Pamiętacie Scarlett O'Hara z
Przeminęło z wiatrem?
Pamiętacie jaki miała sposób na
oswojenie problemu? - „Pomyślę o tym jutro.”
Wzięłam z niej przykład. Jeżeli
masz problem i nie potrafisz go rozwiązać, nie martw się, bo twoje
zamartwianie się nic nie zmieni. Jeżli zaś potrafisz znaleźć
rozwiazanie, to nie martw się tym bardziej.
Co prawda łatwiej powiedzieć niż
zrobić, ale przynajmniej się staram.
Mam też w mieście zadania do
wykonania i muszę się skupić na tym, co budujące, a nie na tym,
co dołujące.
Obiecuję, że wszystkie perypetie
rozpoczęte w Domu na końcu zostaną opisane i udokumentowane
stosownymi zdjęciami.
Tutaj wracam do pieczenia i gotowania.
Dziś zaczęłam serię cukierniczą
pod tytułem Klasyka Tortowa.
Jak to się stało, że dotychczas nie
wpadł mi ten pomysł do głowy? Operę uwielbiam, muzykę klasyczną
w znakomitej większości również. Przecież są ciasta, słynne na
cały świat, które i z jednym, i z drugim pięknie się kojarzą.
Tort „opera”, tort Pawłowej,
Fedora na cześć Sarah Bernhard zaczynają moją listę. Potem będą
klasyki może mniej muzyczne, ale nie mniej sławne.
Większość z nich będę piekła po
raz pierwszy i już jestem ciekawa efektów.
Na pierwszy ogień poszedł tort "opera".
Przepisów jest bez liku. Wszystkie do
siebie podobne, bo jakże by inaczej. Do klasyków trzeba podchodzić
z należnym im szacunkiem. Różnice między przepisami polegały na
różnych ilościach poszczególnych składników.
Po gruntownym przygotowaniu
teoretycznym przyszedł moment wyboru tego jedynego. Padło na Erika
Lanlarda. Dość często zaglądam do jego książki „Chocolat”
i wiem, że mogę na niego liczyć.
Tym razem się przeliczyłam. Zamiast
jednego tortu wyszedł mi jeden i jedna trzecia. Albo autor nie był
precyzyjny, albo moje ciasto urosło ponad przeciętną.
Oto szczegóły.
Ciasto „opera”
blaszka 20 na 30 cm
biszkopt migdałowy:
3 białka
150 g mielonych migdałów
150 g cukru pudru
3 jajka
35 g mąki
20 g topionego, wystudzonego masła
krem kawowo maślany:
200 g drobnego brązowego cukru
2 łyżki wody
1 jajko
1 żółtko
200 g miękkiego masła
2 łyżki zaparzonego, wystudzonego
espresso
czekoladowy ganasz:
250 g ciemnej czekolady
35 g masła
125 ml kremówki
125 ml mleka
syrop kawowy:
50 ml mocnego espresso
2 łyżki dobrego rumu
1 łyżeczka cukru
Włączamy piekarnik i nastawiamy
temperaturę na 180 stopni.
Zaczynamy jak zwykle od biszkoptu.
Potrzebujemy dwóch misek. W jednej
ubijamy białka na sztywno z łyżką brązowego cukru. W drugiej
mieszamy mielone migdały, cukier puder i 3 jajka. Ubijamy mikserem
na puszystą masę. W przepisie jest powiedziane, że krem powinien
podwoić swoją objętość.
Mój mikser ubijał jak szalony ale
podwoić masy się nie udało.
Jako, że co innego zaprzątało mi
głowę, nie przejęłam się tym odstępstwem od książkowej normy.
Do ubitej masy sypiemy przesianą mąkę
i mieszamy dokładnie.
Na koniec delikatnie łączymy z
ubitymi białkami.
Blaszkę wykładamy papierem do
pieczenia i wlewamy ciasto. Wyrównujemy powierzchnię i wkładamy do
piekarnika. Pieczemy 10- 15 minut. Kiedy ciasto jest złocistego
koloru wyjmujemy je z pieca.
Nie wiem czy to wina piekarnika, ale
moje ciasto potrzebowało 25 minut aby być złote. Wierzę Erikowi,
że siedem minut wystarczy, ale chyba tylko w przypadku absolutnej
symbiozy cukiernika i sprzętu.
Stygnące ciasto daje nam czas na
zrobienie wypełnienia czyli ganaszu i kremu.
Maślany krem kawowy:
Ubijamy na puch jajko z żółtkiem.
Solidną patelnię z grubym dnem
stawiamy na ogniu. Lejemy wodę i sypiemy cukier. Lekko kręcimy
patelnią by woda zamoczyła cukier.
Nie używamy żadnych narzędzi bo
karmel się skrystalizuje. Kiedy temperatura karmelu osiągnie 120
stopni (termometr cukierniczy był moim początkiem sukcesów z
karmelem), zdejmujemy patelnię z ognia.
Teraz następuje niebezpieczna część
naszego zadania. Musimy wlać gorący karmel do misy wciąż
miksowanych jajek. Róbcie to ostrożnie, bo karmel może poparzyć.
Nie przejmujcie się tym, że karmel osiadł częściowo na ścianach
miski. Reszta wylądowała gdzie trzeba i stworzyła pyszny początek
kremu.
Studzimy masę karmelowo jajeczną. Do
wystudzonej masy dodajemy po łyżce miękkiego masła, ciągle
miksując.
Podobno na tym etapie może nam się
wydawać, że masa się zwarzyła. U mnie nic podobnego się nie
wydarzyło. Wszystko ubiło się perfekcyjnie i dało puszysty,
gładki krem.
Czas na ganasz czekoladowy. Do miski
postawionej na garnku z gotującą się wodą wkładamy wszystkie
składniki. Kiedy czekolada i masło zaczynają się topić wyłączamy
ogień. Mieszamy do idealnego połączenia się w gładki sos
czekoladowy. Studzimy sos.
Aby zrobić syrop do nasączenia ciasta
musimy połączyć kawę, rum i cukier.
Czas na poskładanie tortu.
Jeżeli wasz biszkopt upiekł się jak
trzeba a jego grubość nie przekracza dwóch centymetrów, to
pokrójcie go na trzy równe części, w poprzek szerszej ścianki
blachy.
Mój biszkopt urósł jak na drożdżach
i musiałam go pokroić wzdłuż na dwa placki.
Do poskładania tortu potrzebne są
trzy części ciasta.
Dolną część skrapiamy syropem
kawowym i grubo smarujemy ganaszem czekoladowym.
Na nim kładziemy drugą część
ciasta, którą również skrapiamy syropem. Wykładamy cały maślany
krem kawowy, wyrównujemy i przykrywamy trzecią częścią ciasta.
Znów skrapiamy syropem i pokrywamy resztą ganaszu. Wyrównujemy
powierzchnię i odkładamy ciasto w chłodne miejsce.
Kiedy wszystkie części zastygną,
możemy udekorować tort.
Co mogę o nim powiedzieć? Jest
barokowy. To pierwsze co przyszło mi do głowy. Jest cieżki,
słodki, mocno czekoladowy z wyraźnym smakiem kawy.
Jest cudnie aksamitny i rozpływający
się w ustach.
Jest zdecydowanie nie dla mnie. Wolę
lżejsze klimaty. I choć barokowa opera z jej muzycznym i scenicznym
przepychem trafia w mój gust, to jednak ciasto w tej konwencji
niekoniecznie.
Wypróbowałam i długo do niego nie
wrócę. Można zjeść malutki kawałek z dużą filiżanką
gorzkiego espresso.
Dla tych, co lubią baaaaaaaaardzo
słodkie i ciężkie smaki to ciasto wymarzone.
Zadecydujcie sami.
Smacznego i słodkiej niedzieli