Pokazywanie postów oznaczonych etykietą weekendowa_cukiernia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą weekendowa_cukiernia. Pokaż wszystkie posty

piątek, 30 kwietnia 2010

Wiosenne wspomnienie zimy.


Lubię gotowanie.
Lubię wspólne gotowanie.
Lubię blogowe gotowanie.
Lubię wspólne blogowe gotowanie*.


Kończy się właśnie przedłużona - marcowo-kwietniowa edycja Weekendowej Cukierni, a ja prezentuję Wam moje i Oczka ślimaczki. Najpierw oczywiście było wspólne gotowanie, a dokładnie wyrabianie. Składniki odmierzone, odważone i zaczęło się mieszanie, dolewanie, wyrabianie. Ściereczka a na niej duża miska i Oczko cierpliwie wyrabiająca ciasto, które stopniowo coraz bardziej i bardziej nabierało elastyczności i gładkości. Ach i prawie bym zapomniała ... i ja siedząca na blacie, ze wzrokiem utkwionym w miskę, chłonąca naukę o wyrabianiu ciasta, pstrykająca fotki by uwiecznić te zmagania.


A potem? A potem było już wyrastanie, nadziewanie, rolowanie i formowanie oraz najważniejsze ... pałaszowanie. Z kubkiem guarany lub kawy słodkie, marcepanowo-cynamonowe ślimaczki zajadane były przy otwartym na oścież balkonie, aby ciepłe, wiosenne powietrze opływało nas, pozwalając ulecieć pojawiającym się oczywistym skojarzeniom z zimowymi dniami i smakami.


* jak widać na studiach lubiłam też logikę :-)


Drożdżowe ślimaczki z marcepanem

Składniki (na około 15 bułeczek):
500 g mąki pszennej
50 g świeżych drożdży (następnym razem dam mniej, IMO wystarczy 35-40 g)
40 g cukru pudru
szczypta soli
250 ml letniego mleka
100 g rozpuszczonego masła
2 jajka

nadzienie:
50 g rozpuszczonego masła
100 g masy marcepanowej
1 jajko
1 łyżka ciepłego mleka
szczypta cynamonu
50 g brązowego cukru
100 g rodzynek
100 g posiekanych migdałów

1 żółtko do posmarowania (dałam mleko)
1 łyżka wody (pominęłam)

do dekoracji: (pominęłam)
80 g cukru pudru
3-4 łyżki soku z cytryny
20 g posiekanych niesolonych pistacji

Przygotowanie: Wsypać do miski mąkę, na środku zrobić dołek i wkruszyć do niego drożdże. Posypać je łyżeczką cukru i wlać trochę letniego mleka. Rozetrzeć palcami drożdże z mlekiem i cukrem, miskę przykryć i odstawić na chwilę w ciepłe miejsce żeby zaczyn "ruszył". Następnie dodać sól, pozostały cukier, rozkłócone jajka, wlać masło i letnie mleko. Wyrobić gładkie ciasto (w razie potrzeby dosypać około 50 g mąki). Przykryć czystą ściereczką i odstawić w ciepłe miejsce aż ciasto mniej więcej podwoi swoją objętość. W tym czasie marcepan utrzeć na kremową masę z jajkiem i ciepłym mlekiem.
Wyrośnięte ciasto rozwałkować na oprószonej mąką stolnicy na prostokąt o wymiarach 40x50 cm. Posmarować płynnym masłem, posmarować kremową masą marcepanową. Cukier wymieszać z cynamonem i posypać nim ciasto (ja dałam ok. 1/2, a resztą posypałam już zwinięte bułeczki dla dekoracji). Na koniec posypać rodzynkami i posiekanymi migdałami (lub jak u mnie płatkami). Zagiąć do środka krótsze krawędzie ciasta o szerokości ok. 2 cm i zaczynając od jednego z dłuższych boków, całość zwinąć w rulon. Roladę pokroić w plasterki grubości 2-3 cm na 15 kawałków (u mnie 17) i przenieść je na wyłożoną papierem do pieczenia blachę. Odstawić do wyrośnięcia (u mnie było to tylko 10-15 minut, rosły jak szalone). Przed pieczeniem posmarować glazurą z żółtka i wody lub jak u mnie z mleka (ja jeszcze posypałam je resztą cukru z cynamonem). Wstawić do piekarnika nagrzanego do 180 stopni Celsjusza i piec ok. 25-30 minut. Zimne bułeczki można polać lukrem przygotowanym z cukru pudru utartego z sokiem z cytryny. Natychmiast posypać siekanymi pistacjami i zostawić do zastygnięcia.

Źródło: Przy kuchennym stole

Smacznego.



niedziela, 21 lutego 2010

Owoc zakazany.


Dla Adama i Ewy to było jabłko (a może granat?), dla mnie to czekolada. Chory, a dokładnie z lekka zdewastowany lekami żołądek, z czekoladą nie lubi się tak bardzo jak uwielbia ją moje podniebienie. Cóż począć jednak, kiedy nadchodzi czas, gdy za nic nie mogę oprzeć się temu kuszeniu, a do tego jeszcze miłe towarzystwo przybyło by ze mną upiec co nieco.


Tak też powstało to ciacho, które Olcik w ramach Weekendowej Cukierni zaproponowała, a ja na potrzeby Czekoladowego Weekendu prezentuję. Takie niby brownie, wilgotne i ciężkie, odrobinę za mało aromatyczne. Zapach i smak jednak rozwija się po nocy w lodówce spędzonej. Kandyzowanymi kumkwatami truskawki zastąpiłam, woląc nie używać mrożonych ani sprowadzanych z daleka wodnistych imitacji. Za to smak kandyzowanych kumkwatów wtopił się w ciasto, przeniknął jego ciemną masę i na drugi dzień zachwycił mnie, gdy na jeden kęs sobie pozwoliłam, zanim ciasto wraz z moim Mężem do pracy pojechało.

Powiem tylko jedno ... obiecałam powtórki.

Niby-brownie z kandyzowanym kumkwatem

Składniki:
35 g kakao
80 ml gorącej wody
150 g gorzkiej czekolady, roztopionej
150 g masła, roztopionego
230 g ciemnego brązowego cukru
100 g zmielonych orzechów laskowych (dałam włoskie)
4 jajka
100 g kandyzowanego kumkwatu

Przygotowanie: Kakao wymieszałam z gorącą wodą do gładkości. Wlałam do niego roztopioną czekoladę i masło, wsypałam cukier, orzechy i dodałam żółtka. Zmiksowałam. Dodałam kumkwat (lepiej go pokroić, na niezbyt duże kawałki). Białka ubiłam na sztywną pianę. Delikatnie połączyłam z czekoladowym ciastem. Blaszkę o boku 20 cm nasmarowałam masłem (lepiej jest wyłożyć ją pergaminem, gdyż ciasto jest mokre i zbite) Przelałam do niej masę. Piekłam w temperaturze 180 stopni Celsjusza przez ok. 40 minut (oryginalnie jest 60 - 70 minut, ale to stanowczo za długo. Po 40 minutach było w sam raz, dłużej byłoby zbytnio przesuszone). Przestudziłam ok. 15 minut w blaszce, wyjęłam na talerz, pokroiłam na kwadraty. Można udekorować kakao lub co podsunie nam wyobraźnia. Ja jadłam je solo, a dodatkowym kumkwatem.

Źródło: Internetowa Cukiernia Olcik

Smacznego.





piątek, 19 lutego 2010

Makaronikowy Klubik.


Dawno mnie tu nie było. Nie ma co rozpamiętywać. Złe było i poszło, a ja mimo jego znajduję wiele powodów do radości. Gdyż jak tu nie cieszyć się, gdy tak wiele dobrych i radosnych zdarzeń czeka nas w życiu. Może i nie zawsze potrafię w trudnej chwili cieszyć się bardziej bądź mniej mglistym przewidywaniem optymistycznej przyszłości, ale teraz już wiem, że gdy znów ciężki czas nastanie, ja ze spokojem będę czekać na ...

... makaroniki. Wiem, nudzę Was pewnie okrutnie, nic jednak na to nie poradzę. Uwielbiam, ubóstwiam, kocham te malutkie, smaczne i nawet jeśli odbiegające od cukierniczych standardów, dla mnie i tak piękne ciasteczka. Zabawa połączona z mistycznym wręcz skupieniem jakie panuje w kuchni w czasie ich szykowania, nie da się z niczym porównać. Może kiedyś mi przejdzie ta miłość, może ... ale tymczasem bawię się w makaronikowy klubik.


Cztery kuchareczki spotkały się w moich progach - ja, Ptasia, Oczko i oczywiście nasza Mistrzyni, Fellunia. Zaczęło się od liczenia, odmierzania, blach wyciągania i niezwykłego kremu podjadania. Oczko nam pilnie wszystko swoim szklanym oczkiem dokumentowała, dlatego też teraz mogę podzielić się z Wami tym niezwykłym dniem. Dzięki Kochana :*


Potem znana już metoda. Najpierw wstępne miksowanie migdałów z cukrem pudrem, potem dokładne jego rozdrobnienie w młynku do kawy, by gładziutki proszek uzyskać. Sprzątania wiele nie było nawet mimo, że powoli się kuchenne rozkręcałyśmy, pogaduszkom się oddając, wymieniając się doświadczeniami, opiniami, czasem i zabawnymi historyjkami. Tak prawie niezauważony kawowy tant-pour-tant powstał i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z pierwszego przeoczenia. Cały cukier do migdałów został wsypany, zamiast część do ubijania białek zostawić. Nie szkodzi, powiedziała Mistrzyni, cukru można dać więcej.


Pokrzepione fachową poradą, za ubijanie białek się wzięłyśmy. Tym razem to ćwiczenie wykonała nam Ptasia, co to w dniu francuskim z zajęć makaronikowych się urwała, minus u Nauczycielki zarabiając. Szybko jednak ten minus w plus się przemienił, gdy białka wspomagane suszonym białkiem, dodatkową porcją cukru pudru ubite na sztywno zostały. Rękaw z centymetrową końcówką już czekał, dając się pięknie obfotografować. Długo jednak ta foto-sesja nie trwała. Tant-pour-tant z białkami "szybko, acz skutecznie" rozmieszany został, by w rękaw zostać przełożony i czas kształtowania rozpocząć.


Końcówka tuż przy blasze, wyciskać należy od góry trzymając rękaw, nie nakładając za dużo masy, szybko podnosząc do góry lub błyskawicznie wręcz zakręcać masą, by ogonki nie powstawały ... oto procedura na idealne makaroniki. Procedura procedurą, a nasze umiejętności to już inna rzeczywistość. Tym razem Mistrzyni z tyłu się trzymała, a trzy uczennice swoje kształty uskuteczniały na blachach. Były więc najróżniejsze kapelusiki, grzybki, a nawet czapka z ogonem. Trzeba było jednak widzieć nasze skupienie, gdy trzymałyśmy rękaw pochylając się nad blachą ... oj, Fellunia to niezły ubaw musiała mieć patrząc tak na nas z dystansu :-)


Gdyż i my zaśmiewałyśmy się z wyniku swoich starań, gdy spojrzałyśmy na blachy, wypełnione najróżniejszymi kształtami ciasteczek. Znów jednak nieoceniona Fella uratowała część z naszych "maszkaroników"*. Stanowcze i silne o tapczan blachą uderzanie, powtarzane raz za razem i już większość ciasteczek pięknie się rozlała, okrąglutkie kształty przyjmując. Czy znów masa była zbyt gęsta, czy to może nasze niewprawne jej wyciskanie to sprawiły? Trudno powiedzieć. Zresztą nie ma to większego znaczenia, gdyż patrząc potem na tą zapowiedź smakołyków, uśmiech malował się nam na twarzach.


Pokrzepione azjatycką zupką, jaką naprędce zrobiłam (o niej postaram się już wkrótce napisać), po oczekiwaniu na podeschnięcie, a potem po upieczeniu, za zmiksowanie kremu i odrywanie ciasteczek się wzięłyśmy. I tutaj kolejna nauka nam przyszła. By zbyt dużo miękkiego ciasta nie zostawiać na folii, ciasteczko wraz z folią unieść należy do pionu, a potem folię pod znacznym kątem odrywać. Odchodzi pięknie i bez pozostawiania słodkich resztek. Nam jednak takich resztek trochę powstało zanim wprawy nabrałyśmy. Nic to jednak. Smaczne to były błędy, wyjadane palcami, tuż przed szklanym oczkiem Oczka.


I tak koniec makaronikowej zabawy się zaczął zbliżać. Krem zabaglione z masłem zmiksowany i schłodzony trochę (stanowczo za mało) na ciasteczka nakładany był, a one jedno po drugim na talerzyku się sadowiły, by po chwili do pudełeczka i do chłodu zamrażalnika się przenieść. Chwile niecierpliwego oczekiwania umilała nam marsala, co to wcześniej do kremu została użyta, a tym razem do kieliszków złociście nalana została. Bursztynowy, wyrazisty nektar, słodki, ale i pełen smaków zachwycał nasze podniebienia.

Nic jednak nie przebije smaku własnoręcznie przygotowanych makaroników. Bardziej czy mniej kształtnych ciasteczek, wybornym kremem przełożonych, doskonałych słodkości jakie nasz mały makaronikowy klubik zmajstrował.

Dzięki Dziewczynki za smaczną zabawę :*


* Aniu, mam nadzieję, że nie obrazisz się za to pogwałcenie praw autorskich do tego przeuroczego nazewnictwa :-)

Smacznego.



sobota, 2 stycznia 2010

Podsumowań czas ...


Zniknęłam ... zaszyłam się w cieple i bezpieczeństwie najpierw daleko w bieszczadzkiej Chacie Magoda, gdzie spędziliśmy z mężem magiczne Święta, które pozwoliły mi odnaleźć dawno zagubionego Ducha Świąt, a potem blisko, we własnym domu. W tym czasie dokonałam pierwszego, prawdziwego w moim życiu podsumowania nie tylko jednego, ale i ostatnich ośmiu lat i poczułam, że żyję ... żyję szczęśliwa i wolna. Dlatego wybaczcie moją ciszę zarówno tutaj, jak i na waszych blogach, ale czas ten był bezcenny i co ważniejsze konieczny.

Teraz znów zaczynam zaglądać do Was, czytam maile na które już zaraz odpiszę, uśmiecham się do miłych komentarzy i cieszę się, że mam takie miejsce jak to, gdzie mogę wrócić i smacznie powspominać, gdzie mogę słodko się uczyć, gdzie poznałam wspaniałe osoby.

To właśnie dzięki jednej z takich wspaniałych osób w czasie przedświątecznych zawirowań mogłam cieszyć się zabawą w lepienie uroczych ciasteczek. Basieńka przysłała mi foremki do speculaas, a ja niewiele myśląc przystąpiłam do produkcji ciasteczek. Muszę przyznać, że pierwsza partia nie była najładniejsza, gdyż ciasteczka zamiast schłodzić przed pieczeniem trzymałam przez ponad godzinę w gorącej kuchni, co zaowocowało koncertowym rozlaniem i tylko duża dawka wyobraźni pozwalała domyślić się zamierzonych kształtów. Potem było już lepiej ... a raczej doskonale. Ulepiłam kilka dużych wiatraków, kilka małych i jeszcze ciepłe zniknęły z blachy. "Nic to" pomyślałam sobie "Zdążę jeszcze zrobić je przed świętami" ...


I na czym się skończyło? Na smacznym wspominaniu ciasteczek i zupełnym braku czasu na trzecie ich pieczenie. Wybaczcie mi więc, że jako gospodyni Weekendowej Cukierni jedynie foremki, zamiast finalnego dzieła prezentuję. Obiecuję poprawę, ba! nawet już podjęłam odpowiednie kroki i od wczoraj dwa ciasta na speculaaski tym razem z przepisu Basi i z przepisu przywiezionego przez moją ciocię czekają w lodówce, więc jak tylko ostatnie nitki posylwestrowego rozleniwienia opuszczą mnie zaprezentuję Wam moje nowe speculaas.

Muszę się jednak przyznać, że w gospodarzeniu ostatniej w zeszłym roku Weekendowej Cukierni to nie o ciasteczka przede wszystkim mi chodziło. Gdyż choć urocze i smakowite, nie zawierały w sobie tego czegoś, odrobiny wyzwania, które tak lubię w kulinarnych zabawach.


Wyzwanie znalazłam w zupełnie innym przepisie, a raczej w koncepcie na świąteczny deser - Bûche de Noël. Słodka rolada sama w sobie nie powinna nastręczać kłopotów, a najwspanialszą zabawą i chwilą na pogimnastykowanie się miały być jej dekoracje. Migdałowe listki, marcepanowe lub bezowe grzybki, polewa korę przypominająca, pokruszona czekolada, by ziemię zastępowała takie sobie znalazłam sposoby dekoracji. Bezowe grzybki czy to w kształcie leśnych grzybów czy pieczarek obrosły drugą z rolad. Kakaowy biszkopt Felluni, zwinięty luźno z czekoladowym kremem chiboust, oblany polewą z mlecznej i gorzkiej czekolady i śmietanki to był hit smakołyków jakie zniknęły jeszcze przed świętami. Krem chiboust powinnam raczej musem nazywać, gdyż lekki był jak pianka, a przy tym niezwykle trwały dzięki włoskiej bezie i gdybym tylko miała trochę cierpliwości i zawijała go w roladę po kilku godzinach tężenia pewnie udałoby mi się uzyskać pożądany efekt słoi drewna.


Niestety cierpliwość to pierwsza rzecz jakiej wciąż i wciąż się uczę. Pierwsza rolada na którą składał się również kakaowy biszkopt Felluni i polewa z czekolady, nadziana została pomarańczowym kremem z mascarpone. Czemu jednak zawierzyłam ślepo w przepis, nie zwracając uwagi na to co moje oczy widziały? Nie wiem. Może po to by mieć nauczkę. Krem po połączeniu z ubitą kremówką stał się bardzo płynny, przez co nie tylko musiałam luźno zwinąć biszkopt, ale i końcówki ciasta musiałam niejako zamknąć polewą. Czy jednak było czym się martwić? Absolutnie! Krem był zjawiskowo dobry, w pomarańczowo-waniliowym wydaniu i w połączeniu z lekkim biszkoptem oraz ciężką polewą z samej tylko gorzkiej czekolady smakował wyśmienicie. A przy okazji nauczył mnie, by nie poddawać się i eksperymentować tam gdzie moje przeczucia niosą z sobą ostrzeżenie. Wystarczyłoby dodać żelatyny, chwilę odczekać, a biały krem wraz z ciemnym ciastem utworzyłby piękne zwoje.

Słodkie, marcepanowe grzybki wraz z migdałowymi, chrupkimi listkami najpierw cieszyły oko, by potem cieszyć podniebienia. I gdy dziś patrzę na te zdjęcia wiem, że nie tylko ciasteczka powtórzę jeszcze nie raz. Zabawa w tworzenie pięknego polana dopiero się dla mnie rozpoczęła, tak by na przyszłym wigilijnym, już tym razem moim stole pojawiła się jako zwieńczenie świątecznych prac i nastroju.

To jednak jest życzenie na przyszłość, a tymczasem choć spóźnione są moje życzenia, to jednak pełne dobrych i ciepłych myśli. Przyjmijcie więc życzenia spokoju i szczęścia w nowym roku. By ten czas był pełen wspaniałych doznań i wrażeń, ale i energii zdolnej pokonywać wszystkie te cięższe, mniej przyjemne dla nas chwile, aby zamieniać je w dobre i jasne strony naszego życia.

Smacznego.



Kuchnia Świąteczna i Noworoczna 01.XII.2009 - 05.I.2010

wtorek, 15 grudnia 2009

Zaproszenie do Weekendowej Cukierni część I.


Zbliżają się Święta, w naszych domach pachnie grzybami i kapustą, pierwsze paszteciki i ciasteczka pewnie już czekają na swoją świąteczną kolej. Weekendowa Cukiernia też otwiera swoje podwoje w jak najbardziej świątecznym nastroju tym bardziej, że żegna się z nami swoją ostatnią w tym roku edycją. Spotkał mnie ogromny zaszczyt jej gospodarzenia i podzielenia się z Wami propozycjami na piękne ciasta i ciasteczka.

Nietypowo, ale ponieważ to świąteczne wydanie, podzielę zaproszenie na dwie części, by każdej z dwóch propozycji oddać należne honory. Tam więc znajdziecie przepis na niezwykłe pierniczki, a teraz zapraszam do pieczenia niezwykłej rolady ... Bûche de Noël. Choć tradycja jej pieczenia nie jest za bardzo znana w Polsce, już od XII wieku podobne wypieki pojawiały się na świątecznych stołach we Francji. Czemu więc nie wypróbować czegoś nowego, nie wpuścić powiewu świeżości na nasze świąteczne stoły.

Samo ciasto jest niezwykle proste. Wystarczy tylko chwila, by upiec niezawodny i smakowity biszkopt jaki opracowała Nasza Mistrzyni Cukiernictwa, Fellunia. Dla tradycjonalistów i zaawansowanych czeka biszkopt genueński, również niezwykle smakowity, choć cięższy, a przez to trudniejszy w rolowaniu. Potem już tylko wybór kremów. Czekolada ciemna czy biała, a może cytrusy, orzechy lub kawa czy karmel.

Bądźcie elastyczni, kierujcie się smakiem i gustem. Ponieważ prawdziwe szaleństwo czeka, gdy rolada przyoblekana będzie w swoje ostateczne dekoracje. Bezowe grzybki lub delikatne listki, kora z polewy czekoladowej lub tylko z cieniutkich płatków czekoladowych. A może ktoś woli marcepan lub lukier plastyczny? Być może trafi się nawet ktoś taki, kto piękną dwukolorową korę zrobi na folii cukierniczej i w taką suknię przyoblecze te niezwykle długo zachowujące świeżość ciasto.

Tak! Nie mylicie się. Biszkopt Felluni jest niezwykły nie tylko dlatego, że zrolowanie go nie nastręcza żadnych (!) kłopotów, ale również dlatego, że niezwykle długo zachowuje świeżość, gdy połączymy go już z jednym z wybranych kremów. Polane polewą ciasto może poczekać w zimnie lodówki (czy nawet na balkonie) kilka dni, jeśli szczelnie owiniemy je w folię.

Muszę jeszcze jedną uwagę poczynić. Mnogość kremów, ich smaków i konsystencji jest przeogromna, ale dla tych co nie boją się bezy włoskiej (a uwierzcie mi, nie ma się czego bać) gorąco polecam krem chiboust. W wersji z czekoladą był tak wyborny, że kilka pierwszych czubatych łyżek zamiast na biszkopcie, w moim i Felluni brzuszkach wylądowały. Lekki jak puszek, słodki, ale zrównoważony dzięki gorzkiej czekoladzie ... słowo daję - najlepszy. Nie smakuje komuś czekolada? Proszę bardzo. Wystarczy do kremu dodać na pastę zmiksowanych orzechów lub skórek cytrusowych lub bakalii lub ulubionego likieru kropel kilka lub ... możliwości jest wiele, tylko wyobraźnia jest ograniczeniem.

Pieczcie więc Bûche de Noël, bawcie się sami lub z rodziną w tworzenie bardziej lub mniej wymyślnych dekoracji, niech Wasze dzieło doda blasku i zabawy nawet w czasie świątecznych przygotowań ... a jeśli jeszcze nie dosyć macie pięknych słodkości w Waszych domach lub czas bądź gusta nie pozwalają na upieczenie rolady zapraszam tutaj na speculaas.

Miłej zabawy!

Biszkopt (niekoniecznie) bezglutenowy Felluni

Składniki:
3 białka
4 żółtka
90 g cukru
55 g mąki bezglutenowej lub zwykłej (lub 20 g kakao i 35 g mąki)

Przygotowanie: Nagrzać piekarnik do 190 stopni Celsjusza. Blachę wyłożyć papierem. Ubić kogel mogel z 4 żółtek i 40 g cukru. Białka z resztą cukru ubić na sztywno. Delikatnie wymieszać bezę z koglem moglem. Mąkę (ewentualnie z kakao) przesiać do naczynia z masą i delikatnie wymieszać. Będzie miało bardzo piankową konsystencję. Ciasto przełożyć na blachę i równiutko rozsmarować. Piec, aż będzie lekko rumiany. Wyjąć i odkleić papier. Można ewentualnie przykryć szmatką. Jak tylko wystygnie można posmarować kremem, zawinąć i dekorować.

Źródło: Fellunia

Biszkopt genueński

Składniki:
125 g mąki (lub 75 g mąki i 50 g kakao)
4 średnie jajka w temperaturze pokojowej
125 g drobnego cukru (dobre jest dać domowy waniliowy, można też dodać o 1/4 mniej cukru, w zależności od słodyczy nadzienia rolady)
30 g masła, roztopionego i wystudzonego

Przygotowanie: Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni Celsjusza. Blachę z piekarnika wykładamy pergaminem (można go posmarować masłem i oprószyć mąką). Blachę wkładamy do lodówki (lub na balkon gdy jest zimno, ale nie pada) na czas robienia biszkoptu.

I sposób wg. M. Roux'a:
Jajka i cukier mieszamy w misce na gładką masę. Potem ubijamy mikserem lub trzepaczką ok. 12 minut, aż masa będzie powoli spływała z trzepaczki. Mąkę (lub mąkę z kakao) przesiałam do miseczki, a potem delikatnie wmieszałam do ubitych jajek. Na koniec dolewałam roztopione masło cienkim strumieniem, delikatnie mieszając cały czas.

Można ten biszkopt upiec także w tortownicy o średnicy 20 cm, gdy chcemy użyć go do tortu.


II sposób:
Jajka rozdzielamy. Żółtka z połową cukru (i ew. z kakao) ubijamy na kogel-mogel. Białka ubijamy najpierw do średniej sztywności, a potem dodając stopniowo resztę cukru ubić na sztywno. Dodać przesianą mąkę i na koniec masło, podobnie jak powyżej, delikatnie mieszając szpatułką.

Na blasze rozsmarowujemy masę tak by tworzyła ok. 1 cm warstwę. Robimy to delikatnie. Pieczemy przez 6-8 minut. Po wyjęciu z piekarnika przekładamy na ściereczkę. Delikatnie zdejmujemy pergamin. Zawijamy jeszcze ciepłe ciasto w ściereczkę. Gdy przestygnie rozwijamy delikatnie, smarujemy wybranym nadzieniem, zwijamy i dekorujemy wedle uznania.

Źródło: Michel Roux "Jajka"

Czekoladowy mus
(zawiera surowe żółtka, więc nie powinien być podawany kobietom w ciąży, małym dzieciom, chorym i osobom starszym)

Składniki:
115 g czekolady (mlecznej lub mieszanki mlecznej i gorzkiej)
4 łyżki masła (55 g)
4 duże jajka
szczypta cream of tartar (można nie dodawać, a dodać szczyptę soli lub w ogóle pominąć)
1/2 szklanki (amerykański "cup") kremówki (211 g)

Przygotowanie: W kąpieli wodnej stopić czekoladę z masłem, mieszając od czasu do czasu. Zdjąć z ognia. Cały czas ubijając dodać żółtka. Ostudzić do temperatury pokojowej. W dużej misce ubić białka ze szczyptą cream of tartar. Dodać 1/3 białek do masy czekoladowej i wymieszać delikatnie. Potem delikatnie domieszać resztę białek. Kremówkę ubić. Wymieszać delikatnie z resztą musu. Schłodzić ok. 1 godziny przed nałożeniem.

Moja uwaga: Cream of tartar można całkowicie pominąć. On pomaga jedynie ubić i utrzymać sztywność białek.

Źródło: Martha Stewart

Czekolady krem chiboust

Krem cukierniczy z czekoladą:
3 żółtka
40 g cukru
15 g skrobi kukurydzianej
175 ml mleka
chlust ekstraktu waniliowego
1-2 łyżeczki żelatyny, rozpuszczone w kilku łyżkach wody (jeśli chcemy tego kremu użyć na gofrach czy owocowej tarcie, możemy pominąć dodatek żelatyny)

1 tabliczka gorzkiej czekolady

Beza włoska:
155 g cukru (dałyśmy mniej, ok. 100 g)
15 g glukozy w płynie
3 białka

Przygotowanie: Najpierw należy przygotować krem cukierniczy. W misce roztrzepujemy żółtka z jedną trzecią cukru do uzyskania konsystencji lekkiego kremu, dodajemy skrobię i dokładnie mieszamy trzepaczką. W rondelku podgrzewamy mleko z resztą cukru i wanilią. Gdy zacznie się gotować wlewamy powoli do żółtek, cały czas ubijając trzepaczką. Potem masę wlewamy do garnuszka i gotujemy na średnim ogniu, aż zawrze. Następnie gotujemy jeszcze 2 minuty, cały czas mieszając. Przelewamy do miski, a gdy mamy go odłożyć na pewien czas, przykrywamy folią, tak by dotykała powierzchni kremu. Nie zetnie się wtedy kożuch. Żelatynę rozpuszczamy w niewielkiej ilości wody (kilka łyżek) i rozpuszczoną, dodajemy do kremu cukierniczego. Dokładnie mieszamy. Czekoladę topimy w kąpieli wodnej. Mieszamy z kremem cukierniczym.
Przygotowujemy bezę włoską. Do rondelka z grubym dnem wlewamy 40 ml. wody i wsypujemy cukier. Nie mieszając żadną łyżką, a jedynie poruszając rondelkiem roztapiany cukier na średnim ogniu. Gotujemy syrop do momentu aż bąbelki staną się malutkie (temperatura ok. 118 stopni Celsjusza). Pod koniec gotowania syropu zaczynamy ubijać białka na sztywną pianę (nie ubijać za długo). Wlewać gorący syrop cały czas ubijając trzepaczką (najlepszy jest do tego mikser/blender, gdyż masa sztywnieje i ciężko ją ubijać ręcznie). Po wlaniu syropu ubijamy pianę ok. 10-15 minut, aż ostygnie. Masę bezową odstawiamy.
Łączymy czekoladowy krem cukierniczy z bezą w trzech etapach, mieszając delikatnie. Nakładamy na przygotowany biszkopt jak tylko zacznie zastygać i tężeć.

Źródło: M. Roux "Jajka" z moimi i Felluni modyfikacjami

Mus z białej czekolady

Składniki:
7 g żelatyny w proszku
340 g białej czekolady, posiekanej
2 1/2 szklanki (amerykański "cup") kremówki (530 g)

Przygotowanie: Rozpuścić żelatynę w 1/4 szklanki wody. Odstawić na 5 minut. Przygotować miskę z wodą z lodem. Zmiksować czekoladę w mikserze, aż będzie bardzo drobno posiekana. 3/4 szklanki śmietany podgrzewać w rondelku na średnim ogniu do zagotowania. Wsypać żelatynę, mieszać ok. 30 sekund. Wlewać do miksera z czekoladą i miksować, aż mikstura będzie gładka. Przelać wszystko do miski, wstawić ją do miski z wodą z lodem, by ostudzić mieszaninę. Gdy masa będzie już na tyle gęsta, że wstęgami będzie spływać ze szpatułki, odstawić. Ubić resztę śmietany. Delikatnie wymieszać z mieszaniną czekoladową. Jeśli nie używa się od razu, przechowywać w szczelnym opakowaniu w lodówce.

Źródło: Martha Stewart

Pomarańczowy krem z mascarpone

Składniki:
225 g mascarpone, w temperaturze pokojowej
225 g serka kremowego, w temperaturze pokojowej
1/2 szklanki (amerykański "cup") cukru
1 łyżka posiekanej skórki pomarańczowej
1 łyżka likieru Cointreau lub innego
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
1 szklanka (amerykański "cup") kremówki

Przygotowanie: Mikserem ubić wszystkie składniki poza kremówką. Osobno ubić kremówkę. Połączyć delikatnie. Używać natychmiast. Jeśli musi być przechowywane, to doprowadzić najpierw do temperatury pokojowej, a potem ubić, nadając kremowi lekkości.

Można też zrobić cytrynową wersję.

Moja uwaga: Lepiej pominąć dodatek kremówki lub dodać rozpuszczoną żelatynę, gdyż krem jest moim zdaniem zbyt płynny do rolady, choć niezwykle smaczny.

Źródło: Martha Stewart

Krem z solonym karmelem
Przepis stąd.

Krem cytrynowy
Przepis stąd.

Czekoladowa polewa

Składniki:
170 g czekolady
1 szklanka (amerykański "cup") kremówki

Przygotowanie: Posiekać czekoladę na małe kawałki. Kremówkę zagotować. Wlać na czekoladę i mieszając rozpuścić. Mieszać, aż stanie się gładkie. Polewać ciasto po kilku minutach, jak polewa nie będzie już bardzo mocno płynna.

Źródło: Martha Stewart

Czekoladowa kora

Składniki:
140 g czekolady

Przygotowanie: Czekoladę roztopić w kąpieli wodnej. Rozlać ją na pergaminie cienką warstwą. Włożyć do lodówki na 8-10 minut, ma być wciąż giętka, choć zwarta. Pokruszyć na postrzępione kawałki, nie większe niż 4 cm. Włożyć do lodówki, aż będą całkowicie twarde. Nałożyć na krem/polewę, przyklejając, tworząc efekt postrzępionej kory.

Źródło: Martha Stewart
A dla ambitnych tutaj jest trudniejsza, dwukolorowa wersja czekoladowej kory drzewnej.

*** DEKORACJE ***

Dachówki - listki

Składniki:
1 białko
50 g mielonych migdałów
20 g mąki (bezglutenowej)
35 g cukru
ekstrakt waniliowy
30 g roztopionego masła
szczypta soli

Przygotowanie: Nagrzać piekarnik do temperatury 180 stopni Celsjusza. Blachę wyłożyć pergaminem. W grubej folii lub tekturce wyciąć szablon liścia. Przygotować niewielkie okrągłe lub walcowate przedmioty, na których będą stygnąć listki.
Wszystkie składniki wymieszać w misce. Powstanie z tego masa o kleistej konsystencji. Nakładać niewielkie ilości na szablon położony na blasze. Należy nakładać masę bardzo cienko (ok. 1 mm.). Rozsmarowywać tak by zakryć kształt liścia, przełożyć szablon obok i znów nakładać masę. Blachę włożyć do nagrzanego piekarnika na 3-4 minuty, aż się lekko przyrumienią na krawędziach. Po wyjęciu od razu układać na różnych przedmiotach, pozostawiając je do zastygnięcia. Dzięki temu listkom można nadać dowolne kształty.

Źródło: Blog Felluni

Bezowe grzybki

Składniki:
1 szklanka (amerykański "cup") cukru
1/4 szklanki (amerykański "cup") wody
4 białka jajek
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
1 łyżka kakao, plus więcej do oprószenia (ja pominęłam)
85 gram czekolady (dałam mniej)

Przygotowanie: Przygotować włoską bezę. W rondelku zmieszać wodę z cukrem i gotować do osiągnięcia 118 stopni Celsjusza. W między czasie ubić białka na sztywno. Wlewać cienkim strumyczkiem syrop wciąż ubijając bezę. Ubijać ok. 10 minut. Pod koniec wlać ekstrakt i ubić, potem wsypać kakao i nie ubijać, tylko delikatnie wymieszać. Przełożyć masę do rękawa cukierniczego i wyciskać dwa kształty - jeden na ok. 5-centymetrowy kapelusz grzybka, drugi na nóżkę. Piec aż całkowicie wyschną, ok. 2 godzin. Przechowywać szczelnie zamknięte. By połączyć grzybki, stopić czekoladę. Smarować nią podstawy kapeluszy i jeden koniec nóżki, sklejając. Dobrze by skleiły się, leżąc nóżkami do góry w kartoniku po jajkach. Można nadać im kolor smarując palcem umoczonym w czekoladzie. Przechowywać w lodówce, szczelnie zamknięte.

Źródło: Martha Stewart

Czekoladowe listki

Składniki: listki np. cytryny, lub inne z organicznych gospodarstw, dobrze by były możliwie proste
czekolada (jeśli użyjemy kuwertury, należy ją temperować)

Przygotowanie: Stopić czekoladę i smarować nią listki, ułożone na pergaminie. Odstawić do całkowitego ostudzenia do lodówki, na ok. 10 minut. Trzymając za ogonek liścia delikatnie odrywać go od czekolady. Listki przechowywać w lodówce.

Źródło: Martha Stewart

Marcepanowe żołędzie

Przygotowanie: 200 g marcepanu
brązowy barwnik spożywczy (moim zdaniem można też użyć kakao lub kawy)
30 suszonych fig Calimyrna

Przygotowanie: W mikserze umieścić marcepan i barwnik, miksować i dodawać barwnika aż uzyskamy pożądany kolor. Kawałki marcepanu rozwałkowywać, tak by pokryć nim figi i uformować w kształt żołędzia.

Moja uwaga: Z marcepanu, podobnie jak z lukru plastycznego można formować dowolne kształty, również nie oblepiając nimi żadnych składników. Marcepan można kolorować tymi samymi barwnikami co lukier plastyczny.

Źródło: Martha Stewart

Trufle w dowolnych kształtach, grzybków, kamyków, kuleczek itp.
Tutaj znajdziecie najróżniejsze inspiracje u Trufelkowej Księżniczki

Ważne: amerykańska szklanka "cup" ma pojemność 240 ml.

Smacznego.




Kuchnia Świąteczna i Noworoczna 01.XII.2009 - 05.I.2010

Zaproszenie do Weekendowej Cukierni cześć II.


Przed ponad rokiem mogliśmy podziwiać nie tylko piękne miejsca, belgijskie czekoladki czy koronki, ale i smakowite ciasteczka w kształcie wiatraków jakie upiekła Agnieszka. Speculaas czy też speculoos, wiele nazw, w zależności od regionu, to nic innego jak korzenne ciasteczka wykrawane przy pomocy trójwymiarowych foremek o tradycyjnych kształtach - wiatraków, Św. Mikołaja, chłopca lub dziewczynki. Co jednak stoi na przeszkodzie by te aromatyczne i słodkie wypieki wykroić powszechnie u nas dostępnymi wykrawaczkami do pierniczków? Nic! A gdy mamy choć chwilkę czasu więcej, możemy też pokusić się o stworzenie własnej przyprawy do speculaas. Naprawdę warto!

Oto więc moja druga propozycja w ramach ostatniej w tym roku Weekendowej Cukierni (pierwszą znajdziecie tutaj). Aromatyczne i chrupkie ciasteczka, takie prawie pierniczki, idealne z kubkiem mleka czy też podgryzane do kawy. Te pięknie trzymające kształt słodkości mogą być wspaniałą i wyborną ozdobą stołów lub doskonałym prezentem, a jednocześnie miłym uczestnictwem w ostatniej tego roku smacznej zabawie, jaką prowadzi nam pewna szalona Babeczka, Polka.

Dziękuję Poleczko za powierzenie gospodarzenia w tej wspaniałej zabawie :* a Was wszystkich gorąco zachęcam do słodkiego pieczenia - rolada i ciasteczka czekają :-)

Miłej zabawy!

Speculaas/Speculoos

Składniki:
200 g mąki samorosnącej (lub zwykłej z dodatkiem ok. 1/4 łyżeczki proszku do pieczenia) (moim zdaniem można pominąć całkowicie dodatek proszku do pieczenia)
100 g brązowego cukru
100 g masła, zimnego
2-3 łyżki zimnego mleka
3 łyżeczki przyprawy do speculaas (patrz niżej) lub innej do piernika lub ciast dyniowych
1/2 łyżeczki sody
skórka starta i posiekana z 1 pomarańczy

olej o neutralnym smaku i mąka do podsypywania

opcjonalnie (szczególnie, gdy pieczemy wykrawane ciasteczka):
1 rozbite białko na lukier
trochę cukru brązowego
posiekane migdały

Przygotowanie: Wymieszać wszystkie składniki i zagnieść ciasto. Uformować kulę/wałek (jak kto woli), zawinąć w folię i odstawić na min. 1 godzinę do lodówki. Po tym czasie na podsypanej mąką stolnicy rozwałkować ciasto (jeśli się lepi, można wałkować między dwoma kawałkami folii spożywczej). Wylepić ciastem nasmarowane olejem i wyspane mąką foremki trójwymiarowe i trzymając foremkę nad blachą, uderzyć w jej tył dłonią, tak by ciastko wypadło na blachę. Jeśli używamy wykrawaczek, to postępować z nimi standardowo. Blaszkę z uformowanymi ciasteczkami trzymać w lodówce. Piekarnik nagrzać do 175 stopni Celsjusza. Piec 20-25 minut. Studzić na kratce.

Źródło: About.com: Dutch Food

Przyprawa do speculaas
(porcja na trochę więcej niż 2 porcje ciasteczek podanych j/w)

Składniki:
4 łyżeczki mielonego cynamonu
1 łyżeczka mielonych goździków
1 łyżeczka mielonego kwiatu muszkatołowca
1/3 łyżeczki mielonego imbiru
1/5 łyżeczki mielonego białego pieprzu
1/5 łyżeczki mielonego kardamonu
1/5 łyżeczki mielonej kolendry
1/5 łyżeczki mielonych ziaren anyżu
1/5 łyżeczki mielonej gałki muszkatołowej

Przygotowanie: Wszystkie składniki wymieszać. Trzymać szczelnie zamknięte.

Źródło: About.com: Dutch Food

Smacznego.




Kuchnia Świąteczna i Noworoczna 01.XII.2009 - 05.I.2010

sobota, 28 listopada 2009

Cytrusowa chwilka z Mistrzynią.


Kilka dni minęło od czasu, gdy na kawce gościłam u siebie Mistrzynię Cukiernictwa ... a raczej gościłyśmy, gdyż to razem z Oczkiem, co to właśnie zaczęło bełkotać, piekłyśmy to cytrynowe ciacho, z myślą o naszym bezglutenowym guru, nie zapominając również o smacznych, blogowych zabawach.


Kruchy spód dzięki użyciu mąki bezglutenowej wyszedł raczej dosyć miękki, ale nie płynny czy wilgotny. Powiedziałabym, że był piankowy i bardzo smaczny, o wyczuwalnej nucie wanilii, gdyż to właśnie takiego ekstraktu użyłam, by skleić całą masę na spód. A kiedy po kilku minutach miksowania i kilkunastu pieczenia doszedł jeszcze cytrynowy wierzch całokształt, choć w czasie pieczenia wzbudzał nasze wątpliwości, przerósł nasze oczekiwania wielokrotnie.


Waniliowy spód z żelową warstwą cytrynową smakował wybornie. Zmniejszenie ilości cukru i dodanie skórki cytrynowej wydobyło smakowe i kolorystyczne walory cytryny sprawiając, że balans między słodyczą a kwaskowatością był idealny. Beżowe kwadraciki o wyraźnie odznaczających się kolorystycznie warstwach znikały w oka mgnieniu w czasie cukierniczych (i nie tylko) pogaduszek nad kubkiem kawy czy herbaty.

Prawdziwie przyjemna była ta cytrusowa chwilka z Mistrzynią.

Kwadraty cytrynowe

Kruchy spód:
200 g mąki bezglutenowej (lub 100g ziemniaczanej, 50g kukurydzianej i 50g mąki ryżowej + łyżka gumy guar lub pszennej)
100 g masła
50 g cukru pudru
ekstrakt waniliowy - tyle by złączyć masę

Wierzch:
2 jaja
200g cukru (dałyśmy 160 g)
3 łyżki mąki ziemniaczanej
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia (nie miałam bezglutenowego, więc dałam 1/4 łyżeczki cream of tartar)
sok wyciśnięty z 2 cytryn + skórka z nich, drobno posiekana

Przygotowanie: Składniki zmiksowałyśmy w mikserze, dodając ekstraktu waniliowego, by uzyskać grudki ciasta. Zagniotłyśmy ciasto. Lepiej jest je najpierw schłodzić, rozwałkować, znów schłodzić i upiec, ale tym razem nie miałam czasu, więc od razu wylepiłam foremkę, wyłożyłam ciasto pergaminem, wysypałam obciążnikami i w 180 stopniach Celsjusza podpiekłam przez 15 minut, a potem jeszcze 5 minut bez obciążenia.
Na wierzch ubiłyśmy jajka z cukrem, dodałyśmy mąkę ziemniaczaną, cream of tartar i zmiksowałyśmy (lepiej jest to po prostu delikatnie wymieszać, jak na biszkopt). Dodałyśmy sok i skórkę z cytryn, wymieszałyśmy i wlałyśmy na podpieczony, przestudzony spód. Piekłyśmy przez 20 minut w 180 stopniach.

W czasie pieczenia wierzch się wybrzuszał i momentami wyglądał, jakby miał być totalną katastrofą, ale na koniec wszystko ładnie się wyrównało i zbrązowiło.

Źródło: Słodkie i nie tylko wypieki z glutenem i bez.

Smacznego.




niedziela, 22 listopada 2009

Zbawienna moc miodu.


Chciałam, słowo daje, chciałam upiec je na Orzechowy Tydzień i móc się pochwalić, że wreszcie o czasie nie tylko upiekłam, ale i zamieściłam notkę z Weekendowej Cukierni. Ale jak to często bywa życie dostarcza nam różnych niespodzianek, zmieniając plany, tworząc nowe. Nic straconego jednak. Co się odwlecze to nie uciecze i tak też wyszło z tym ciastem.


Miodowe, wilgotne, intensywnie morelowe, z podkreślającą smaki wanilią i migdałami chrupiącymi pod zębem - ciasto doskonałe do popołudniowej herbatki albo i ... w zastępstwie drugiego śniadania, gdy trzy Babeczki spotkały się na ploteczkach i gotowaniu. Zastanawialiście się skąd miałyśmy siły i energię na takie kulinarne szaleństwa. Otóż i odpowiedź prosto przed Wami. Kubek kawy, kawałek miodowego ciasta i zbawienna moc miodu zrobiła swoje.

Dzięki Iv za smakowitą propozycję :***
Dzięki Poleczko za opiekę nad smakowitą zabawą i za przedłużenie tej edycji :***

Miodowe ciasto z morelami i migdałami

Składniki:
100g suszonych moreli
1 łyżka ekstraktu waniliowego
2 średnie jajka
180 g lekkiego miodu (dałam 150 g)
150 g słodkiego ziemniaka, obranego i startego na drobnej tarce (można zastąpić marchewką lub dynią, a nawet burakiem)
skórka starta z 1/2 cytryny (pominęłam)
100 g białej mąki ryżowej* (dałam pszenną tortową)
100 g mielonych migdałów
2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/4 łyżeczki soli
100 g blanszowanych migdałów

3 łyżki dżemu morelowego lub 1 łyżka miodu

Przygotowanie: Piekarnik nagrzałam do 180 stopni Celsjusza. Foremkę (o boku 21 cm lub tortownicę o średnicy 23 cm) posmarowałam masłem. Dobrze jest też wyłożyć dno i boki pergaminem, bo ciasto trochę przywiera.
Morele namoczyłam we wrzątku i odstawiłam na chwilę. Mąkę, zmielone migdały, proszek do pieczenia i sól zmieszałam w misce. W drugiej misce ubiłam jajka z miodem i ekstraktem wanilii przez ok. 3 minuty. Następnie dodałam startego ziemniaka, a potem partiami dosypywałam mieszaninę mączną. Morele odsączyłam, pokroiłam z grubsza. Część migdałów wrzuciłam do ciasta, część zachowałam do wzorku na cieście. Morele i migdały delikatnie wmieszałam szpatułką. Ciasto przelałam do foremki i wygładziłam. Na wierzchu ułożyłam migdały we wzorek. Piekłam przez ok. 45 minut. Ciasto wyjęłam z piekarnika, posmarowałam miodem (ew. podgrzanym dżemem morelowym) i odstawiłam do przestygnięcia.

* przy użyciu mąki ryżowej ciasto jest bezglutenowe

Źródło: Ko ko ko.

Smacznego.



sobota, 21 listopada 2009

Korzenna Uczta Wielkiej Trójcy.


Wielka Trójca spotkała się, by Korzenne Gotowanie rozpocząć, by początek ten wielkimi dziełami naznaczony został, by smakoszy podniebienia rozpusty zaznały. Oj, działo się, działo! Nosy co i rusz drażnione przez wspaniałe zapachy, podniebienia łaskotane ciągłym próbowaniem gotowanych dań, popijane w między czasie trunki, plotki i ploteczki ... nie da się tego pokrótce opisać, tego śmiechu, tych zachwytów, tych rozmów, a nawet tej krwi z pociętego paluszka niżej podpisanej ... ale może od początku opowiem, byście i Wy mogli choć przez chwilę towarzyszyć nam w czasie Wielkiej Korzennej Uczty, której degustatorami trzy kuchareczki wraz z moim Ukochanym Mężem byli.


Kimże były te trzy kuchareczki, zapytacie? Już spieszę z odpowiedzią. Niżej podpisana gościła w swojej kuchni, w swoim małym zakątku szczęścia, Oczko i Ptasię. Skoro więc sama Gospodyni zarówno Korzennego Tygodnia jak i Weekendowej Piekarni nam towarzyszyła nie pozostało nam z Oczkiem nic innego, jak podpatrywać jak nam nasza Mistrzyni chleb zagniatała, pachnący daleką Prowansją, pełnym ciepła i domowego nastroju, pomagając jej przy tym z całych sił swych. Czyż nie pisałam ostatnio o konieczności elastyczności? Pisałam! Więc i tym razem do tej elastyczności się odwołałyśmy, chlebek zamiast tylko pszennego, również i orkiszowy piekąc, oraz aromatycznym tymiankiem go wzbogacając, co już od samego początku naszego spotkania wprowadziło nas w rozkoszną niecierpliwość.


Nie zapomniałyśmy jednak i o korzennych nutach, wręcz obowiązkowo pojawiających się na zimowych stołach. Soczyste pomarańcze, egzotyczne przyprawy, zagadkowe nazwy - to był nasz główny punkt programu. Khoresht, perski gulasz, nie tylko przeniósł nas w słodkie i odległe tereny, ale i nasze Oczko mięśnie zdeprawował (na co dowód dostarczam poniżej). Kto w kuchni lubi sobie pogrzeszyć, pofolgować sympatiom i smakom, ten prawdziwie szczęśliwy będzie, kiedy parujący półmisek pełen kruchych kawałeczków jagnięciny, okraszonej słodziutkimi pomarańczami i marchewkami, chrupkimi pistacjami i orzeźwiającą mięta, oblany złotym, aromatycznym sosem pojawia się na stole. Niemalże jak bogactwo stołu pasz i sułtanów, tak i nasz stół zastawiony był najróżniejszymi skarbami.

Skoro więc przy stole tak smakowicie grzeszyliśmy, najpierw łez tysiące popłynęły gdy cebuli niezliczone ilości pokrojone zostały. Również krwi kropel kilka na ostrzu się pojawiły, gdy niżej podpisana wielkie pomarańcze obierała. Oparzenia czy do od pary, czy od nagrzanej w piekarniku blachy dopełniły naszej odpustowej listy, czyste sumienie na kulinarne przewiny pozostawiając.


Gdy więc czas Uczty nadszedł, a czwórka smakoszy do stołu zasiadła, bez żadnych wyrzutów pozwoliliśmy korzennej sałatce apetyty nasze wyostrzać. Chrupkie piórka cebuli, mięciutkie kawałeczki pomarańczy, mięsiste oliwki wszystko skąpane w dressingu tak niezwykłym, jak można by się spodziewać po tym dniu. Tam imbir z kardamonem toczyły swoje ostro-słodkie boje. W asyście cynamonu i miodu słodycz wygrała, choć i ostrość i kwaskowatość swoje miejsce w tle palety smaków zajęły. Dowodem wyborności smaków, prawdziwym uznaniem dla starań naszych, talerze do czysta wycierane kromeczkami chleba były.

W towarzystwie win uprzyjemniających Ucztę, niespieszne, pełne radości rozmowy się toczyły, a ciche brzęki kieliszków dawały melodyjne tło naszym śmiechom i głosom. Białe wino wprost z australijskich winnic Deakin Estate, szczepem Sauvignon Blanc dzieliło się z nami przyjemnym orzeźwieniem, w czasie gdy sałatka wraz z chlebem królowały na stole. Jagnięcina jednak czerwonych kolorów się domagała i w zależności od gustów chilijskie Alto Vuelo, z ekologicznej uprawy dopełniało rozkoszy stołu. Malbec dla lubiących mocniejsze, treściwsze wina, a szczepy Cabernet Sauvignon wraz z Carmenere dla delikatniejszych podniebień doskonale się sprawdziły.


Niestety Ptasia, nasza miła towarzyszka do swoich zajęć musiała się udać, deser pozostawiając tylko naszej degustacji. Popijając więc zdrowie nieobecnej, łyżeczki w mięciutkich babeczkach zatopiliśmy, by i zaległej Weekendowej Cukierni zadośćuczynić. Oj, smakowite było to zajęcie. Smakowite, choć pełne wstrzymywanego oddechu, gdy babeczki na talerzykach kształt kapelusików przybrały, upust swojej kapryśności dając. Żadne jednak smuteczki nie miały do nas dostępu. Białym złotem oblane, brązowe słodkości zakończyły nasze wyborne biesiadowanie. Mięciutkie babeczki, lekko pękające na języku, z ostrawym imbirem przełamującym słodycz nie pozwoliły myśleć o ich formie, na wybornym smaku karząc się koncentrować, ciesząc się z tak wybornie kończonej Uczty.

Takie to było Wielkiej Trójcy gotowanie, takie to było naszej czwórki ucztowanie. Teraz radosne i smaczne wspomnienia rozjaśniają jesienne szarugi, inspirując do kolejnych czy to korzennych czy to wspólnych dokonań. Dzięki Dziewczynki za wspaniałą zabawę :***

Biały chleb prowansalski*
(Chleb z cebulą na białym winie)

Składniki:
500 g mąki pszennej chlebowej i zwykłej (my dałyśmy mieszankę orkiszowej chlebowej typ 1100, chlebowej pszennej i odrobinę tortowej pszennej)
15 g świeżych lub 1,5 łyżeczki drożdży instant
150 ml białego wina
130-150 ml letniej wody (dałyśmy więcej ze względu na użycie mąki orkiszowej)
2 łyżki masła
2 małe cebule
duża szczypta tymianku
1,5 łyżeczki soli

Przygotowanie: Cebulki drobno posiekałyśmy. Na stopionym maśle zeszkliłyśmy cebulkę, na koniec dodając szczodrą szczyptę tymianku. Patelnię zdeglasowałyśmy ok. 60 ml. wina. Odstawiłyśmy do ostudzenia, nie odstawiając cebulki do odcedzenia. Następnie wymieszałyśmy mąki, drożdże, sól z ostudzoną cebulką, resztą wina i wodą. Odstawiłyśmy wszystko na 10 minut. Po tym czasie zagniotłyśmy ciasto, aż stało się zwarte i elastyczne (w między czasie musiałyśmy dodać wody, bo było za suche). Odłożyłyśmy ciasto do naoliwionej miski na ok. 1 1/2 godziny, raz w między czasie składając ciasto. Po tym czasie uformowałyśmy 2 bochenki, ułożyłyśmy je w koszykach i odstawiłyśmy na ok. 30-45 minut do podwojenia objętości. W między czasie nagrzałyśmy piekarnik do 230 stopni Celsjusza (hydropieczenie) z blachą w środku (zamiast kamienia). Bochenki wyłożyłyśmy na blachę, posmarowałyśmy mlekiem, nacięłyśmy i piekłyśmy ok. 20-25 minut. Studziłyśmy na kratce.

* w czasie uczty mój Mąż wyraził rozczarowanie, że chleb nie ma swojej nazwy. Zgodnie więc nazwaliśmy chleb - Białym (bo z jasnych mąk) chlebem (pomimo lekko bułkowego miąższu, ale o chrupkiej i wyrazistej skórce) prowansalskim (ze względu na użycie tymianku, cebulki i wina, które pasowało nam ogromnie do sztandarowego dania regionu, ratatouille)

Źródło: Coś niecoś Ptasi

Marokańska sałatka z cebuli i pomarańczy

Składniki: 500 g cebuli (czerwonej)
3 soczyste pomarańcze
3/4 szklanki oliwek czarnych i wędzonych

Dressing: 4 łyżki oliwy
1 1/2 łyżki octu z granatów i soku z cytryny
1 łyżeczka miodu leśnego
szczypta cynamonu
szczypta kardamonu
szczypta imbiru mielonego
czarny mielony pieprz
fleur de sel

Przygotowanie: Składniki dressingu wymieszałyśmy w słoiczku, do uzyskania jednolitej emulsji. Cebulę pokroiłyśmy w cienkie piórka i zalałyśmy ją dressingiem. Odstawiłyśmy tą mieszaninę na ok. 30 minut (można dłużej, by cebula straciła jeszcze więcej swojej ostrości, ale nie za długo, by nie straciła chrupkości). Po tym czasie wyfiletowałyśmy pomarańcze tak, by sok z nich spływał do miski z cebulą. Wymieszałyśmy, doprawiłyśmy do smaku. Na koniec dodałyśmy czarne i wędzone oliwki, pokrojone na połówki.

Źródło: Galeria Potraw

Pomarańczowo-korzenny khoresh z jagnięciny

Składniki:
4 pomarańcze (ok. 700 g)
30 g masła
2 łyżki cukru (brązowy)
szczypta soli

1 łyżka oliwy
1,8 kg jagnięciny (łopatka i karkówka), pokrojone na 4 cm kawałki
400 g cebuli, pokrojonej w płatki
1/2 łyżeczki cynamonu (dałam 1)
4 ziarna kardamonu, rozbite (dałam 8)
szczypta szafranu (duża)
1 limonka
600 g marchewek, pokrojonych w plasterki
2 łyżki wody z kwiatu pomarańczy (dałam 1)
40 g niesolonych pistacji
garść liści mięty
sól i pieprz

Przygotowanie: Najpierw należy przygotować kandyzowaną skórkę pomarańczy. Z 3 pomarańczy obrałyśmy skórkę (bez albedo), pokroiłyśmy w paski. W rondlu z wrzątkiem gotowayśmy ją przez 3 minuty, po czym odcedziłyśmy. W rondelku skórki podsmażyłyśmy na maśle z dodatkiem soli i cukru, aż zrobiły się lekko brązowe. Odcedziłyśmy tak, by masło spłynęło do garnka, w którym później robiłyśmy gulasz. Skórki odłożyłyśmy na bok, do późniejszej dekoracji dania.

W garnku z masłem dodałyśmy oliwę i rozgrzałyśmy go. Obsmażałyśmy mięso partiami tak, by tylko zamknąć pory mięsa z każdej strony, a następnie odkładałyśmy na talerz. Potem obsmażyłyśmy cebulę, aż się zeszkliła i lekko przyrumieniła, dodałyśmy cynamon, kardamon oraz szafran i podsmażyłyśmy ok. minutę, by uwolnić aromaty. W między czasie z 2 wcześniej obranych pomarańczy i limonki wycisnęłyśmy sok. Wrzuciłyśmy mięso wraz z sokami jakie z niego wypłynęły do cebuli z przyprawami, doprawiłyśmy solą i pieprzem, dokładnie wymieszałyśmy. Dolałyśmy sok z cytrusów oraz wodę, by lekko przykryła składniki gulaszu. Przykryłyśmy i dusiłyśmy na malutkim ogniu ok. 1 1/2 godziny (u nas wyszło to o ok. 30 minut dłużej, by mięso było odpowiednio kruche). Na ostatnie 30 minut duszenia dodałyśmy pokrojoną marchewkę, a na sam koniec dodałyśmy wyfiletowane ostatnie 2 pomarańcze. Gotowałyśmy ok. 10 minut bez przykrycia. Podałyśmy z ryżem basmati, posypane listkami mięty (można je pokroić na paseczki), kandyzowaną skórką oraz pistacjami. Miętę, skórkę i pistacje w większości podałyśmy w osobnych miseczkach, by każdy nałożył sobie według uznania.

Źródło: Chocolate and Zucchini

Czekoladowe babeczki z gruszkami i imbirem

Składniki:
60 g miękkiego masła
70 g cukru (drobnego)
350 g gruszek (u nas to były 2 duże)
4 łyżki soku z cytryny (u nas sok z 1 cytryny)
30 g kandyzowanego imbiru
100 g czekolady (70% kakao)
4 jajka
szczypta soli
2 łyżki syropu gruszkowego (pominęłyśmy)
1 łyżeczka cukru pudru

Przygotowanie: 6 kokilek (o pojemności 200 ml) posmarowałyśmy masłem i wysypałyśmy cukrem. Gruszki obrałyśmy, pokroiłyśmy w kostkę. Imbir kandyzowany również pokroiłyśmy drobniutko i wymieszałyśmy z gruszkami wraz z sokiem z cytryny. Odstawiłyśmy na bok, dizęki czemu w między czasie gruszki puściły odrobinę soku. Czekoladę rozpuściłyśmy w kąpieli wodnej, przestudziłyśmy. Piekarnik nagrzałyśmy do 250 stopni Celsjusza (bez termoobiegu!) i przygotowałyśmy dużą formę, gdzie wstawiłyśmy kokilki. W czajniku zagotowałyśmy wodę, by babeczki upiec w kąpieli wodnej. Żółtka utarłyśmy z masłem, dodałyśmy czekoladę i dokładnie połączyłyśmy. Białka ubiłyśmy ze szczyptą soli, następnie pomału dodałyśmy cukier. Białka delikatnie połączyłyśmy z masą z czekoladą. Kokilki napełniałyśmy do ok. 3/4 wysokości, na koniec do każdej włożyłyśmy po płaskiej łyżce mieszaniny gruszkowo-imbirowej. Naczynie, w którym stały kokilki napełniłyśmy gorącą wodą (do 2/3 wysokości kokilek) i piekłyśmy przez ok. 20 minut. Po 10 minutach powinnyśmy położyć na babeczkach folię aluminiową, ale zrezygnowałyśmy z tego. Podałyśmy ciepłe z gruszkami i imbirem, oprószone cukrem pudrem.

Źródło: Salt & Pepper

Oto dowód mięsnej deprawacji Oczka - nie tylko jagnięciną się zajadała (nie raz!), ale i sama ją kroiła z uśmiechem na twarzy. Ta druga para rączek do niej właśnie należy, za to ta rękawiczka zaplastrowany paluszek niżej podpisanej ukrywa. Muszę jeszcze dodać, że większość zdjęć tutaj zamieszczonych (poza zdjęciami deseru), choć moim aparatem, ale zdolnościami i staraniami zdolnej Zemfi powstały - niezłe ma oczko nasze Oczko, prawda :) Za to niżej pokazane zdjęcie powstało dzięki Ptasi :*

Smacznego.



WeekendowaPiekarnia



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...