Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kuchnia azjatycka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kuchnia azjatycka. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 16 czerwca 2016

Smażony makaron sobą z kurczakiem, papryką i zielonym groszkiem


Słomianą wdową zostałam na kilka dni, nawet Maleństwo na urlop wybyło (żeby było śmieszniej obaj wybyli w to samo miejsce, niezależnie od siebie) więc nie było dla kogo gotować. Raz czy dwa zjadłam na mieście, ale szybko zatęskniłam za domowym jedzeniem, ale lenistwo swoje zrobiło również. Stanie przy garach dla siebie nie kusi, ale kwadrans wystarczył, aby na talerzu zagościł pyszny obiad.



Smażony makaron sobą z kurczakiem, papryką i zielonym groszkiem

1 pęczek makaronu sobą
1 nieduża pojedyncza pierś z kurczaka
1 łyżka utartego świeżego imbiru
1 papryczka chili
2 ząbki czosnku
1 cebula
½ szklanki wyłuskanego świeżego młodego zielonego groszku
kawałek czerwonej papryki
2 łyżki sosu sojowego i tyle samo sosu rybnego
1 łyżeczka brązowego cukru
olej do smażenia

Kurczaka pokroić w niewielką kostkę. Cebulę obrać i pokroić w piórka, czosnek zmiażdżyć a chili posiekać. Paprykę pokroić w paseczki. Makaron sobą ugotować zgodnie z instrukcją na opakowaniu. W woku rozgrzać kilka łyżek oleju, wrzucić imbir i chili, następnie dodać kurczaka i go obsmażyć. Kiedy kurczak się zrumieni dodać warzywa. Smażyć kilka minut aż zmiękną. Na koniec dodać sos sojowy, rybny i cukier. Chwilę smażyć a na końcu dodać makaron. Całość wymieszać, chwilę smażyć a następnie podawać gorące.
Smacznego!!!


Niezwykle trudne jest życie blogera kulinarnego posiadającego koty ;) 



Na szczęście udało mi się obiad uratować i sama go zjadłam a Geiger zjadł swoją puszeczkę.

czwartek, 7 kwietnia 2016

Lankijskie biryani z kurczakiem i kocie chrzciny


Kuchnia Sri Lanki opiera się na warzywach i ryżu. Pojawia się w niej mięso, jednak raczej jako dodatek smakowy, a nie główny składnik. Ryby i owoce morza z racji wyspiarskiego charakteru kraju też są obecne w diecie.
Dziś proponuję danie typowe (choć pochodzące z kuchni indyjskiej) dla Sri Lanki w wersji „na bogato”, czyli ze sporymi kawałeczkami mięsa a nie tylko jego strzępkami, oraz z rodzynkami i orzechami nerkowca. Lankijczycy jedzą wersję skromniejszą często jedynie z dodatkiem wyłącznie kawalątków warzyw.




Lankijskie biryani z kurczakiem

½ kg kurczaka (filety z udek/filet z piersi)
½ łyżeczki kurkumy
1 ½ łyżeczki chilli w proszku
2 łyżeczki mielonej kolendry
1 łyżeczka soli

2 szklanki ryżu basmati
3 szklanki wody
1 laska cynamonu
1 liść laurowy
2 czerwone cebule
2 pomidory
1 zielone chilli (jest większe i mniej ostre od czerwonego)
1 łyżeczka startego świeżego imbiru
1 łyżeczka przeciśniętego przez praskę czosnku
garść rodzynek sułtanek
garść orzechów nerkowca
2 strąki kardamonu
2 goździki
1 łyżeczka chilli
½ łyżeczki kurkumy
½ łyżeczki garam masala
1 łyżeczka mielonej kolendry
sól
olej/ghe
świeże kolendra i mięta oraz jogurt do podania

Kurczaka pokrojonego w kosteczkę zamarynować na co najmniej pół godziny w podanych przyprawach. Po tym czasie usmażyć na oleju/ghe.
Orzechy nerkowca podsmażyć na suchej patelni.
Ryż dokładnie wymyć, osuszyć. W dużym rondlu rozgrzać tłuszcz, smażyć na nim cynamon, goździki, liść laurowy, kardamon (aż zaczną pachnieć) następnie dodać czosnek, imbir, cebulę pokrojoną w półplasterki i pokrojone w plasterki zielone chilli. Smażyć około 2 minut. Dodać pomidory pokrojone w kawałki pozostałe przyprawy. Całość smażyć około 1 minutę. Na koniec dodać ryż, usmażonego kurczaka, rodzynki i orzechy, wymieszac, dodać wodę zagotować, wymieszać a następnie przykryć i gotować na małym ogniu do miękkości ryżu.
Danie podawać ze świeżymi ziołami i jogurtem.
Smacznego!!!


Decyzja zapadła. Maluch zyskał imię, zupełnie nas ono zaskoczyło, ale pasuje do Niego idealnie.

Mam na imię Geiger i jestem malutkim i mocno wyluzowanym kociakiem. 
Dziś u Pani Weterynarz nic sobie nie robiłem ani z przeglądu, ani nawet z zastrzyku - zostałem pierwszy raz zaszczepiony i za kilka dni będę już mieć własną odporność na kocie choroby, a nie tylko tą przekazaną mi przez moją kocia mamusię. Tak bardzo jestem wyluzowany, że zaraz po szczepieniu zasnąłem sobie w transporterze. 



 Potrafię też być szybki jak światło 


I bardzo liczę, że moja troszkę starsza koleżanka polubi mnie i razem będziemy szaleć, ale najpierw musi przestać się mnie bać. Przecież nie jestem groźny.



Ps. dla tych co chcieliby wiedzieć skąd takie imię tłumaczę, że Geiger trzeszczy/mruczy jak licznik Geigera kiedy promieniowanie jest naprawdę potężne. zresztą wszystkie dźwięki jakie z siebie Geiger wydaje są śmieszne i bardziej trzeszczące niż mrucząco - miauczące. 

piątek, 15 stycznia 2016

Samosa


Od kilku lat zabierałam się za zrobienie samosów. Zabierałam się i zabierałam i nic z tego nie wychodziło. Ciągle wynajdowałam preteksty aby jednak nie odważyć się na takie wyzwanie. Na szczęście wreszcie się odważyłam i jak w wielu innych przypadkach okazało się, że nie było się czego bać, bo danie jest szybkie i proste do zrobienia.
Zanim jednak się odważyłam spędziłam sporo czasu na youtube oglądając liczne filmiki z przygotowaniem samosów. Bardzo mi to pomogło. Wszystko poszło sprawnie choć wizualnie moje samosy mogłyby być bardziej wyględne, ale najważniejszy dla mnie jest smak a ten był doskonały. Nieskromnie powiem, że dużo lepsze niż niejedne jedzone w wegańskich czy wegetariańskich jadłodajniach. Ale to wynika z bardzo zdecydowanego doprawienia farszu.


Samosa


ciasto:
250 g mąki
60 g oleju
1 łyżeczka soli
6 – 7 łyżek wody

farsz:
3 – 4 ugotowane ziemniaki
1 cebula
50 g zielonego groszku
1 papryczka chilli
1 łyżka utartego świeżego imbiru
1 łyżeczka ziaren kuminu
1 łyżeczka kolendry mielonej
1 łyżeczka garam masala
1 łyżeczka kurkumy
sok z 1 małej limonki
sól, pieprz
olej do smażenia

do podania:
jogurt grecki wymieszany ze zgniecionym czosnkiem, posiekaną kolendrą, doprawiony solą i pieprzem
chutney

W misce wymieszać mąkę z solą, dodać olej i tak długo rozcierać palcami składniki aż cały olej wchłonie się w mąkę, a cała mąka zostanie natłuszczona olejem. Dopiero wtedy dodajemy wodę (stopniowo) i wyrabiamy ciasto – ma być elastyczne. Tak przygotowane ciasto przykryć wilgotną ściereczką i pozostawić  na co najmniej 20 minut.
W międzyczasie przygotować farsz. Na patelni rozgrzać kilka łyżek oleju, wrzucić na niego kumin i kolendrę, chwilę smażyć. Następnie dodać cebulę posiekaną w kosteczkę, chilli posiekane w plasterki oraz starty imbir. Smażyć aż się zeszkli cebula. Dodać rozgniecione ziemniaki, zielony groszek oraz przyprawy i smażyć mieszając przez około 3 – 4 minuty. Na koniec całość doprawić sokiem z limonki, solą i pieprzem. Farsz odstawić do wystygnięcia.
Z ciasta odrywać kulki wielkości małej mandarynki i rozwałkowywać na cienkie placuszki o średnicy 15 – 18 cm. Krążki przecinać na dwie równe części, brzegi każdego kawałka zwilżyć wodą. Zwijać stożki z ciasta i zalepiać a wnętrze napełnić hojnie farszem. Zalepić szczyt stożka i odstawić do przeschnięcia. Postępować tak aż całe ciasto zostanie wykorzystane.
W rondlu rozgrzać olej w takiej ilości aby samosy smażyć na głębokim tłuszczu.
Samosy smażyć partiami aż staną się złote. Odsączać na papierowym ręczniku i podawać z chutneyem i sosem jogurtowym.

Smacznego!!!


Ostatnio sporo pisałam o Buni i Bunię tutaj pokazywałam a przecież drugą ofiarą operacji Buni jest Filonka. Nie sądziłam, że tak bardzo będzie przeżywać to co działo się z Bunią. Najpierw bała się, że i Ją zabiorę w transporterze do weta. Potem jak wróciłam do domu sama, bo Bunia była operowana Filonka siedziała calutki czas przede mną, patrzyła mi głęboko w oczy i swoimi cudnymi ślepkami pytała: "gdzie jest Ciotka, co z Nią zrobiłaś?????" Wieczorem jak już Bunię przywiozłam do domu złe wstąpiło w Filonkę. Strzeliła w stosunku do mnie takiego focha, że w mysią dziurę powinnam się schować. Zero głaskania, ba zero prób dotknięcia, spojrzenie z mordem w oczach, strajk głodowy. Trudno w to uwierzyć, tym bardziej, że nie kochają się te moje dziewczyny ale jednak kocia solidarność istnieje. Do kocich łask wróciłam dopiero kiedy Bunia zaczęła się czuć zdecydowanie lepiej i pierwszy raz przyszła do mnie na "kocia miłość". 
Prawdziwy charrakterrr pokazał mój kochany Pimpuś vel Filona vel Don Pedrusia :) 
Kocham obie moje dziewczyny i życia sobie bez nich nie wyobrażam.



piątek, 10 kwietnia 2015

Pakora – warzywa w idealnym wydaniu a do nich dip miętowo - czosnkowy


Święta i po świętach.
Było smacznie, trochę zimowo, ale przede wszystkim spokojnie. Zaliczyliśmy jeden spacer w okolicach Obornik Śląskich, o którym pewnie w stosownym czasie napisze Megi – ja zdjęć nie robiłam J
Jak zawsze co dobre szybko się kończy i święta też się skończyły.
Po tradycyjnych daniach kuchni polskiej, jakie gościły na stole mam ochotę na coś innego, lekkiego, warzywnego, wiosennego. Mięso chętnie kupuję, ale z myślą o kotach, które szczególnie upodobały sobie surową wołowinę, ja wolę warzywa.
Przepis na pakorę wykorzystuję już od ładnych kilku lat. Nawet nie wiem skąd go mam, ale uważam za idealny.
Idealna postać warzyw, idealny przepis i idealne danie nawet dla mniejszych miłośników warzyw, czytaj dla Maleństwa J
Dlaczego więc tak późno pojawia się ten przepis?
Po prostu nigdy nie udało mi się zrobić zdjęć zanim kąski zostały zjedzone. 
Tym razem było inaczej, bo kiedy ja smażyłam, moi Panowie rozmawiali z „magikiem” montującym nam nowy modem do Internetu, dzięki któremu internet podobno będzie dużo szybszy od tego, który był do tej pory.
Zobaczymy.


Pakora z dipem miętowo – czosnkowym


ciasto do warzyw:
¾ szklanki mąki z ciecierzycy
¼ szklanki mąki pszennej
½ łyżeczki proszku do pieczenia
1 łyżeczka garam masala
¼ łyżeczki kurkumy
½ łyżeczki chilli
¾ łyżeczki soli
2 rozgniecione ząbki czosnku
¾ szklanki wody

Dowolne warzywa pokrojone na kawałki. U mnie bakłażany, pieczarki, brokuły, ale mogą to być cebulki, cukinia itp. Warzywa dłużej gotujące się, takie jak brokuły, kalafior (wyjątkowo smaczne w postaci pakory) należy lekko podgotować na parze, aby po usmażeniu były miękkie a nie surowe. Bakłażany pokrojone w dużą kostkę najpierw należy nasolić, a kiedy puści wodę dokładnie osuszyć ręcznikiem papierowym.

dip miętowo – czosnkowy:
200 ml jogurtu typu greckiego
1 łyżka posiekanej świeżej mięty
1 rozgnieciony ząbek czosnku
sól, pieprz

olej do smażenia

Składniki na ciasto dokładnie ze sobą wymieszać – w zależności od ilości warzyw proporcje należy zwiększać stosownie. Przygotować warzywa, umyć, obrać, obgotować itp. W zależności od warzyw.
Z podanych składników przygotować dip, mieszając składniki i doprawiając do smaku solą i pieprzem.
W rondelku lub w woku rozgrzać sporo oleju (tak aby warzywa smażyły się pływały w tłuszczu) i partiami smażyć w nie za gorącym tłuszczu warzywa obtoczone w cieście. Kiedy ciasto wyraźnie się zezłości, pakory wyjmujemy z tłuszczu na talerz wyłożony papierowym ręcznikiem, aby tłuszcz odsączyć od dania.
Pakory podajemy na gorąco z przygotowanym dipem.
Smacznego!!!




To danie idealnie smakuje od razu po usmażeniu, na gorąco, ale niewiele gorzej kiedy jest już zimne. Dlatego proponuję zabrać nadmiar następnego dnia do pracy.



 Malusia coraz śmielej poczyna sobie w ogrodzie. Nawet specjalnie nie chowa się pod krzakami a leży i śpi wyciągnięta w słońcu na widoku. Czuje się bezpieczna. W piwnicy dochodzi do siebie po sterylizacji kolejna bezdomna kotka, która sprawiła trochę kłopotu, bo nie chciała jeść ani pić. Na szczęście dziś trochę się przełamała i jest już lepiej, choć szału nie ma. 
W domu Bunia i Filonka wyłapują każdy promień słońca i wygrzewają się choćby w niedozwolonych - he he - miejscach :)




 I jak tu nie kochać tych zbójów kocich?????


poniedziałek, 26 maja 2014

Tom yum – ostro-kwaśna zupa rodem z Tajlandii w wiosennej wersji z krewetkami i co dzieje się w moim ogrodzie


Kolejna zupa rodem z Azji. Tym razem tom yum, zupa której nie znałam przed wyjazdem do Kambodży. Jak już pisałam kuchnia tego kraju to receptury własne i zaczerpnięte z kuchni tajskiej i wietnamskiej. Kilka razy jadłam tą zupę w Kambodży, czasem była w wersji z mlekiem kokosowym a czasem bez.
Moja dzisiejsza propozycja to zupa bez mleka kokosowego, z krewetkami, choć równie dobrze może być ona ugotowana z kurczakiem. A wiosenność tej zupy polega na wykorzystaniu młodej marchewki i kalarepki.
Zachęcam miłośników pikantnych i orientalnych smaków do ugotowania tej zupy.



Tom Yum z krewetkami


1 ½ l lekkiego buliony drobiowego
250 g krewetek tygrysich
 2 młode marchewki
1 kalarepa
kilka pomidorków koktajlowych (opcjonalnie)
5 traw cytrynowych
kawałek galangalu wielkości kciuka (z braku galangalu korzystałam z imbiru)
6 liści limonki kaffir
2 czerwone chilli
75 ml sosu rybnego
2 łyżki cukru palmowego (u mnie brązowy trzcinowy)
1 -2 limonki
pęczek kolendry

W garnku zagotować bulion, dodać do niego zgniecione białe części trawy cytrynowej, posiekany galangal/ imbir, liście limonki kaffir oraz posiekane chilli (w zależności od ostrości papryczki posiekać albo z pesteczkami albo bez pestek) całość gotować na małym ogniu przez około kwadrans. Bulion powinien nabrać zdecydowanego aromatu. Za pomocą łyżki cedzakowej wyłowić wrzucone dodatki (nie przejmować się jeśli nie wyłowimy wszystkiego dokładnie, często dostawaliśmy zupę z kawałkami trawy cytrynowej, którą podczas jedzenia trzeba było odkładać na brzeg talerza). Do garnka wrzucić obrane i pokrojone marchew i kalarepkę, dodać sos rybny oraz cukier palmowy. Gotować do zmięknięcia warzyw. Następnie do bulionu dodać krewetki i całość gotować jeszcze przez około 5 – 10 minut (w zależności czy daliśmy krewetki świeże czy gotowane) pod koniec wrzucić pokrojone na połówki pomidorki koktajlowe (opcjonalnie, ale w Kambodży w tej zupie zawsze były pomidory). Te surowe wymagają dłuższego gotowania) na koniec całość doprawić sokiem wyciśniętym z limonki. Zupa ma mieć wyraźnie kwaśny smak zrównoważony dodanym wcześniej cukrem.
Gorącą podawać z dodatkiem posiekanej świeżej kolendry.
Smacznego!!!

Za oknem pięknie świeci słońce, ptaki w ogrodzie robią taki rejwach, że hałas poranny jest tak wielki, że ciężko się śpi, ale cieszą mnie te odgłosy.
W ogrodzie prace powoli zbliżają się do końca, a efekt jak na razie jest więcej niż zadowalający. Mam tylko nadzieję, że te wszystkie rośliny posadzone w ostatnim czasie przyjmą się, rozrosną i będą się rozmnażać ile się da ;)
A co posadzono????

Kilka dereni

szałwie w różnych odmianach, oraz szałwie lekarskie w zielniku


bodziszki różniaste, kocham te kwiatki, niby niepozorne ale cieszą oczy i serce się raduje na ich widok



dosadzono kilka nowych rododendronów do istniejącej rabaty rododendronowej


kaliny w takiej ilości odmian, że nie ogarniam ;)



Indygowiec podobno będzie wabił miododajne skrzydlate


Nie fociłam licznych hortensji w odmianach, lilaków, ostróżek, za to mogę się jeszcze pochwalić sporą rabatą róż płożących (miałam kilka, ale teraz to cały łan)


I moje koty bardzo się ucieszą z łanu kocimiętki, nie będą jej niszczyć ale już im kilka listeczków dałam


I właśnie kwitną krzewuszki, miałam purpurową a teraz doszło kilka klasycznych różowych



Nie mogę się doczekać kiedy te wszystkie rośliny rozrosną się i będą wielokrotnie bardziej cieszyć i kiedy wreszcie będą mogła w ogrodzie posiedzieć i odpoczywać :)
Megi czekam na uzupełnienie mojej wiedzy dotyczącej różnorodnego "zielska" posadzonego w ogrodzie  :)

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Zupa z pulpecikami i dynią w stylu khmerskim – ZnP*

Wpadłam w wir codzienności, trochę spraw zaprzątało moją głowę do tego stopnia, że  nie miałam weny na wpisy blogowe, ale już się ogarnęłam i wracam do regularnych wpisów. Za oknem piękna wiosna, tydzień temu podziwiałam ją w Dolinie Baryczy o czym można poczytać u Megi, rewolucja w ogrodzie ruszyła i niecierpliwie czekam na efekt aby zobaczyć na co się zdecydowałam. 
Wakacje letnie już zaplanowane ;) 
Teraz tylko zebrać się w sobie i zająć się codziennością, ładowaniem akumulatorów i radością wiosenną.
A teraz już pora na konkrety. ostatnia zeszłoroczna dynia dokonała żywota w naszych żołądkach w kolejnej azjatyckiej wersji.



Kolejna propozycja dla zupochlików, zupożerców, tych co życia bez zup sobie nie wyobrażają ;) Skoro jeszcze jesteśmy w Kambodży to i zupa musi pochodzić z tej kuchni.
To kolejny przepis jakich u mnie pełno – na szybkie i proste jedzenie, które smakuje niewspółmiernie dobrze do wysiłku włożonego w przygotowanie.


Zupa z pulpecikami i dynią w stylu khmerskim


Pulpeciki:
½ kg mielonej wieprzowiny
1 łyżka sosu rybnego
1 łyżeczka cukru
¼ łyżeczki świeżo zmielonego pieprzu
1 dymka
sól do smaku

Zupa:
1 ½ l wody lub lekkiego bulionu warzywnego
½ kg obranej dyni piżmowej
2 łyżki sosu rybnego
½ łyżki cukru
1/8 łyżeczki świeżo mielonego pieprzu
2 dymki

Przygotować pulpeciki. W tym celu zmieszać ze sobą mięso mielone, sos rybny, cukier, sól, pieprz i posiekaną dymkę. Z masy uformować mokrymi rękami kuleczki wielkości niewielkiego orzecha włoskiego (moje niestety wyszły trochę zbyt duże).
W garnku zagotować wodę/ bulion. Do wrzątku wrzucić pulpeciki i gotować na małym ogniu przez około 4 – 5 minut. Dodać pokrojoną w kostkę wielkości pulpecików dynię i gotować przez około 5 minut (dynia ma zmięknąć, ale jeszcze pozostać jędrna). Całość doprawić solą, cukrem, sosem rybnym i pieprzem.
Podawać gorącą posypaną dymką z miseczką ryżu (w osobnej miseczce).

Smacznego!!!



Dawno nie pokazywałam moich ukochanych Footer :) Sprawiłam im coś co każdy kociarz powinien mieć koniecznie w domu - osiatkowane okna. Dopóki Bunia była kotem wychodzącym problem okien nie istniał. Ale od roku niestety sen z powiek spędzała mi myśl o tym jak niebezpieczne są okna dla kotów. Teraz mam dwa osiatkowane okna i każda kociczka ma swoje własne.


Na parapecie mają rozłożone kocyki aby kocie doopeczki miały wygodnie. 
I jeszcze zdjęcie Buni, w trakcie popełniania przestępstwa - kradzieży podkładki pod szklankę. Podkładek miałam 3 ale systematycznie znikają. Teraz już wiem, że za sprawą Buni.


I już całkiem na koniec moje najukochańsze fiołki wonne, które wspaniale rozsiewają się w moim ogrodzie a ich kwitnienie jest dla mnie oznaką pełni wiosny. Tegoroczne już prawie całkiem przekwitły.



Miłego tygodnia życzę!!!!

poniedziałek, 31 marca 2014

Kuchnia khmerska





Kambodża to raj dla zupożerców, czyli dla mnie.
Bogactwo przepisów i odmian popularnych zup jest ogromna. Ponieważ osobiście mogę żywić się wyłącznie samymi zupami to tak też robiłam. Oczywiście zdarzało mi się jadać bardziej konkretne dania. Jednak zupy w zupełności mi wystarczały. Serwowane są zawsze albo z makaronem w środku – tak jak podana przeze mnie kwaśna zupa, albo z miseczką ryżu podawanego osobno. Sama porcja zupy jest na tyle duża, że można się nią najeść. Zadziwiła mnie zupa podawana często w hotelach na śniadanie – tzw. kleik ryżowy. Moje wyobrażenie o takiej zupie jest jedno – podaje się takową zupę osobom z chorym żołądkiem jako produkt mocno dietetyczny, ale jak mocno dietetyczny tak bardzo nijaki i niesmaczny. Moje zdziwienie było ogromne kiedy do nieciekawie wyglądającej zupy dodałam leżące obok dodatki ziół, przypraw i chrupiących kawałeczków cebulki i czosnku. Nieciekawy kleik ryżowy nabrał wyjątkowego charakteru i doskonałego smaku.



Generalnie mówi się, że kuchnia khmerska niewiele się różni od kuchni wietnamskiej i tajskiej. Nie znam kuchni tajskiej, więc nie będę się wypowiadać w tej kwestii, ale pobyt w Wietnamie pozwolił mi poznać kuchnię tego kraju. Porównując kuchnie Kambodży i Wietnamu stwierdziłam, że w Wietnamie stosuje się dużo więcej świeżych ziół a w Kambodży dużo więcej różnorodnych warzyw. W Kambodży sporo jest również różnorodnych curry, w tym chyba najbardziej znane danie tej kuchni  czyli amok. Warto próbować w różnych miejscach i w różnych wersjach, podobnie jak nasz bigos gotowany przez różnych kucharzy smakuje inaczej. Można spotkać wersję z kurczakiem, rybą czy wołowiną.
To tutaj po raz pierwszy w życiu spróbowałam mięsa krabów, które bardzo mi posmakowało. Jadłam też coś przypominającego nasze pampuchy z nadzieniem mięsnym, ale z lekką nutą słodyczy. Z resztą bardzo dobre. I wiele innych pysznych dań, stir – fry czy khmerskie naleśniki. Wszystko było bardzo smaczne. Nie było dania, które by nam nie smakowało. W. zachwycił się szczególnie smażonym mięsem z mango i orzechami nerkowca. Faktycznie kombinacja smakowa i konsystencja jest wspaniała.








Desery w zasadzie nie istnieją, jednak bogactwo owoców jest tak wielkie, że nic więcej do szczęścia nam nie potrzeba. Fantastyczne są owoce mango, mangostany, ananasy (niewielkie ale bardzo aromatyczne i słodkie), jackfruity (czyli owoce drzewa bochenkowego). Osobiście nie lubię smoczych owoców a osławiony durian jest mocno przereklamowany. Po pieniach anielskich nad tym owocem uskutecznianych przez Beatę Pawlikowską spodziewaliśmy się śmierdziela o niebiańskim smaku. Nie obrażając Pani Beaty, ale egzaltację i infantylność w jej wypowiedziach i książeczkach (przeczytałam „Blondynkę w Kambodży”) pozostawię bez komentarza. Durian wcale nie śmierdzi odrażająco, choć ma specyficzny zapach. A smak jak dla nas jest mdły a konsystencja żadna. Kupiliśmy kawał duriana, zjedliśmy oboje z W. i stwierdziliśmy, że zupełnie nie rozumiemy o co tyle hałasu. Mangostany czy dojrzałe mango są o niebo lepsze od tego osławionego kolczastego olbrzyma. Nie pogardzimy również garścią rambutanów czy liczi. Duriana poznaliśmy i na tym znajomość kończymy, jednak nie ze względu na zapach.


duriany 

smocze owoce 

mangostany 

mango obierane i artystycznie krojone 


I na koniec nie sposób nie wspomnieć o największym khmerskim przysmaku. Przysmaku, który na samą myśl wywołuje u mnie odrazę. Mam na myśli pieczone lub grillowane zarodki kurczaka jeszcze w skorupce jaja. Nie byłam w stanie tego specjału sfotografować (wszędzie na ulicach tego pełno, wygląda na pozór dość niewinnie – jak jajo na patyku, ale zawsze kawałek kurczaka lekko wystaje) a widok Khmera podczas jedzenia takowego wywołał we mnie odruch wymiotny. Zdecydowanie mniejszą odrazę wywołują we mnie grillowane owady. Te być może nawet byłabym gotowa spróbować, ale mimo, że można było bez problemu kupić jakoś nie wzbudziły zainteresowania W. a skoro On nie zapałał chęcią ich zjedzenia to ja nie nalegałam. Mogę żyć bez poznania ich smaku. 



I jeszcze kilka migawek kulinarnych 





















Talerze po posiłku wyglądały zawsze tak ;)


I jak widać po zdjęciach do posiłków pijaliśmy bardzo smaczne piwo.