Mam
sąsiadkę, która zawsze sieje sporo buraczków a potem w ramach przerywania raczy
mnie botwinką. Cieszy mnie to bardzo, bo lubię i chętnie zjadam kolejny raz
talerz tej leniej zupy. Jednak tym razem postanowiłam wypróbować przepis jaki
podała rzeczona sąsiadka. Wyszła smaczna odmiana botwinki w wersji idealnej dla
tych co nie lubią "farfocli” w zupie.
Krem z botwinki
2
pęczki botwinki
2
– 3 ziemniaki
2
marchewki
1
pietruszka
pęczek
dymki
2
– 3 ząbki czosnku
1
łyżka masła
pęczek
koperku
sól,
pieprz, odrobina cukru
sok
z cytryny
jogurt
grecki do podania
Botwinkę
dokładnie myć, pokroić na kawałeczki i w rondelki zalać wodą aby przykryć
warzywa. Dodać trochę soli, sok z cytryny (aby płyn zrobił się lekko kwaśny) i
ze 2 łyżeczki cukru. Całość zagotować i gotować na małym ogniu aż buraczki
całkiem zmiękną. W tym czasie ugotować pokrojone w kostkę pozostałe warzywa w
bulionie. Dymkę umyć, pokroić, czosnek drobno posiekać. Masło rozgrzać na
patelni i przesmażyć na nim dymkę z czosnkiem. W dużym garnku, w którym
gotowały się warzywa w bulionie połączyć pozostałe składniki, chwilę pogotować.
Całość doprawić do smaku solą i pieprzem. Pozostawić do przestygnięcia. Następnie
zmiksować, a gdy lubimy bardzo gładkie kremy, przetrzeć przez sito. Serwować na
gorąco z łyżką jogurtu greckiego i koperkiem.
Smacznego!!!
Niby
wakacje, ale sporo się dzieje. Ciągle mam za mało czasu na wszystko, ale ciągle
obiecuję sobie zwolnić i odreagować. Nie jest to łatwe, tym bardziej, że ciągle
pojawiają się nieprzewidziane okoliczności.
Bunia
niestety ma wznowę L Ponieważ niemal obsesyjnie obmacuję Ją
od poprzedniej operacji bardzo szybko wyłapałam rosnącego guza. Dokładnie w tym
samym miejscu. W pierwszej chwili pomyślałam, że to zrosty ale Weterynarz nie
pozostawił złudzeń. W ostatni czwartek Bunia przeszła kolejną operację (decyzja
o niej łatwa nie była, bo wiek 14 lat i przewlekła niewydolność nerek nie są
czynnikami sprzyjającymi) ale Doktor przekonał mnie, że to mimo wszystko
najlepsza opcja w Jej przypadku. Od razu wykastrowałam też Geigera. Tym
sposobem Bunia i Geiger razem przechodzili czas rekonwalescencji. Na szczęście
proces przebiegł szybko (tym razem dużo lepiej niż w styczniu) i teraz oba koty
już są w formie. Mam nadzieję, że kolejna operacja wystarczy na dłużej od tej
pierwszej (wyniki histopatologiczne nie pozostawiają złudzeń) a nerki nadal
będą jakoś dawały radę. Nie potrafię sobie wyobrazić dnia kiedy Buni zabraknie L
Jedno
jest pewne, w kocim „nabiale” nie ma słodziakowatości i miłości do Człowieków
;) Geiger kocha nas nadal i nadal jest cudownym słodziakiem.
W
ramach odreagowania w niedzielę ruszyliśmy w plener. Pogoda co prawda słaba,
ale nie lało (do czasu) więc warto było wyrwać się z domu. Przez zupełny
przypadek trafiliśmy do Lwówka Śląskiego a tam na Agatowe Lato. To olbrzymia
impreza, na której nie tylko miłośnicy minerałów coś znajdą ciekawego, ale
przede wszystkim kobiety kochające piękne rzeczy.
Za rok postaram się znów odwiedzić to święto pięknych kamieni.