Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ganasz. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ganasz. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 17 maja 2015

Torcik pionowy z nutellą i kremem czekoladowym czyli sporty ogródkowe

Szklarnia stoi. Uparłam się i mam.
Już w zeszłym roku tęskniłam za swoimi pomidorami.
W tym roku postanowiłam bez względu na okoliczności postawić na swoim. Zignorowałam wszystkie ostrzegawcze spojrzenia i jasne aluzje.
Chciałam mieć szklarnię i już.
Wiecie jak to jest kiedy bogowie spełniają nasze życzenia?
No właśnie. Moje ręce, zakwasy, obolałe plecy i brud za paznokciami to cena jaką płacę. Ale to nic. Pomidory posadzone, ogórki posadzone, papryczki posadzone. W kolejce czekają dynie.
Wyrwałam naturze, przy wydatnej pomocy zaprzyjaźnionego rolnika, dwie grządki ziemi. Na razie tylko dwie ale po nich będą następne. Groszek cukrowy i fasolkę już posiałam.
Żeby łatwo nie było, ciągle tkwię w miejskim remoncie.
Na szczęście kwitną bzy i konwalie. Działają jak balsam i chyba nawet pomagają na obolałe mięśnie.
Wszyscy teraz biegają. Ja ryję w ziemi. Mój triathlon to kopanie, pielenie, sianie. W kolejce czeka pięciobój czyli pielenie, przesadzanie, nawożenie, podlewanie, zrywanie.
Nie mówcie, że nie mam skłonności do komplikowania sobie życia.
Mogłabym spokojnie siedzieć na tarasie i patrzeć jak trawa rośnie.

Sił mi w sobotę starczyło na malutki torcik. Niby składniki dorosłe a rozmiar końcowy jakiś dziecięcy. Jeżeli nie potrzebujecie tortu w rozmiarach tradycyjnych, proponuję wam torcik układany pionowo. Niby nic wielkiego, ale miło jest czasem pójść inną niż dotychczas drogą.
Polecam.





Torcik pionowy z nutellą i kremem czekoladowym

biszkopt czekoladowy:
Forma prostokątna 33 cm na 24 cm (ale może być większa, wtedy ciasto wyjdzie cieńsze)

3 jajka
3/4 szklanki drobnego cukru
1 łyżeczka proszku do pieczenia
szczypta soli
2 łyżki kakao
1/3 szklanki mąki pszennej

krem do przełożenia:

2 łyżki miękkiego masła
pół szklanki nutelli

ganasz czekoladowy:

pół szklanki kremówki
100 g mlecznej czekolady
25 g gorzkiej czekolady

Piekarnik rozgrzewamy do 180 stopni. Blaszkę wykładamy (tylko dno) papierem do pieczenia.

Miksujemy jajka z szczyptą soli i cukrem na puszystą, białą masę. Powinny zwiększyć swoją objętość trzykrotnie.
Mąkę z kakao i proszkiem przesiewamy przez sito i delikatnie łączymy z masą jajeczną.
Wylewamy ciasto na blaszkę, wyrównujemy powierzchnię i pieczemy 15 minut.
Sprawdzamy patyczkiem czy ciasto jest upieczone i wyjmujemy je z piekarnika.
Czystą ściereczkę posypujemy cukrem pudrem i wykładamy na nią ciasto papierem do góry. Zdejmujemy papier i zawijamy ciasto w ściereczkę jak roladę. Ten zabieg spowoduje, że ciasto potem nie popęka.
Studzimy biszkopt i przygotowujemy kremy.
Miksujemy nutellę z miękkim masłem.
Wystudzone ciasto odwijamy z ściereczki i smarujemy nutellowym kremem. Kroimy ciasto wzdłuż na dwa paski.

Jeden pasek ustawiamy dłuższym bokiem na paterze i zwijamy jak najciaśniej wokół środka ( to tak jakbyśmy zwijali centymetr krawiecki) kremem do wewnątrz. Drugi pasek ciasta owijamy wokół pierwszego.
Wielkość ciasta zależy od długości blaszki. Moje ciasto wyszło malutkie, takie kieszonkowe. Jego średnica (z blaszki o podanych wyżej wymiarach) wynosi 13 cm.
Im cieńsze ciasto i dłuższe paski, tym większy wyjdzie torcik.

Posmarowany kremem i zwinięty tort wkładamy na godzinę do lodówki.
W tym czasie robimy ganasz czekoladowy.

Kremówkę zagotowujemy i zdejmujemy z pieca. Wrzucamy do niej połamane czekolady i zostawiamy na minutkę. Potem mieszamy do rozpuszczenia się czekolad.
Wyjmujemy ciasto z lodówki i polewamy przestudzonym ganaszem. Smarujemy boki ciasta i wkładamy do lodówki.
Po posmarowaniu na pewno zostanie wam jeszcze ganasz. I bardzo dobrze, ponieważ po kwadransie wyjmujemy ciasto z lodówki i polewamy resztą polewy.
Jeżeli chcemy ciasto czymś udekorować, to jest najlepszy moment. Czekolada w polewie zadziała jak klej. Użyjcie truskawek, jagód, cząstek ananasa lub orzechów. Co kto lubi.

Po krótkim schłodzeniu tort jest gotowy.
Aha, krojąc go użyjcie ciepłego noża. To działa.







Smacznego

sobota, 28 lutego 2015

Tort "opera" czyli z miłości do klasyki


























Pamiętacie Scarlett O'Hara z Przeminęło z wiatrem?
Pamiętacie jaki miała sposób na oswojenie problemu? - „Pomyślę o tym jutro.”
Wzięłam z niej przykład. Jeżeli masz problem i nie potrafisz go rozwiązać, nie martw się, bo twoje zamartwianie się nic nie zmieni. Jeżli zaś potrafisz znaleźć rozwiazanie, to nie martw się tym bardziej.
Co prawda łatwiej powiedzieć niż zrobić, ale przynajmniej się staram.
Mam też w mieście zadania do wykonania i muszę się skupić na tym, co budujące, a nie na tym, co dołujące.
Obiecuję, że wszystkie perypetie rozpoczęte w Domu na końcu zostaną opisane i udokumentowane stosownymi zdjęciami.
Tutaj wracam do pieczenia i gotowania.
Dziś zaczęłam serię cukierniczą pod tytułem Klasyka Tortowa.
Jak to się stało, że dotychczas nie wpadł mi ten pomysł do głowy? Operę uwielbiam, muzykę klasyczną w znakomitej większości również. Przecież są ciasta, słynne na cały świat, które i z jednym, i z drugim pięknie się kojarzą.
Tort „opera”, tort Pawłowej, Fedora na cześć Sarah Bernhard zaczynają moją listę. Potem będą klasyki może mniej muzyczne, ale nie mniej sławne.
Większość z nich będę piekła po raz pierwszy i już jestem ciekawa efektów.
Na pierwszy ogień poszedł tort "opera".
Przepisów jest bez liku. Wszystkie do siebie podobne, bo jakże by inaczej. Do klasyków trzeba podchodzić z należnym im szacunkiem. Różnice między przepisami polegały na różnych ilościach poszczególnych składników.
Po gruntownym przygotowaniu teoretycznym przyszedł moment wyboru tego jedynego. Padło na Erika Lanlarda. Dość często zaglądam do jego książki „Chocolat” i wiem, że mogę na niego liczyć.
Tym razem się przeliczyłam. Zamiast jednego tortu wyszedł mi jeden i jedna trzecia. Albo autor nie był precyzyjny, albo moje ciasto urosło ponad przeciętną.
Oto szczegóły.




Ciasto „opera”
blaszka 20 na 30 cm

biszkopt migdałowy:
3 białka
150 g mielonych migdałów
150 g cukru pudru
3 jajka
35 g mąki
20 g topionego, wystudzonego masła

krem kawowo maślany:
200 g drobnego brązowego cukru
2 łyżki wody
1 jajko
1 żółtko
200 g miękkiego masła
2 łyżki zaparzonego, wystudzonego espresso

czekoladowy ganasz:
250 g ciemnej czekolady
35 g masła
125 ml kremówki
125 ml mleka

syrop kawowy:
50 ml mocnego espresso
2 łyżki dobrego rumu
1 łyżeczka cukru

Włączamy piekarnik i nastawiamy temperaturę na 180 stopni.

Zaczynamy jak zwykle od biszkoptu.
Potrzebujemy dwóch misek. W jednej ubijamy białka na sztywno z łyżką brązowego cukru. W drugiej mieszamy mielone migdały, cukier puder i 3 jajka. Ubijamy mikserem na puszystą masę. W przepisie jest powiedziane, że krem powinien podwoić swoją objętość.
Mój mikser ubijał jak szalony ale podwoić masy się nie udało.
Jako, że co innego zaprzątało mi głowę, nie przejęłam się tym odstępstwem od książkowej normy.
Do ubitej masy sypiemy przesianą mąkę i mieszamy dokładnie.
Na koniec delikatnie łączymy z ubitymi białkami.
Blaszkę wykładamy papierem do pieczenia i wlewamy ciasto. Wyrównujemy powierzchnię i wkładamy do piekarnika. Pieczemy 10- 15 minut. Kiedy ciasto jest złocistego koloru wyjmujemy je z pieca.
Nie wiem czy to wina piekarnika, ale moje ciasto potrzebowało 25 minut aby być złote. Wierzę Erikowi, że siedem minut wystarczy, ale chyba tylko w przypadku absolutnej symbiozy cukiernika i sprzętu.

Stygnące ciasto daje nam czas na zrobienie wypełnienia czyli ganaszu i kremu.

Maślany krem kawowy:
Ubijamy na puch jajko z żółtkiem.
Solidną patelnię z grubym dnem stawiamy na ogniu. Lejemy wodę i sypiemy cukier. Lekko kręcimy patelnią by woda zamoczyła cukier.
Nie używamy żadnych narzędzi bo karmel się skrystalizuje. Kiedy temperatura karmelu osiągnie 120 stopni (termometr cukierniczy był moim początkiem sukcesów z karmelem), zdejmujemy patelnię z ognia.
Teraz następuje niebezpieczna część naszego zadania. Musimy wlać gorący karmel do misy wciąż miksowanych jajek. Róbcie to ostrożnie, bo karmel może poparzyć. Nie przejmujcie się tym, że karmel osiadł częściowo na ścianach miski. Reszta wylądowała gdzie trzeba i stworzyła pyszny początek kremu.
Studzimy masę karmelowo jajeczną. Do wystudzonej masy dodajemy po łyżce miękkiego masła, ciągle miksując.
Podobno na tym etapie może nam się wydawać, że masa się zwarzyła. U mnie nic podobnego się nie wydarzyło. Wszystko ubiło się perfekcyjnie i dało puszysty, gładki krem.

Czas na ganasz czekoladowy. Do miski postawionej na garnku z gotującą się wodą wkładamy wszystkie składniki. Kiedy czekolada i masło zaczynają się topić wyłączamy ogień. Mieszamy do idealnego połączenia się w gładki sos czekoladowy. Studzimy sos.

Aby zrobić syrop do nasączenia ciasta musimy połączyć kawę, rum i cukier.
Czas na poskładanie tortu.

Jeżeli wasz biszkopt upiekł się jak trzeba a jego grubość nie przekracza dwóch centymetrów, to pokrójcie go na trzy równe części, w poprzek szerszej ścianki blachy.
Mój biszkopt urósł jak na drożdżach i musiałam go pokroić wzdłuż na dwa placki.
Do poskładania tortu potrzebne są trzy części ciasta.
Dolną część skrapiamy syropem kawowym i grubo smarujemy ganaszem czekoladowym.
Na nim kładziemy drugą część ciasta, którą również skrapiamy syropem. Wykładamy cały maślany krem kawowy, wyrównujemy i przykrywamy trzecią częścią ciasta. Znów skrapiamy syropem i pokrywamy resztą ganaszu. Wyrównujemy powierzchnię i odkładamy ciasto w chłodne miejsce.
Kiedy wszystkie części zastygną, możemy udekorować tort.

Co mogę o nim powiedzieć? Jest barokowy. To pierwsze co przyszło mi do głowy. Jest cieżki, słodki, mocno czekoladowy z wyraźnym smakiem kawy.
Jest cudnie aksamitny i rozpływający się w ustach.
Jest zdecydowanie nie dla mnie. Wolę lżejsze klimaty. I choć barokowa opera z jej muzycznym i scenicznym przepychem trafia w mój gust, to jednak ciasto w tej konwencji niekoniecznie.
Wypróbowałam i długo do niego nie wrócę. Można zjeść malutki kawałek z dużą filiżanką gorzkiego espresso.
Dla tych, co lubią baaaaaaaaardzo słodkie i ciężkie smaki to ciasto wymarzone.
Zadecydujcie sami.




























Smacznego i słodkiej niedzieli

sobota, 14 kwietnia 2012

O bezie, której nie ma i mazurku, który był.



Kolejny raz sprawdziło się powiedzenie, że skleroza nie boli, ale nachodzić się trzeba. W moim przypadku nogi na nic by mi się nie przydały. To, czego zapomniałam jest na tyle daleko, że pozostaje mi po prostu poczekać aż wrócę do domu.
Zabierając na weekend pół domu, pranie, książki, całą lodówkę, sprzęt  do robienia zdjęć, moją komputerową Limonkę, zapomniałam o malutkim drobiazgu. O kabelku pozwalającym ściągnąć zdjęcia .
Nalatałam się jak kot z pęcherzem, goniąc światło. Namarudziłam,  że większość obrusów została w mieście. Spektakularnie przewracałam oczami widząc okruchy  ciasta na stole. To psuło mi koncepcje. I po co?
Kiedy już stwierdziłam,  że wystarczy biegania dookoła domu z aparatem i tacą z ciastem, kiedy rodzina zaprotestowała, czekając z wystygłą kawą  aż ja znajdę odpowiednie ujęcie,  okazało się, że spokojnie mogłam sobie dać spokój i nie wystawiać domowników na cierpienia czekania na bezę.  Można ją było zjeść od razu, bo i tak z jej pokazania światu nic nie będzie. Przynajmniej do poniedziałku. Kabelek okazał się szczegółem może i mikrym ale za to istotnym. Czy ja już kiedyś nie mówiłam , że diabeł tkwi w szczegółach?
Bezę zjedliśmy. Nie wiem czy dobrze się zaprezentowała ale wiem,  że była smaczna. I biało różowa. Bo moją inspiracją było malutkie różowawe drzewko, które zakwitło na naszym osiedlu. Zapewne w swojej drzewnej  naturze jest ono typem lidera, bo dookoła ledwo zielonkawo, a tu taki Speedy Gonzales. Może reszcie krzaków zrobi się głupio i zamiast się wstydzić, po prostu zakwitną.

Zamiast pokazać twórczość radośnie aktualną, musiałam sięgnąć do przeszłości. Na szczęście niezbyt odległej.
Tydzień temu dekorowaliśmy mazurki. Moje młodsze dziecko podeszło do sprawy profesjonalnie.  Okazało się, że nawet kiedy się już wyrosło z wieku przedszkolnego, zabawa plasteliną (w tym przypadku marcepanem) może być przednia.  Marchewkowe pole podobało się wszystkim. Tak na marginesie powiem, że smakowało równie dobrze jak wyglądało.
Dziś więc wspomnienie zajączkowego mazurka, a różowa beza w najbliższej przeszłości. Chyba,  że okaże się, że cenny kabelek zniknął pod ogonem diabła.



mazurek różany z ganaszem z białej i ciemnej czekolady

kruchy spód:
1 szklanka mąki pszennej
1 szklanka mielonych orzechów włoskich
2 żółtka
1 żółtko ugotowanego jaja, przetarte przez sito
2 łyżki kwaśnej śmietany
1 kostka zimnego masła, pokrojonego w kostkę
2 łyżki cukru pudru
szczypta soli

do przełożenia:
konfitura malinowa zmieszana z odrobiną konfitury różanej – około 6 łyżek

Wszystkie składniki  wkładamy do misy i szybko zagniatamy.  Potem chłodzimy w lodówce co najmniej godzinę. Po godzinie rozwałkowujemy ciasto i wykładamy nim formę. Nakłuwamy gęsto widelcem i znów pół godzinę schładzamy.  Rozgrzewamy piekarnik do 200 stopni.  Pieczemy ciasto 20 minut. Wyjmujemy i studzimy.

Robimy ganasz czekoladowy.

z białej czekolady:

1 tabliczka połamanej białej czekolady
100 g śmietany kremówki

Zagotowujemy kremówkę, zdejmujemy z ognia i wsypujemy do niej połamaną czekoladę. Mieszamy do jej rozpuszczenia się.  Lekko studzimy.

z ciemnej czekolady:

1 tabliczka ciemnej (gorzkiej bądź deserowej) czekolady
100 g śmietanki kremówki.

Robimy dokładnie to samo, co w przypadku białej czekolady. 

Czas na poskładanie ciasta. Smarujemy kruche ciasto konfiturą. Jeśli ją nieco podgrzejecie, ułatwicie sobie zadanie. A pędzelek nie będzie kaleczył ciasta. Na warstwę konfitury nakładacie białą czekoladę i wstawiacie na kilka minut do lodówki.  Potem smarujecie ciemną polewą i wyrównujecie powierzchnię. Po kilku godzinach czekolada zastygnie i możecie wpuścić do tego ogródka dekoratorów.  Jeśli potrzebujecie fachowej pomocy przy lepieniu marchewek to napiszcie do Fox. Ona robi to profesjonalnie.



Tak to wyglądało tydzień temu.
A dzisiaj, kto chce niech wierzy mi na słowo, a niedowiarki niech poczekają do poniedziałku.

Pozdrawiam, życzę smacznego i lepszej pamięci od mojej.