Pokazywanie postów oznaczonych etykietą mango. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą mango. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 21 czerwca 2022

Danie w rozsypce czyli sushi w misce i rozsypka w kuchni czyli niespodzianka

















Pozimowe otwarcie sezonu w domku pod lasem zawsze budzi dreszczyk emocji. Co tym razem Matka natura przygotowała nam w ramach wiosennej niespodzianki?  

Śpiącego na okiennicy nietoperza? Może stadko obcych w postaci wielokropkowych biedronek wtulonych w framugi okienne? Lub strzępy bielizny w szufladzie i malownicze dziury w ukochanym swetrze, łaskawie zostawione na pamiątkę przez zimujące w pokoju myszy? Pisałam już kiedyś o domku-niespodziance w odsłonie wiosennej. 

Niepewność rośnie wraz z przekręcanym w zamku kluczem. Czy uruchamiając łazienkę nie zostaniemy zaskoczeni uroczą acz niepożądaną fontanną, tryskającą beztrosko z pęknietej rury pod zlewem?

Hm, no i okiennice, tak te po zimie też mogą pokazać nam swoje mroczne oblicze nie otwierając się na życzenie. Przyszłość jest niewiadomą. 

Kiedyś, w zamierzchłych czasach, kiedy czasami parałam się zabawą farbami olejnymi uczyniłam obraz pod takim właśnie tytułem. Nic  wtedy o życiu i świecie nie wiedziałam. Tytuł  był zdecydowanie na wyrost i brzmiał tak...filozoficznie. Gdzieś, u kogoś zawisł na ścianie a dzisiaj mi się przypomniał gdy stałam przed drzwiami mojego własnego domu i nie wiedziałam co mnie za nimi czeka.

No cóż, otwieramy. 

Ile bym nie myślała, ilu niespodzianek bym się nie spodziewała, życie i tak weźmie nas z zaskoczenia. 

Tym razem w kuchni powitalo nas rumowisko. Sufit najwyraźniej zapragnął bliższych relacji z podłogą, bo zamiast tkwić w górze, opadł na podłogę. Piec, stół, szafki, zlew wszystkie kuchenne drobiazgi zostały przykryte tynkiem, kawałkami farby i ...ha, ha, ha... słomą. Nadmienię, że nasz "dom wiejski nieco spleśniały" został uczyniony w pierwszej połowie ubiegłego wieku. Nie, nie, absolutnie nie jest zabytkiem. Raczej bliżej mu do ruiny.

Wiecie jak w obecnych czasach wygląda kontakt i współpraca z fachowcem wszelakiego typu?

Jeśli nie dysponujecie pod własnym dachem lub w najbliższej zaprzyjaźnionej okolicy takim unikatem jak fachowiec, zapomnijcie o malowaniu ścian, wymianie instalacji czy kładzeniu kafelków. Panowie od ....(tu każdy wpisuje swoje nadzieje) są równie cenni jak woda na pustyni. I równie się cenią.

Domyślacie się w jaką stronę zmierza ta historia? 

Jest czerwiec, jest pięknie, jest rozszalała wiosna i jesteśmy my. W mieście. 

Rozumiecie? 

Postawię w tym miejscu kropkę i potrzymam was w napięciu jak dalej toczy się ta historia. Przejdę do stołu. Jakaś równowaga w naturze być musi.


Jako, że atmosfera zrobiła się gorąca a aura podkręca temperaturę, wypada podać coś na ostudzenie emocji.

Bez gotowania (no, może nie całkiem), bez szaleństw, ale za to modnie i smacznie. Sushi w misce. 

Nikt nie będzie sprawdzał czy sztukę zawijania (jak ten świstak z reklamy) opanowaliśmy wystarczająco biegle. Nic nie będziemy zawijać. Rozsypiemy malowniczo w misce i będziemy udawać, że to malarska abstrakcja.




Miska sushi 

ryż do sushi (przepis tutaj)

kawałek łososia, pokrojony w kostkę

1 mango, obrane i pokrojone w plastry

omlet z 2 jajek, zwinięty w rulonik i pokrojony w plasterki

marynowany imbir

plasterki rzodkiewki

ogórek zielony, pokrojony w słupki

kilka zblanszowanych szparagów

garść mrożonego, zblanszowanego groszku lub fasolki edamame

garść kiełków np rzodkiewkowych

1 awokado, pokrojone w plastry

łyżeczka czarnego lub jasnego sezamu, wcześniej uprażona na suchej patelni

marynata do ryby:

4 łyżki syropu klonowego

2 łyżki sosu sojowego jasnego

1 łyżka sosu sojowego ciemnego

1 łyżeczka oleju sezamowego

Zaczniemy od zamarynowania łososia. Możemy, co prawda, użyć surowego, ale w moim daniu łosoś nieco się moczył, więc nie będę udawać, że jest inaczej. Jeśli jesteście niechętni brudzeniu paluszków i niestety blatu kuchennego (łosoś w marynacie plus patelnia równa się pryskanie olejem na wszystkie strony), dorzućcie do miski surowe płatki łososia. Też będzie pysznie.

Łososia marynujemy min. godzinę w marynacie. Po wyjęciu z marynaty smażymy minutę z każdej strony i odkładamy na papierowy ręcznik.

Mając wszystkie elementy naszej ryżowej układanki na podorędziu (biegniemy po słownik lub prosimy wujka google o wyjaśnienie), pakujemy części składowe do miski.

Nie opisuję kolejnych czynności, jak to wygląda widać na zdjęciach.

Przygotowujemy sos, którym podlejemy naszą miskę. On jest tzw wisienką na torcie.

Sos sojowy z wasabi:

6 łyżek jasnego sosu sojowego

2 łyżki chłodnej wody

wasabi wg uznania

Dokładnie rozprowadzamy wasabi w sosie sojowym by pozbyć się paraliżujących kubki smakowe grudek i podajemy w dzbanuszku obok misek. Każdy użyje wg potrzeb.

I tyle. Danie jest oszałamiająco dobre i zrobione praktycznie bez wysiłku. I nie trzeba stać przy piecu.




Polecam i życzę smacznego


niedziela, 22 października 2017

Mąka w sypialni i mus mango z wiśniową polewą







Jakim cudem udało mi się, piekąc chleb, zawlec mąkę do sypialni? Nie uprawialiśmy z MMŻ perwersji w postaci rzucania się workami z mąką. Nie pamiętam żebym w ogóle w trakcie pieczenia odwiedzała sypialnię.
Tu musze się zatrzymać. Chleb piekłam dwa dni, więc sypialnia niejako naturalnie była odwiedzana.  W celach wzmacniających. zabijcie mnie jednak a ja nie przyznam się do noszenia wypieków pod kołdrę.
Rzecz, jednak, będzie nie o pieczeniu chleba, choć sprawca tego zamieszania, chleb z pekanami, wyszedł pierwszorzędnie. Chleb został dorwany zanim zdążył ostygnąć. 
MMŻ, chłopak na diecie, wbił w niego zębiska i tyle było z dopieszczonych zdjęć.
Co mu będę oszczędzać. Smak owocu zakazanego znam i wiem, że czasem małe grzeszki mają smak rozpusty. W tym przypadku chlebowej.
Rzecz będzie o ...sprzątaniu. 
Nuda... 
Pewnie, że nuda, ale spróbujcie żyć bez sprzątania.
Znam tylko dwa sposoby na jego uniknięcie. Po pierwsze hotel. Tam zrobią wszystko za nas. No tak, tylko to kosztuje i jest takie...bezosobowe.
Drugi to wynajęcie profesjonalisty. Nawet już zaliczyłam to rozwiązanie na pewnym etapie swego życia.
Niestety zawsze jest jakieś "ale". Żeby jakaś obca baba zaglądała do lodówki albo grzebała w bieliźnie? Never!
Zakasujemy rękawy, wyjmujemy nasz ulubiony "pożeracz wszystkiego" ze schowka i niech drżą roztocza i paprochy.
Kiedy więc nasz niezawodny pomocnik strajkuje, na dom opada czarny welon rozpaczy.
Teraz zginiemy przygnieceni kłębami kociej sierści. Alergia nas najpierw otumani a potem udusi.
Awaria małego „dinksa” do odkurzania tapicerki to kryzys porównywalny do przepychanek z Koreą Północną. Groza wisi w powietrzu.
Niby nic wielkiego. Takie tam kłaki pod stołem. Nawet urocze bo puszyste i ulotne. Pełne gracji i lekkości. Idziesz zamiatając suknią a one tańczą jak zastawa w zamku Bestii (tej z Disneya). Poezja!
Co w tym złego? Na razie nic. Ale jutro? A za tydzień? Kiedy zaczniesz tęsknić za odkurzaczem?
Sprzątanie jest be. Ale nie sprzątanie jest jeszcze bardziej be.
Mądrzy ludzie mówią, że poukładane zewnętrze przekłada się na uporządkowane wnętrze.
W gruncie rzeczy jesteśmy prości w obsłudze. Jak odkurzacz. Dopóki się nie zepsuje.
Wracając do mąki…Przyczyny jej pojawienia się w sypialni nie odkryłam, ale następnym razem będę ją bacznie obserwować.




biszkopt, mus mango i wiśniowa polewa
mus mango:
1 mango
2 łyżki cukru
100 ml kremówki
2 łyżki serka śmietankowego
2 łyżeczki żelatyny
sok z połowy cytryny

wiśniowa polewa:
4 łyżki soku wiśniowego
100 ml kremówki
1 łyżeczka żelatyny
odrobina czerwonego barwnika
oraz 4 półkuliste foremki o średnicy 8 mm
Resztki spodu biszkoptowego z poprzedniego pieczenia.

Ten przepis powstał z resztek.
Mango zostało z wczorajszego smoothie, sok znalazłam schowany w maciupeńkim słoiczku w szufladzie lodówki a biszkopt od wiosny leżał suchy jak wiór w chlebaku.
Wszystko razem dało efekt odbierający mowę MMŻ. A jest to wyczyn nie lada.
Foremką wycinamy kółka z biszkoptu. Będą naszym spodem deseru. Nie martwcie się, że są suche jak piaski Sahary. Mus uczyni cuda i przywróci do życia nawet takiego suchara.
Mango kroimy na kawałki, wkładamy do rondelka, wlewamy 2 łyżki wody i sok z cytryny. Wsypujemy cukier i zagotowujemy. Gotujemy na małym ogniu 3 minuty. Zdejmujemy z ognia i dokładnie miksujemy.
Żelatynę zalewamy małą ilością wody. Kiedy napęcznieje, wstawiamy miseczkę z żelatyną do nieco większej miseczki z gorącą wodą. Żelatyna powinna się rozpuścić. Nie gotujcie żelatyny bo ona tego nie lubi.
Ciepłą żelatynę wlewamy do mango i mieszamy.
Ubijamy kremówkę z serkiem. Dodajemy 1 łyżkę cukru pudru.
Delikatnie łączymy mango z ubitą śmietaną.
Napełniamy musem foremki, zostawiając nieco miejsca od  by położyć wycięty krążek biszkoptowy. Lekko przyciskamy biszkopt i wkładamy foremki do zamrażarki na kilka godzin (moje stały stałą noc).
Czas na zrobienie polewy.
Sok (malinowy, wiśniowy, gruszkowy, jagodowy, lub jakikolwiek inny) mieszamy z śmietaną.
Żelatynę traktujemy jak wyżej i łączymy z sokiem, śmietaną i barwnikiem (ilość zależy od tego, jaką barwę chcecie uzyskać)
Przygotowujemy miseczkę z gorącą wodą. Musimy przecież jakoś wydobyć mus z foremki.
Wody w miseczce powinno być tyle, by nie zamoczyć foremki w musem.
Wkładamy wyjętą z zamrażarki foremkę i wkładamy biszkoptem do góry do miski z wodą. Po minucie wyjmujemy z miski i delikatnie, pomagając sobie np. ostrzem noża, wyjmujemy mus z foremki.
Kładziemy wszystkie porcje na siateczce i możemy kończyć pracę. Jeśli pod siatką postawicie jakieś naczynie a nie gazetę, to spływająca polewa będzie mogła być wykorzystana kolejny raz.
To jest rada, za którą byłabym wdzięczna, ponieważ gazeta uchroniła, owszem, mój blat przed krwawą łaźnią, ale niestety polewa nie nadawała się już do użytku.
Jeszcze ciepłym wiśniowym żelem polewamy deser. Najlepiej robić to nie łyżką ale lać strużką z rondelka.
Wylewanie letniej polewy na zamrożony deser powoduje, że ta pierwsza momentalnie zastyga.
Teraz wypada poczekać kwadrans by zamrożony na kość deser nie stanowił niebezpieczeństwa dla uzębienia i możemy podawać.





Popatrzcie jakie cuda można wyczarować z resztek:))

P.S.
A propos sprzątania. Mało tu bałaganu ale suchy biszkopt może was nieprzyjemnie zaskoczyć. Te okruszki!

Smacznego!

sobota, 18 lutego 2017

Inny stan skupienia czyli lassi mango jako ciastko


























-Moja młodość skończyła się po czterdziestce - usłyszałam od kogoś niedawno.
-A moja po pięćdziesiątych drugich urodzinach – zawtórował ktoś inny.
Zastanowiłam się nad sobą i nie tylko. Czasami niektórzy sprawiają wrażenie jakby nigdy młodzi nie byli. A czy moja ma się dobrze? 
W ubiegłą sobotę pewna kobieta ustąpiła mi miejsce w tramwaju. Towarzyszyła mi moja Mama i zaproszenie by usiąść odebrałam jako skierowane do niej. A tu figa. Pani zapraszała do zajęcia jej miejsca nas obydwie. I nie było wątpliwości, że mnie też brała pod uwagę. Przyjrzałam się kobiecie...młoda była. Na pewno młodsza ode mnie. Ale żeby aż tak, to nie powiem.
Tego samego popołudnia odebrałam telefon od znajomej. I co słyszę? - „ale ty masz młody głos!”
Wszystkie czujniki w mojej głowie stanęły na baczność. Czy ona chce powiedzieć, że mam głos młodszy od tego, co sugerowałby mój wygląd? Czy może mówi, że stary wygląd nie idzie w parze z młodym głosem.
Na nieszczęście swoje rozterki wyartykułowałam głośno, zapominając, że mam dwóch świadków rodzaju męskiego.
Dylemat w postaci „co ona miała na myśli” okazał się dla nich problemem nie istniejącym. Po co doszukiwać się drugiego dna, skoro można po prostu podejść do sprawy zero jedynkowo.
Znajoma mówi, że mam młody głos. Czytaj: ona myśli, że mam młody głos. Koniec kropka.
Po co ta podejrzliwość? Po głębokim namyśle, doszłam do wniosku, że ich podejście jest zdecydowanie zdrowsze od mojego. I przestałam szukać drugiego dna.

Więc co jest definicją końca młodości?











Torcik lassi mango
forma o średnicy 18 cm

biszkoptowy spód:
1 białko
1 żółtko
1 łyżka cukru pudru
1 łyżka mąki pszennej
1 łyżeczka mąki ziemniaczanej

2 owoce mango (300g +200g)
1 łyżka soku z cytryny
400 ml kremówki (170ml +230ml)
4,5 łyżeczki żelatyny (3 + 1,5)
5 łyżek cukru (3 +2)
1 galaretka pinacolada, rozpuszczona w połowie szklanki wrzątku i wystudzona
2 łyżki soku z cytryny (1+1)

Powiem szczerze i bez bicia: darowałam sobie biszkoptowy spód. Ubijanie jednego białka jawiło mi się jak łapanie pcheł. Beznadziejne.
Jeśli macie w planach ugoszczenie więcej niż dwojga gości, zróbcie ciasto z dwóch porcji składników. Wtedy pieczenie biszkoptu będzie miało sens.

Na wszelki wypadek wspomnę jak ten teoretyczny biszkopt upiec.
Ubijamy białko na sztywno. Sypiemy cukier puder i ubijamy do uzyskania błyszczącej piany czyli krótko.
Dodajemy żółtko i jak wyżej czyli ubijamy.
Wyłączamy mikser i przesiewamy mąki do piany białkowej. Delikatnie mieszamy.
Spód formy wykładamy papierem do pieczenia. Wlewamy ciasto.
Pieczemy w piekarniku, w 180 stopniach około 7 minut.
Studzimy. Zdejmujemy papier.

Przygotowujemy nadzienie z mango.
Obieramy i miksujemy owoc z łyżką soku z cytryny.

Mamy do przygotowania 3 części kremów.

I krem mango:

3 łyżki żelatyny zalewamy wodą by żelatyna napęczniała.
Stawiamy napęczniałą żelatynę na garnku z gotującą się wodą i rozpuszczamy.
Płynną studzimy.
300 g puree z mango łączymy z 3 łyżkami cukru i rozpuszczoną żelatyną.
Ubijamy 170 ml kremówki i delikatnie łączymy z mango. Najlepiej na początek połączyć 2 łyżki mango i dwie łyżki kremówki.
Wykładamy krem do formy (lub na biszkopt, jeśli jest taka wola) I wstawiamy do lodówki.

krem kokosowy:

Ubijamy 230 ml kremówki. Łączymy delikatnie (patrz wyżej) z wystudzoną galaretką.
Wykładamy na warstwę mango, która powinna być już stężała. Wkładamy do lodówki.

II krem mango:

200g puree z mango łączymy z 2 łyżkami cukru. 1,5 łyżeczki żelatyny traktujemy jak wyżej.
Łączymy z mango. Wylewamy na górę ciasta. Wkładamy do lodówki.
Po godzinie ciasto (deser?) jest gotowe do jedzenia.







Smacznego i pysznego  

sobota, 21 lutego 2015

Czasem trzeba na poważnie czyli ciasto mango śmietanowe na imbirowym spodzie





















Co tam panie w Hoolywoodzie?
Stan gotowości podobny do stanu wrzenia. Czy Polacy będą dziś zwycięzcami?
Trzymam kciuki ale optymizm wykazuję ostrożny. Najbardziej trzymam kciuki za naszych dokumentalistów bo zrobili świetną robotę. Nie są to filmy, które się ogląda parząc kawę czy pogryzając popcorn.
Joanna” Anety Kopacz i „Nasza Klątwa” Tomasza Śliwińskiego są na wskroś pozytywne. Mimo, że oba opowiadają o stanie, który na pewno na optymistyczny nie wygląda. Absolutnie nie zgodzę się z opinią, że są przygnębiające.
W obu tych filmach jest tak ogromna dawka pozytywnej energii, że każdy z nas powinien je obejrzeć w ramach walki z użaleniem się nad samym sobą.
Życie jest piękne, niepowtarzalne, trudne i okrutne. Gdzieś w nas tkwi malutka cząsteczka, która nie pozwala by te ostatnie przymiotniki zajmowały pierwsze miejsce na podium. Walczymy i ciągle odnosimy małe sukcesy. Choć czasami ta walka jest skazana ostatecznie na przegraną.
Liczy się to co pomiędzy.*
Piękny kawałek polskiego dokumentu.
Ida” nie jest moim faworytem. Szczerze mówiąc nie rozumiem tej fali uniesień nad filmem. Jest schematyczny, idący na skróty i zbyt przypomina mi kino lat 60 tych.
Niczego nie wyjaśnia, nawet niczego nie sygnalizuje..
Jedynym genialnym elementem tego filmu jest pani Agata Kulesza (przepraszam za słowo „element”). Zapierająca dech w piersi i nie pozwalająca spuścić z niej wzroku. Do ostatniej, totalnie wstrząsającej, z nią sceny.
Trzymam kciuki ale raczej patriotycznie niż z sympatią.

*Przy okazji pozwolę sobie na małą prywatę. Dostałam linka do pewnego artykułu. Pasuje tematycznie do naszych dokumentalnych oskarowych kandydatów. Przeczytajcie go, bo jest dowodem na to, że nawet w najdramatyczniejszym momencie życia ciągle jesteśmy ciekawi i pełni nadziei. A autor jest bohaterem naszych czasów. Tak myślę.

Głupio teraz pisać o ciasteczkach.
Ale przecież oprócz wielkich słów i kosmicznych emocji potrzebujemy też odrobiny cukru, czekolady czy słońca.
Więc może jednak ciastko?



Morelowo śmietanowe ciasto na imbirowym spodzie
(forma o średnicy 21 cm)

paczka imbirowych herbatników (moja miała 180 g)
1/3 kostki masła, stopionego

3/4 tabliczki białej czekolady
2 łyżki kremówki

Mus śmietanowy musem z mango

200 ml kremówki
200 g mascarpone
400 g mango z puszki, odsączonych na sicie (będziemy ich potrzebowali w dwóch częściach)
2 łyżeczki żelatyny
3 łyżki cukru pudru

Spód ciasta:

Zaczynamy od pokruszenia ciastek (najlepiej blenderem) i połączenia ich ze stopionym masłem.
Okruszkami przypominającymi mokry piasek wykładamy dno formy i mocno przyciskamy np. szklanką.
Potem formę wkładamy do lodówki.

Na garnku z gotującą się wodą stawiamy miseczkę. Wlewamy do niej 2 łyżki kremówki i dodajemy połamaną czekoladę. Kiedy czekolada zaczyna się rozpuszczać, zdejmujemy miskę z garnka. Biała czekolada ma niższą temperaturę topienia i można przegapić moment kluczowy. Potem już będzie rozwarstwiona masa z warstwą tłuszczu. By tego uniknąć, musimy pilnować miski i czasu.
Po pół godzinie wyjmujemy formę z chłodu i smarujemy ciasteczkowe dno za pomocą pędzelka rozpuszczoną czekoladą. Następnie znów wkładamy do lodówki.

Operacja smarowania spodu ciasta czekoladą ma ważny cel. Zapobiegnie rozmoczeniu się spodu ciasta. Śmietana zawsze ma ciągotki do moczenia ciasta. Ja uważam, że jeżeli coś w swoim zamierzeniu powinno być kruche, to trzeba zrobić wszystko, żeby kruchym pozostało. Warstwa czekolady na kruchym spodzie działa izolacyjnie i śmietana nie do niej dostępu.
Trochę trwało, zanim odkryłam ten patent, bo dżem nie zawsze smakowo pasował jako izolacja.
Jedna uwaga: ta metoda zadziała tylko jeżeli spód schładzacie a nie pieczecie. Ale przecież nie piecze się ciast z śmietanowym kremem z żelatyną:)

Mus śmietanowy z mango:

Żelatynę sypiemy do miseczki zalewamy trzema łyżkami syropu z mango, pozostałego po odsączeniu owoców.
Kiedy żelatyna napęcznieje stawiamy miseczkę na garnku z gotującą się wodą. Zostawiamy aż żelatyna się rozpuści. Potem zdejmujemy z garnka, aby przestygła.
Odkładamy do dekoracji plaster mango a resztę odsączonego mango miksujemy na pulpę.

Ubijamy kremówkę i dodajemy do niej cukier puder. Do miseczki z rozpuszczoną żelatyną dodajemy 1/3 pulpy z mango i mieszamy dokładnie. Do tej mieszanki dodajemy 3 łyżki ubitej śmietany i znów mieszamy.
Całość dodajemy po łyżce do ubitej kremówki. Ubijamy kilka sekund by wszystko się połączyło i dodajemy (też po trochu) mascarpone.
Zazwyczaj ubijam osobno kremówkę a osobno mascarpone, a potem je łączę. Ubite mascarpone łatwiej wchodzi w związki z ubitą kremówką.
To jest też dobry moment by do masy dodać pokrojone w kosteczkę kawałki owoców (jeżeli macie ich na tyle dużo).


Wyjmujemy formę z lodówki i wykładamy boki formy paskiem papieru do pieczenia lub celofanu.
Unikniemy w ten sposób metalicznego posmaku (niektóre formy oferują takie „bonusy”) i po zdjęciu obręczy nic nam się nie rozjedzie.
Śmietanową masą wypełniamy formę. Wyrównujemy wierzch i odkładamy formę do lodówki.

Miękka galaretka z mango

3/4 pozostałej pulpy z mango
2 łyżeczki żelatyny
3 łyżki cukru pudru
3 łyżki syropu z glukozy*

Rozpuszczamy żelatynę jak w przepisie wyżej. Łączymy z mango i cukrem . Lekko ubijamy trzepaczką i dodajemy syrop z glukozy.
Studzimy masę i po wystudzeniu wlewamy na stężałą część śmietanową na naszym cieście.
Wyrównujemy powierzchnię, dekorujmy paskami pozostawionego wcześniej plasterka mango o odstawiamy do lodówki na minimum 2 godziny.

*syrop z glukozy.
Zdaję sobie sprawę, że nie występuje w każdym sklepie. Ba, nie występuje wcale (przynajmniej w mojej okolicy). Swój przywiozłam z daleka. Pozostaje internet, lub jeżeli już zaczęliście robić ciasto mój patent na rozwiązanie problemu. Zastąpcie syrop z glukozy płynnym miodem lub syropem cukrowym.
Powinno zadziałać. W zastosowaniu syropu chodzi o to by galaretka nie była zbyt zwarta.
Jeżeli nie ufacie eksperymentom, pomińcie ten nieszczęsny syrop i po prostu zróbcie galaretkę ze zmiksowanego mango.
Założę się, że też będzie udana.

P.S.
Wydaje mi się, że przeczytanie tego przepisu twa dłużej niż zrobienie tego ciasta. Całość pracy (łącznie z chłodzeniem poszczególnych warstw) zajęła mi godzinę i siedem minut. Dokładnie.




Słońca i długich spacerów dziś życzę. I smacznego.

wtorek, 26 listopada 2013

Pasztet z trawą cytrynową i chutneyem z mango czyli jednak listopad






Listopad nareszcie wygląda i zachowuje się listopadowo. Nie żebym była fanką jedenastego miesiąca roku. Należę raczej do tych, którzy w duchu marzą, żeby jak najprędzej się skończył. Jednak listopad taki jak w tym roku, może zamącić w głowie. Dotychczasowe łagodne traktowanie może uśpić czujność. Niby dzień jest krótszy, poranki jakieś niemrawe a wieczory zdecydowanie za szybkie, ale z drugiej strony powietrze łagodne, żadnych klęsk żywiołowych w postaci tygodniowego deszczu czy siarczystego mrozu na razie nie doświadczyliśmy. W skrytości ducha marzyłam, żeby w takim pogodowym stanie dotrwać do marca. A potem już będzie tylko lepiej.
Coś jednak mi podpowiadało, że listopad w końcu się ocknie i nie powinnam chować czapki do szuflady.
Powiedzieć, ze miałam rację byłoby truizmem. Kto się nie spodziewa deszczu i szarości w listopadzie ten naiwny. Od wczoraj jest jak być powinno. Poranek był jak zwykle zaspany ale nieco jaśniejszy niż zwykle. Rzut oka za okno sprawił, że odetchnęłam z ulgą. Spadł pierwszy śnieg. Czyli wszystko wróciło do listopadowej normy.
Spokojnie mogę wrócić do kontemplowania upływającego czasu, bo ten zaczął się w końcu zachowywać przewidywalnie. Szarówka, poranne przymrozki, mżawka, światło zapalone od przebudzenia do zaśnięcia. Jak nic wszystko zmierza w kierunku grudnia.
Teraz, skoro nie pilnuję niesfornego listopada mogę spokojnie zastanowić się nad planami świątecznymi.
Już sobie wymyśliłam, że najbliższe dni będą poświęcone prezentom gwiazdkowym, słodkim i pachnącym. Zacznę czas czekolady i bakalii. Robienie czekoladek jest fantastycznym sposobem na listopad.
Zanim jednak opowiem wam jak przeganiam szarości słodkościami pozwólcie, że pożegnam listopad w innym stylu. Upiekę ostatni pasztet.




Pasztet z trawą cytrynową

30 dkg wątróbki z kurczaka
pół litra mleka
1 szalotka
1 ząbek czosnku
2 liście kafiru lub pół łyżeczki otartej skórki z limonki
1 łodyga trawy cytrynowej
200 ml kremówki
4 łyżki masła
sól
pieprz
4 foremki do pieczenia np. ramekiny lub foremki aluminiowe

Zaczynamy od dokładnego oczyszczenia wątróbki z błon. Oczyszczoną i opłukaną wątróbkę zalewamy mlekiem i odkładamy na godzinkę. Potem wylewamy mleko i płuczemy zimną wodą.
Na łyżce masła szklimy pokrojoną z grubsza cebulę i czosnek. Dorzucamy liście kafiru. Trawę cytrynową tniemy nożyczkami na pięciocentymetrowe kawałki. Najgrubszy fragment miażdżymy i wyjmujemy środkową część, tę najbardziej miękką. Ją drobniutko siekamy nożem i też dorzucamy razem zresztą trawy do podsmażonej cebuli. Wlewamy kremówkę i na małym ogniu gotujemy około 10 minut. Dorzucamy 2 łyżki masła i zdejmujemy płyn z ognia i studzimy. Kiedy bez obaw możemy zanurzyć w kremowym sosie palce (oczywiście wcześniej umyte), wyjmujemy dłuższe kawałki trawy i liście kafiru. Widelec też jest dobrym rozwiązaniem. Mnie nie wpadło to do głowy.
Wlewamy kremówkę z dodatkami do miksera lub blendera, dodajemy odsączoną wątróbkę, dorzucamy ćwierć łyżeczki soli i miksujemy na gładką masę.
Foremki do zapiekania smarujemy masłem i wlewamy do nich na razie płynny pasztet.
Włączamy piekarnik i nastawiamy temperaturę 170 stopni. Do większej formy wlewamy litr wrzątku i ustawiamy w nim formy z pasztetem. Woda powinna sięgać do połowy wysokości foremek. Zamykamy piekarnik i pieczemy pasztet pół godziny.
Upieczony studzimy i podajemy z chutneyem z mango.



chutney z mango:

2 dojrzałe owoce mango, obrane i pokrojone w kostkę
1 szalotka pokrojona 
1 ząbek czosnku drobno pokrojony
1 mała papryczka chilli, oczyszczona  i pokrojona drobno
1 łyżka startego imbiru
3 łyżki brązowego cukru
pół łyżeczki soli
3 łyżki białego octu
2 łyżki wody
ćwierć łyżeczki cynamonu
ćwierć łyżeczki mielonej gorczycy

Powiem wam szczerze, że załadowałam wszystko do rondla i na malutkim ogniu smażyłam około 20 minut. Potem na gorąco włożyłam do słoika i wystudziłam.

Najbardziej zaskakujący jest ten pasztet po zjedzeniu. Zostawia w ustach delikatny posmak trawy cytrynowej.

To drugie podejście do przerobienia wątróbki. Była już wątróbka z gęsi, teraz wzięłam się za kurzą. Czy następna będzie kacza? Wątpię, raczej zmienią się dodatki. Zwolenników pasztetów wokół mam sporo, więc spodziewam się kolejnego zamówienia. Kupiłam ostatnio kasztany. Coś mi mówi, że do pasztetu byłyby niezłą parą.
Jednak to plany dalsze. Od jutra do głosu dochodzi czekolada.



Smacznego

czwartek, 31 maja 2012

Przegląd biblioteczny i sałatka z mango do książki



Nasz dom to kilogramy papieru. Tony literatury wszelakiej. Różne fascynacje literackie napotykaliśmy w życiu. Był okres iberoamerykański, czas literatury rosyjskiej 19 wieku, szaleństwo fantastyki czy opętanie nową literaturą francuską. Książki leżące w domu to namacalne dowody naszego nieopanowania i rozpasania w dziedzinie literatury. Część tego dobytku wywiozłam na wieś. Troszkę się to odbyło na chybił trafił. Kolejna przeprowadzka i książki lądują w pudłach. Potem na półki i znów czekają na reaktywację. Taka nadeszła ostatnio. Kiedy ogarnęło mnie trudne do opanowania uczucie głodu literackiego, sięgnęłam do naszych starych znajomych. Czy ktoś pamięta jeszcze Motory Zegadłowicza? Kiedy kupowałam tę książkę, to sprzedawca kazał mi jej szukać w dziale z motoryzacją.
A zbiór dzieł Goethego? Nawet nie wiedziałam, że je mamy. Znam kogoś, kto byłby ze mnie dumny. Nawet stareńki Verne z jego Piętnastoletnim Kapitanem się znalazł. Bez okładki i chyba z brakami w środku. Ja nie byłam jego pierwszym właścicielem. Odzyskałam swojego Tajemniczego Przybysza i Listy z Ziemi Marka Twaina, o których myślałam zawsze z żalem, że przepadły na wieki.
Znalazłam Prawo rzymskie, z którym walczył kiedyś MMŻ i Konwickiego, którego wyrywaliśmy sobie z ręki. Nawet komplet Chandlera i Chmielewskiej stał sobie ramię w ramię.
Papier w większości egzemplarzy pożółkł i nieco się dziś kruszy. Kataru dostałam kosmicznego. Oczy mnie szczypały od kurzu. Ale radość moja była ogromna. Z większością książek związane są jakieś wspomnienia. Tak,  biorąc do ręki jedną po drugiej, odkurzałam swoje dzieciństwo (a jakże Andersen jako żywo), swoje czasy szkolne (ale kochaliśmy wtedy Vonneguta)  i studenckie (tu szaleństwo Marqueza, Corazara,Vallejo, Llosa……) .
Tutaj zajrzałam, tam poszukałam ulubionego niegdyś fragmentu. Najchętniej czytałabym wszystkie naraz. Uczucie dziecka w sklepie z cukierkami jest chyba najtrafniejszym porównaniem. Dobrze jest mieć wybór. Choć, jak ten osiołek, „któremu w żłobie dano” nie umiałam się zdecydować. Stojąc jak słup przed półką, dokonałam wyboru w stylu Scarlett O’Hara  (dla młodych odbiorców: nie ma nic wspólnego ze Scarlett Johansson) i postanowiłam dokonać wyboru jutro. Dziś zacznę nadgryzać prezent na dzień matki, który sprawiło mi młodsze Dziecko – Grę o tron. Filmu nie widziałam, niewiele o książce wiem, ale gdzieś w zakamarkach pamięci nazwisko autora majaczyło mi mgliście. W innej epoce i innym wieku w czasopiśmie Fantastyka chyba zetknęłam się z George R.R. Martinem.
Dałam nura z powrotem w zakurzone zbiory. Jest! Zmurszałe okazały się tylko kartki papieru a nie moja pamięć. Mikropowieść Pieśń dla Lyanny napisana w 1975 roku. Od niej zacznę swoją znajomość z panem Martinem.


Acha. Tak się zapędziłam w tych wykopaliskach książkowych, że zapomniałam napisać o jedzeniu. Czytanie i jedzenie idą ze sobą w parze. Uwielbiam przygotować sobie coś pysznego, a potem wtulić w kąt kanapy i czytać, czytać, czytać.

Skoro przede mną kawał książki, to może dla odmiany do jedzenia coś lekkiego? Nie będę stać nad garnkami, skoro książka czeka. Sałatka będzie akurat.

Zapraszam do uczty. W pełnym tego słowa znaczeniu.

Orzeźwiająca sałatka z mango, ogórka, kolendry i chili

1 mango
1 czerwona papryczka chili
1 ogórek szklarniowy
garść posiekanej kolendry
kilka porwanych liści mięty
1 łyżeczka brązowego cukru
1 łyżka sosu rybnego
1 łyżka soku z limonki

Mango obieramy ze skórki i kroimy w kostkę. Ogórka myjemy i też kroimy w kostkę (nie obieramy ze skórki). Chili pozbawiamy nasionek i drobniutko kroimy. Mieszamy wszystko, co pokroiliśmy w sporej misce.
W małej miseczce mieszamy sos rybny, cukier, sok z limonki i mieszamy, żeby cukier się rozpuścił. Wlewamy do miski z mango i resztą. Dorzucamy kolendrę i miętę. Mieszamy. Zabieramy ze sobą widelec, koc, filiżankę herbaty i swoją ulubioną książkę i czytamy pogryzając aromatyczną sałatką.
Czy trzeba czegoś więcej wieczorem po pracy?




Pozdrawiam i jak zwykle życzę smacznego

poniedziałek, 10 października 2011

Bo w mango jest seks



Moje pierwsze spotkanie z mango nie należało do udanych.  Czasy były siermiężne, a egzotyka w postaci mandarynek i pomarańczy pojawiała się na stołach tylko w okresie Wielkanocy i Wigilii. Tym większa była podnieta przy kupnie owocu, którego nigdy wcześniej nie widzieliśmy. Mieszankę uczuć po pierwszym kęsie pamiętam do dziś. Po pierwsze, co to za owoc, któremu włosy zamiast rosnąć na skórce jak brzoskwini, rosną do wewnątrz? No i ten smak! Wprawiający w konsternację. Po pierwszym razie byłam pewna, że nie zostaniemy przyjaciółmi. W eksplozji aromatów znalazłam rosół z makaronem, roladę, kluski, a na koniec kompot śliwkowy. Pomyślicie sobie, "biedne dziecko, pozbawione kubków smakowych". To smakowe pomieszanie z poplątaniem kładę na karb młodego wieku. Gdybym dziś miała opowiedzieć jak smakuje mango, powiedziałabym, że smakuje jak... mango. Smak do niczego nie podobny, z niczym nie porównywalny. Już dawno zostałam jego fanką i nie wyobrażam sobie lassi bez tego owocu. Choć przyznam, że jego zapach, szczególnie mango bardzo dojrzałego, bywa niepokojący. Nie wiedzieć czemu kojarzy mi  się z...seksem!?
Do czego ta cała moja tyrada zmierza? No, no. Nic z tych rzeczy. Prowadzi do sernika z kremem mango.
Moje ostatnie spotkanie z Młodszą Córką odbyło się przy kawie i ciastku. Ona zamówiła sobie sernik z mango. I już wiedziałam, że muszę go mieć. Muszę spróbować go odtworzyć. Czas weekendu był bliski, więc okazja nadarzyła się sama.
Oto do czego doszłam.

Sernik z kremem mango

spód ciasta (na formę okrągłą 20 cm)

paczka herbatników owsianych (zmielonych na piasek lub ułuczonych wałkiem do ciasta)
100 g stopionego masła

masa serowa

700 g pełnotłustego twarogu (np Prezydent)
3 jajka
2 żółtka
150 g cukru pudru

krem mango

2 dojrzałe mango, obrane ze skórki i pokrojone w plastry
1 puszka mango konserwowanego
pół szklanki soku z tejże puszki
2 łyżki brązowego cukru
100 g serka mascarpone
100 g kremówki

Zaczynamy od przygotowania spodu ciasta. Wlewamy masło do okruchów i mieszamy jak mokry piasek na plaży. Wylepiamy spód formy i wstawiamy na 10 minut do piekarnika nagrzanego do 180 stopni. Potem wyjmujemy i niech sobie stygnie.

Na patelnię wlewamy pół szklanki soku z mango z puszki. Na gotujący się sok wkładamy plastry świeżego mango, sypiemy brązowy cukier i lekko karmelizujemy owoce, odparowując sok. Kilka plasterków (tych ładniejszych) odkładamy. Będą nam potrzebne do dekoracji. Owoce z puszki odcedzamy. Sok wypijamy lub kombinujemy jakiś drink egzotyczny. Miksujemy na puree mango z puszki i mango z patelni.

Pora na bazę serową.
W sporej misce miksujemy twaróg z 100 g cukru pudru. Dodajemy jajka po jednym (nie wszystkie naraz), potem żółtka  i znów mieszamy.
Teraz musimy przygotować sobie formę. Wymaga to pewnego zabiegu, dzięki któremu sernik będzie nie serowy, a kremowy. Formę, w której już znajduje się spód ciasta, okładamy od zewnątrz folią aluminiową. Zróbcie to dokładnie, bo nasz sernik będzie zażywał gorącej kąpieli wodnej. Do tak przygotowanej formy z spodem ciastkowym wlewamy masę serową.
Piec nagrzewamy do 175 stopni. Wkładamy do niego pustą formę, do której musi się jeszcze zmieścić nasza forma z masą serową. Gotujemy w czajniku wodę. Wkładamy formę z sernikiem do tej drugiej, większej i do niej wlewamy wrzątek.Tak na 4 centymetry. Mówiąc obrazowo, to jak wkładanie jajka do wrzątku. Nasza forma z sernikiem stoi sobie teraz po pas w gorącej wodzie i piecze się przez godzinę. Po tym czasie sprawdźcie ostrożnie, czy masa się ścięła. Nie powinna się przelewać, a jedynie delikatnie dygotać przy poruszeniu formą. Jeśli do jej konsystencji nie macie zastrzeżeń, dajcie jej odpocząc i wystygnąć.
Czas wprowadzić na scenę naszego głównego bohatera, mango. Puree z mango miksujemy z mascarpone i pozostałym cukrem pudrem.
Ubijamy kremówkę i delikatnie łączymy z masą mango. Jeśli sernik ostygł, wykładamy na niego mus mango i wyrównujemy powierzchnię ciasta. Na środku układamy pozostawione wcześniej plastry skarmelizowanego mango.
Nie podniecajcie się na razie. Na przyjemność będziecie musieli jeszcze poczekać. I to dobre kilka godzin. Ciasto potrzebuje chłodu i spokoju.
Ale potem...hm... rozkosze podniebienia przed wami.
Zapytajcie Darię. Ona wie.



Smacznego