kasztany
Masło rozpuścić, przestudzić.
Ciasteczka razem z kremem pokruszyć, dodać masło, wymieszać.
Masę ciasteczkową ugnieść na dnie tortownicy wyłożonej papierem do pieczenia.

Piec w 180 st. C. przez 10-12 minut.
Przestudzić.

Serek, kremówkę, jajka, krem kasztanowy i ekstrakt zmiksować na gładką masę, tylko do połączenia składników. Przelać na podpieczony spód.

Piec w 180 st. C. przez 10 minut, następnie zmniejszyć temperaturę do 140 st. C. i piec jeszcze 50-60 minut, aż wierzch będzie ścięty.

Ciasto ostudzić w piekarniku, a następnie wstawić do lodówki.

Żelatynę namoczyć w zimnej wodzie.
Kremówkę ubić na sztywno.
50 g kajmaku podgrzać, dodać odciśniętą żelatynę, wymieszać, aż żelatyna całkowicie się rozpuści. Dodać masę do pozostałego kajmaku, dokładnie wymieszać. Następnie partiami dodawać kremówkę, delikatnie mieszając łyżką.

Mus wyłożyć na sernik. 
Pozostały kajmak przełożyć do woreczka cukierniczego, odciąć końcówkę, tworząc mały otwór. Wycisnąć w równych odległościach równoległe paski na cieście. Następnie w poprzek przeciągać wykałaczką, raz w jedną, a raz w drugą stronę.

Schłodzić przez noc w lodówce.
Przed podaniem udekorować kandyzowanymi kasztanami.

Smacznego!


Pieję nad nim z zachwytu, ale nie bez powodu. 
Już nic więcej nie napiszę; idę spałaszować kolejny kawałek.

niedziela, 22 grudnia 2013

Ciasto z kasztanami. Miodowe

Uwielbiam kasztany. Tak, te, które znajdujemy w parku zbieram ochoczo i trzymam w kieszeni kurtki na szczęście, albo w domu dla ozdoby - cudnie błyszcząca, brązowa skórka ma w sobie jakąś magię. Jako dziecko uwielbiałam robić ludziki z kasztanów - Dziadek zawsze dzielnie asystował i pomagał, kiedy sama nie mogłam sobie z nimi poradzić.
Tym razem jednak mówię o kasztanach jadalnych, czyli zupełnie innych. Niestety, te z parku są dla ludzi trujące, i nie wolno ich jeść. Trzeba więc wybrać się do sklepu - w mojej małej mieścinie w ogóle nie można ich dostać, a w najbliższym mieście tylko w jednym sklepie, i to w takiej cenie, że gdybym nie lubiła ich tak bardzo, pewnie zrezygnowałabym z zakupu. W każdym razie, gdy już trafiają w moje małe łapki, jestem zawsze niesamowicie szczęśliwa. Są słodkie, chrupiące i naprawdę nie da się ich niczym zastąpić. Nawet moje ulubione pistacje przegrywają z kasztanami. Jeśli jeszcze ich nie próbowaliście, koniecznie kiedyś kupcie i upieczcie je w piekarniku. Mmm... Czysta rozkosz.

Tym razem jednak oparłam się chęci zjedzenia wszystkich zaraz po upieczeniu, i przygotowałam ciasto. Miodowe, a więc najlepsze po dwóch - trzech dniach, kiedy nieco zmięknie. Niesamowicie chrupiące od kasztanów i orzechów, z nieco specyficzną w smaku posypką, bo z solą i koprem włoskim. Muszę przyznać, że na początku nie byłam przekonana co do tego połączenia, ale po spróbowaniu stwierdziłam, że to dobrze, że nie zrezygnowałam. Smak jest wyjątkowy i zupełnie inny - wiem, że nie każdemu przypadnie do gustu. Ale jeśli nie boicie się nowych połączeń, dajcie mu szansę. Mnie zachwyciło, i, co zaskakujące, również C. zajadał się tym ciastem z przyjemnością. 
Oczywiście to już nie sezon na kasztany, ale zamiast świeżych, spokojnie można użyć takich z puszki. Cudownie będą chrupać.

Pomysłodawczynią była oczywiście Maggie, której geniusz w wyszukiwaniu takich pyszności niezmiennie mnie zdumiewa. Do wspólnego pieczenia dołączyła również Ania - koniecznie obejrzyjcie ich ciasta.
Przepis z BBC.

Ciasto kasztanowe Giovanniego Serretto


Składniki:
(na formę o średnicy 20 cm)
  • 225 g masła
  • 250 g miodu
  • 100 g jasnego brązowego cukru
  • 4 jajka
  • 350 g mąki pszennej
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 1 łyżeczka nasion kopru włoskiego
  • 150 g upieczonych, obranych kasztanów
dodatkowo:
Masło, miód i cukier podgrzewać w garnku na średniej mocy palnika. Gdy cukier się roztopi, gotować kilka minut, a następnie zdjąć z ognia i ostudzić.
Jajka ubić, dodać do masy maślanej, wymieszać dokładnie drewnianą łyżką.
Mąkę przesiać do miski, wymieszać z proszkiem. Zrobić po środku wgłębienie, wlać masę jajeczno-maślaną. Dokładnie, ale delikatnie wymieszać całość drewnianą łyżką. Wsypać posiekane kasztany, połączyć.

Dno formy wyłożyć papierem do pieczenia, boki nasmarować masłem. Przelać masę, wyrównać wierzch. Posypać mieszaniną posiekanych kasztanów, orzeszków piniowych i soli.

Piec w 180 st. C. przez 60-75 minut, aż do suchego patyczka.
Wystudzić.

Smacznego!


I to już ostatnia słodycz na blogu na przed Świętami. Nie było tu w tym roku za bardzo świątecznie - zabrakło piernika, makowca, góry ciasteczek i przynajmniej kilku rodzajów sernika. Nie miałam jednak do tego głowy, poza tym duńskie Święta to zupełnie inna bajka... 
Może w przyszłym roku będzie inaczej...?

środa, 18 grudnia 2013

Wyjątkowe biscotti: z żurawiną i kasztanami

To już nasze ostatnie wspólne pieczenie przed Świętami. Niedługo wszyscy całkowicie oddadzą się przedświątecznej gorączce, każdy zajmie się swoimi Świętami. Żeby pożegnać ten rok przyjemnie i słodko, umówiliśmy się na ciasteczka. I to nie byle jakie, bo z żurawiną. Te czerwone koraliki kojarzą się chyba każdemu właśnie ze Świętami, stwierdziłam więc, że to idealny pomysł. Wybrałam biscotii, takie niecodzienne: bo ze świeżą żurawiną i... Kasztanami. Wiem, że to już po sezonie, ale może jednak ktoś się skusi...? Smakują bowiem bajecznie.

Znalazłam je na blogu Galangal całe wieki temu. Od razu zainteresowały mnie niecodziennymi dodatkami: świeża żurawina i pieczone kasztany...? Jedno i drugie uwielbiam, wiedziałam więc, że te ciasteczka podbiją moje podniebienie. W końcu, po latach (dosłownie!) udało mi się zebrać w kuchni dwa niezbędne produkty, i od razu przystąpiłam do działania.
Ewa napisała, że kasztany można zamienić na orzechy. Oczywiście, można. Żurawinę świeżą można zastąpić suszoną, i gwarantuję, że też będzie pysznie. Tylko że to już będą zupełnie inne ciasteczka! Tutaj kwaśna żurawina przeplata się ze słodkawymi kasztanami, a całość zamknięta jest w cudownie chrupkim, pachnącym pomarańczą herbatniku. Te biscotti są zupełnie wyjątkowe, mnie oczarowały. Nie dotrwały nawet do dzisiaj, ale to akurat mnie nie zdziwiło.

Ilość składników zmniejszyłam o połowę, zachowując jednak oryginalną ilość bakalii i skórki pomarańczowej. Dzięki temu moje ciasteczka są cudownie aromatyczne i pełne pyszności. Oj, nie można się im oprzeć...

Ciasteczkom z żurawiną nie potrafiła się oprzeć również Mirabelka.

Biscotti ze świeżą żurawiną i pieczonymi kasztanami


Składniki:
(na 18-20 sztuk)
  • 2 jajka
  • 150 g cukru
  • 250 g mąki pszennej
  • 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 1/4 łyżeczki sody
  • 1/4 łyżeczki soli
  • skórka otarta z 1 pomarańczy
  • 115 g upieczonych, obranych kasztanów
  • 100 g świeżej żurawiny
Jajka z cukrem ubić na puszystą, jasną masę. Mąkę przesiać, wymieszać z proszkiem, sodą i skórką pomarańczową. Partiami dodawać do masy jajecznej, miksując na najniższych obrotach.
Kasztany niezbyt drobno posiekać. Razem z żurawiną dodać do masy, dokładnie wymieszać.

Uformować z ciasta wałeczek 28x5 cm, spłaszczyć. Zawinąć w folię spożywczą, schłodzić w lodówce przez 40-60 minut.

Wyjąć ciasto z lodówki, ułożyć na blasze wyłożonej papierem do pieczenia.

Piec w 200 st. C. przez 25 minut.
Ostudzić przez 30 minut.

Przestudzone ciasto pokroić ostrym nożem z piłką na plastry grubości 1-1,5 cm. Ułożyć płasko na blasze wyłożonej papierem do pieczenia.

Piec w 170 st. C. przez 25-30 minut, w połowie pieczenia obracając na drugą stronę.
Ostudzić na kratce.

Smacznego!

Oczywiście w styczniu będziemy nadal razem pichcić - i to jest jedna z tych rzeczy, na które czekam bardzo niecierpliwie.

piątek, 29 listopada 2013

Ekskluzywna focaccia: z kasztanami i czerwonym winem

Uwielbiam kasztany. 
Ogólnie zauważyłam u siebie tendencję do darzenia uczuciem wszelkich wyjątkowo sezonowych produktów. Rabarbar, świeża żurawina, dynia czy właśnie kasztany są na mojej osobistej top liście pyszności. Nie do kupienia poza sezonem, a jeśli nawet gdzieś się znajdą, niewarte są choćby śladu uwagi. Dlatego przez ten krótki czas, kiedy są dostępne, staram się z nich korzystać, jak tylko mogę. Tym razem C. zaopatrzył mnie w dwa duże woreczki kasztanów, i pełna zapału i energii postanowiłam - nie skończą wszystkie po prostu upieczone w naszych brzuchach, tudzież w najpyszniejszej kasztanowej zupie. Tym razem wrzucę je do ciast, ciasteczek i... Chleba. Tak jakby.

Focaccia to rodzaj włoskiego, płaskiego chlebka. Może być bardzo cieniutki i chrupiący, lub grubszy i mięciutki - i właśnie tę wersję preferuję. Uwielbiam wszelakie wariacje na temat: rozmaryn i oliwki, czerwona cebula czy też pomidorki koktajlowe - nie potrafię się jej oprzeć. Świetnie nadaje się na piknik, ale też jako zakąska do zupy. Albo ot tak, pogryzana zamiast podwieczorku...
Na blogu Zakamarki mojej kuchni znalazłam jakiś czas temu focaccię zupełnie wyjątkową, bo nie dość, że z dodatkiem czerwonego wina, to jeszcze z kasztanami! Oj, wiedziałam, że muszę taką zrobić. 
Wyszła bajeczna. Pełna chrupiących kasztanów i orzechów, z dodatkiem wina, które nie jest wyczuwalne w smaku, ale nadaje jej specyficzny kolor i sprawia, że staje się towarem nieco ekskluzywnym. Bo kto to słyszał, żeby na śniadanie jeść pieczywo z dodatkiem wina...?

Jeśli nie macie kasztanów, włoskie orzechy wystarczą. Jednak jeśli macie możliwość zakupienia kasztanów jadalnych, bardzo je polecam - ich słodkawy smak wspaniale komponuje się z pozostałymi składnikami i sprawia, że ta focaccia nabiera naprawdę wyjątkowego charakteru.

Focaccia z kasztanami, orzechami i czerwonym winem


Składniki:
(na 1 sztukę)
  • 350 g mąki pszennej
  • 2 łyżki oliwy z orzechów włoskich
  • 180 ml letniej wody
  • 50 ml czerwonego wina
  • 10 g świeżych drożdży
  • 1 łyżeczka soli
  • 30 g orzechów włoskich
dodatkowo:
Drożdże wymieszać z 2 łyżkami wody, resztę wody wymieszać z olejem i winem.
Mąkę przesiać do dużej miski, wymieszać z solą. Wlać drożdże i wodę z winem, zagnieść gładkie ciasto (może się lekko lepić). Wsypać niezbyt drobno posiekane orzechy, połączyć. Odsatwić do wyrośnięcia na 1 godzinę.

Po tym czasie uformować z ciasta okrągłą grubości 0,5-1 cm. Na wierzchu ułożyć pozostałe orzechy i z grubsza posiekane kasztany. 
Odstawić do wyrośnięcia na 30-40 minut.

Wyrośniętą focaccię skropić połową oliwy.

Piec w 180 st. C. przez 25-30 minut. 
Wyjąć z piekarnika, skropić pozostałą oliwą, ostudzić na kratce.

Smacznego!

Będę teraz pracować nad moimi zdolnościami manualnymi. Kupiłam kolorowe paski papieru, i będę robić świąteczne gwiazdki, czego nauczyła mnie rok temu siostra C. Hmm... Bardzo ciekawa jestem, co z tego będzie...

piątek, 19 października 2012

Jedliście kiedyś kasztany?

Mi się zdarzyło. Takie pieczone w specjalnym, małym piecyku. Parzyły palce, kiedy gorące obierałam je ze skórki. Smak mnie zaskoczył - niby nic wielkiego, ale jednak mają coś w sobie. Coś, co sprawia, że sięga się po następny i następny, aż w miseczce zostaną już tylko łupinki. 
To było ładnych parę lat temu. Od tamtego czasu nie miałam okazji znów ich spróbować. Aż we wtorek, spacerując z C. i Ptysią, zaczęliśmy zbierać kasztany. Tych oczywiście się nie je (tylko specjalna odmiana nadaje się do spożycia), jednak C. zaczął mówić o pysznej zupie z kasztanów, którą przygotowują u nas w hotelu. Hmm... Następnego dnia czekając, aż mój Mężczyzna skończy pracę, udałam się na poszukiwanie. Tak naprawdę dobrze wiedziałam, gdzie idę - tutaj znam tylko jedne miejsce, gdzie można kupić kasztany. Mały, niepozorny sklepik, gdzie mają wszystko zawsze cudownie świeże, warzywa pachną oszałamiająco, a tym razem zobaczyłam też wyjątkowo dorodne dynie (zbyt dorodne, żebym miała je dźwigać taki kawał). Nie zawiodłam się - kasztany też były. Kupiłam kilka garści, okazało się, że akurat na zupę.

Gotował C., ja tylko podpatrywałam i pomagałam obierać kasztany. Zupa wyszła pyszna - bardzo kremowa, a smaku kasztanów nie zakłócają zbędne dodatki. Kurczak i pieczarki sprawiają, że jest jeszcze bardziej treściwa.
Tak naprawdę gotując ją, musicie sami sprawdzić, jaka gęstość, proporcje bulionu i kremówki będą dla Was najodpowiedniejsze. Dla mnie te są idealne - krem jest gęsty, ale nie zapychająco-mdlący. A smak? Powala. Przynajmniej mnie.
Już planujemy kolejne podejście - tym razem może mniej kasztanowe w swej kasztanowości, za to z jakimś oryginalnym twistem.

Zupa krem z kasztanów


Składniki:
(na 4 porcje)
  • 700 g kasztanów jadalnych
  • 1,5 litra bulionu warzywnego
  • 500 ml śmietany kremówki (38%)
  • sól
  • pieprz
dodatkowo:
  • 400 g piersi z kurczaka
  • 400 g pieczarek
  • sól
  • pieprz
Kasztany nakroić na krzyż, wrzucić do wrzącej wody i gotować 30 minut. Odcedzić i gorące obrać. Zalać bulionem, gotować, aż zmiękną. Zmiksować na gładką masę. Wlać kremówkę, gotować, aż do osiągnięcia pożądanej konsystencji. Doprawić solą i pieprzem do smaku.

Kurczaka pokroić w nieduże kawałki, usmażyć przyprawionego solą i pieprzem.
Pieczarki pokroić w dość grube plastry, usmażyć z solą i pieprzem.

Zupę podawać ciepłą z dodatkiem kurczaka i pieczarek.

Smacznego!

Dzisiaj zjadłam na obiad resztę, która się uchowała w lodówce. Mmm... Pyszności. Szczególnie w taką pogodę - jest szaro, pochmurno, co kilkanaście minut rozlega się głośny stukot kropel o szyby. Mimo to nie jest zimno, i gdyby nie ta obezwładniająca szarość i lęk przed zmoknięciem, wybrałabym się z Ptysią na dłuższy spacer.
A ponieważ od czasu serniczków (ach, jakie to dobre było!) nie mieliśmy nic słodkiego, zastanawiam się, czym uprzyjemnić nam weekend.