Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Pondicherry. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Pondicherry. Pokaż wszystkie posty

środa, 4 lutego 2015

Uciekający czas i smażona makrela z Pondicherry

























Mam kłopoty z dogonieniem samej siebie. Staram się poukładać plany, ująć w karby swój czas a on i tak ucieka mi przez palce.
Czy tylko ja zauważyłam, że z wiekiem czas ma inną postać. Bardziej skondensowaną i ograniczoną. Wydaje mi się, że kiedyś czas był zdecydowanie pojęciem względnym. Dziś każda godzina ma swój ciężar gatunkowy. Mało tego, kiedyś godzina miała 60 minut a dziś czasami ma tylko 55. Rok miał zawsze dwanaście miesięcy a od pewnego czasu ma niecałe jedenaście.
Wytłumaczenie tego tajemniczego faktu teoretycznie jest mi znane; tak podobno działa na postrzeganie czasu wiek.
Im jest się młodszym, tym czas płynie wolniej. Z każdym rokiem czas przyspiesza, by w drugiej połówce zasuwać jak kula śniegowa z górki.
W tej chwili nie ma znaczenia czy są wakacje, czy zima. Wiadomo, że po Bożym Narodzeniu zaraz będzie Tłusty Czwartek. Kiedy minęły te dwa miesiące będące zazwyczaj pośrodku? Nie mam pojęcia.
Jeszcze dobrze nie wyzbierałam igieł choinkowych z pod dywanu a już zauważam w sklepach torebki z nasionkami. Wszystko dzieje się szybciej, coraz szybciej.
Dawniej, w czasie wakacji miało miejsce przedziwne (z dzisiejszego punktu widzenia) zjawisko. Siedzieliśmy nocą na ławce. Była dziesiąta. Gadaliśmy, milczeliśmy kilka godzin. Spojrzeliśmy na zegarek. Była dziesiąta dwadzieścia. Tak płynął czas kiedyś.
Dziś siedzimy na ławce. Jest dziesiąta. Gadamy, milczymy, patrzymy na zegarek. Minęły dwa dni.

Axel Munthe napisał w mojej ulubionej „Księdze z San Michele”, że „świat, w którym żyliśmy wczoraj, nie był światem dzisiejszym. Niewzruszenie i bez odpoczynku zmierza on przez nieskończoność do zagłady, my zaś idziemy wraz z nim. „Żaden człowiek nie kąpie się dwukrotnie w tej samej rzece” - mówi Heraklit. Jedni z nas pełzają na kolanach, drudzy jadą konno lub autem, inni prześcigają w samolotach gołębie pocztowe. A właściwie do pośpiechu nie ma powodów; możemy być zupełnie pewni, iż osiągniemy cel we właściwym czasie.”

Może potrzeba mi nieco stoicyzmu?
Zastanawiając się nad naturą czasu zgłodniałam. Nic tak nie zaostrza apetytu jak nierozwiązana zagadka.

Rick Stein nie odpowiedział mi na pytanie dokąd czas tak pędzi ale podsunął mi pomysł na piękny obiad.




smażona makrela z Pondicherry

6 filetów z świeżych makreli
pół szklanki naturalnego jogurtu
5 zmiażdżonych ząbków czosnku
1 łyżeczka papryczki chilli
1 łyżka słodkiej papryki
1 łyżeczka soli
sok z połowy limonki
1/3 szklanki wody
olej do smażenia
garść świeżej kolendry
ćwiartka limonki do podania

W misce mieszamy dokładnie jogurt z czosnkiem, chilli, papryką, solą, limonką i wodą. Wody dolewamy tyle, by marynata miała gęstość kwaśniej śmietany. Do marynaty wkładamy filety makreli i marynujemy kwadrans.
Rozgrzewamy olej na patelni. Makrelę wyjmujemy z marynaty i kładziemy na rozgrzany olej. Zmniejszamy ogień i na średnim ogniu smażymy rybę około 3 minut z każdej strony.
Usmażoną makrelę posypujemy na talerzu kolendrą i podajemy z ćwiartką limonki.

Rick Stein nie mówi ani słowa o dalszych losach marynaty. Mnie szkoda było ją wyrzucić, bo smakowała lepiej niż ryba. Zagotowałam ją więc i polałam nią makrelę.

Makrela jest dość specyficzną rybą; bardzo tłustą i pachnącą rybim tłuszczem. Mięso ma zwarte i nie rozpada się na patelni.
Kupując makrelę, nie krępujcie się jej powąchać. Wasz nos jest gwarancją, że kupicie świeżą rybę.






Smacznego i pilnujcie czasu, bo ma skłonności do uciekania.