Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kuchnia arabska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kuchnia arabska. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 5 kwietnia 2011

Zapraszam na śniadanie ...


... długie śniadanie, bo kończące się kolacją :-)


To był dzień, który zapamiętam na długo, gdyż był zwieńczeniem wspaniałego weekendu. Czasu, który zaczął się od kawy w kawiarni i pięknego podarku od Karoliny ... dzbanuszka wypełnionego po brzegi lśniącymi orzechami w łupinach. Makadamia, pekany i migdały cieszyły nasze oczy, a my wraz z Polą siedzieliśmy wokół stołu i w towarzystwie lasagne i domowego malibu rozmawiałyśmy o dawnych rzemiosłach, o gotowaniu, ulubionych potrawach i czas przeleciał nam nim się zorientowałyśmy.


Potem znów wyprawa na Dworzec i zastanawianie się, czy na pewno poznamy w tym tłumie Monikę. "Telefon nie działa, jak my się tu znajdziemy?" zastanawialiśmy się z Polą i moim Mężem. Wystarczyło jednak tylko jedno spojrzenie, bym nie miała żadnych, nawet najmniejszych wątpliwości. Malutka Kobietka z koszykiem pełnym smakołyków, a na wierzchu pyszniły się przewiązane czerwoną kokardką precle. Brakowało tylko czerwonego kapturka, bym poczuła się zupełnie jak w bajce. Dopełnieniem tej cudownej atmosfery było zajadanie jej drożdżówek wypełnionych wybornym dżemem z suszonych gruszek. Jeszcze teraz ślinka mi cieknie na myśl o nich.


Co działo się później, już wiecie. Pierogowe szaleństwo ogarnęło nas wszystkich, a moja Kuchnia Szczęścia wypełniła się pięknymi falbaniastymi smakołykami. Noc jaka nastąpiła po tych zabawach, nie mniej była szalona, więc niedzielne śniadanie musiało być sycące. I tutaj do boju przystąpiła Poleczka, której sos z awokado uwiódł nasze podniebienia. Pięknie zielony, maślany od awokado, o delikatnym smaku tuńczyka i wyrazistych ziół, to było to czego potrzebowaliśmy. W towarzystwie mojego schabu i Szkutniowego chleba ... ach, to była ambrozja, a do tego źródło naszych sił na cały, po brzegi wypełniony dzień.


A cóż takiego porabialiśmy? Oczywiście z aparatami w łapkach łapałyśmy kadry. Na pierwszy ogień poszły śniadaniowe resztki. Czy ktoś mi powie, czemu one są takie fotogeniczne? Gdy patrzę na te okruszki ze skórki ze schabu, już lecę do lodówki by wyjąć kolejny kawałek mięsa na tę rewelacyjną wędlinę. I znów bym chciała usiąść wokół stołu, rozmawiać, wspólnie gotować i kadry łapać.


Nie mogło się również obyć bez zdjęć robionych sobie nawzajem, zdjęć znad ramienia, zdjęć naprzeciwko siebie i oczywiście nieskończonej wręcz ilości ujęć kici, która patrzyła się na nas z pobłażliwą wyrozumiałością, czekając tylko na chwilę spokoju, gdy nasze rozbawione towarzystwo wybierze się na zakupy. Tym razem obiad zjedliśmy na mieście, by mieć czas na to co takie kulinarnie zwariowane Babeczki lubią najbardziej, czyli nic innego jak zakupy w sklepach z kulinarnymi utensyliami i ... z butami :-)

Rozbawieni i odrobinę zmęczeni pojawiliśmy się w domu dopiero wczesnym wieczorem. Czas więc przyszedł na kolację, tym bardziej wyczekiwaną, iż Monia obiecała nam w ten ostatni wspólny wieczór przygotować smakowitą przekąskę.


I znów w moim Szczęściu miseczki i wałki poszły w ruch. Moni ręce, mój aparat w łapkach, trochę mąki, trochę wody, kilka jabłek, kapka dżemu i patelnia z oliwą wystarczyły bz na koniec dnia cieszyć się obłędnymi samosami, jakie znalazłyśmy u Basieńki. Nie obyło się oczywiście bez kardamonu. Bo czy ktoś wyobraża sobie, że ja nie wyjmę z szuflady słoiczka z tą aromatyczną przyprawą? Monia przyklasnęła mojemu pomysłowi i jabłka oraz jogurt podany jako dodatek połączyły się z jasnobeżowym proszkiem ku naszej uciesze.

Wydawałoby się, że to już koniec, prawda? Przecież niemożliwe, aby po tak pełnym wrażeń weekendzie mieć siły jeszcze na cokolwiek, gdy na zegarze wybija dziewiąta. Nic bardziej mylnego. Niepowodzenia poprzedniego wieczora z solonym kremem karmelowym mocno nas nurtowały. Nie mogłyśmy mu przepuścić ...


... i nie przepuściłyśmy. Modlitwy Poli nad patelnią, jej rozmowy z bulgoczącą masą najwyraźniej pomogły, gdyż choć zamiast ciemnego kremu, uzyskałyśmy jasny sos, nasza karmelowa masa nie rozdzielała się już z masłem, a my jak zahipnotyzowane wracałyśmy do kuchni i po łyżeczce wyjadałyśmy ten kokieteryjny deser, nie zapominając o wylizaniu patelni i łyżki, dmuchając i chuchając, by jak najszybciej ostygła i nie poparzyła języków i palców takim łasuchom jak my.

Tak obłędne połączenie smaków jak karmel i sól, na zawsze uwodzi kubki smakowe, więc uprzedzam wszystkich, którzy jeszcze go nie jedli - to uzależnia, do końca życia nie zapomnicie tego smaku i powracać do niego będziecie w nieskończoność ...

... nawet kardamonu już tam nie potrzeba :-D

I tak zakończyło się nasze kulinarne balowanie. Poznanie, gotowanie, rozmowy i delektowanie się dziełami naszych rąk sprawiło, że w czasie pożegnania nie o rozstaniu mówiłyśmy, a o kolejnych okazjach do spotkania, by ten cudowny czas wpisał się na stałe w nasze kulinarne kalendarze. Zgadnijcie o nastawieniu jakich nektarów już rozmawiamy? No ba! Wiadomo, że nalewki i likiery. Coś czuję, że następne spotkanie będzie pełnym od śmiechu nalewkowym warsztatem :-)

Wspaniale bawiłam się z Wami
Warszawskie i Krakowskie Babeczki,
Rodzynku i mój Ukochany Mężu,
a teraz czekam już na kolejne
tak radosne wydarzenia!
Buziaki :-)*



Pasta z awokado i tuńczyka

Składniki:
1 puszka tuńczyka w oliwie
1/2 opakowania gęstego greckiego jogurtu (użyłam jogurtu firmy Total)
1 duże bardzo dojrzałe awokado
1 duży pęczek bazylii (listki + łodyżki)
1 duży pęczek zielonej pietruszki (listki + łodyżki)
1 duży pęczek koperku (listki + łodyżki)
1/2 łyżki solonych kaparów lub ćwierć łyżeczki soli morskiej (lub odrobinę więcej zwykłej soli)
sok z połowy dużej cytryny
3 duże ząbki czosnku
świeżo mielony pieprz

Przygotowanie: W blenderze (żyrafie) miksujemy na gładką masę tuńczyka wraz z oliwą i pozostałymi składnikami. Doprawiamy do smaku - sos musi być lekko kwaśny i odpowiednio słony. Anoushka pisała, że sos świetnie się również sprawdza jako dip, w którym możemy maczać surowe kawałki warzyw, a jeśli zmniejszymy ilość jogurtu powstanie smaczne smarowidło do kanapek. Pola najbardziej lubi ten sos w towarzystwie jajek ugotowanych na półtwardo (gotuję jajka 5 minut od włożenia do gotującej się wody), a mi wspaniale smakowało na kanapkach z plasterkami schabu pieczonego w marynacie.

Źródło: Stolik u Poleczki

Schab pieczony w marynacie
Przepis tutaj.

Krem karmelowy z solą

Składniki:
1 szklanka (240 g) śmietanki kremówki
7 łyżek (110 g) masła (w tym 1 łyżka masła solonego)
1/2 łyżeczki kwiatu soli morskiej (fleur de sel) lub 1/4 łyżeczki drobnej soli morskiej
3/4 szklanki (165 g) drobnego cukru
1/8 szklanki (40 g) syropu cukrowego (corn syrup) lub golden syrup*
1/8 (30 ml) szklanki wody

Przygotowanie: W rondelku zagotować śmietankę, sól i masło. Odstawić. Do płaskiego naczynia (użyłam dużej patelni) wsypać cukier, dodać wodę i syrop cukrowy. Podgrzewać do roztopienia się cukru i uzyskania bursztynowego karmelu (121 stopni Celsjusza - ale moim zdaniem to musi być wyższa temperatura - chodzi przede wszystkim by wyszedł nam ciemny karmel). Rozpuszczającego się cukru nie należy mieszać, można ewentualnie poruszać patelnią. Do masy karmelowej dodać zagotowaną śmietankę z dodatkami. Ponownie gotować na średnim ogniu, bez mieszania, do uzyskania zgęstnienia masy (około 5 -7 minut). Zamieszać. Przelać do słoika i pozostawić do wystudzenia.

Moja uwaga: u nas wyszedł raczej sos, a nie krem przy tej metodzie pomimo trzech prób. Nie zamierzam jednak poprzestać na próbach, a póki co polecam też ten krem karmelowy, który robiłam kiedyś z Fellunią, a jest z przepisu Pierra Herme.

*syrop można kupić między innymi w sklepach Kuchnie Świata, Marks & Spencer.

Źródło: Pistacjowe smakołyki u Lo

Samosy na słodko

Składniki na ciasto:
1 szklanka maki
3 łyżki oleju
1/2 szklanki + 1 łyżka cieplej wody
szczypta soli

Nadzienie:
4 jabłka, kwaśne lepsze
skorka otarta z cytryny
sok z połowy cytryny
2 łyżki cukru (my dałyśmy mniej, ok. 1 łyżkę)
4 łyżeczki konfitury z płatków róży (my dałyśmy dżem z czarnej porzeczki)

Przygotowanie: Jabłka obieram, gniazda nasienne odrzucam, dzielę na ćwiartki. Każdą ćwiartkę kroje wzdłuż na pół i średnio-drobno siekam. Pokrojone jabłka wrzucam do garnka, dodaje skórkę z cytryny, sok z cytryny, cukier - dusze kilka minut (na półmiękko).
Mąkę mieszam z solą, dodaję olej i ciepłą wodę, po czym ciasto dobrze wyrabiam. Dziele na 4 części, każdą z nich wałkuje tak, by powstał okrągły placek grubości ciasta na strudel. Każdy krążek przekrawam na pół i składam w sprytna kieszonkę (jak wyżej na zdjęciach). Kieszonkę napełniam jabłecznym nadzieniem, miedzy jabłka pakuje pół łyżeczki dżemu, zlepiam, zaciskam rąbek w falbankę i smażę na złoto w gorącym, głębokim tłuszczu (my nie smażyłyśmy w głębokim tłuszczu, tylko na patelni było ok. 1/2 cm wysokości). Na koniec odsączam z nadmiaru tłuszczu na papierowym ręczniku. Zjedliśmy je z gęstym jogurtem doprawionym kardamonem.

Źródło: Kardamonowa Basieńka

Smacznego.

czwartek, 31 marca 2011

Klubik Pierogowy otwarty.


I znów spotkało się kulinarne towarzystwo na smakowitej zabawie. Tym razem w moim Szczęściu pojawiły się znów warszawskie Babeczki: Poleczka, Agatka, Kasia, Lo, Kornik i jeden Rodzynek, Mich. Zaopatrzeni w wałki, na stołach stały już przygotowane miseczki i miarki, waga i mąki, by Klubik Pierogowy oficjalnie rozpocząć. Mój Ukochany w rolę fotografa wszedł, upamiętniając nasze szczęśliwe spotkanie.

Zaczęło się oczywiście już dzień wcześniej, gdy spotkałam się na Dworcu Centralnym z Moniką i Karoliną, które przybyły, by nasze warszawskie zabawy wzmocnić swoją krakowską niezłomnością w poszukiwaniu doskonałego jedzenia. Już w piątkowy wieczór siedziałyśmy nad karteczkami z przepisami podjadając krakowskie precle, popijając domowym Malibu i wybierając smaki oraz rodzaje pierogów, jakie następnego dnia chciałyśmy nie tylko lepić, ale i degustować.


W sobotnie południe, gdy słońce pięknie świeciło energia do kulinarnych zabaw osiągnęła szczyt. Rozmowy i śmiechy rozbrzmiewały i w kuchni i w salonie, gdzie farsze powstawały. Wzmacniając się cudowną atmosferą, wybornym chlebem Szkutnika i naleweczkami własnej roboty powoli zapełniałyśmy miseczki i rondelki najróżniejszymi smakołykami. Nawet maszynka do mielenia mięsa nie przeszkodziła Agatce wzmacniać się jeszcze dodatkowo krótką drzemką, która dodała jej sił do późniejszych szaleństw z wałkiem, pod okiem naszej falbankowej nauczycielki, Kasi.

Wałkowanie nie ominęło nikogo, nawet nasz Rodzynek, Mich za wałek się złapał, by ciasto na krucho-drożdżowe pierożki wygładzić, a Polcia tytuł "Pierwszej Zmywarki" odebrała nieobecnej jeszcze Oczko, ratując nas przed zalewem brudnych miseczek, łyżek i garnków, za co ode mnie ciepłego buziaka dostała.


I tak farsze w miseczkach czekały już na stole, ciasta rozwałkowane, za lepienie można się było zabrać. W tym momencie prym wiodła nasza Gospodarna Kasia, której piękne falbanki już przy jej sambuskach wszystkich zachwycały, a ciekawość nasza nie pozwoliła nam tej pięknej sztuki nie zgłębiać. Niezależnie od ciasta, czy to z jogurtem, czy kruche czy wreszcie krucho-drożdżowe, żadne z nich nie umknęło przed naszymi palcami. Miejscami się zamienialiśmy, by każdy naukę mógł pobrać u naszej Pierogowej Mistrzyni i urocze wykończenie wybornych pierożków uczynić.

Z tej radosnej i pouczającej zabawy powstała ogromna ilość wybornych pierożków. Gotowane i pieczone, wegetariańskie i mięsne, z dużą lub małą ilością przypraw, każde z nich zachwycało swoim smakiem.

* na obu kolażach ze zdjęć trzech rodzajów pierogów pierwsze to krucho-drożdżowe, drugie jogurtowe, a trzecie to sambuski.

I tak na stole pojawiły się kasine sambuski*, które piekłyśmy by zgłębić tajemnicę ich pękania. Ich obłędny smak, maślane ciasto kryjące w sobie serowo-ziołowe nadzienie sprawił, że wszelkie rozważania odeszły na bok. Gdy zasiedliśmy przy stole rozmowy ucichły, śmiechów nie było słychać, za to skupienie na twarzach, miny pełne zadowolenia zaczęły się pojawiać, gdy dzieła naszych rąk zajadaliśmy.

Gotowane pierożki z ciasta jogurtowego, były moim absolutnym zwycięzcą. Delikatne ciasto stało się doskonałym tłem dla pełnego smaku jagnięcego farszu, w którym zioła i skórka pomarańczowa współgrały z przyprawami i bakaliami, czyniąc je bardzo odświętnymi. Z płatkami masła rozłożonymi na gorących pierogach i płatkami soli Maldon, upstrzone tu i tam listkami natki nie tylko prezentowały się obłędnie, ale i smakowały tak, że cisza przy stole znów zapadła, a po wyrazach naszych twarzy można było dojrzeć prawdę w rozważaniach Brillat-Savarin na temat smakoszy.


Jeśli uzbeckie pierogi z jagnięciną były moich hitem, największym powodzeniem w naszym smakoszowskim gronie cieszyły się krucho-drożdżowe pierożki pieczone z farszem gryczano-serowym. Muszę przyznać, że i mnie ten miętowy akcent uwodził, a kasza gryczana z serem przyjemnie pieściła podniebienie.

Tamtego dnia jeszcze jedne pierogi miały powstać. Empanady z wołowiną i serem nęciły mnie ogromnie. Przepis z książki Roux znalazłam u Usagi w ostatnim jej pierogowym wyzwaniu. Pomyślałam, że to idealna okazja, by je poczynić. Niestety farsz okazał sie kapryśny i powiedziałabym, że nawet odrobinę leniwy. Otóż pomimo trzymania się grzecznie przepisu, w miseczce miałyśmy raczej sos do makaronu czy ryżu, niż farsz do kruchych pierogów. Nic to, powiedzieliśmy sobie, w końcu i tak nie mieliśmy już miejsca w żołądkach na kolejną porcję, a o obżarstwo nie chcieliśmy być posądzeni. Uduszone nadzienie powędrowało więc do lodówki i ...


... dwa dni później do makaronu chciałam go użyć, a tutaj czekała niespodzianka. Farsz pięknie się zestalił, a smakował tak wybornie, że nie mogłam się mu oprzeć. Urządziłam więc sobie powtórkę z falbankowej lekcji i po godzinie trzy talerze rewelacyjnych empanad powstały, które nie tylko obiad nam uprzyjemniały, ale i w pudełeczku na drugie śniadanie się pojawiały, by dzień w pracy umilać pracusiom.


Naleweczki i kieliszki wypełnione winem dodawały nam animuszu, a nasze towarzystwo powiększyło się jeszcze w czasie obiadu, gdy Oczko, Ola i Ania (Jswm) przybyły, zapewne przyciągnięte cudownym aromatem naszych smakowitych starań. Później jeszcze Fellunia w naszym towarzystwie się pojawiła i tak przy stole byliśmy w komplecie, ciesząc się swoim towarzystwem.

Oczywiście trzeba było jeszcze pomyśleć o jakimś słodkim smakołyku. W końcu nie tylko moja agrestówka i cytrynówka Moniki mogły zaspokoić nasze apetyty. Za krem karmelowy się wzięliśmy, który tematem najróżniejszych kontrowersji został, dzięki dociekliwościom Ani. A do tego biszkopt Poleczka kręciła, by jego kromeczki smarowane słonym karmelem zachwyciły nasze podniebienia. Humory były już tak dobre, że nawet Oczku się dostało, gdy nasze towarzystwo wieczorem chciała opuścić, by w ramiona swego Pana R się wtulić. Kajdanki nie były potrzebne, by zatrzymać tą roześmianą Babeczkę i tak późny wieczór, a nawet wczesna noc stała się świadkiem naszych pogaduszek. Rozważaniom nie tylko kulinarnym czy ogrodniczym nie byłoby końca, gdyby nie zmęczenie po dniu pełnym szczęśliwej pracy, ale na te tematy spuszczę już zasłonę milczenia :-)

Dzień zakończył się wspaniale, a sny miałam bardzo kolorowe i tak z prawdziwą przyjemnością obudziłam się w niedzielny poranek na wyborne śniadanie ... o tym jednak już później.

Dzięki Babeczki i Rodzynku za wspaniałą zabawę :-)
I Tobie, Mój Ukochany dziękuję za uwiecznianie naszych zabaw i
za cierpliwość dla Twojej Zwariowanej Żony :*


Uzbeckie pierogi

Składniki:
250 g mielonej jagnięciny
2 ząbki czosnku
1 cebula
1 łyżeczka prażonego kminu rzymskiego
2 liście laurowe
1 łyżka ziaren sezamu
½ łyżeczki skórki cytrynowej
1 łyżka rodzynków
1 łyżka migdałów
świeża kolendra
świeża natka pietruszki
świeża mięta
oliwa

Ciasto:
2 filiżanki mąki
1 filiżanka jogurtu naturalnego
sól

Przygotowanie: Wyrabiamy ciasto, mieszając mąkę z jogurtem. Odstawiamy na pół godziny. W garnku rozgrzewamy oliwę. Wrzucamy czosnek i cebulę. Dodajemy zmielony, prażony kmin rzymski, świeże liście laurowe, sól, pieprz i ziarna sezamu. Wkładamy jagnięcinę, natkę pietruszki, świeżą kolendrę, miętę, skórkę otartą z cytryny oraz posiekane rodzynki i migdały. Smażymy, aż wszystkie składniki połączą się ze sobą. Następnie farsz studzimy i wstawiamy do lodówki. Wałkujemy ciasto, kroimy je na kilka kawałków, wycinamy fragmenty o kształcie koła. Na krążkach z ciasta kładziemy farsz. Brzegi smarujemy wodą i zlepiamy. Gotowe pierogi wrzucamy do wrzącej wody. Pierogi polewamy jogurtem i maślanym sosem, przyrządzonym z masła roztopionego na patelni, wymieszanego ze świeżą natką pietruszki, migdałami i rodzynkami.

Źródło: Kuchnia.tv

Sambusek
(Pierogi pieczone z serem)

Ciasto: 250 g mąki
4 g soli
85 g lodowatej wody
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
115 g masła
2 łyżki (27 g) oleju

Przygotowanie: Sól rozpuszczamy w wodzie. Mąkę mieszamy z proszkiem, dodajemy do nich masło i rozcieramy, aż całość zacznie przypominać okruchy. Wlewamy wodę i olei i zagniatamy ciasto. Ciasto jest miękkie i lepkie. Przykrywamy je folią i pozwalamy mu odpocząć czas jakiś. jeśli jest zbyt ciepło wstawiamy do lodówki.

Nadzienie serowe:
120 g sera twarogowe przepuszczonego przez praske
1 jajko
1 łyżka mąki
sól
garść posiekanych natki, szczypioru i mięty
sezam do posypania
ew, jajko do posmarowania

Przygotowanie: Wszystkie składniki nadzienia mieszamy na gładką pastę. Ciasto rozwałkowujemy na grubość 3-4 mm i wycinamy z niego 8-10 cm kółka. Na środku każdego układamy łyżeczkę nadzienia i zlepiamy pieroga. Ponoć falbanka jest w tym wypadku nieodzowna, w książce jest nawet stosowna instrukcja ale jej oszczędzę mieszkańcom ojczyzny pierogów. Pierogi układamy na blasze, smarujemy jajkiem i posypujemy sezamem, nakłuwamy widelcem. Pieczemy w temperaturze 200 stopni przez 20-25 minut. Jemy na ciepło lub zimno. Można je też zamrozić, czego nie lubię, ale czasem jestem zmuszona.

Źródło: Gospodarna Narzeczona na Jej Kruchym Spodzie (a ona od M.Glezer)

Krucho - drożdżowe pierogi z kaszą gryczaną

Składniki na ciasto:
200 g mąki pszennej chlebowej (lub zwykłej mąki pszennej)
200 g mąki orkiszowej (lub zwykłej mąki pszennej)
100 g masła
1 jajko
180 ml mleka
1,5 łyżeczki suszonych drożdży
1 łyżka cukru
szczypta soli
1 łyżka kwaśnej śmietany
1 łyżeczka ziaren kminku roztartych w moździerzu
1/4 łyżeczki mielonego czarnego pieprzu

Składniki na farsz:
250 g kaszy gryczanej
350 g twarogu
2 cebule
1 jajko
2 łyżki masła
1 łyżeczka posiekanej mięty (opcjonalnie)
pieprz i sól

Przygotowanie: Kaszę gryczaną ugotować na sypko. Przestudzić. Drożdże rozmieszać z ciepłym mlekiem, cukrem, łyżką mąki (zaczyn) i odstawić na pół godziny, aż zaczyn podwoi objętość. Obie mąki przesiać do dużej miski, dodać pieprz i kminek, wyrośnięty zaczyn, jajo, śmietanę, sól i wyrobić ciasto, aż będzie miękkie, gładkie i lśniące. Pod koniec wyrabiania ciasto powinno mieć konsystencję miękkiej plasteliny. Z ciasta uformować kulę, włożyć do lekko naoliwionej miski, przykryć folią i odstawić do wyrośnięcia, aż podwoi objętość. Po tym czasie ciasto przebić pięścią (odgazować) i włożyć na 15 minut do lodówki. Twaróg zemleć lub przecisnąć przez praskę i wymieszać z kaszą. Cebulę pokroić na drobno i zeszklić na maśle. Do farszu dodać cebulę, jajko, przyprawy i drobno posiekaną miętę (ewentualnie) i wszystko dokładnie wymieszać.
Na dużym kawałku pergaminu do pieczenia cienko rozwałkować schłodzone ciasto (maksymalnie 5mm) i za pomocą szklanki lub okrągłej foremki do wycinania ciastek wykrawać krążki. Każdy krążek rozciągnąć lekko na dłoni, napełnić farszem i zlepić, bardzo mocno dociskając brzegi. Gotowe pierożki układać partiami na blaszce do pieczenia, posmarować mlekiem roztrzepanym z jajkiem i piec do zrumienienia w temperaturze 180°C. Przed końcem pieczenia posmarować pierogi jeszcze raz - będą ładnie błyszczały. Studzić na kratce. Podawać ze śmietaną.

Źródło: Pierogarnia u Usagi, ale na ciasto przepis jest od Poleczki, a na farsz z książki: "Kuchnia polska: dania na każdą okazję", Reader's Digest

Empanadas z wołowiną i serem

Składniki na ciasto (ok. 30 pierożków):
500 g mąki pszennej
250 g masła pokrojonego w kostkę, lekko zmiękczonego
2 jajka
2 łyżeczki drobnego cukru
1 łyżeczka drobnoziarnistej soli
80 ml zimnej wody

Składniki na farsz:
450 g chudej wołowiny, zmielonej
300 g cebuli, drobno posiekanej
6 ząbków czosnku, drobno posiekanych
300 g pomidorów, obranych ze skórki, bez gniazd nasiennych, grubo pokrojonych
600 ml wywaru wołowego lub cielęcego (może być z kostki)
300 g tartego sera cheddar lub cantal
150 g serka wiejskiego
1 łyżka drobnej soli
1 łyżeczka świeżo zmielonego pieprzu
1/2 łyżeczki zmielonej czarnuszki
1/2 łyżeczki suszonego oregano
1/2 łyżeczki słodkiej papryki
150 ml oleju arachidowego
2 białka, lekko ubite
50 g natki pietruszki usmażonej w oleju arachidowym (niekoniecznie)

Przygotowanie: Usypać wzgórek z mąki, zrobić w nim wgłębienie. Włożyć w nie masło, wsypać sol, cukier i wbić jajka i rozcierać palcami do uzyskania konsystencji zacierek. Wtedy zagnieść na gładkie ciasto stopniowo dodając wodę. Z ciasta uformować kulę, zawinąć ją w folię spożywczą i odłożyć do lodówki na około godzinę. W tym czasie na patelni rozgrzać połowę oleju, wrzucić mięso mielone i podsmażyć na średnim ogniu, aż zbrązowieje. Przełożyć do cedzaka i odsączyć z nadmiaru tłuszczu. Pozostały olej rozgrzać w płytkim rondlu, wrzucić cebulę i dusić około 5 minut, następnie dodać czosnek i pomidory. Gotować na małym ogniu przez 20 minut. Dodać mięso, czarnuszkę, oregano, paprykę, wlać wywar, doprawić solą i pieprzem. Gotować na małym ogniu przez 30 minut. Na koniec dorzucić cheddar i serek wiejski, gotować jeszcze 2-3 minuty. Przełożyć do ostygnięcia. Wyjąć ciasto z lodówki i rozwałkować na grubość 1,5 -2 mm. Szklanką lub wykrawaczką wycinać kręgi o średnicy 9 cm, na każdym ułożyć czubatą (ok. 20 g) łyżkę nadzienia i posmarować brzegi białkiem. Złożyć ciasto tak, by powstały pierożki, a następnie uformować ozdobny brzeżek. Gotowe pierożki wstawić do lodówki na co najmniej 20 minut. Piekarnik nagrzać do temperatury 180°C. Empanadas ułożyć na blasze do pieczenia i piec przez 12-15 minut na złoto. Gotowe posypać usmażoną natka pietruszki. Podawać gorące.

Moje uwagi: farszu jest na przynajmniej potrójną porcję ciasta, więc albo należy zrobić mniej farszu, albo dużo więcej ciasta. Do tego farsz jest bardzo płynny w dniu jego przygotowania, więc najlepiej zrobić go dzień wcześniej, by zestalił się w lodówce, lub znacznie zmniejszyć ilość bulionu.

Źródło: Pierogarnia u Usagi, a przepis jest z książki M. Roux: Ciasta pikantne i słodkie

Smacznego.

sobota, 21 listopada 2009

Korzenna Uczta Wielkiej Trójcy.


Wielka Trójca spotkała się, by Korzenne Gotowanie rozpocząć, by początek ten wielkimi dziełami naznaczony został, by smakoszy podniebienia rozpusty zaznały. Oj, działo się, działo! Nosy co i rusz drażnione przez wspaniałe zapachy, podniebienia łaskotane ciągłym próbowaniem gotowanych dań, popijane w między czasie trunki, plotki i ploteczki ... nie da się tego pokrótce opisać, tego śmiechu, tych zachwytów, tych rozmów, a nawet tej krwi z pociętego paluszka niżej podpisanej ... ale może od początku opowiem, byście i Wy mogli choć przez chwilę towarzyszyć nam w czasie Wielkiej Korzennej Uczty, której degustatorami trzy kuchareczki wraz z moim Ukochanym Mężem byli.


Kimże były te trzy kuchareczki, zapytacie? Już spieszę z odpowiedzią. Niżej podpisana gościła w swojej kuchni, w swoim małym zakątku szczęścia, Oczko i Ptasię. Skoro więc sama Gospodyni zarówno Korzennego Tygodnia jak i Weekendowej Piekarni nam towarzyszyła nie pozostało nam z Oczkiem nic innego, jak podpatrywać jak nam nasza Mistrzyni chleb zagniatała, pachnący daleką Prowansją, pełnym ciepła i domowego nastroju, pomagając jej przy tym z całych sił swych. Czyż nie pisałam ostatnio o konieczności elastyczności? Pisałam! Więc i tym razem do tej elastyczności się odwołałyśmy, chlebek zamiast tylko pszennego, również i orkiszowy piekąc, oraz aromatycznym tymiankiem go wzbogacając, co już od samego początku naszego spotkania wprowadziło nas w rozkoszną niecierpliwość.


Nie zapomniałyśmy jednak i o korzennych nutach, wręcz obowiązkowo pojawiających się na zimowych stołach. Soczyste pomarańcze, egzotyczne przyprawy, zagadkowe nazwy - to był nasz główny punkt programu. Khoresht, perski gulasz, nie tylko przeniósł nas w słodkie i odległe tereny, ale i nasze Oczko mięśnie zdeprawował (na co dowód dostarczam poniżej). Kto w kuchni lubi sobie pogrzeszyć, pofolgować sympatiom i smakom, ten prawdziwie szczęśliwy będzie, kiedy parujący półmisek pełen kruchych kawałeczków jagnięciny, okraszonej słodziutkimi pomarańczami i marchewkami, chrupkimi pistacjami i orzeźwiającą mięta, oblany złotym, aromatycznym sosem pojawia się na stole. Niemalże jak bogactwo stołu pasz i sułtanów, tak i nasz stół zastawiony był najróżniejszymi skarbami.

Skoro więc przy stole tak smakowicie grzeszyliśmy, najpierw łez tysiące popłynęły gdy cebuli niezliczone ilości pokrojone zostały. Również krwi kropel kilka na ostrzu się pojawiły, gdy niżej podpisana wielkie pomarańcze obierała. Oparzenia czy do od pary, czy od nagrzanej w piekarniku blachy dopełniły naszej odpustowej listy, czyste sumienie na kulinarne przewiny pozostawiając.


Gdy więc czas Uczty nadszedł, a czwórka smakoszy do stołu zasiadła, bez żadnych wyrzutów pozwoliliśmy korzennej sałatce apetyty nasze wyostrzać. Chrupkie piórka cebuli, mięciutkie kawałeczki pomarańczy, mięsiste oliwki wszystko skąpane w dressingu tak niezwykłym, jak można by się spodziewać po tym dniu. Tam imbir z kardamonem toczyły swoje ostro-słodkie boje. W asyście cynamonu i miodu słodycz wygrała, choć i ostrość i kwaskowatość swoje miejsce w tle palety smaków zajęły. Dowodem wyborności smaków, prawdziwym uznaniem dla starań naszych, talerze do czysta wycierane kromeczkami chleba były.

W towarzystwie win uprzyjemniających Ucztę, niespieszne, pełne radości rozmowy się toczyły, a ciche brzęki kieliszków dawały melodyjne tło naszym śmiechom i głosom. Białe wino wprost z australijskich winnic Deakin Estate, szczepem Sauvignon Blanc dzieliło się z nami przyjemnym orzeźwieniem, w czasie gdy sałatka wraz z chlebem królowały na stole. Jagnięcina jednak czerwonych kolorów się domagała i w zależności od gustów chilijskie Alto Vuelo, z ekologicznej uprawy dopełniało rozkoszy stołu. Malbec dla lubiących mocniejsze, treściwsze wina, a szczepy Cabernet Sauvignon wraz z Carmenere dla delikatniejszych podniebień doskonale się sprawdziły.


Niestety Ptasia, nasza miła towarzyszka do swoich zajęć musiała się udać, deser pozostawiając tylko naszej degustacji. Popijając więc zdrowie nieobecnej, łyżeczki w mięciutkich babeczkach zatopiliśmy, by i zaległej Weekendowej Cukierni zadośćuczynić. Oj, smakowite było to zajęcie. Smakowite, choć pełne wstrzymywanego oddechu, gdy babeczki na talerzykach kształt kapelusików przybrały, upust swojej kapryśności dając. Żadne jednak smuteczki nie miały do nas dostępu. Białym złotem oblane, brązowe słodkości zakończyły nasze wyborne biesiadowanie. Mięciutkie babeczki, lekko pękające na języku, z ostrawym imbirem przełamującym słodycz nie pozwoliły myśleć o ich formie, na wybornym smaku karząc się koncentrować, ciesząc się z tak wybornie kończonej Uczty.

Takie to było Wielkiej Trójcy gotowanie, takie to było naszej czwórki ucztowanie. Teraz radosne i smaczne wspomnienia rozjaśniają jesienne szarugi, inspirując do kolejnych czy to korzennych czy to wspólnych dokonań. Dzięki Dziewczynki za wspaniałą zabawę :***

Biały chleb prowansalski*
(Chleb z cebulą na białym winie)

Składniki:
500 g mąki pszennej chlebowej i zwykłej (my dałyśmy mieszankę orkiszowej chlebowej typ 1100, chlebowej pszennej i odrobinę tortowej pszennej)
15 g świeżych lub 1,5 łyżeczki drożdży instant
150 ml białego wina
130-150 ml letniej wody (dałyśmy więcej ze względu na użycie mąki orkiszowej)
2 łyżki masła
2 małe cebule
duża szczypta tymianku
1,5 łyżeczki soli

Przygotowanie: Cebulki drobno posiekałyśmy. Na stopionym maśle zeszkliłyśmy cebulkę, na koniec dodając szczodrą szczyptę tymianku. Patelnię zdeglasowałyśmy ok. 60 ml. wina. Odstawiłyśmy do ostudzenia, nie odstawiając cebulki do odcedzenia. Następnie wymieszałyśmy mąki, drożdże, sól z ostudzoną cebulką, resztą wina i wodą. Odstawiłyśmy wszystko na 10 minut. Po tym czasie zagniotłyśmy ciasto, aż stało się zwarte i elastyczne (w między czasie musiałyśmy dodać wody, bo było za suche). Odłożyłyśmy ciasto do naoliwionej miski na ok. 1 1/2 godziny, raz w między czasie składając ciasto. Po tym czasie uformowałyśmy 2 bochenki, ułożyłyśmy je w koszykach i odstawiłyśmy na ok. 30-45 minut do podwojenia objętości. W między czasie nagrzałyśmy piekarnik do 230 stopni Celsjusza (hydropieczenie) z blachą w środku (zamiast kamienia). Bochenki wyłożyłyśmy na blachę, posmarowałyśmy mlekiem, nacięłyśmy i piekłyśmy ok. 20-25 minut. Studziłyśmy na kratce.

* w czasie uczty mój Mąż wyraził rozczarowanie, że chleb nie ma swojej nazwy. Zgodnie więc nazwaliśmy chleb - Białym (bo z jasnych mąk) chlebem (pomimo lekko bułkowego miąższu, ale o chrupkiej i wyrazistej skórce) prowansalskim (ze względu na użycie tymianku, cebulki i wina, które pasowało nam ogromnie do sztandarowego dania regionu, ratatouille)

Źródło: Coś niecoś Ptasi

Marokańska sałatka z cebuli i pomarańczy

Składniki: 500 g cebuli (czerwonej)
3 soczyste pomarańcze
3/4 szklanki oliwek czarnych i wędzonych

Dressing: 4 łyżki oliwy
1 1/2 łyżki octu z granatów i soku z cytryny
1 łyżeczka miodu leśnego
szczypta cynamonu
szczypta kardamonu
szczypta imbiru mielonego
czarny mielony pieprz
fleur de sel

Przygotowanie: Składniki dressingu wymieszałyśmy w słoiczku, do uzyskania jednolitej emulsji. Cebulę pokroiłyśmy w cienkie piórka i zalałyśmy ją dressingiem. Odstawiłyśmy tą mieszaninę na ok. 30 minut (można dłużej, by cebula straciła jeszcze więcej swojej ostrości, ale nie za długo, by nie straciła chrupkości). Po tym czasie wyfiletowałyśmy pomarańcze tak, by sok z nich spływał do miski z cebulą. Wymieszałyśmy, doprawiłyśmy do smaku. Na koniec dodałyśmy czarne i wędzone oliwki, pokrojone na połówki.

Źródło: Galeria Potraw

Pomarańczowo-korzenny khoresh z jagnięciny

Składniki:
4 pomarańcze (ok. 700 g)
30 g masła
2 łyżki cukru (brązowy)
szczypta soli

1 łyżka oliwy
1,8 kg jagnięciny (łopatka i karkówka), pokrojone na 4 cm kawałki
400 g cebuli, pokrojonej w płatki
1/2 łyżeczki cynamonu (dałam 1)
4 ziarna kardamonu, rozbite (dałam 8)
szczypta szafranu (duża)
1 limonka
600 g marchewek, pokrojonych w plasterki
2 łyżki wody z kwiatu pomarańczy (dałam 1)
40 g niesolonych pistacji
garść liści mięty
sól i pieprz

Przygotowanie: Najpierw należy przygotować kandyzowaną skórkę pomarańczy. Z 3 pomarańczy obrałyśmy skórkę (bez albedo), pokroiłyśmy w paski. W rondlu z wrzątkiem gotowayśmy ją przez 3 minuty, po czym odcedziłyśmy. W rondelku skórki podsmażyłyśmy na maśle z dodatkiem soli i cukru, aż zrobiły się lekko brązowe. Odcedziłyśmy tak, by masło spłynęło do garnka, w którym później robiłyśmy gulasz. Skórki odłożyłyśmy na bok, do późniejszej dekoracji dania.

W garnku z masłem dodałyśmy oliwę i rozgrzałyśmy go. Obsmażałyśmy mięso partiami tak, by tylko zamknąć pory mięsa z każdej strony, a następnie odkładałyśmy na talerz. Potem obsmażyłyśmy cebulę, aż się zeszkliła i lekko przyrumieniła, dodałyśmy cynamon, kardamon oraz szafran i podsmażyłyśmy ok. minutę, by uwolnić aromaty. W między czasie z 2 wcześniej obranych pomarańczy i limonki wycisnęłyśmy sok. Wrzuciłyśmy mięso wraz z sokami jakie z niego wypłynęły do cebuli z przyprawami, doprawiłyśmy solą i pieprzem, dokładnie wymieszałyśmy. Dolałyśmy sok z cytrusów oraz wodę, by lekko przykryła składniki gulaszu. Przykryłyśmy i dusiłyśmy na malutkim ogniu ok. 1 1/2 godziny (u nas wyszło to o ok. 30 minut dłużej, by mięso było odpowiednio kruche). Na ostatnie 30 minut duszenia dodałyśmy pokrojoną marchewkę, a na sam koniec dodałyśmy wyfiletowane ostatnie 2 pomarańcze. Gotowałyśmy ok. 10 minut bez przykrycia. Podałyśmy z ryżem basmati, posypane listkami mięty (można je pokroić na paseczki), kandyzowaną skórką oraz pistacjami. Miętę, skórkę i pistacje w większości podałyśmy w osobnych miseczkach, by każdy nałożył sobie według uznania.

Źródło: Chocolate and Zucchini

Czekoladowe babeczki z gruszkami i imbirem

Składniki:
60 g miękkiego masła
70 g cukru (drobnego)
350 g gruszek (u nas to były 2 duże)
4 łyżki soku z cytryny (u nas sok z 1 cytryny)
30 g kandyzowanego imbiru
100 g czekolady (70% kakao)
4 jajka
szczypta soli
2 łyżki syropu gruszkowego (pominęłyśmy)
1 łyżeczka cukru pudru

Przygotowanie: 6 kokilek (o pojemności 200 ml) posmarowałyśmy masłem i wysypałyśmy cukrem. Gruszki obrałyśmy, pokroiłyśmy w kostkę. Imbir kandyzowany również pokroiłyśmy drobniutko i wymieszałyśmy z gruszkami wraz z sokiem z cytryny. Odstawiłyśmy na bok, dizęki czemu w między czasie gruszki puściły odrobinę soku. Czekoladę rozpuściłyśmy w kąpieli wodnej, przestudziłyśmy. Piekarnik nagrzałyśmy do 250 stopni Celsjusza (bez termoobiegu!) i przygotowałyśmy dużą formę, gdzie wstawiłyśmy kokilki. W czajniku zagotowałyśmy wodę, by babeczki upiec w kąpieli wodnej. Żółtka utarłyśmy z masłem, dodałyśmy czekoladę i dokładnie połączyłyśmy. Białka ubiłyśmy ze szczyptą soli, następnie pomału dodałyśmy cukier. Białka delikatnie połączyłyśmy z masą z czekoladą. Kokilki napełniałyśmy do ok. 3/4 wysokości, na koniec do każdej włożyłyśmy po płaskiej łyżce mieszaniny gruszkowo-imbirowej. Naczynie, w którym stały kokilki napełniłyśmy gorącą wodą (do 2/3 wysokości kokilek) i piekłyśmy przez ok. 20 minut. Po 10 minutach powinnyśmy położyć na babeczkach folię aluminiową, ale zrezygnowałyśmy z tego. Podałyśmy ciepłe z gruszkami i imbirem, oprószone cukrem pudrem.

Źródło: Salt & Pepper

Oto dowód mięsnej deprawacji Oczka - nie tylko jagnięciną się zajadała (nie raz!), ale i sama ją kroiła z uśmiechem na twarzy. Ta druga para rączek do niej właśnie należy, za to ta rękawiczka zaplastrowany paluszek niżej podpisanej ukrywa. Muszę jeszcze dodać, że większość zdjęć tutaj zamieszczonych (poza zdjęciami deseru), choć moim aparatem, ale zdolnościami i staraniami zdolnej Zemfi powstały - niezłe ma oczko nasze Oczko, prawda :) Za to niżej pokazane zdjęcie powstało dzięki Ptasi :*

Smacznego.



WeekendowaPiekarnia



czwartek, 12 listopada 2009

Lubię grzeszyć!


Kiedy jest źle wspominam, a wspominam smacznie, wspominam to co lubię ...


... Lubię bulgot garnków na kuchni, ich rytm i takt zupełnie niezgrany, a jednocześnie tworzący symfonię czy choćby delikatną melodyjkę. Tu syk, tam cyk, w tle puszczona muzyka i w duszy od razu grają jaśniejsze nutki.

Lubię zapachy unoszące się od kostek, poprzez całe ciało, wcale nie kończąc na głowie, a unosząc mnie wysoko pod sufit, by trochę pomarzyć, rozkoszować się zapowiedzią obiadu. Nos drażnią ucierane w moździerzu przyprawy, krojona cebula igra sobie do woli, a ja choć łzy ocieram, uśmiecham się w duchu. Tak działa ta kuchenna aromatoterapia.


Lubię patrzeć jak produkty się przemieniają, jak kolory przechodzą w najróżniejsze odcienie, lubię patrzeć na kropelki soku, na drobinki, które ogrom smaku ze sobą niosą, nie zapominając o estetycznych walorach. "Granat - jabłko grzechu pierworodnego, owoc dawno utraconego raju (...)"* lubię to określenie, gdyż niezwykle trafnie oddaje budowę tego egzotycznego smakołyku. Otoczone niby skórzaną skorupką, twardą i gorzką, ukrywa w sobie słodko-kwaśny posmak grzechu ... łakomstwa. Nie wierzycie? Spytajcie Persefony.

I wreszcie lubię smakować. Czuć na języku najróżniejsze faktury i smaki, a w nosie rozwinięte aromaty. Trochę chrupkości, trochę miękkości, idealnie skomponowane kontrasty, wszystko w kolorach ziemi i początków jesieni, osłodzonych zarówno dla smaku jak i wyglądu karminowymi drobinkami.

Tak właśnie zapamiętałam tamten obiad. Z książką w tle, na stole słodko-kwaśna zupa z granatów, a zaraz za nią fesendżun, gulasz pełen orzechowych, ziemistych, ale i słodkawych nut. Obiad pełen smaków, pełen doznań, pełen grzesznych składników. Wiecie co jeszcze lubię?

Lubię grzeszyć!

Zupa z granatów

Składniki:
2 duże cebule, posiekane
2 łyżki oliwy z oliwek
1 łyżka płatków cebulowych
1 łyżeczka soli czarownic (to mieszanka najróżniejszych ziół i przypraw z solą)
1 czubata łyżeczka kurkumy
6 szklanek wody
1/2 szklanki żółtego łuskanego grochu, dwukrotnie opłukanego
2 szklanki posiekanej świeżej natki pietruszki
2 szklanki posiekanej świeżej kolendry
1/4 szklanki posiekanej świeżej mięty
1 szklanka szalotek
1/2 kg jagnięciny (pominęłam)
3/4 szklanki ryżu, dwukrotnie opłukanego
2 szklanki soku z granatów
1 łyżka cukru brązowego
2 łyżki soku z cytryny
2 łyżki sproszkowanej anżeliki (pominęłam)

Przygotowanie: W wysokim garnku cebulę obsmażyłam na oliwie na złoty kolor. Wsypałam łyżkę płatków cebulowych i sól czarownic (to mieszanka soli i wielu różnych ziół). Dodałam kurkumę i jeszcze chwilę podprażyłam. Wlałam wodę, wymieszałam, tak by wszystko odkleiło się od dna i wsypałam groch. Doprowadziłam do wrzenia, przykryłam garnek i zmniejszyłam ogień. Dusiłam przez 30 minut. Wsypałam zieleninę i szalotkę i dusiłam jeszcze 15 minut. Po tym czasie należałoby wrzucić kuleczki z jagnięciny i pozostałe składniki, ja jednak pominęłam mięsną wkładkę i dodałam ryż, sok z granatów, cukier, sok z cytryny. Dodałabym również anżelikę, ale niestety nigdzie jej nie dostałam. Dusiłam ok. 45 minut.

Fesendżun

Składniki:
oliwa z oliwek
1/4 kg posiekanych orzechów włoskich
85 dag piersi z kurczaka, pokrojonej w dużą kostkę
sól czarownic (j/w)
2 średnie cebule, posiekane
6 łyżek przecieru z granatów wymieszane z 2 szklankami gorącej wody (ja dałam 2 szklanki soku z granatów)
1 łyżka cukru brązowego
2 łyżki soku z cytryny
świeżo zmielony pieprz

Przygotowanie: Orzechy bardzo drobno posiekałam, choć zostawiłam kilka większych kawałków. Można też zemleć je w mikserze przez 1 minutę. Następnie smażyłam je na oliwie przez 10 minut, cały czas mieszając. Zestawiłam z kuchenki. W średnim garnku podsmażyłam cebulkę, posypaną małą szczyptą soli czarownic, a na patelni obsmażałam partiami kurczaka (doprawiając go solą czarownic). Gdy już cebula i kurczak miały złoty kolor połączyłam je i dodałam orzechy, sok z granatów, cukier i sok z cytryny. Doprowadziłam do wrzenia, zmniejszyłam ogień i dusiłam przez 45 minut. Podałam z żółtą fasolką i ewentualnie z ryżem.

Źródło obu w/w przepisów: Marsha Mehram "Zupa z granatów"

* Marsha Mehram "Zupa z granatów"

Smacznego.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...