Pokazywanie postów oznaczonych etykietą weekendowa_piekarnia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą weekendowa_piekarnia. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 15 sierpnia 2010

Drabiny w kuchni ...


... to nie koniecznie oznacza remont, szczególnie gdy połączy się ...


... książkę, kawę i kota ... dwie koleżanki ... aż powstanie drabina ... nie jedna, a wiele. Oj wyszło ich dużo, ale najpierw była filiżanka kawki z "Ivonki" wypita siedząc na dębowym blacie, potem marudne ciasto i ciągłe wodą go chlapanie, aż na koniec ...

Ale, ale ... po kolei.

Wiecie już, że obok pieczenia, gotowania i wszelkich dań czynienia moim hobby jest ...


... fotografowanie fotografujących. Hihihi, Oczko wraz ze swym szklanym oczkiem może już sobie niezły albumik poczynić ze zdjęć, jakie zebrałam i kto wie, czy w końcu go nie stworzy. Ale tymczasem ja cykam fotki by uchwycić drugie spojrzenie. Bo czy nie ważne by pamiętać, że choć mamy różne spojrzenia, na to samo patrzymy?


No, ale bez filozoficznych wstawek. Miało być o drabinach, a więc prosto i nieskomplikowanie. Będzie więc ciasto i nadzienie i degustacja przyjemna wśród plotek i ploteczek, pośród śmiechów, ale i chwil zadumy. Ciało ciasta oporne było, a nasze dłonie wraz z miarką pełną wody gwałt mu zadawało. Czy to wina różnicy między francuskimi a polskimi mąkami czy może wina tłumacza - sama nie wiem. Dość powiedzieć, ze ciasto było okrutnie niechętne wszelkiej kooperacji. Suche jak wiór, rwało się i łamało, głuche na nasze starania*.


Nie ma jednak mocnych na dwie zdeterminowane Babeczki. Ma być drabina, więc będzie. Woda dolewana, ręce męczone, a ciasto w końcu coraz bardziej chętne do współpracy się stawało, aż smakowite fougasse powstały, wypełnione wytrawnie tapenadą albo i caponatą czy na słodko morelami, śliwkami i zajadane z moim dżemikiem rabarbarowo-truskawkowym z imbirowym pazurem.

I tylko kicia patrzyła się na nas z niezmiennym spokojem, gdy nad białym blatem pochylałyśmy się fotografując coraz to nowe dzieła.

Dzięki Mała za wspaniałą zabawę :*

* moje uwagi o pieczeniu drabin tutaj.

Przepis na drabiny tutaj i tutaj.

Caponata
(Sycylijski gulasz z bakłażanów)

Składniki:
Oliwa
2 duże bakłażany, pokrojone na grube pół plasterki
2 średnie cebule, z grubsza posiekane
2 ząbki czosnku, drobno posiekane
1/2 szklanki czarnych oliwek bez pestek
duża garść świeżego tymianku i oregano, same listki
2 łyżki kaparów
1 puszka (450 g) pomidorów, krótko zmiksowanych
1 pęczek natki pietruszki, drobno posiekany
2-3 łyżki redukcji balsamico (lub innego octu ziołowego)
opcjonalnie: 2 łyżki migdałów, podprażonych (pominęłam)

Przygotowanie: Bakłażana doprawiłam solą i pieprzem i smażyłam 4-5 minut na średnim ogniu, aż zmiękł i trochę się przyrumienił*. Bakłażana zdjęłam, zeszkliłam cebulę, dodałam czosnek i po minucie dorzuciłam bakłażany. Wlałam pomidory, wrzuciłam listki tymianku i oregano, kapary i oliwki i dusiłam do miękkości ok. 15 minut. Potem doprawiłam do smaku solą i pieprzem i sporym chlustem redukcji balsamico. Doskonałe na ciepło i na zimno, z chlebem lub makaronem, jako dodatek do lasagne czy jako nadzienie do fougasse.

Źródło: Jamie Oliver "Włoska wyprawa Jamiego"

Tapenada

Składniki:
1 niewielki słoik czarnych oliwek (tak ok. 1 1/2 szklanki)
1-2 łyżki kaparów
fileciki anchois (do smaku - ja daję od 2 do 5, w zależności od ochoty)
2-3 łyżki świeżych liści tymianku
1 łyżka utartych w moździerzu ziół prowansalskich
1 ząbek czosnku, przetarty przez praskę
kilka kropel soku z cytryny
oliwa (aż do uzyskania gęstości pasty - ok. 1/4 szklanki)

Przygotowanie: Wszystkie składniki otrzeć w moździerzu lub zmiksować w blenderze, dolewając oliwę do pożądanej konsystencji. Doskonałe na kanapki czy grzanki, do nadziewania czy jako dip do warzyw. Wspaniałe też do zapiekania ryby.


* następnym razem podpiekę go w piekarniku w następujący sposób: plastry czy półplastry bakłażana najpierw ułożyć na durszlaku i posypać zmieloną gruboziarnistą solą. Przycisnąć czymś ciężkim i zostawić na 30 minut. Potem opłukać, osuszyć i ułoży na wysmarowanym oliwą pergaminie. Pędzelkiem posmarować oliwą kawałki bakłażana od góry. Włożyć pod silnie nagrzany grill w piekarniku i zapiekać aż zbrązowieją (kilka minut), potem przełożyć na drugą stronę i znów zapiekać aż zbrązowieją. Tak przygotowanego bakłażana można używać na pizzę, do gulaszy, sałatek czy wszelkich zapiekanek, a jeśli doprawimy np. papryką i podsuszymy go w piekarniku to jako chipsy.

Smacznego.

środa, 24 lutego 2010

Zapraszam na Gospodarne Szczęście.




Zapraszam, gorąco zapraszam do WP, odcinek #64 przed nami, a wraz z nim powtórka ze smakowitego chleba. Nie zwykły to chleb jednak, a PIERWSZY CHLEB. Pierwszy w Weekendowej Piekarni Alci i pierwszy w Narzeczonej i mojej kontynuacji tej smakowitej zabawy. Może i będzie pierwszy dla części z Was, a może będzie tylko smakowitym przypomnieniem tamtych październikowych dni, gdy wirtualna Piekarnia otworzyła swoje podwoje.

Po przepis i wszystkie informacje zapraszam na bloga specjalnie dla chlebowych celów założonego przez Gospodarną Narzeczoną i mnie, zapraszam na Gospodarne Szczęście.

Miłego dnia i miłej zabawy Wam życzę.

wtorek, 23 lutego 2010

Mile rozpoczęty dzień.


Pasztet sojowo-fasolowy ... mmmmm rozmarzam się na samą tą myśl, choć to nie sen, a wspomnienie. Ten pasztet to była ambrozja, była i jest, gdyż na długo wpisał się już w moje śniadaniowo-przekąskowe menu. Ja wiem, że śniadanie to najważniejszy posiłek dnia, że daje nam energię i siły na cały dzień. Cóż z tego, kiedy rankiem jestem nieprzytomna, póki pierwsze zajęcia nie wywieją mi z głowy ostatnich sennych marzeń. Niezmiernie rzadko mam chęci by rankiem smażyć placuszki czy gotować jajka. W powszedni dzień potrzebuję wyjąć z szafki lub lodówki przygotowane wcześniej smakołyki, napełnić żołądek i syta zacząć dzień.


W taki właśnie dzień kromka chleba upieczonego we własnej kuchni, posmarowana zdrowym, aromatycznym i pełnym smaków pasztetem z soi i fasoli mung jest jednym ze śniadań idealnych. Senne obrazy uciekają spod powiek, a ja choć coraz bardziej na jawie, mam wrażenie, że śnię, gdy smaki rozwijają się na języku. Nic dziwnego więc, że w ciągu dnia nie mogę o nich zapomnieć i co i rusz podchodzę do lodówki z łyżeczką w ręku i podjadam tego smarowidła, jakby było dżemem czy masłem orzechowym.


Napisałam, że rankiem trudno mi się dobudzić, że śniadanie jem jeszcze z głową pełną sennych marzeń ... to prawda, ale nie zmienia to faktu, że od samego rana zaczynam już najróżniejsze prace i zajęcia. Pośród tych porannych prac jest jedno, które gdy czeka na mnie sprawia, że wyskakuję z łóżka zanim jeszcze mój Ukochany pocałuje mnie w czoło, aby mnie obudzić. O czym piszę? Oczywiście o złożonych dzień wcześniej w lodówce bochenkach i bułeczkach, czekających na poranny wypiek. Nie ma lepszego budzika niż podświadomość, w której zakotwiczyła się zapowiedź aromatycznego pieczywa.

Lubię takie przebudzenia, dlatego zawsze gdy mogę upiec chleb z jego lodówkowym leżakowaniem, robię to. Tak właśnie piekę chlebek z rodzynkami, którego słodkawy, żytni smak w połączeniu z bezproblemową procedurą wpisał się bardzo przyjemnie w listę pieczonych chlebów.

Drugi chlebek jaki Wam prezentuję, jest również niezwykle smaczny, choć jego smak w przeciwieństwie do słodkawego poprzedniego chleba jest wyraźnie wytrawny, mocno żytni, z nutą kminku i melasy. Chleba litewskiego nie piekłam jeszcze z leżakowaniem w chłodzie i choć jego procedura jest odrobinę bardziej złożona, dla tego wybornego smaku zawsze warto go upiec.

I tak, gdy wciąż śpiąca wchodzę do kuchni, muszę już tylko kroić chleby na kromki, smarować pasztetem, jeść i mile zaczynać dzień.


Pasztet sojowo-fasolowy z pomidorami

Składniki:
350 g soi
150 g fasoli mung

niecały 1 litr wrzątku
1 duża marchewka, pokrojona niedbale
1 łyżeczka tymianku
1 łyżeczka oregano
1 łyżeczka majeranku
1/2 łyżeczki kminku, zmielonego
2-3 liście laurowe
4-5 ziaren ziela angielskiego

olej z pestek winogron
1 duży koncentrat pomidorowy (tak na oko. ok. 6 łyżek)
pieprz cytrynowy
pieprz kolorowy
papryka słodka
curry łagodne
sól czarownic (mieszanka soli, pieprzu i wielu ziół)

Przygotowanie: Soję i fasolę namoczyłam dzień wcześniej (w trzy razy wyższej wodzie niż soja i fasola). Na drugi dzień opłukałam soję i fasolę, zalałam ok. 1 litrem wrzątku, dodałam marchewkę, tymianek, oregano, majeranek. Liść laurowy i ziele angielskie związałam w gazę i dodałam do gotowania. Gotowałam do miękkości (1 1/2 - 2 godziny), wyjęłam liść laurowy i ziele. Odcedziłam na durszlaku, wrzuciłam do miski miksera, dodałam koncentrat pomidorowy, pieprze, paprykę, curry i sól, Zaczęłam miksować i dodawałam oleju (kilka łyżek), aż uzyskałam pastę, lekko grudkową, choć można miksować, aż uzyska się gładką pastę. W czasie miksowania należy przestawać i próbować co jakiś czas, by doprawić do smaku. Przełożyłam do słoików (wyszły mi trzy pół litrowe słoiki). Można przechowywać do 10 dni ... o ile się powstrzymacie przed zjedzeniem wszystkiego na raz.

Źródło: Trufla Patrycji

Chleb żytni z rodzynkami

Zaczyn:
50 g zakwasu żytniego
60 g mąki żytniej (typ 2000)
120 g wody

Ciasto właściwe:
zaczyn jw
190 g mąki żytniej chlebowej
80 g wody
15 g melasy
1 łyżka cukru muscavado
1 łyżeczka soli
1/2 szklanka rodzynek, jeśli są bardzo suche i twarde lepiej je wcześniej namoczyć, a następnie odsączyć

Przygotowanie: Składniki zaczynu wymieszałam i odstawiłam na 12 godzin. Po tym czasie dodałam pozostałe składniki i zagniotłam lepkie i luźne ciasto. Przełożyłam do małej keksówki wysmarowanej olejem, tak że sięgało do 1/2 wysokości. Przykryłam naoliwioną folią i odstawiłam na 2-5 godzin do wyrastania (musi prawie podwoić objętość, tak o 90%) lub na 18 godzin do lodówki. Piekłam w piekarniku nagrzanym do 230 stopni Celsjusza przez 10 minut, potem zmniejszyłam temperaturę do 200 stopni Celsjusza i dopiekłam ok. 50 minut (z czego ostatnie 10 minut bez foremki). Wystudziłam zawinięty w ściereczkę.

Źródło: Chlebek.tv

Chleb litewski
(porcja ciasta na 2 formy keksowe)

Składniki:
500 g zaczynu z maki żytniej chlebowej
100 g otrąb
200 g wrzącej wody
2 łyżki kminku
350 g maki żytniej razowej (z tego 25 g do uprażenia)
150 g maki żytniej chlebowej
300 g wody letniej
1-2 łyżki melasy
1 łyżka soli

Przygotowanie 500 g zaczynu: Wieczorem, dzień przed pieczeniem wymieszałam 50 g płynnego aktywnego zakwasu ze 130 g mąki żytniej razowej i 120 g wody, po czym odstawiłam na noc ( 8-12 godzin). Następnego dnia dodałam 90 g mąki żytniej i 110 g wody, odstawiłam na 3-4 godziny. Taki zaczyn można użyć do chleba, kiedy się podniesie i jego powierzchnia będzie lekko wklęsła.

Równocześnie wieczorem zalałam 100 g otrąb (użyłam świeżo zmielonych przeze mnie ziaren zboża) 200 g wrzącej wody, dodając do tej mieszanki 2 łyżki kminku (zmiażdżyłam je lekko przed dodaniem w moździerzu dla lepszego uwolnienia aromatu).

Następnego dnia odsypałam ok. 2 łyżki maki razowej i uprażyłam na suchej patelni aż nabrała brązowego koloru (trzeba uważać żeby nie przypalić!). Ostudziłam.

Przygotowanie chleba: Wymieszałam w misce ciasto zakwaszone z resztą składników, oprócz soli. Mieszać należy tylko do połączenia składników, nie za długo. Konsystencja ciasta powinna być dość luźna. W odrobinie wody rozpuściłam sól, dodałam do ciasta i lekko wymieszałam całość. Napełniłam ciastem 2 długie formy keksowe do połowy ich wysokości, wygładziłam smarując powierzchnie woda. Chleb powinien wyrosnąć do podwojenia objętości (u mnie to trwało ok. 3, 5 godziny), po wyrośnięciu należy jeszcze raz wierzch posmarować wodą. Piekłam w piekarniku nagrzanym do 265 stopni Celsjusza (hydropieczenie) przez 15 minut, potem zmniejszyłam temperaturę do 200 stopni i piekłam 30 minut, a następnie zmniejszyłam temperaturę do 180 stopni i dopiekłam ok. 25 minut, z czego ostatnie 20 minut bez foremki. Wystudziłam przez noc na kratce.

Źródło: Chleby u Mirabelki

Smacznego.

WeekendowaPiekarnia

środa, 20 stycznia 2010

Piekarnicze wypadki.


Miałam wstać o 6 rano, wyjąć koszyki z wyrastającymi chlebkami z oliwkami z lodówki i nagrzać kamień w piekarniku. Miałam to zrobić i zrobiłam (większość), choć pewnie normalnie zrobiłabym to z większym przekonaniem i optymizmem. Ale wczoraj upiekłam chleb z rodzynkami z zaległej WP, a do tego jeszcze dwa bochenki chleba litewskiego i wszystkie trzy bochenki przyprawiły mnie o znaczny wzrost poziomu frustracji. Jak ja żałowałam, że w poprzedni weekend nie miałam czasu na małą szkołę w postaci Piekarni Po Godzinach. Może bardziej połapałabym się w tej pieczeniowej magii. Eeee, pewnie nie. W końcu to o drożdżowy chlebek chodziło tym razem, a ja od czasu przeprowadzki walczę przecież z zakwasem.

Czemu mi on tak świruje? Zadaję sobie to pytanie i zadaję i co gorsza uświadamiam sobie, że staje się to już moim pytaniem retorycznym. Zaczynam mieć mordercze zapędy względem "Matuszki". Dziś nawet śniło mi się, że wylewam ją - tą mieszaninę kwaśnej mąki i wody pełną żywych kultur, do ogromnego zlewu w którym nie wiem czemu płonie świeczka. I jak tu nie powiedzieć, ze człowiek może oszaleć od pieczenia i nadmiernego martwienia się o to, że musi pójść do sklepu po chleb.

Postanowiłam więc zrobić sobie weekend pieczenia bułeczek. A konkretnie niedzielę. Z samego rana kilka dni temu mieszałam mąki, mleko, drożdże i inne potrzebne ingrediencje i ... oj, dawno nie klęłam tak w kuchni, a mój Ukochany chodził wokół mnie na paluszkach, troszczył się o mnie i poprawiał mi humor, sprawiając, że czułam się jeszcze paskudniej, przytłoczona wyrzutami sumienia, że zamiast miło spędzać niedzielę, ja tak nieparlamentarnie wyzywam ciasto. A przecież większość moich porażek kulinarnych kwituję stwierdzeniem "Buuu ... no dobra, to jeszcze raz". Tym razem jednak nie miałam więcej czasu, nie miałam też już cierpliwości, po ostatnich zakwasowych porażkach. Za suche bułeczki z kokosem i czekoladą były chociaż zjadliwe, w przeciwieństwie do ciasta na bułeczki z siemieniem lnianym, które zupełnie nie chciało współpracować, stając się dziwną klejącą masą.


Co więc zrobiłam? W poniedziałek od rana nastawiałam się pozytywnie do kolejnej próby. Dolałam więcej mleka do słodkich bułeczek, zastosowałam się do zaleceń Polki w sprawie uzyskania idealnego ciasta drożdżowego i ... w czasie wyrabiania, kiedy tylko ciasto stało się gładkie i elastyczne, w tej samej chwili stało się dziwne, takie jakby lejące. Trochę jak nieprzytomna wielka fretka. Ono mdlało! I niech mi teraz ktoś powie, że ciasto drożdżowe to nie żywa istota. Nic to! Upiekłam z niego bułeczki i wyszły pyszne, choć tak przerośnięte, że popękały u podstawy, a napuszyły się tak ogromnie, że z piekarnika wyjęłam buły wielkości męskiej pięści. Za to zajadane z dżemem czy tylko same, podgrzane w piekarniku były w końcu nie tylko zjadliwe, były wyborne.


Teraz wspominam jeszcze inne słodkie wypieki. To Polcia w czasie swojego gospodarzenia zaproponowała nam słodkawy, korzenny chleb, którego aromat był tak niezwykle świąteczny, że piekłabym go dla samego tego zapachu. Co jednak stało się nie tak, że był za suchy? Ano, kiedy zmienia się procedurę i chleb zamiast w formie jednego okrągłego bochenka, piecze się podzielony na dwa podłużne chleby, należy pamiętać by skrócić czas pieczenia, prawda? Należy, ale ja oczywiście zapomniałam, skutkiem tego chleb wyszedł wyborny i aromatyczny, ale jednak za suchy i kruszący się.


Nic jednak nie pobije bułeczek z niewyobrażalną wręcz ilością cynamonu, jakie wraz z Kasią robiłam pewnego zimowego popołudnia. Samo wyrabianie to była bajka. Ciasto tak doskonale z nami współpracowało, że aż miło było stać przy nim, wyrabiać je, ugniatać. A gdy potem jeszcze smarowałyśmy rozwałkowane ciasto pachnącym i słodkim masłem, posypywałyśmy tartym marcepanem, wiedziałyśmy już, że z piekarnika wyjmiemy zachwycające bułeczki. I były zachwycające. Puszyste, słodkie i mocno cynamonowe, u mnie z lekką nutą imbiru, doskonałe z kubkiem herbaty, czy zajadane na śniadanie w towarzystwie kawy z mlekiem.

I tak niezmiennie sukces z jednym chlebem przetykany jest porażką z innym, ale cóż z tego, skoro na drugi dzień można wyjąć bochenki z lodówki, wstawić je do piekarnika i o nich zapomnieć, gdy zaczytamy się w książce. Chlebki z oliwkami są "skarmelizowane", a ja idę piec innych chleb i śmieję się w duszy z tych piekarniczych wypadków :-)

Artos - grecki chleb świąteczny

Składniki:
1 szklanka zakwasu pszennego
3 1/2 szklanki mąki pszennej chlebowej
1 łyżeczka soli
1 1/2 łyżeczki drożdży instant
1 łyżeczka cynamomu
1/4 łyżeczki mielonej gałki muszkatołowej
1/4 łyżeczki mielonego ziela angielskiego
1/4 łyżeczki mielonych goździków
1 łyżka zmielonej kandyzowanej skórki pomarańczowej
1 łyżeczka naturalnego ekstraktu z migdałów
2 duże jajka, lekko roztrzepane
1/4 szklanki miodu płynnego
1/4 szklanki oliwy z oliwek
3/4 szklanki letniego mleka

Na glazurę:
2 łyżki wody
2 łyżki cukru
2 łyżki miodu
1 łyżeczka naturalnego ekstraktu pomarańczowego
1 łyżeczka ziarna sezamowego

Przygotowanie: W duzej misce wymieszać razem: mąkę, sól, drożdże, cynamon, gałkę, ziele angielskie i goździki. Dodać zakwas, ekstrakt, jajka, miód, oliwę i mleko. Dobrze wymieszać, aż z ciasta utworzy się kula. Ciasto wyjąć na kuchenny blat i zagnieść miękkie, delikatnie lepkie ciasto (ok 10 min.). Pierwsza fermentacja to ok 1 1/2 godziny, w połowie której ciasto należy odgazować i złożyć (technika strech and fold). Gdy ciasto podwoi swoją objętość wyjmujemy je z miski i po lekkim odgazowaniu, formujemy kulę i zostawiamy do wyrośnięcia na godzinę. W tym czasie nagrzewamy piec do 180 stopni Celsjusza i piec ok. 20-25 minut. Studzić na kratce.

Kanelbullar (Szwedzkie bułeczki cynamonowe)

Ciasto:
50 g świeżych drożdży
1/2 litra mleka "ciepłego na palec"
150-200 g niesolonego masła o pokojowej temperaturze
1 decylitr cukru (100-120 g)
malutka łyżeczka soli (na złamanie smaku)
1-2 łyżeczki mielonego lub utłuczonego w moździerzu kardamonu
14 decylitrów pszennej mąki dobrego gatunku (800-850 g) (dałyśmy z niewielką domieszka pszennej pełnoziarnistej lubelli)

Nadzienie:
200-300 g masła
1 1/2 decylitra cukru (150 g)
4-6 łyżek cynamonu (u mnie jeszcze dodatkowo trochę imbiru - tak ok. 1 łyżki)
opcjonalnie: masa migdałowa (marcepan)

Na glazurę:
żółtko z mlekiem
można jeszcze posypać grubym cukrem

opcjonalnie lukier

Przygotowanie: Rozpuścić drożdże w mleku z roztopionym masłem, dodać cukier, sól, kardamon i prawie całą mąkę - na wyczucie. Wyrobić ciasto, aż się będzie błyszczało i będzie elastyczne. Zostawić do wyrośnięcia na około 30-60 minut. Po wyrośnięciu delikatnie wyrobić, podzielić na dwie części, uformować w duże buły i dać im odpocząć minutkę lub dwie.
W międzyczasie wymieszać nadzienie.
Każdy kawałek ciasta rozwałkować na prostokąty z raczej prostymi brzegami (60cmx25 cm). Podnieść ciasto od czasu do czasu i podsypać mąką, żeby się nie kleiło do stołu. Rozprowadzić nadzienie i posypać startym marcepanem. Każdy z rulonów podzielić na 30 kawałków. Odstawić do podrośnięcia ana 30 minut. Piekarnik nagrzać do temperatury 250 stopni Celsjusza. Przed pieczeniem posmarować rozbełtanym jajkiem i ewentualnie posypać perłowym cukrem. Piec około 5-8 min, ale zerkać na ciasto! Przestudzić na kratce pod ściereczką.

Masa marcepanowa
Źródło: Zeszyt z przepisami Mamy Poleczki

Składniki:
350 g migdałów
450 g cukru pudru
1 białko
1 łyżeczka wódki

Przygotowanie: Migdały sparzyć, obrać ze skórki i zemleć w maszynce do mielenia orzechów. Następnie ugnieść z połową cukru pudru, białkiem i alkoholem. Zawinąć w folię i włożyć na 24 godziny do lodówki. Oziębioną masę utrzeć z pozostałym cukrem pudrem.
Można ją zabarwiać różnymi barwnikami spożywczymi i formować dowolne kształty. Jeśli masa jest zbyt sucha można dodać kolejne białko.

Masa marcepanowa od Hazo z forum CinCin

Składniki:
250 g migdałów
250 g dag cukru
1/8 l wody
sok z jednej cytryny
1/2 łyżki octu

Przygotowanie: Migdały sparzyć, obrać ze skórki i zemleć maszynką. Z cukru, wody i octu ugotować syrop. Nieco schłodzony syrop ucieramy, dodając sok z cytryny i migdały. I to już wszystko - marcepan gotowy.

Źródło: Stolik u Poleczki

Bułeczki z czekoladą i kokosem

Składniki:
570 g maki pszennej (dałam typ. 550)
12 g drożdży suchych lub 24 g świeżych
ok 185 ml mleka (dałam ok. 150 ml. więcej)
85 g masła
5 łyżeczek cukru (ja dałam 5 łyżek)
2 jajka
1 łyżeczka soli
1/2 szklanki wiórków kokosowych
2 rządki czekolady (6-8 kostek)

Przygotowanie: Masło stopiłam i odstawiłam do przestudzenia. Mąkę wymieszałam z drożdżami instant, solą i cukrem. Powoli wlewałam mleko, wyrabiając do uzyskania jednolitego ciasta. Potem wlewałam masło partiami. Wyrobiłam aż było gładkie i elastyczne. Włożyłam do miski, przykryłam folią i odstawiłam na 1 godzinę. W tym czasie posiekałam czekoladę i odmierzyłam wiórki. Ciasto odgazowałam, podzieliłam na osiem kulek i zostawiłam na 20 minut. Po tym czasie rozwałkowałam, posypałam czekoladą i kokosem, wklepałam to w ciasto i uformowałam podłużne (jedną okrągłą) bułeczki. Odstawiłam je na blasze do wyrośnięcia na ok. 1 godzinę. Po tym czasie posmarowałam mlekiem, nacięłam i piekłam w 190 stopniach Celsjusza (hydropieczenie) ok. 15-17 minut. Studziłam na kratce.

Źródło: Chlebek.tv u Paulinki

Smacznego.

WeekendowaPiekarnia

czwartek, 14 stycznia 2010

Żyć ... Piec.


Kocham Żyć. Ale Żyć przez duże Ż. Nie muszę nawet wychodzić z domu, ale muszę czuć jak krew szybciej płynie, jak powoli różne partie mięśni zaczynają pracować, czasem nawet pobolewać. Aktywność to moja druga natura. Podczas gdy mój Mąż najchętniej odpocząłby sobie jak każdy normalny człowiek, pozwalając ciału na odrobinę bezruchu (bez obaw, to wcale nie jest typ "kanapiany"), ja biegam i szaleję. I wszystko jedno co robię, wszystko jedno gdzie jestem, odpoczywam w ruchu. Czasem myślę sobie, że jestem jak rekin. Jeśli się zatrzymam, zatonę.

Dziś stanęłam. Gorzej! Od połowy dnia położyłam się obłożona książkami i leżałam na wpół martwa, a nie zdarza mi się to nawet w czasie większości chorób i przeziębień. Pasztet sojowy wprawdzie zrobiony, picadillo stygło w garnku, ja jednak czułam się zmasakrowana, z płucami zwiniętymi w rulonik. Gdyby nie fakt, że namoczona soja i kupiona wołowina czekały na mnie w kuchni, wyszłabym z domu i niczym się nie przejmowała. Musiałam jednak dzisiaj zostać, a pył ze zdzieranego tynku na klatce dostawał się do moich alergicznie reagujących na niego płuc.


I tak wczesnym popołudniem zamieniliśmy się rolami. Mój Ukochany po powrocie z pracy, posilony meksykańskim obiadkiem i kawą, zabrał się za odkurzanie i wycieranie kurzu z półek i szafek, a ja leżałam na łóżku, czytając i starając się nie zastanawiać czy bardziej dolega mi ból głowy czy duszność w płucach. Za to z dużą przyjemnością myślałam o moim zreanimowanym zakwasie, Matuszce.

Gdyż nic nie przebije smaku chleba na zakwasie.

Jego kwaskowaty posmak, wilgotność i swoista ziemistość zachwyca mnie z każdym kęsem, z każdym oddechem i wchłanianym w płuca zapachem. Ostatnio jednak jeszcze jeden smak i zapach podbił moje serce. Owsianka! Chrupkie płatki owsiane po ugotowaniu nabierają smaku przypraw - u mnie najczęściej z przewagą kardamonu lub świeżego imbiru, miękną, choć pozostają lekko twardawe, takie na ząb. I pachną. Pachną inaczej niż w ciasteczkach owsianych. Pachną bardziej dojrzale, trochę wilgotniej ... sama nie wiem jak to określić.


To samo dzieje się, gdy dodamy je do ciasta na chleb. Miękną, ale zachowują część swojej chrupkości, dodając smaku i ciekawej konsystencji miąższowi chleba. Dlatego kiedy kilka tygodni temu w Weekendowej Piekarni pojawił się kolejny przepis na chleb z dodatkiem płatków owsianych wiedziałam, że muszę go upiec. I upiekłam. Minimalnie za suchy, choć na szczęście nie kruszący, owalny bochenek powstał bez większych problemów. Za to kromka tego chleba z dowolną konfiturą, z pokruszonym białym serem była czymś czego długo nie zapomnę.


Podobnie jak i kolejnego w naszym Weekendowym Pieczeniu chleba nie zapomnę. Ten już nie był na zakwasie, za to miał w sobie inny wabik. Nową technikę. Pisałam już, ze uwielbiam się uczyć. Wiele nie wiem jeszcze zarówno o pieczeniu jak i o gotowaniu, ale nigdy ... no dobrze, prawie nigdy, nie przepuszczam okazji do nauki. Starter Tang Zhang, czyli paćka z gotowanej mąki - już od jakiegoś czasu czekała na swoją kolej. Ucieszyłam się więc niezmiernie, że Aklat zachęciła nas do niego w czasie wspólnej, weekendowej zabawy.

Chleb wyszedł w smaku lekko słodkawy i delikatny, powiedziałabym nawet że troszkę mdławy. Może za mało było w nim soli, a może taki już jego urok. Następnym razem dodałabym do niego trochę przypraw, choćby czarnuszki, choć i za pierwszym razem dosypałam mu trochę siemienia lnianego. Za to jego konsystencja była rewelacyjna. Miąższ był puszysty i mięciutki, lekko ciągnący, o delikatnej skórce. Wybornie nadawał się do kanapek z dżemem czy na tosty z miodem, popijane sokiem z pomarańczy lub grapefruita.

Siedzę teraz pisząc te wspominki o chlebach, o posiłkach z ich udziałem, a przywoływane z pamięci obrazki sprawiają, że się uśmiecham, gdy widzę uradowanego Męża krojącego jeszcze ciepły bochenek, oblizuję ze smakiem na widok opieczonych kromek oblanych leśnym miodem ... a przede wszystkim czuję się coraz lepiej. Dlatego właśnie kocham Piec.


Chleb na zakwasie z płatkami owsianymi

Składniki:
300 g mleka
150 g wody
200 g zakwasu
600 g mąki T 80 (mąka pół razowa - ale można dać mieszankę razowej i chlebowej czy jasnej, ja dałam pełnoziarnistą Lubelli)
50 g mąki żytniej jasnej
100 g płatków owsianych
15 g soli
3 łyżki cukru (miodu, melasy, itp)

Przygotowanie: Ciasto można wyrobić ręcznie lub w maszynie, mieszając i wyrabiając wszystkie składniki. Ciasto powinno być gładkie i nieklejące. Zostawiłam ciasto do wyrośnięcia na 4 godziny. PO tym czasie odgazowałam, uformowałam bochenek i w koszyku odłożyłam na kolejne 4 godziny. Piekłam w 210 stopniach Celsjusza z parą przez ok. 40 minut (przed pieczeniem nacięłam i posmarowałam mlekiem). Studziłam na kratce.

Źródło: Zapbook

Razowy chleb ze starterem TangZhong

TangZhong (Water Roux) starter:
50 g mąki
250 g wody

Przygotowanie: Mąkę i wodę wymieszać dokładnie w garnuszku i postawić na niewielkim ogniu. Podgrzewać cały czas mieszając, aż osiągnie temperaturę 65 stopni (lub aż masa stanie się szklista i będzie zostawiała wyraźne smugi na mieszadle). Starter przełożyć do miseczki i przykryć szczelnie folią spożywczą, tak żeby dotykała masy. Można go przechowywać w lodówce przez 3 dni. Przed kolejnym użyciem należy poczekać, aż starter nabierze temperatury pokojowej.

Składniki (na dwa 20 cm bochenki):
(A)
280 g mąki chlebowej,
200 g mąki razowej,
10 g drożdży instant,
50 g cukru,
7 g soli
(B)
60 g jajek (mniej więcej 1 duże jajko),
140 ml mleka w temperaturze pokojowej,
120 g tang zhong w temperaturze pokojowej

50 g miękkiego masła

Przygotowanie: W jednej misce wymieszać wszystkie składniki A, w drugiej składniki B. Przelać mokre składniki do suchych i dokładnie wymieszać. Przełożyć ciasto na blat i wyrabiać, aż będzie gładkie i elastyczne. Dodać masło i dalej wyrabiać. Ciasto będzie gotowe, gdy będzie można je rozciągnąć w dłoniach, aż utworzy się cienka membrana. Uformować kulę, przełożyć ją do miski i odstawić pod przykryciem do wyrośnięcia, aż podwoi swoją objętość. Ciasto podzielić na dwie części, każdą z nich podzielić na kolejne 4 części. Każdy kawałek rozwałkować, brzegi złożyć do środka, tak żeby powstał wałek o szerokości foremki, który następnie należy zwinąć (powinno to wyglądać jak tutaj). Zrolowane ciasto układać w foremkach (po cztery w każdej), następnie przykryć i odstawić do wyrośnięcia, aż wypełni foremkę w 80%. Piec w 180 stopniach ok. 30 minut. Wystudzić na kratce.
Uwaga! Bochenki szybko się rumienią.

Źródło: Ucztując u Aklat

Smacznego.



poniedziałek, 11 stycznia 2010

Aromatycznie ... obłędnie aromatycznie.



W ten weekend, ba! przez ostatni tydzień było u mnie niezwykle aromatycznie. Zaczęło się od dżemu. Niby znany, niby nic nowego, a jednak dopiero teraz uznałam go za doskonały. Mniej cukru i imbiru, za to dodatek pektyny sprawiły, że dżem uzyskał idealną konsystencje i smak. Dodatek imbiru jest ledwo wyczuwalny, za to pomarańcze z dynią tworzą niezwykle dobraną parę. Wszystko razem, porządnie zmiksowane i zagęszczone naturalną pektyną tworzy dżem doskonały.


Dżem doskonały potrzebuje więc doskonałej kromki, a ona musi mieć miąższ jasny i miękki, absolutnie nie kruszący czy nazbyt puchaty, musi być mięciutki. Jeszcze tylko chrupka skórka i już mogę ukroić grubą pajdkę. Najlepiej z brioszki, tej aromatycznej i jeszcze ciepłej brioszki. Lekko słodka, niesamowicie pachnąca zarówno dzięki wodzie pomarańczowej, jak i sporemu dodatkowi z zapasu ususzonych skórek, jaki powstał mi po zrobieniu dżemu. A jeśli jeszcze upieczemy ją w maszynie do pieczenia chleba na szybkim programie w mniej niż półtorej godziny wyjmiemy parujący, koślawy bochenek, który wywołuje uśmiech na twarzy, zarówno swoim wyglądem jak i zapowiedzią smakowitego śniadania czy przekąski.


Na koniec tygodnia była eksplozja aromatów. Pomarańczowe i imbirowe zapachy dopełniły się obłędnie aromatyczną prażoną mąką, ziemistą, trochę jakby orzechową, czy nawet lekko truflową. Chleb ten piekłam już wcześniej i piec go będę pewnie jeszcze nie raz. Wprawdzie nigdy nie udało mi się wyrobić ciasta tak, by uformować bochenek, dlatego też piekłam go w ogromnej keksówce, ale smak i zapach chleba jest zachwycający niezależnie od jego kształtu. Miąższ chleba jest delikatny i miękki, lekko wilgotny, a przede wszystkim ... aromatyczny. Pachnie prażoną mąką, a kiedy zamykam oczy widzę drzewa i łany, słyszę szum rzeczki, czuję zapach pola przenikający się z zapachem lasu. Taką kromkę zjadam samą, bez dodatków, delektując się jej smakiem i zapachem.

Alciu, dziękuję za możliwość gospodarzenia w pierwszej w tym roku Weekendowej Piekarni i dziękuję wszystkim Piekącym za wspólną zabawę :*

Dżem dyniowo-pomarańczowy z nutą imbiru

Składniki:
3 kg dyni startej na tarce
7 dużych pomarańczy, cząstki wyfiletowane
0,7 kg cukru brązowego
5 cm kawałek imbiru, startego na tarce
4 opakowania pektyny

Przygotowanie: Dynię i pomarańcze zasypałam 1/2 kg cukru brązowego. Gotowałam, mieszając przez ok. 1 godzinę, aż zmiękły i prawie się rozpadły. Zmiksowałam wszystko blenderem i na ostatnie 15 minut wsypałam pektynę wymieszaną z resztą cukru i startym imbirem. Gotowałam na małym ogniu mieszając, aż wszystko zgęstniało. Przekładałam do wyparzonych słoików, odstawiałam do góry dnem i wystudziłam.

Po przepisy na brioszkę i chleb zapraszam tutaj.

Smacznego.

WeekendowaPiekarnia

środa, 6 stycznia 2010

Aromatyczne zaproszenie.


Nowy Rok zaczynam od ... ratowania zakwasu. Od czasu przeprowadzki do nowego mieszkania moja Matuszka* słabuje. Raz rośnie jak szalona, raz leniwie wstaje i pracować jej się nie chce. Już raz odratowałam ją, gdy zostawiłam z niej ledwie dwie łyżki i przez kilka dni dokarmiałam i odświeżałam co 12 godzin. Teraz znów powtarzam ten proceder, a jednocześnie zapraszam do pieczenia w 57' wydaniu Weekendowej Piekarni, jaką otwieram Nowy Rok. Tym razem chcę by było aromatycznie.

Moje walki o zakwasową kondycję, przypomniały mi pierwszy miesiąc w nowym domku, gdy kolejne nieudane zakwasowce lądowały dla ptaszków, a ja wyciągałam z szafki maszynę do pieczenia i piekłam szybkie chlebki lub bułki, sama dalej martwiąc się i głowiąc nad Matuszką. Z tego czasu w pamięć zapadła mi swym delikatnym smakiem, a za serce ujęła wyrazistym zapachem brioszka, jaką Liska poleciła w swojej Pracowni Wypieków. Delikatna, lekko słodka i maślana, niezwykle aromatyczna dzięki wodzie z kwiatów pomarańczy, czasem przeze mnie wzmacnianej przez dodatek skórki pomarańczowej. Nie zapomnijcie jednak o wanilii. Działa tutaj prawdziwe cuda.

Moje starania o zakwas przyczyniły się do tego, że szukałam przepisów z samym tylko jego dodatkiem, bez żadnego dopingu ze strony drożdży, by jak najlepiej sprawdzić jak sprawuje się odratowana Matuszka. Znalazłam ich kilka, czasem po prostu rezygnowałam z dodatku drożdży, wydłużając czas rośnięcia, a czasem były to receptury najbardziej podstawowe - mąka, woda i sól. Jeden z takich chlebów, też niezwykle aromatyczny, chciałabym Wam dzisiaj zaproponować. Pszenno-żytni chleb o delikatnym w dotyku, choć ciemnym miąższu ma jedną, najwspanialszą dla mnie zaletę. Pachnie! Pachnie prawdziwym chlebem. Silnie i zdecydowanie rozgaszcza się ten zapach w całej kuchni, uwodząc nos zapachem prażonej mąki. Spróbujcie, choćby dla samego tego niezwykłego aromatu.

Zapraszam więc do Piekarni. Tym razem aromatycznie zapraszam.


* mój zakwas nazwałam Matuszką już dawno temu, zresztą na sugestię Oczka bądź Princess, do których to pierwsze dziatki mojego zakwasu powędrowały, Kwasior i Bliźniak.


Chleb pszenno żytni z prażoną mąką

Składniki na zaczyn, wieczór przed pieczeniem chleba:
55 g zakwasu z mąki żytniej razowej
110 g mąki żytniej razowej
150 g wody

Przygotowanie zaczynu: Składniki mieszamy i pozostawiamy przykryte na 14-16 godzin w temperaturze pokojowej.

Zasmażka, wieczór przed pieczeniem chleba:
80 g mąki żytniej
200 g wody

Przygotowanie: Na rozgrzaną suchą patelnię, wsypujemy mąkę i prażymy, cały czas mieszając do uzyskania lekko brązowego koloru. Mąka nie może się przypalić! Przesypujemy na miseczkę i dolewamy stopniowo letnią wodę, energicznie mieszając łyżką albo trzepaczką, aż do uzyskania brązowej zasmażki o konsystencji papki.

Dzień pieczenia:
Do ładnie przefermentowanego zaczynu dodajemy zasmażkę, mieszamy do dobrego połączenia składników. Po czym dodajemy:
220 g mąki pszennej typ 650 (ja piekłam go na chlebowej)
250 g wody z solą
Znów mieszamy aby składniki połączyły się dokładnie i pozostawiamy na 2 1/2-3 godzin. Miskę należy zawinąć w folię, by ciasto nie obsychało.

Po tym czasie ciasto powinno ładnie podrosnąć, następnie dodajemy:
400g mąki pszennej typ 650
To już ostatnia faza, czyli ciasto właściwe. Dosypujemy stopniowo mąkę i wyrabiamy, aż ciasto będzie odchodzić od miski i ręki. Pozostawimy na 20 minut, aby odpoczęło. Wyjmujemy na blat posypany mąką, wyrabiamy chwilę, formujemy bochenek i wkładamy do koszyczka, aby ostatecznie wyrosło (do podwojenia objętości - ok. 2 1/2 godziny).
Piekarnik nagrzewamy do 250 stopni Celsjusza i pieczemy z parą w opadającej temperaturze. Po 10 minutach zmniejszamy do 230 stopni, potem stopniowo zmniejszamy temperaturę, aż kończymy pieczenie na ok. 180 stopniach. Ogólny czas pieczenia to ok. 45-50 minut. Studzimy na kratce.

Źródło: Leśny Zakątek Dany

Brioche z jogurtem i wodą pomarańczową

Składniki:
80 ml mleka
1 jajko, lekko roztrzepane
50 g jogurtu
2 łyżki wody z kwiatów pomarańczy
1 łyżeczka soku z cytryny (zwykle pomijam, ale czasem dodaję skórkę pomarańczową)
20 g cukru (zwykle daję brązowy) + cukier waniliowy (ja daję kilka łyżek domowego, lub dodaję więcej cukru i dolewam chlust ekstraktu)
1/2 łyżeczki soli
20 g masła, roztopionego
350 g mąki pszennej typ 450
1 łyżeczka drożdży instant

Przygotowanie: Wszystkie składniki umieścić w maszynie w podanej kolejności (należy upewnić się jaką kolejność dodawania składników wymaga Wasza maszyna, u mnie najpierw dodaje się płyny, tłuszcz, cukier i sól, a potem mąkę i na koniec drożdże). Nastawić program podstawowy lub szybki. Brioche studzić na kratce.
Ciasto można też przygotować ręcznie lub w mikserze. Wyrobić, odstawić na ok. 1 godzinę do wyrośnięcia, potem uformować bochenek o dowolnym kształcie i piec w małej keksówce lub na blasze/kamieniu ok. 20-25 minut w 180-200 stopniach. Należy uważać na czas pieczenia. Nie piekłam jej jeszcze bez maszyny, więc nie jestem pewna długości pieczenia.

Źródło: Pracownia Wypieków Liski

Smacznego.

WeekendowaPiekarnia

niedziela, 3 stycznia 2010

Ostatnia Piekarnia Ubiegłego Roku.


Weekendowa Piekarnia to zabawa niezwykła. Nie tylko można popatrzeć na wspaniałe wypieki jakie tworzą uczestnicy w swoich kuchniach, nie tylko można samemu upiec chrupkie i smakowite pieczywo, można się też nauczyć czegoś ciekawego.

Gospodarna Narzeczona, gospodarząc nam w ostatniej w ubiegłym roku Piekarni podzieliła się niezwykle świątecznymi pomysłami, zarówno na chlebek-prezent, jak i na szybkie chlebko-pierogi, które przez Ptasię zostały zidentyfikowane jako indyjskie parathy. Był również zwinięty słodki chlebek z szafranem. Na niego jednak nie starczyło mi czasu, choć zapamiętałam sobie i tą recepturę na przyszłość ... niezbyt odległą mam nadzieję.


Zaczęłam od gruszkowego prezentu, który upiekłam z myślą o przyjaciołach. Składniki wymieszane, mąki namoczone i zaczęło się wyrabianie. Muszę się przyznać, że gdyby nie przekonanie Narzeczonej (dziękuję :*), iż wiara w gluten czyni cuda, chyba całe ciasto wylądowałoby w keksówce lub w śmietniku. Wyrabianie było wymagające, późniejsze formowanie ciasta też, ale cała procedura była więcej niż przyjemna, gdy z początku lejące i oblepiające ciasto zaczęło powoli trzymać swoje kształty.

Jeszcze tylko chwila podsypywania mąką, by zawinąć dwa bochenki w rafię i już na blasze wylądowały te urocze prezenty. Z piekarnika wyjęłam zachwycające chlebki. Jeden błyskawicznie zniknął na naszym przedświątecznym stole jako towarzystwo do królika w suszonych śliwkach. Drugi zapakowany w torbę do przyjaciół pojechał, by im choć trochę naszych świątecznych życzeń i ciepła podarować.


Płaskie chlebki Hamelman'a, to druga propozycja Narzeczonej. Patrzę w przepis i szukam ... czego? Drożdży, zakwasu, a tu nic. Czy te osiem godzin wystarcza by ciasto przefermentowało? Hmmm ... zastanawiam się, ale za przepis się biorę i już po chwili ciasto leży pod folią w misce, a zaglądam do niego co chwil kilka.

Ciekawa niezmiernie byłam tych chlebko-pierogów, indyjskich parath, a ponieważ ostatnimi czasy jestem szczególnie rozmiłowana w tej aromatycznej kuchni, wiedziałam że i ten wypiek u mnie zagości. Wystarczyło trochę poekserymentować z nadzieniem, ugotować je zgodnie z indyjskimi technikami, doprawić tak by nosy i podniebienia przeniesione zostały z polskiej do indyjskiej kuchni i już pełen smaków posiłek na stole wylądował.

Wciąż się zastanawiam czy te chlebki to bardziej pierogi czy chlebki były ... ale jakież to ma znaczenie, skoro smakowały tak zachwycająco, że mój Ukochany domaga się ich wciąż, a ja miałam zabawę nie tylko dzięki nowemu przepisowi, ale i dzięki wykorzystaniu prezentu od Mikołaja, kamienia do pizzy. Coś czuję, że już za kilka dni znów zagoszczą u mnie te ... parathy.

I tak świątecznie minęła mi ostatnia Weekendowa Piekarnia Ubiegłego Roku.
Dziękuję Margot za opiekę nad nią, za stworzenie wspaniałego prezentu dla wszystkich zakochanych w domowym pieczywie :*
Dziękuję też Narzeczonej za wspaniałe jej gospodarzenie, za świąteczną oprawę i wiarę w gluten jaką mnie zaraziła :*



Chleby prezenty z gruszką
Essential's Sweet Perrin
(2 półkilogramowe chlebki)

Zaczyn:
1/4 łyżeczki drożdży instant
1 szklanka wody w temperaturze 40 stopni Celsjusza
175 g mąki pszennej chlebowej
175 g wody w temperaturze pokojowej

Przygotowanie: Drożdże wsypujemy do ciepłej wody, mieszamy i odczekujemy 5-10 minut. W tym czasie w misce mieszamy mąkę z wodą w temperaturze pokojowej, dodajemy dwie łyżki wody z drożdżami, mieszamy i odstawiamy pod przykryciem na 12 godzin. Resztę wody z drożdżami wylewamy!

Namoczka:
17 g połamanego ziarna żyta (wzięłam całe ziarna i w małych ilościach łamałam je w moździerzu, nie polecam użycia blendera)
17 g wody

Przygotowanie: Mieszamy w miseczce i odstawiamy na noc.

Ciasto właściwe:
300 g mąki pszennej chlebowej (lub mieszanki w proporcji 1:2 pszennej chlebowej i bardzo drobnej, odsianej pszennej razowej lub mąki high extraction)
40 g mąki pszennej razowej
1/4 łyżeczki drożdży instant
zaczyn
namoczka
120 g letniej wody
80 g przecieru gruszkowego dla niemowląt
12 g soli
1/2 łyżeczki mielonego cynamonu
1/2 łyżeczki mielonego ziela angielskiego
115 g twardej gruszki pokrojonej w centymetrową kostkę (dałam jabłko)
60 g suszonych fig pokrojonych w kostkę
60 g podprażonych orzechów laskowych, otartych ze skórki i przekrojonych na pół
niebarwiona raffia ( do kupienia np. w empiku do wyszperania w szufladzie;-)

Przygotowanie: W misce mieszamy mąki i drożdże. Dodajemy zaczyn, namoczkę, wodę i przecier gruszkowy. Mieszamy do połączenia składników, przykrywamy i odstawiamy na 20-30 minut do autolizy. Dodajemy sól, przyprawy i wyrabiamy na gładkie ciasto pięć minut przy pomocy miksera, ręcznie nieco dłużej. Ciasto będzie miękkie i lepkie (!). Dodajemy gruszkę, orzechy i figi i wyrabiamy, aż dobrze wymieszają się z ciastem. Zostawiamy ciasto w misce do fermentacji na 3 godziny. W tym czasie namaczamy raffię w zimnej wodzie.
Omączoną ręką wykładamy ciasto na oprószoną mąką stolnicę. Dzielimy na dwie części. Z każdej formujemy kule i zostawiamy na piętnaście minut, by odpoczęło. Odgazowujemy, ponownie formujemy kule, wokół każdej zawijamy luźno raffię, jakbyśmy pakowały prezent, wiążemy na górze kokardkę. Odkładamy do wyrastania na papier do pieczenia. Przykrywamy wilgotną ściereczką i zostawiamy na półtorej godziny. Na około 45 minut przed końcem wyrastania nagrzewany piekarnik z kamieniem do temperatury 190 stopni Celsjusza. A tuż przed włożeniem chleba do środka umieszczamy naczynie z gorącą wodą. Wyrośnięte chleby razem z papierem zsuwamy na kamień i pieczemy 40-45 minut. W połowie czasu pieczenia obracamy bochenki o 180 stopni Celsjusza (pominęłam). Studziłam na kratce.

Hamelman's flatbreads (Paratha)
Płaskie chlebki z nadzieniem

Składniki:
460 g mąki na chapati (Jest to mielona na puch, odsiana mąka pszenna razowa. Jako zastępstwo Hamelman proponuje mieszankę chlebowej i pszennej razowej 1:2, ja za radą Narzeczonej dałam trochę więcej chlebowej)
305 g wody
23 g oleju roślinnego
9 g soli

Przygotowanie: Z podanych składników zagniatamy gładkie ciasto. Przykrywamy folią i zostawiamy na przynajmniej 8 godzin. W tym czasie szykujemy nadzienie (patrz niżej). Po tym czasie dzielimy je na sześć części, każdą formujemy w kulę. Na omączonym blacie wałkujemy każdą kulkę na okrągły placek grubości 2-3 mm (u mnie grubsze, bo ciasto się rwało). Na połowie placka układamy nie za grubą warstwę zimnego (!) nadzienia. Składamy ciasto na pół, dociskamy brzegi, a następnie raz zawijamy do góry jak mankiet. Pieczemy w piekarniku nagrzanym do 280-300 stopni Celsjusza (lub maksymalnej waszego piekarnika), najlepiej na kamieniu, bez pary, po 3-4 minuty z każdej strony. Gorące zawijamy w ściereczkę lub papierowy ręcznik, by zmiękły. Można odgrzać zawinięte w folię aluminiową.

Indyjskie nadzienie pomidorowe

Składniki:
1 puszka pomidorów
2 łyżki oliwy
cebulki dymki z 1 pęczka, posiekane w paseczki
2 siekane ząbki czosnku
po kilka szczypt: chilli w płatkach, nasion kolendry, nasion kminu rzymskiego, nasion kopru włoskiego, czarnuszki, czarnej gorczycy
1 szklanka ugotowanej fasoli, ciecierzycy, soczewicy, itp.
zielony szczypior z dymki
sól i pieprz

po 2 łyżeczki koziego serka na każdy placek

Przygotowanie: Puszkę pomidorów wlałam do garnka i na malutkim ogniu redukowałam przez blisko 2 godziny, mieszając od czasu do czasu. Na patelni przygotowałam tarkę. Rozgrzałam oliwę i wsypałam przyprawy. Podsmażałam przez 1-2 minuty, aż zaczęły pękać i uwolniły aromaty. Wrzuciłam cebulki i podsmażyłam je tylko, aż lekko zmiękły. Na ostatnią minutę wrzuciłam czosnek. Przygotowaną tarkę wrzuciłam do zredukowanych pomidorów. Gdy wszystko wystygło dodałam ostudzoną fasolę (ja dałam czerwoną), oraz posiekany szczypior. Doprawiłam solą i pieprzem. Nakładałam zimne nadzienie na placki, a na nadzienie kładłam serek.

Źródło obu przepisów: Kruchy spód u Narzeczonej

Smacznego.

WeekendowaPiekarnia



Kuchnia Świąteczna i Noworoczna 01.XII.2009 - 05.I.2010

czwartek, 3 grudnia 2009

Inspiracje i miłe niespodzianki.


Dzisiaj będzie i o miejscach i o ludziach i o zabawach, czyli o inspiracjach i miłych niespodziankach. Niedawno pisałam jak inspirujące dla mnie potrafią być niektóre książki. Dziś dodam, że nie tylko te wydane na papierze. Za każdym razem, gdy spoglądam na smakowite blogi znajduję tam coś ciekawego. Czasem jakiś składnik, czasem sposób wykonania, a czasem zupełnie nową dla mnie ideę.

Tak było, gdy zaczęłam piec chleby. Pierwsze wprawki kończyły się bardzo często porażką, a ja nie miałam pojęcia dlaczego. Nie zrażałam się tym jednak. Zawsze, gdy upadam, podnoszę się i idę naprzód. Tak było i z pieczywem i tak jest z nim wciąż. Więc kiedy kilka tygodni temu Tatter zaproponowała niesamowicie smaczne wypieki w rocznicowym wydaniu Weekendowej Piekarni wiedziałam, że muszę je wszystkie wypróbować. I pomimo dwóch nieudanych prób upieczenia bajgli, które tak nęciły moje zmysły z Waszych wirtualnych kuchni, nie zrażałam się ani do tego ani do innych przepisów.


Dzięki temu w moim domu na stałe zagościł jeden z najsmaczniejszych chlebów, jaki jadłam w życiu. Borodinsky, ciemny, wyrazisty chleb, o dosyć regularnych dziurkach, miąższu wilgotnym, lekko słodkawym, a przede wszystkim niezwykle aromatycznym od uprażonej i zmielonej kolendry. Pierwszy bochenek zniknął jeszcze tego samego dnia wieczorem i wiedziałam, że muszę upiec go znów, by w nowe miejsce w jakie się wybieraliśmy, zawieźć ze sobą choć trochę tego niezwykłego pieczywa. W Chacie Magoda jedliśmy ten chleb na śniadania i wszyscy zgodnie uznaliśmy, że z każdym dniem zyskuje na smaku, tracąc słodycz, na rzecz wyrazistości kolendry.


Zaproponowane bagietki - jak można się domyślać - również wpisały się wielkimi literami na listę ulubionych wypieków. Puszyste, pełne niesamowitej palety smaków, były wyborne nie tylko jako kanapki czy odrywane pajdki dodane do aromatycznego gulaszu. Były również doskonałe jako prezent dla przemiłej, energicznej Rudej, jak to się określiła Peggy Kombinera, gdy w dniu urodzin Kubusia Puchatka znajomość wirtualną przemieniłyśmy w realną.


A było to w dniu, gdy Bajeczna Fabryka otworzyła swoje podwoje. W iście bajecznych nastrojach spotkałyśmy się w knajpce Lente, która choć na ul. Wareckiej swoje miejsce ma, to podwoje swoje otwiera nie od innej, a właśnie od ul. Kubusia Puchatka. Czekając na osóbkę, której twarzy jeszcze nie znałam* popijałam przyjemną, choć daleką od doskonałości latte, za to ślicznie ozdobioną we wzorek pajęczyny. Na stoliku pilnował mnie hefalump Lumpek (kto zna bajkę Disney'a o Kubusiu Puchatku i Hefalumpach ten wie), a wszystko dlatego byśmy mogły się poznać.


Potem już były rozmowy przy kieliszku wina i nawet się nie obejrzałyśmy, gdy późna pora nastała, a my rozstać się nie mogłyśmy. Cóż nam więc pozostało. W autko wraz z moim Ukochanym wsiadłyśmy i Karolcię do domu odwieźliśmy, by jeszcze trochę czas miły przedłużyć, na następne spotkania się umawiać, różne niespodzianki i plany obmyślać. Za to na drugi dzień w pełni słońca mogłam swoje piękne prezenty obejrzeć. Śliczna serwetka w pasące się krówki i uroczy błękitny talerzyk wciąż mi teraz Karolcię przypominają. Dziękuję Kochana :***


Na drugi dzień jeszcze jedno "wspólnie", choć daleko od siebie robiłyśmy. Bagietki pokrojone na kromeczki stały się podstawą wspaniałego śniadania. Gdybym tylko wiedziała jak wybornie smakowały te serowe bułki z konfiturą z karmelizowanej cebuli, również i słoiczek tego cuda sprezentowałabym wraz z ciepłym jeszcze wypiekiem. Kromeczki podgrzane lekko pod grillem, posmarowane konfiturą, której anyżkowy posmak i aromat przyjemnie pieścił zmysły sprawiły, że bez względu na czas posiłek zyskał na odświętności.


Muszę się jednak do czegoś przyznać. Nic, ani ten ani żaden inny chutney czy konfitura, nie podbiły mojego serca, podniebienia i zmysłów tak jak chutney śliwkowy Bei ... nie to nie jest po prostu chutney, to jest BOSKI chutney. Niezwykle zrównoważone smaki słodyczy i kwaskowatości, wyraziste śliwki uzupełnione nutą korzenną, wszystko to podkreśla jego nieziemskość. Zdążyłam go zrobić dwa razy w sezonie, gdy śliwki jeszcze pięknie się prezentowały na straganach. Za każdym razem z podwójnej ilości i za każdym razem było go nam mało. Ostatni słoiczek oszczędzamy, by przedłużyć możliwie najbardziej rozkosz jaką nam daje.

Teraz siedzę, jem na kolację kanapkę z domowego chleba posmarowaną cienką warstwą chutney'u i zaglądam do Waszych wirtualnych kuchni, czytam Wasze smaczne blogi - Największą Książkę Kucharską i czuję, że szczęście jest wokół mnie. W ten może i dziwny i pokrętny sposób dziękuję Wam za odwiedziny, za przemiłe komentarze, miłe słowa czy dociekliwe pytania, za wyróżnienia i nagrody jakie mi przyznajecie, za możliwość poznania Was nie tylko w wirtualnej, ale i realnej przestrzeni. To właśnie Wasza obecność u mnie, jak i moje inspiracje Waszymi smakowitymi pomysłami, niejednokrotnie już dla mnie przemienionymi w realne gotowania czy spotkania są dla mnie najwspanialszą nagrodą i darem. Wybaczcie, że w odpowiedzi na wyróżnienia nie typuję 6, 8 czy 10 blogów do wciąż pojawiających się zabaw. Doceniam je i cieszą mnie, ale nie umiem wybrać tylko kilkorga z Was. Podzielę się za to z każdym z Was moją kromeczką z boskim chutney'em, moją pasją i entuzjazmem. Częstujcie się :-)

Dziękuję Wam za inspirację i miłe niespodzianki :-***


* zdjęcia w profilach są dla mnie tak nie wyraźne i nie adekwatne, że nawet nie przejmowałam się próbą zapamiętania zdjęcia z profilu Peggy. A poza tym motyw szpiegowski "jak się poznamy?" "będę miała kapelusz ..., będę miała książkę/gazetę pod pachą ..." bardzo mnie bawi.

Borodinsky

Składniki:
450 g zakwasu żytniego razowego 150% (ja dałam 100%)
380 g mąki żytniej jasnej
8 g soli morskiej
160 g letniej wody
35 g melasy
20 g słodu
7 g kolendry, uprażonej i utartej w moździerzu
5 g całych nasion kolendry

Przygotowanie: Wszystkie składniki dokładnie wymieszałam. Bardzo lepkie i dość rzadkie ciasto włożyłam do wysmarowanej olejem i posypanej całymi ziarnami kolendry foremki (duża keksówka) (ciasto wypełniało nieco ponad połowę foremki). Przykrywam naoliwiona folią spożywczą i zostawiłam do wyrośnięcia. Gdy ciasto wypełniło już prawie całą foremkę, rozgrzewałam piekarnik do 230 stopni. Wierzch chleba posmarowałam oliwą, wysypałam nasionami kolendry. Piekłam przez 15 minut, a następnie zmniejszyłam temperaturę do 200 stopni i piekłam jeszcze 40 minut. Ostudziłam na kratce.

Bagietki z kozim serem, czerwona cebulka i rozmarynem

Pate fermentee:
300 g pszennej mąki chlebowej
195 g wody
1 łyżeczka soli
nieco ponad 1/2 g drożdży świeżych lub 1/8 łyżeczki drożdży instant

Przygotowanie: Wlewam wodę do miski. Drożdże wsypuje do wody, mieszam i dodaję mąkę i sól. Gdy składniki się połączą, zakrywam miskę folią i zostawiam na 12-16 godzin w temperaturze pokojowej (ok. 21 stopni Celsjusza).

Ciasto właściwe:
550 g pszennej mąki chlebowej
150 g mąki pszennej razowej
415 g wody
18 g soli
15 g świeżych drożdży lub 1 1/2 łyżeczki drożdży instant
cale pate fermentee

150 g sera koziego twardego, pokrojonego w kostkę
90 g posiekanej czerwonej cebulki, podsmażonej na maśle, wystudzonej i odsączonej
10 g posiekanego z grubsza świeżego rozmarynu

Przygotowanie: W dużej misce mieszam wszystkie składniki z wyjątkiem zaczynu i soli. Potem wyjmuję ciasto i po trochu dodaję pete fermentee i sól, zagniatając ciasto, aż stanie się spójne i niezbyt luźne (ok. 10 minut). Na koniec dodaję cebulkę, rozmaryn i ser. Zagniatam, aż składniki równo rozłożą się w cieście. Odstawiam do naoliwionej miski i zostawiam do rośnięcia na 1 1/2 godziny, składam po 45 minutach. Następnie dzielę na 4 (lub 6) części, formuje lekkie kule, zakrywam i czekam 20 minut. Kształtuję bagietki i złączeniami w górę układam pomiędzy fałdami płótna. Zostawiam do wyrośnięcia szczelnie przykryte na 1 1/4 godziny. Piekłam (najlepiej na kamieniu) na rozgrzanej blasze w piekarniku rozgrzanym do 240 stopni Celsjusza przez 20 minut, potem obniżam temperaturę do 220 stopni Celsjusza i pieke kolejne 10 - 15 minut. Studzę na kratce.


Bajgle**

Składniki:
15 g świeżych drożdży lub 1 1/2 łyżeczki instant
2 łyżeczki słodu diastatycznego w proszku
350 g letniej wody
600 g białej pszennej maki chlebowej
2 łyżeczki soli
4 łyżki oleju

2 łyżki syropu słodowego
1-2 białka roztrzepane z 1 łyżką zimnej wody
mak, sezam do posypania

Przygotowanie: Drożdże rozpuszczam w wodzie. W misce mieszam mąkę, słód i sól. Wlewam wodę z drożdżami, mieszam i dodaję olej. Po dokładnym połączeniu składników wyrabiam ciasto ok. 8 minut (gluten ma być mocno rozwinięty). Zostawiam ciasto na 1 godzinę. Następnie dzielę ciasto na 20 części (ok. 48 g każda) i z każdej formuję okrągłe bułeczki. Zostawiam je na 5-10 minut, po czym spłaszczam i w środku robię dziurkę. Na palcu/trzonku drewnianej łyżki kręcę delikatnie bułeczkami, by powiększyć dziurki (muszą być dość spore, gdyż zmniejszą się podczas wyrastania). Zostawiam do wyrastania na 10-15 minut. Rozgrzewam piekarnik do 220 stopni Celsjusza i na ogniu stawiam duży garnek z woda i dodatkiem ekstraktu słodowego. Gdy woda zawrze, zmniejszam ogień odrobinę i wkładam po kilka bułeczek. Gotuje 1 minutę i przekładam je na drugą stronę. Wyjmuje na czyste płótno po 30 sekundach. Gdy przestygną, układam je na naoliwionej blasze, smaruje białkiem, posypuję makiem/sezamem/przyprawami/solą lub zostawiam "golaski". Piekę 30 minut. Studziłam na kratce.

** umieszczam tutaj przepis, gdyż jak napisałam powyżej piekłam bajgle dwa razy i za każdym razem wyszły z piekarnika nieudane, choć zjadliwe. Nie poddaję się jednak i pewnie niedługo znów się z nimi zmierzę :)

Źródło wszystkich trzech powyższych przepisów: Palce Lizać u Tatter

Boski chutney śliwkowy

Składniki:
800 g śliwek, wypestkowanych i pokrojonych na 8-10 części
200 g czerwonej cebuli, poszatkowanej
150 g rodzynek (dałam złote)
90-100 ml czerwonego wytrawnego wina
40 ml octu balsamicznego
100 g miodu
50 g cukru muscovado
1/2 - 3/4 łyżeczki imbiru w proszku (lub ok. 1/2 łyżki świeżego, startego)
1 łyżeczka kardamonu
1/8 łyżeczki zmielonych goździków
szczypta pieprzu kajeńskiego (pominęłam)

Przygotowanie: Wszystkie składniki umieściłam w rondlu i smażyłam na wolnym ogniu, aż masa dobrze zgęstniała. Regularnie mieszałam, by nic nie przywarło. Zajęło to ok. 1 godziny (również przy podwójnych porcjach). Przełożyłam do słoików i pasteryzowałam 15 minut.

Źródło: Kuchnia Bei

Anyżkowa konfitura z karmelizowanej czerwonej cebuli

Składniki:
6 łyżek oliwy
5 czerwonych cebul, obranych i drobno posiekanych
3 łyżki brązowego cukru
1 łyżeczka granulowanego czosnku (ja dałam 3 roztarte ząbki czosnku)
100 ml wina (czerwonego lub białego, dowolnie, ja dałam wermut)
200 ml wody
3 listki laurowe
2-3 gwiazdki anyżu
sok z 1/2 cytryny
4 łyżki octu balsamicznego (esencji balsamico)
sól i pieprz do smaku

Przygotowanie: Na rozgrzanej oliwie dusiłam cebulę ok. 15 minut, aż zmiękła. Potem dodałam brązowy cukier i karmelizowałam ją kilka minut. Dodałam czosnek., listki laurowe, gwiazdki anyżu, wermut i wodę. Dusiłam na malutkim ogniu, aż płyny odparowały (ponad godzinę). Doprawiłam sokiem z cytryny, esencją balsamico, solą i pieprzem. Dusiłam jeszcze kilka minut. Przełożyłam do słoiczków, a następnie pasteryzowałam je ok. 15 minut.

Źródło: White Plate Liski

Smacznego.

Kuchnia Świąteczna i Noworoczna 01.XII.2009 - 05.I.2010

WeekendowaPiekarnia

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...