Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Oskary. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Oskary. Pokaż wszystkie posty

sobota, 21 lutego 2015

Czasem trzeba na poważnie czyli ciasto mango śmietanowe na imbirowym spodzie





















Co tam panie w Hoolywoodzie?
Stan gotowości podobny do stanu wrzenia. Czy Polacy będą dziś zwycięzcami?
Trzymam kciuki ale optymizm wykazuję ostrożny. Najbardziej trzymam kciuki za naszych dokumentalistów bo zrobili świetną robotę. Nie są to filmy, które się ogląda parząc kawę czy pogryzając popcorn.
Joanna” Anety Kopacz i „Nasza Klątwa” Tomasza Śliwińskiego są na wskroś pozytywne. Mimo, że oba opowiadają o stanie, który na pewno na optymistyczny nie wygląda. Absolutnie nie zgodzę się z opinią, że są przygnębiające.
W obu tych filmach jest tak ogromna dawka pozytywnej energii, że każdy z nas powinien je obejrzeć w ramach walki z użaleniem się nad samym sobą.
Życie jest piękne, niepowtarzalne, trudne i okrutne. Gdzieś w nas tkwi malutka cząsteczka, która nie pozwala by te ostatnie przymiotniki zajmowały pierwsze miejsce na podium. Walczymy i ciągle odnosimy małe sukcesy. Choć czasami ta walka jest skazana ostatecznie na przegraną.
Liczy się to co pomiędzy.*
Piękny kawałek polskiego dokumentu.
Ida” nie jest moim faworytem. Szczerze mówiąc nie rozumiem tej fali uniesień nad filmem. Jest schematyczny, idący na skróty i zbyt przypomina mi kino lat 60 tych.
Niczego nie wyjaśnia, nawet niczego nie sygnalizuje..
Jedynym genialnym elementem tego filmu jest pani Agata Kulesza (przepraszam za słowo „element”). Zapierająca dech w piersi i nie pozwalająca spuścić z niej wzroku. Do ostatniej, totalnie wstrząsającej, z nią sceny.
Trzymam kciuki ale raczej patriotycznie niż z sympatią.

*Przy okazji pozwolę sobie na małą prywatę. Dostałam linka do pewnego artykułu. Pasuje tematycznie do naszych dokumentalnych oskarowych kandydatów. Przeczytajcie go, bo jest dowodem na to, że nawet w najdramatyczniejszym momencie życia ciągle jesteśmy ciekawi i pełni nadziei. A autor jest bohaterem naszych czasów. Tak myślę.

Głupio teraz pisać o ciasteczkach.
Ale przecież oprócz wielkich słów i kosmicznych emocji potrzebujemy też odrobiny cukru, czekolady czy słońca.
Więc może jednak ciastko?



Morelowo śmietanowe ciasto na imbirowym spodzie
(forma o średnicy 21 cm)

paczka imbirowych herbatników (moja miała 180 g)
1/3 kostki masła, stopionego

3/4 tabliczki białej czekolady
2 łyżki kremówki

Mus śmietanowy musem z mango

200 ml kremówki
200 g mascarpone
400 g mango z puszki, odsączonych na sicie (będziemy ich potrzebowali w dwóch częściach)
2 łyżeczki żelatyny
3 łyżki cukru pudru

Spód ciasta:

Zaczynamy od pokruszenia ciastek (najlepiej blenderem) i połączenia ich ze stopionym masłem.
Okruszkami przypominającymi mokry piasek wykładamy dno formy i mocno przyciskamy np. szklanką.
Potem formę wkładamy do lodówki.

Na garnku z gotującą się wodą stawiamy miseczkę. Wlewamy do niej 2 łyżki kremówki i dodajemy połamaną czekoladę. Kiedy czekolada zaczyna się rozpuszczać, zdejmujemy miskę z garnka. Biała czekolada ma niższą temperaturę topienia i można przegapić moment kluczowy. Potem już będzie rozwarstwiona masa z warstwą tłuszczu. By tego uniknąć, musimy pilnować miski i czasu.
Po pół godzinie wyjmujemy formę z chłodu i smarujemy ciasteczkowe dno za pomocą pędzelka rozpuszczoną czekoladą. Następnie znów wkładamy do lodówki.

Operacja smarowania spodu ciasta czekoladą ma ważny cel. Zapobiegnie rozmoczeniu się spodu ciasta. Śmietana zawsze ma ciągotki do moczenia ciasta. Ja uważam, że jeżeli coś w swoim zamierzeniu powinno być kruche, to trzeba zrobić wszystko, żeby kruchym pozostało. Warstwa czekolady na kruchym spodzie działa izolacyjnie i śmietana nie do niej dostępu.
Trochę trwało, zanim odkryłam ten patent, bo dżem nie zawsze smakowo pasował jako izolacja.
Jedna uwaga: ta metoda zadziała tylko jeżeli spód schładzacie a nie pieczecie. Ale przecież nie piecze się ciast z śmietanowym kremem z żelatyną:)

Mus śmietanowy z mango:

Żelatynę sypiemy do miseczki zalewamy trzema łyżkami syropu z mango, pozostałego po odsączeniu owoców.
Kiedy żelatyna napęcznieje stawiamy miseczkę na garnku z gotującą się wodą. Zostawiamy aż żelatyna się rozpuści. Potem zdejmujemy z garnka, aby przestygła.
Odkładamy do dekoracji plaster mango a resztę odsączonego mango miksujemy na pulpę.

Ubijamy kremówkę i dodajemy do niej cukier puder. Do miseczki z rozpuszczoną żelatyną dodajemy 1/3 pulpy z mango i mieszamy dokładnie. Do tej mieszanki dodajemy 3 łyżki ubitej śmietany i znów mieszamy.
Całość dodajemy po łyżce do ubitej kremówki. Ubijamy kilka sekund by wszystko się połączyło i dodajemy (też po trochu) mascarpone.
Zazwyczaj ubijam osobno kremówkę a osobno mascarpone, a potem je łączę. Ubite mascarpone łatwiej wchodzi w związki z ubitą kremówką.
To jest też dobry moment by do masy dodać pokrojone w kosteczkę kawałki owoców (jeżeli macie ich na tyle dużo).


Wyjmujemy formę z lodówki i wykładamy boki formy paskiem papieru do pieczenia lub celofanu.
Unikniemy w ten sposób metalicznego posmaku (niektóre formy oferują takie „bonusy”) i po zdjęciu obręczy nic nam się nie rozjedzie.
Śmietanową masą wypełniamy formę. Wyrównujemy wierzch i odkładamy formę do lodówki.

Miękka galaretka z mango

3/4 pozostałej pulpy z mango
2 łyżeczki żelatyny
3 łyżki cukru pudru
3 łyżki syropu z glukozy*

Rozpuszczamy żelatynę jak w przepisie wyżej. Łączymy z mango i cukrem . Lekko ubijamy trzepaczką i dodajemy syrop z glukozy.
Studzimy masę i po wystudzeniu wlewamy na stężałą część śmietanową na naszym cieście.
Wyrównujemy powierzchnię, dekorujmy paskami pozostawionego wcześniej plasterka mango o odstawiamy do lodówki na minimum 2 godziny.

*syrop z glukozy.
Zdaję sobie sprawę, że nie występuje w każdym sklepie. Ba, nie występuje wcale (przynajmniej w mojej okolicy). Swój przywiozłam z daleka. Pozostaje internet, lub jeżeli już zaczęliście robić ciasto mój patent na rozwiązanie problemu. Zastąpcie syrop z glukozy płynnym miodem lub syropem cukrowym.
Powinno zadziałać. W zastosowaniu syropu chodzi o to by galaretka nie była zbyt zwarta.
Jeżeli nie ufacie eksperymentom, pomińcie ten nieszczęsny syrop i po prostu zróbcie galaretkę ze zmiksowanego mango.
Założę się, że też będzie udana.

P.S.
Wydaje mi się, że przeczytanie tego przepisu twa dłużej niż zrobienie tego ciasta. Całość pracy (łącznie z chłodzeniem poszczególnych warstw) zajęła mi godzinę i siedem minut. Dokładnie.




Słońca i długich spacerów dziś życzę. I smacznego.