Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Małe danka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Małe danka. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 7 lutego 2017

Kanelbullar – szwedzkie bułeczki cynamonowe i cienie prowadzenia DT


Ostatnio pisałam jak trudnym elementem tymczasowania kotów jest decyzja, czy potencjalny dom stały jest tym doskonałym, który zaopiekuje się nowym członkiem rodziny najlepiej jak się da i czy będzie to opieka odpowiedzialna aż do końca. Wierzę w swoją intuicję, czasem ufam intuicji koleżanki, która jest dużo bardziej doświadczona w tej materii. Na szczęście większość wybranych przez nas domów okazuje się tymi właściwymi. Niestety czasem coś „zawodzi” :( Zawsze jest to dramat kota, niezależnie od jego usposobienia zwierzak cierpi, zupełnie nie rozumie dlaczego z ciepłego domu trafia znów w miejsce w którym nie ma swojego Człowieka, nie ma ciepłego łóżka i miłości (związujemy się z naszymi podopiecznymi, ale aby pozostać przy zdrowych zmysłach staramy się nie zakochiwać w nich bez pamięci). Kiedy taka sytuacja przytrafia się kotu, który jest szczególnie wrażliwy o delikatnej konstrukcji psychicznej serce po prostu pęka.
Tak właśnie stało się w poprzednią sobotę. Niemal bez słowa wrócił do mnie cudowny, niezwykle delikatny i kochany kot. 



Caracal po powrocie do mnie nie jadł dwa dni, siedział pod drzwiami licząc na powrót swojej „pani”, nie mruczał i nie bawił się. Serce mi pękało jak widziałam cierpienie tego wielkiego kota o złotym sercu. Nie wiem ile łez wylałam, ale wierzę, że teraz trafi w końcu na ten najlepszy z możliwych dom i nigdy już nie będzie musiał przechodzić przez rozpacz i rozczarowanie ludzkim gatunkiem.
W takich chwilach zastanawiam się czy nadaję do tej działalności, ale kiedy pomyślę o tych innych szczęśliwie wyadoptowanych podopiecznych  wiem, że mimo wszystko bilans jest na plus.


Na pocieszenie upiekłam szwedzkie bułeczki cynamonowe z tego przepisu.
Uwielbiam cynamon, kocham kardamon, żyć bez ciasta drożdżowego nie potrafię. Zatem bułeczki te jako pocieszacz sprawdziły się doskonale. Poszukałam w internecie jak zawija się takie bułeczki. Jest sporo filmików dokładnie obrazujących ten proces. Moje nie wyszły idealnie, ale zawsze mówię, że ja manualnie sprawna nie jestem i nigdy nie osiągnę sprawności takiej, która pozwoliłaby mi tworzyć dania nie tylko smaczne ale i piękne. Pocieszam się zawsze, że smak jednak jest priorytetem.





 Bułeczki upiekłam wieczorem i kilka zostało na następny dzień. Były równie pyszne. Aby nie utyć zbyt mocno podzieliłam się bułeczkami z koleżankami z pracy - to był miły akcent w poniedziałkowy poranek.

Na razie tymczasowanie zawieszone na kołku, Caracal na razie trafił do innego wspaniałego DT, walizki spakowane, jeszcze tylko na trochę jutro do pracy i fruu na zasłużone i mocno wyczekiwane zimowe wakacje. Mam nadzieję, że wrażeń będzie moc i będę mogła się nimi z Wami podzielić. 
Do zobaczenia w marcu!

poniedziałek, 30 stycznia 2017

Krupnik z boczniakami - ZnP*


To nie jest tak, że przestałam eksperymentować w kuchni, że nie przygotowuję żadnych nowych i interesujących potraw. Problem tkwi w dokumentacji tego co „kuchnia wydaje”. Albo gotuję i jemy to wszystko w biegu i nie ma czasu na stylizację i fotografowanie, albo jest ciemno a ja najbardziej ze wszystkiego nienawidzę fotografować w sztucznym oświetleniu, albo po prostu brakuje sił. Tym razem zmobilizowałam się. Może dlatego, że za kilka dni rozpocznie się moja kolejna przygoda w południowo – wschodniej Azji i myśl, że jak wrócę to już będzie prawie wiosna :)
Dziś zupa może nie specjalnie oryginalna czy odkrywcza, ale smaczna i stanowiąca miłą odmianę od klasyki. Boczniaki mają wspaniałą jędrną konsystencję, lekko orzechowy smak. Są ciekawą alternatywą dla suszonych grzybów leśnych, które w klasycznym krupniku mają swoje poczesne miejsce.
I znów to napiszę – kocham krupnik ugotowany dnia poprzedniego a w dzień serwowania jedynie odgrzewany. To zupa jak bigos kochająca odgrzewanie.



Krupnik z boczniakami

1 -2 marchewki
kawałek selera
1 pietruszka
¾ szklanki kaszy jęczmiennej
200 g boczniaków
1 -2 listki laurowe
3 ziarna ziela angielskiego
1 łyżka masła/ oleju
bulion mięsny/ warzywny
sól, pieprz
natka do podania

Przygotowanie zupy zaczynamy od bulionu mięsnego/warzywnego (krupnik jest jedną z nielicznych zup, które zdecydowanie lepiej smakuje na bulionie mięsnym), jeśli mamy gotowy od razu zaczynamy gotować krupnik. Do buliony wrzucić obrane i pokrojone w kostkę lub utarte na dużych oczkach tarki warzywa, listki laurowe i ziele angielskie. Warzywa gotować aż lekko zmiękną. Dodać wypłukaną kaszę jęczmienną i całość na małym ogniu gotować do miękkości. Pod koniec gotowania przygotować boczniaki. Umyć je delikatnie, pokroić w paseczki, na patelni rozgrzać tłuszcz i przesmażyć grzyby. Boczniaki dodać do zupy, całość gotować jeszcze przez 10 minut.
Zupę można podawać od razu, jednak zdecydowanie lepiej smakuje następnego dnia po odgrzaniu. Krupnik serwujemy z natką pietruszki.
Smacznego!!!



Niezwykle się cieszę na nasz zbliżający się wyjazd, na ferię barw, smaków i aromatów. Na razie cieszę się naszymi rodzimymi smakami, ale nie mogę się doczekać orientalnych dań jedzonych każdego dnia.



Mam nadzieje, że to już ostatnie ostatnie moje podrygi z zimowymi zupami. Tak wiem, do wiosny jeszcze daleko, ale ja się łudzę i bardzo czekam na nią :) 

poniedziałek, 14 listopada 2016

Zarzutka – ZnP*


Fora kulinarne i wymiana doświadczeń kuchennych owocują w nowymi odkryciami. W moim domu nie tylko, nie jadało się zarzutki, ale nawet nikt chyba nie miał świadomości istnienia takiej zupy. Kapusta kiszona służyła do gotowania  kapuśniaku znana też z wizyt na Podhalu kwaśnica, jednak zarzutka vel zarzucajka to dla mnie coś nowego.
Zupa jest pyszna, pożywna i spokojnie może służyć za obiad lub pożywną kolację.
Zupa może nie jest dietetyczna, ale aby nie była zbyt ciężka gotujemy ją na wodzie a nie na wywarze mięsnym. O ostatecznym smaku zupy decyduje zasmażka z której nie można zrezygnować. Zapewniam jednak, że jedzona od czasu do czasu taka bardziej treściwa zupa nikomu nie zaszkodzi.



Zarzutka

2 marchewki
1 pietruszka
kawałek selera
2 ziemniaki
spora garść kapusty kiszonej
1 cebula
kawałek słoniny na skwarki
liść laurowy, ziele angielskie, ziarenka pieprzu
sól
1 łyżka mąki

Pokrojone w kostkę: marchew, pietruszkę i seler gotujemy w wodzie z przyprawami prawie do miękkości, następnie dodajemy pokrojone w kostkę ziemniaki. Kiedy te są już prawie miękkie wrzucamy do zupy kapustę kiszoną przesiekaną wcześniej aby nie było w  zupie długich nitek kapusty. Gotujemy na małym ogniu aż kapusta stanie się miękka.
Słoninę kroimy w kosteczkę, wytapiamy z niej tłuszcz i robimy skwarki. Dwie łyżki tłuszczu odlewamy na patelnię. Na nim zezłocić cebulkę posiekaną w kosteczkę a następnie robimy na tym jasną zasmażkę, którą po rozrobieniu dodajemy do zupy. Całość chwilę gotujemy a na koniec całość okraszamy skwarkami i doprawiamy sola i pieprzem mielonym.

Smacznego!!!


Nadal szukam kolejnych smaków. Zupy to moja miłość i pewnie jeszcze wiele znajdzie się na blogu. 

czwartek, 25 sierpnia 2016

Mini bułeczki z wiśniami


Jagodzianki to moje ulubione drożdżówki, ale te z wiśniami wcale im nie ustępują a nawet są równie dobre.
Na straganach wiśnie jeszcze są dostępne, więc polecam upieczenie bułeczek z tymi wspaniałymi owocami.



Mini bułeczki z wiśniami

½ kg mąki
15 dag cukru
10 dag masła
1 jajko
¼ l letniego mleka
2 dag świeżych drożdży
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
wydrylowane wiśnie
cukier puder do posypania bułeczek

Z podanych składników zagnieść ciasto drożdżowe tak jak tutaj czy tutaj. Pozostawić aż podwoi objętość.
Wyrośnięte ciasto wyłożyć na stolnicę. Rozwałkować na około 1 cm grubości. Szklanką wycinać krążki. Na każdym krążku ułożyć kilka sztuk wiśni i zakleić bułeczkę bardzo dokładnie. Bułeczki układać do ponownego wyrośnięcia sklejeniem do dołu.
Wyrośnięte bułeczki wstawić do pieca nagrzanego do 180 stopni, piec przez około 15 minut (czas pieczenia zależy od wielkości bułeczek).
Jeszcze ciepłe posypać cukrem pudrem.

Smacznego!!!



Z tej porcji wyszło mi ponad 20 malutkich bułeczek, które znikały w zawrotnym tempie. 

poniedziałek, 11 lipca 2016

Zupa pomidorowa z zieloną soczewicą - ZnP*


Lato w tym roku zapowiada się na typowe dla naszego klimatu. Słoneczne i upalne dni poprzeplatane są tymi z niebem pełnym chmur i temperaturą zachęcającą do zjedzenia czegoś rozgrzewającego. Lubię upały i gorąc, ale mój ogród zdecydowanie woli obecny stan rzeczy. No i rachunki za wodę w tym roku będą niższe – nie muszę całymi dniami podlewać ogrodu aby utrzymać go przy życiu.
Zupa z przepisu Annie Bell (pominęłam z Jej przepisu szafran, ale myślę, że i bez niego zupa jest pyszna) doskonale wpisuje się w tegoroczne lato.



Zupa pomidorowa z zieloną soczewicą

2 cebule
2 marchewki
2 łodygi selera naciowego (u mnie łodygi młodego selera)
1 czubata łyżeczka średnio ostrej posiekanej papryczki chili
4 ząbki posiekanego czosnku
1 ½ kg dojrzałych pomidorów
100 g zielonej soczewicy
1 łyżeczka cukru
sól
pęczek natki pietruszki
olej do smażenia
W dużym rondlu rozgrzać kilka łyżek oleju, wrzucić pokrojone w kostkę cebulę, marchewki, chili i seler naciowy. Smażyć przez około 10 – 15 minut od czasu do czasu mieszając. Warzywa powinny zmięknąć i lekko się zrumienić. W połowie smażenia dodać czosnek. Do warzyw w rondlu dodać pomidory (pozbawione skórek i gniazd nasiennych) pokrojone w kostkę, soczewicę, cukier i około ½ l wody. Doprowadzić do wrzenia. Przykryć i całość gotować na małym ogniu przez około 35 minut aż soczewica będzie miękka. Posolić do smaku, dodać połowę posiekanej natki pietruszki. Zupę serwować w ogrzanych miseczkach skropioną oliwą i posypaną natką pietruszki.
Smacznego!!!




W kuchni ostatnio niewiele ciekawego się działo, a to za sprawą pracy, Maleństwa i masy obowiązków fundacyjnych. Teraz mam nadzieję to nadrobić. Tym bardziej, że skrzydła mi urosły z dumy, gdyż moje Dziecię zakończyło pewien etap swojego życia z sukcesem i podobnie jak Jego rodzice może przed nazwiskiem wpisywać dodatkowe 6 literek i kropeczki J

czwartek, 16 czerwca 2016

Smażony makaron sobą z kurczakiem, papryką i zielonym groszkiem


Słomianą wdową zostałam na kilka dni, nawet Maleństwo na urlop wybyło (żeby było śmieszniej obaj wybyli w to samo miejsce, niezależnie od siebie) więc nie było dla kogo gotować. Raz czy dwa zjadłam na mieście, ale szybko zatęskniłam za domowym jedzeniem, ale lenistwo swoje zrobiło również. Stanie przy garach dla siebie nie kusi, ale kwadrans wystarczył, aby na talerzu zagościł pyszny obiad.



Smażony makaron sobą z kurczakiem, papryką i zielonym groszkiem

1 pęczek makaronu sobą
1 nieduża pojedyncza pierś z kurczaka
1 łyżka utartego świeżego imbiru
1 papryczka chili
2 ząbki czosnku
1 cebula
½ szklanki wyłuskanego świeżego młodego zielonego groszku
kawałek czerwonej papryki
2 łyżki sosu sojowego i tyle samo sosu rybnego
1 łyżeczka brązowego cukru
olej do smażenia

Kurczaka pokroić w niewielką kostkę. Cebulę obrać i pokroić w piórka, czosnek zmiażdżyć a chili posiekać. Paprykę pokroić w paseczki. Makaron sobą ugotować zgodnie z instrukcją na opakowaniu. W woku rozgrzać kilka łyżek oleju, wrzucić imbir i chili, następnie dodać kurczaka i go obsmażyć. Kiedy kurczak się zrumieni dodać warzywa. Smażyć kilka minut aż zmiękną. Na koniec dodać sos sojowy, rybny i cukier. Chwilę smażyć a na końcu dodać makaron. Całość wymieszać, chwilę smażyć a następnie podawać gorące.
Smacznego!!!


Niezwykle trudne jest życie blogera kulinarnego posiadającego koty ;) 



Na szczęście udało mi się obiad uratować i sama go zjadłam a Geiger zjadł swoją puszeczkę.

sobota, 28 maja 2016

Gołąbki z kaszą i ziemniakami


Gołąbki to moje ukochane danie. Kiedyś znałam jedynie wersję klasyczną z mięsem i ryżem. Kilka lat temu szukałam pomysłu na przyjęcie z typowo polskimi daniami, ale bezmięsnymi wpadłam na przepis (http://www.mniammniam.com/GOLABKI_Z_ZIEMNIAKOW_I_KASZY-10531p.html)  na gołąbki z kaszą i ziemniakami. Okazało się, że taka wersja gołąbków wcale nie jest gorsza od tej klasycznej, może stanowić doskonałe urozmaicenie domowego menu.  Tak jak jadamy pierogi z różnymi farszami, tak polecam eksperymenty z farszami gołąbków.
Najbardziej smakują mi z kapustą włoską ale równie dobrze można wykorzystać do nich młodą kapustę, która już na dobre zagościła na straganach.



Gołąbki z kaszą i ziemniakami

1 główka kapusty (u mnie włoska)
3 szklanki ziemniaków utartych na drobnych oczkach
1 szklanka kaszy gryczanej
20 – 30 dag pieczarek
kilka suszonych grzybów
1 -2 cebule
tłuszcz do smażenia
sól, pieprz
ok. 1 l bulionu

Przygotować liście kapusty – w przypadku kapusty włoskiej łatwo rozdzielić ją na liście i te sparzyć aby były na tyle miękkie aby zawijać w nich farsz.
Wymieszać ze sobą starte ziemniaki, suchą kaszę i przesmażone na tłuszczu grzyby (suszone najpierw trzeba namoczyć i ugotować) i cebulę. Farsz doprawić solą i pieprzem, a gotowy zawijać dość luźno w liście kapusty. Gotowe gołąbki niezbyt ciasno (pęcznieją podczas gotowania) w rondlu wyłożonym liśćmi kapusty. Całość zalać bulionem, przykryć liśćmi kapusty i wstawić do piekarnika nagrzanego do 170 stopni na około 1 – 1 ½ h.
Podawać gorące z sosem grzybowym. Sos można przygotować na bazie wywaru z gotowania suszonych grzybów i kilku odłożonych ugotowanych grzybów.
Smacznego!!!


 Kocie towarzystwo żyje, Geiger rośnie jak na drożdżach i opanowuje kolejne, dotąd niedostępne dla Niego, miejsca w domu. Nie ma już szafy, regału czy stołu na którym by Go nie było. Kocha siedzieć w zlewie i taplać się w wodzie. Celowo zostawiam mu tam miskę z wodą. Dzięki temu mniej kąpie się w misce z woda do picia dla kotów, która stoi na podłodze. Kiedy uskuteczniał takie kąpiele mocno cierpiała drewniana podłoga :) 







 Jak widać stateczna Cioteczka Bunia nie przepuści okazji zabawy, nawet jeśli jest to zabawa w towarzystwie Geigera 

środa, 18 maja 2016

Łazanki z włoska kapustą


To chyba moja ulubiona wersja łazanek.
Robi się je błyskawicznie i bardzo smaczne są praktycznie od momentu połączenia składników. Łazanki z kapustą kiszoną i grzybami lepsze są moim zdaniem dopiero odgrzewane drugiego dnia, kiedy smaki się połączą.
Czyli na szybki i awaryjny obiad przepis jak znalazł.



Łazanki z włoską kapustą

500 g makaronu łazanki
ćwiartka średniej kapusty włoskiej
200 g boczku wędzonego
1 cebula
sól, pieprz
olej

Cebulę obrać, pokroić w kostkę. Boczek pokroić w kostkę. Kapustę obrać z zewnętrznych liści, wyciąć głąb, pokroić w kostkę porównywalnej wielkości do łazanek (może być ciut większa).
W dużym garnku nastawić osoloną wodę na gotowanie makaronu. W tym samym czasie na dużej patelni rozgrzać kilka łyżek oleju, zeszklić na nim cebulę, następnie dodać boczek, a gdy ten się zrumieni wrzucić kapustę. Całość smażyć aż kapusta zmięknie. Dodać około ¼ szklanki wody, całość posolić, przykryć i dusić przez około 10 minut. Woda powinna odparować a kapusta stracić swą surowość. W między czasie ugotować łazanki, odcedzić. Wymieszać makaron z kapustą, doprawić solą i pieprzem. Pieprzu powinno być sporo, aby smak całości podkręcić.
Smacznego!!!






Łazanki w tej wersji, mimo, że są pyszne od razu, nie tracą na smaku następnego dnia. Odgrzewane są równie dobre. 

środa, 11 maja 2016

Ostateczne pożegnanie zimy - potrawka z dyni, soczewicy i jarmużu

Sporo mam zaległych postów do zamieszczenia, pora nadrobić zaległości. Życie pędzi w szalonym tempie, wiosna wreszcie zachwyca kolorami, zapachami i smakami. Ale jeśli ktoś ma jeszcze jakąś dynię to danie polecam. 
Moja ostatnia dynia samotnie leżała w chłodzie i aż prosiła się o wykorzystanie. Ostatnie liście jarmużu zieleniły się w ogrodzie i również wymagały wykorzystania aby miejsce na grządce przygotować pod nowe uprawy. A tymianek już wiosennie się zazielenił i poprosił o pierwsze w tym sezonie zastosowanie.
Tak powstało danie pełne smaku i wspaniale sycące. 



Potrawka z dyni i soczewicy z dodatkiem jarmużu

ok. 0,6 kg dyni piżmowej pokrojonej w sporą kostkę
¾ szklanki czerwonej soczewicy
solidna garść pokrojonego w paski jarmużu
2 cebule
1 ząbek czosnku
2 liście laurowe
mały pęczek świeżego tymianku
ok. 1l bulionu warzywnego
2 łyżki octu balsamicznego
olej
sól, pieprz

ewentualnie: natka pietruszki, śmietana do podania

W dużym rondlu rozgrzać kilka łyżek oleju, dodać posiekaną cebulę i chwilę smażyć, aż cebula się zeszkli. Dodać tymianek, liście laurowe a po kolejnej chwili rozgnieciony czosnek. Kiedy całość ładnie zacznie pachnieć dodać soczewicę, 2/3 bulionu, doprowadzić do wrzenia a następnie dusić na małym ogniu przez około 10 minut. Soczewica powinna być na wpół miękka. Kiedy tak się stanie należy dodać dynię pokrojoną w kostkę, dodać resztę bulionu i całość dusić do miękkości składników. Tuż przed końcem gotowania wrzucić jarmuż, całość wymieszać i gotować jeszcze przez około 3 – 5 minut. Danie doprawić solą i pieprzem. Podawać gorącą z chlebem albo z ryżem i ewentualnie z łyżką kwaśnej śmietany.
Smacznego!!!



 Koty szaleją, Geiger rośnie a z wiekiem szaleństwo kota również. Niezwykle rzadko ma chwile kiedy "pada mu zasilanie" i można zrobić jakieś zdjęcie, które nie jest tylko pamiątką po kawałku ogona albo kłębiącej się rudej masy 



Trawki dla kotów już nie mamy i siać nie będziemy


Miejsc zakazanych brak, kotecek jest wszędzie gdzie da radę wejść


Padłam z zazdrości, że to nie ja stałam się kocią kanapą






Oj, mam kłopty, straszne kłopoty, ale nie chciałem zwalić doniczki i załatwić dywanu....


poniedziałek, 25 stycznia 2016

Wiejska zupa dyniowa - ZnP*


Zupy, zupy i jeszcze raz zupy.
To one królują na zimowym stole.
Bez nich mój dom wydaje się być nieprzyjazny, zwłaszcza zimą. Zaraz po przyjściu do domu można szybko nie tylko zaspokoić głód ale przede wszystkim rozgrzać się od środka za pomocą tego niezwykle atrakcyjnego dania.
Mój zachwyt budzi również to, że nie ma skończonej liczby przepisów na zupy, można tworzyć nowe smaki, kolejne wersje i wariacje. Tak jak w tym przypadku.
Dynia = Zupa.
To równanie wydaje się być oczywiste, ale jaka zupa to już zależy wyłącznie od naszej wyobraźni i zawartości lodówki i spiżarki. Tym razem zapraszam na wiejską wersję zupy dyniowej.


Wiejska zupa dyniowa


ok. 1 kg dyni (najlepiej piżmowej)
150 g surowego boczku wędzonego
1 por
2 łyżki masła
150 ml białego wina
1 ½ l bulionu
sól, pieprz

grzanki i ewentualnie kwaśna śmietana do podania

Dynię obrać i pokroić w kostkę. Boczek pokroić w kostkę, pory pokroić w półplasterki (tylko białą i jasnozieloną część). W rondlu rozgrzać masło, wrzucić na nie boczek i smażyć aż się zrumieni. Następnie dodać por i mieszając smażyć aż zmięknie. Na końcu dorzucić kostki dyni. Całość smażyć przez około 5 minut, mieszając. Na koniec wlać wino, gotować aż wino w większości wyparuje. Do rondla dodać bulion, całość gotować przez około 15 minut aż dynia będzie miękka. Całość doprawić solą i pieprzem. Zupę zgnieść tłuczkiem do ziemniaków, nie ma być gładka, ma zachować wiejski charakter.
Podawać gorąca z grzankami i ewentualnie kleksem śmietany.
Smacznego!!!



W swojej porcji pominęłam dodatek śmietany i zupa nic nie straciła na Samku, ale to kwestia gustu.


Nadal czekamy na wyniki Buni, coraz niecierpliwiej, tym bardziej, że za kilka dni lecimy na zimowe wakacje i nie będę mogła z wynikami podejść do weterynarza aby je zinterpretował. Powoli mentalnie przestawiam się na tryb podróżny, jednak trudno mi właśnie ze względu na Bunię. Bardzo bym chciała z pozałatwianymi i pozamykanymi sprawami rozpocząć zimowe ładowanie akumulatorów. 
Równocześnie zamykam wszystkie sprawy, aby nic nie mąciło radości podróży i odkrywania kolejnego zakątka i szukania inspiracji kulinarnych. Tych ostatnich mam nadzieję nie zabraknie. 

W. już szykuje swoje rzeczy na wyjazd. Poprasował spodnie, ba te spodnie zostały wyprasowane podwójnie - żelazkiem i koteczkiem :) 


poniedziałek, 18 stycznia 2016

Flaczki z boczniaków - ZnP*


Do tej pory szerokim łukiem omijałam przepisy na potrawy mające udawać inne. 
Wydawało mi się to bezsensowne. 
Skoro mamy ochotę na flaki to ugotujmy flaki a nie udajmy, że coś nimi jest. 
Nadal mam takie przekonanie, ale w tym wypadku się złamałam. Kupiłam piękne boczniaki i miałam wielką ochotę na jakieś pyszne i sycące danie z tych grzybów. Szukałam w necie i co i rusz trafiałam na przepisy na flaczki z boczniaków. Początkowo nawet do nich nie zaglądałam, ale w końcu otworzyłam jeden, potem drugi i abstrahując od nazwy dania stwierdziłam, że może być ono smaczne. Może post powinnam zatytułować po prostu zupa z boczniaków, ale faktycznie smak przypomina flaczki więc pozostanę przy powszechnie obowiązującej nazwie tej zupy.
Przepis jest moją kompilacją kilku znalezionych w necie.


Flaczki z boczniaków


400 g boczniaków
1 spora marchewka
1 pietruszka
kawałek selera
kawałek pora
1 cebula
2 ząbki czosnku
1 ½ l bulionu warzywnego
2 liście laurowe
1 łyżeczka pieprzu ziołowego
1 ½ łyżeczki mielonego imbiru
¼ - ½ łyżeczki mielonej gałki muszkatołowej
1 łyżeczka słodkiej papryki
1 ½ łyżki majeranku
czarny pieprz
sos sojowy
sól

Warzywa umyć i obrać. Boczniaki wypłukać (szybko aby grzyby nie nasiąkły wodą), osuszyć i pokroić w paseczki. Warzywa korzeniowe zetrzeć na tarce na grubych oczkach. Pora pokroić w półplasterki, cebulę w kosteczkę. W dużym rondlu rozgrzać olej, zeszklić cebulę, dodać zgniecione ząbki czosnku, pora i pozostałe warzywa. Smażyć mieszając aż zmiękną. Dodać przyprawy i jeszcze chwilkę smażyć. Dodać bulion całość zagotować i na małym ogniu gotować jeszcze przez około 20 minut aż wszystkie składniki będą miękkie, ale nie rozgotowane. Doprawić ostatecznie solą, pieprzem i odrobiną sosu sojowego.
Podawać gorące danie z kawałkiem chleba.
Smacznego!!!



Zupę można zagęścić zasmażką, ale nie jest to konieczne, moja pozostała klarowna i niezagęszczona. 
Maleństwo flaków nie jada, ale ta zupa została przez Niego zjedzona bez problemu i mimo, iż mówił, że przypomina flaczki smak jest dobry.
Chętnie znów ugotuję i zjem miseczkę boczniakowych flaczków.


piątek, 15 stycznia 2016

Samosa


Od kilku lat zabierałam się za zrobienie samosów. Zabierałam się i zabierałam i nic z tego nie wychodziło. Ciągle wynajdowałam preteksty aby jednak nie odważyć się na takie wyzwanie. Na szczęście wreszcie się odważyłam i jak w wielu innych przypadkach okazało się, że nie było się czego bać, bo danie jest szybkie i proste do zrobienia.
Zanim jednak się odważyłam spędziłam sporo czasu na youtube oglądając liczne filmiki z przygotowaniem samosów. Bardzo mi to pomogło. Wszystko poszło sprawnie choć wizualnie moje samosy mogłyby być bardziej wyględne, ale najważniejszy dla mnie jest smak a ten był doskonały. Nieskromnie powiem, że dużo lepsze niż niejedne jedzone w wegańskich czy wegetariańskich jadłodajniach. Ale to wynika z bardzo zdecydowanego doprawienia farszu.


Samosa


ciasto:
250 g mąki
60 g oleju
1 łyżeczka soli
6 – 7 łyżek wody

farsz:
3 – 4 ugotowane ziemniaki
1 cebula
50 g zielonego groszku
1 papryczka chilli
1 łyżka utartego świeżego imbiru
1 łyżeczka ziaren kuminu
1 łyżeczka kolendry mielonej
1 łyżeczka garam masala
1 łyżeczka kurkumy
sok z 1 małej limonki
sól, pieprz
olej do smażenia

do podania:
jogurt grecki wymieszany ze zgniecionym czosnkiem, posiekaną kolendrą, doprawiony solą i pieprzem
chutney

W misce wymieszać mąkę z solą, dodać olej i tak długo rozcierać palcami składniki aż cały olej wchłonie się w mąkę, a cała mąka zostanie natłuszczona olejem. Dopiero wtedy dodajemy wodę (stopniowo) i wyrabiamy ciasto – ma być elastyczne. Tak przygotowane ciasto przykryć wilgotną ściereczką i pozostawić  na co najmniej 20 minut.
W międzyczasie przygotować farsz. Na patelni rozgrzać kilka łyżek oleju, wrzucić na niego kumin i kolendrę, chwilę smażyć. Następnie dodać cebulę posiekaną w kosteczkę, chilli posiekane w plasterki oraz starty imbir. Smażyć aż się zeszkli cebula. Dodać rozgniecione ziemniaki, zielony groszek oraz przyprawy i smażyć mieszając przez około 3 – 4 minuty. Na koniec całość doprawić sokiem z limonki, solą i pieprzem. Farsz odstawić do wystygnięcia.
Z ciasta odrywać kulki wielkości małej mandarynki i rozwałkowywać na cienkie placuszki o średnicy 15 – 18 cm. Krążki przecinać na dwie równe części, brzegi każdego kawałka zwilżyć wodą. Zwijać stożki z ciasta i zalepiać a wnętrze napełnić hojnie farszem. Zalepić szczyt stożka i odstawić do przeschnięcia. Postępować tak aż całe ciasto zostanie wykorzystane.
W rondlu rozgrzać olej w takiej ilości aby samosy smażyć na głębokim tłuszczu.
Samosy smażyć partiami aż staną się złote. Odsączać na papierowym ręczniku i podawać z chutneyem i sosem jogurtowym.

Smacznego!!!


Ostatnio sporo pisałam o Buni i Bunię tutaj pokazywałam a przecież drugą ofiarą operacji Buni jest Filonka. Nie sądziłam, że tak bardzo będzie przeżywać to co działo się z Bunią. Najpierw bała się, że i Ją zabiorę w transporterze do weta. Potem jak wróciłam do domu sama, bo Bunia była operowana Filonka siedziała calutki czas przede mną, patrzyła mi głęboko w oczy i swoimi cudnymi ślepkami pytała: "gdzie jest Ciotka, co z Nią zrobiłaś?????" Wieczorem jak już Bunię przywiozłam do domu złe wstąpiło w Filonkę. Strzeliła w stosunku do mnie takiego focha, że w mysią dziurę powinnam się schować. Zero głaskania, ba zero prób dotknięcia, spojrzenie z mordem w oczach, strajk głodowy. Trudno w to uwierzyć, tym bardziej, że nie kochają się te moje dziewczyny ale jednak kocia solidarność istnieje. Do kocich łask wróciłam dopiero kiedy Bunia zaczęła się czuć zdecydowanie lepiej i pierwszy raz przyszła do mnie na "kocia miłość". 
Prawdziwy charrakterrr pokazał mój kochany Pimpuś vel Filona vel Don Pedrusia :) 
Kocham obie moje dziewczyny i życia sobie bez nich nie wyobrażam.



niedziela, 10 stycznia 2016

Śledzie w curry


W tym roku przed Bożym Narodzeniem naszło mnie na śledzie. Nie potrafiłam się im oprzeć i zjadałam przeróżne w sporych jak na mnie ilościach. Bardzo mi smakują śledzie w skandynawskim stylu na słodko z curry. Poniżej moja wersja takich śledzi.



Śledzie w curry


5 - 6 płatów śledzi marynowanych z marynowaną cebulką
1 łyżka płynnego miodu
2 łyżki przyprawy curry
2/3 szklanki majonezu
2/3 szklanki kwaśnej i gęstej śmietany
sól, pieprz

Śledzie pokroić w niewielkie kawałki. Cebulkę z marynowania śledzi odsączyć i dodać do kawałków ryby. Z podanych składników przygotować sos, w razie potrzeby dosolić i lekko popieprzyć. Całość wymieszać i zostawić do przegryzienia smaków na co najmniej kulka godzin.
Tak przygotowane śledzie spokojnie są świeże przez około tydzień (pod warunkiem idealnej świeżości śmietany).
Smacznego!!!



Przed świętami Maleństwo wymacało u Buni niewielkiego guza na boku. Byliśmy jeszcze przed świętami u weterynarza, ale w związku z szaleństwem przedświątecznym nic nie zrobiliśmy, poza badaniami krwi, aby sprawdzić czy Bunia może zostać poddana narkozie do zabiegu usunięcia guza. Wyniki wyszły ok., więc zapadła decyzja o zabiegu.
Niestety wiek jednak robi swoje, dobrze ponad 13 lat u kota to już słuszny wiek. Niestety nie sądziłam, że aż tak źle będzie. Narkozę dobrze zniosła i bez problemu się wybudziła, jednak potem ledwo snuła się po domu. Taka bida, że serce pęka.
Dziś mijają trzy doby od operacji ale Bunia nadal w słabej formie. Najbardziej mnie martwi brak apetytu, bo fizycznie jest już wyraźnie lepiej. Chodzi już normalnie, nawet wskakiwanie na fotel nie stanowi wielkiego problemu, ale jeść nie chce nic stałego. Jedyne na co mogę ją namówić to kwaśna śmietana i kocie mleko. Żal Buńciołka bardzo. 
Teraz czekamy na wyniki badania guza a raczej dwóch jak okazało się podczas zabiegu. Mam nadzieję, że okażą się zupełnie nieszkodliwe i cała sprawa na tym się skończy. 

Tutaj na zdjęciu Bunia przed operacją, w świetnej formie, pokazująca, że nie podoba Jej się nasze zachowanie. Serwetka ukradziona ze stołu została przerobiona na kurpiowską wycinankę