Pokazywanie postów oznaczonych etykietą przetwory. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą przetwory. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 4 października 2010

Wyczekiwanie i przyprawa.


Lato definitywnie się skończyło, jesień objęła otaczający mnie świat w swoje ramiona, a ja przez ostatnie weekendy kurowałam się i leczyłam obolałe a to gardło a to plecy, w tygodniu grzecznie chodząc do pracy. W między czasie raczyliśmy się jesiennymi obiadami i deserami, rozgrzewaliśmy herbatą z miodem i imbirem, cieszyliśmy złotą jesienią lub kręciliśmy nosami na szarą słotę. To wszystko dobitnie świadczyło o jesieni.


Dlatego ja dziś, na przekór aurze, wspominam wiosenne obiady. Takie swojskie, takie polskie. Najpierw jednak ogórków małosolnych trzeba było nastawić, by obiad miał prawdziwie wyborny szlif. Takich zwyczajnych, bez udziwnień, bez kombinowania. Po prostu woda, sól, koper, chrzan i czosnek ... i oczywiście ogórki. Małe, możliwie proste i twarde, z odciętą "górką" by nie "sklapciały" jak to mówi moja Babcia. Zalane w wielkim glinianym garnku i drugie w mniejszym szklanym słoju czekają dzień i troszkę, a potem przez całą dobę są wyborne, najlepsze.

I gdy ostatni ogórek opuszcza słój, nowa partia pojawia się i znów znany harmonogram: ogórki, koper, chrzan, czosnek, sól i woda i wszystko od początku, przez przynajmniej miesiąc, aby ufetować się na cały rok.


Po pierwszej partii zjedzonej zupełnie solo lub tylko z chlebem i masłem, czas pomyśleć, by ogórki stały się towarzystwem dla czegoś równie smakowitego. Może więc pieczony w marynacie schab z młodą kapustą na lekko i ziemniaczki z wody z koperkiem? Czemu nie, skoro potem schab można pokroić cieniutko na plasterki, położyć na kanapce i zajadać ze smakiem ... oczywiście przegryzając ogórkiem.

A jeśli na bardziej wykwintne smaki mamy ochotę to nie ma nic lepszego nad pierwsze świeżutkie kurki. Ich leśny smak w połączeniu ze słodyczą cebulki, podkreślony wermutem, zaokrąglony śmietaną i dopełniony koperkiem, którego hojną porcję również na pieczone młode ziemniaczki kłaść należy, to coś na co czekam co roku. Raz, najwyżej dwa razy do roku pozwalam sobie na to wyśmienite danie, by żołądka co to się z grzybami nie lubi, nie drażnić zanadto. Ale też dzięki tej rzadkości danie to zyskuje blask diamentu. Atut unikalności i wyczekiwania w połączeniu z zaletą prostoty jest chyba najważniejszą w nim przyprawą.

I tak gdy wiosna już dawno przeminęła, lato się skończyło, ja powoli zaczynam gromadzić w sobie tę przyprawę i wyczekuję na te ukochane smaki, a tymczasem zużywam już tej zgromadzonej przyprawy na czekoladowe ciasta, śliwek zatrzęsienie i jabłka, które nigdy nie smakują tak dobrze jak jesienią.


Ogórki małosolne

Składniki:
1 1/2 kg ogórków
1 1/2 łyżki soli
1 1/2 - 2 litry
duży pęczek kopru, z baldachimami
1 młody czosnek przekrojony wszerz
1 kawałek chrzanu, przekrojony wzdłuż

Przygotowanie: W trzylitrowej kamionce układam ciasno ogórki, koper, czosnek i chrzan. Wodę lekko podgrzewam (ma być ciut cieplejsza niż w temperaturze pokojowej) i rozpuszczam w niej sól. Ogórki zalewam, dociskam talerzykiem (nie tak by zakryć całość, musi być dostęp powietrza), a talerzyk dociskam kamieniem*. Odstawiam w ciepłe miejsce na ponad dobę (najbardziej lubię po ok. 30-36 godzinach). Potem konsumuję :-)

* nie muszę mówić, że zarówno kamionka jak i kamień powinny być dokładnie wyczyszczone i najlepiej jeszcze wyparzone wrzątkiem, prawda? :-)

Schab pieczony w marynacie

Składniki:
1,3-1,5 kg schabu środkowego

Marynata:
75 ml oliwy (może być smakowa)
2-3 łyżki sosu sojowego
2 łyżki majeranku suszonego (można utrzeć go na proszek, ja zwykle nie ucieram)
2 łyżki mieszanki dowolnych lubianych przypraw (można tez użyć gotowych mieszanek, ale bez soli i glutaminianu), ja zwykle daję mieszankę z grubsza utartych w moździerzu suszonych przypraw: majeranek, cząber, tymianek, rozmaryn, bazylia, szałwia, czosnek, papryka, jałowiec, ziele angielskie, czasem z dodatkiem mięty, bardzo często z kolendrą, gorczycą i płatkami chilii lub z goździkami, cynamonem i anyżem.
kilka ząbków czosnku pokrojonych na słupki do nadziania

Przygotowanie: Składniki marynaty mieszam w miseczce, przelewam do worka foliowego zdatnego do pieczenia. Schab myję, suszę i czyszczę z błon. Nakłuwam cienkim nożem i wkładam kawałki czosnku. Mięso wkładam do marynaty, zawiązuję worek i wkładam do miski, a następnie do lodówki na 3-4 godziny najmniej, a najlepiej na dobę. Po tym czasie worek z mięsem wkładam do naczynia do zapiekania (bez otwierania i wylewania marynaty!). Od góry wkłuwam w mięso (przez worek, tak by nakłucie było nad poziomem płynu) termometr do pieczenia mięsa i odstawiam na godzinę, by mięso doszło do temperatury pokojowej. W tym czasie nagrzewam piekarnik do 240 stopni Celsjusza. Wkładam mięso i od razu zmniejszam temperaturę do 175 stopni Celsjusza. Piekę ok. 1 godziny, aż temperatura mięsa wyniesie 77 stopni Celsjusza. Wyjmuję z piekarnika, wyjmuję z marynaty na deskę i pozwalam mięsu odpocząć ok. 5-10 minut pod przykryciem. Marynatę zachowuję i w niej trzymam potem mięso, w niej również je odgrzewam. Podaję na ciepło, pokrojone na plastry-kotlety lub jako wędlinę.

Młoda kapusta na lekko
Przepis tutaj

Kurki w śmietanie

Składniki:
oliwa i masło
1 duża cebula lub 2-3 szalotki, drobno posiekana
500 dag kurek
75 ml. wermutu (ew. białego wina)
200 g śmietany 18%
koperek

Przygotowanie: Najpierw na oliwie z masłem smażę oczyszczone grzyby (większe kroję wzdłuż na 1-2 części, mniejsze zostawiam w całości). Smażę na średnim ogniu ok. 10 minut, by odparować z nich całą wodę (dzięki temu tracą gorzkość). Odkładam do miseczki. Na tej samej patelni na oliwie z masłem szklę cebulkę. Potem wlewam wermut i redukuję go na średnim ogniu do 1/3. Dorzucam kurki, chwilę mieszam by wchłonęły wermut, wlewam śmietanę i mieszam na małym już ogniu przez 1-2 minuty. Przed podaniem mieszam a dużą garścią koperku. Podaję z młodymi ziemniaczkami.

Co roku na przełomie maja i czerwca kupuję 1 kg kurek. Z pierwszego 1/2 kg kurek robię to danie. Z drugiej połowy gotuję zupę, którą robi się bardzo podobnie z początku co kurki w śmietanie. Po dodaniu kurek do cebuli z wermutem dodaję większość do ugotowanej wcześniej kartoflanki (dobry bulion, 2-3 ugotowane ziemniaki, zmiksowane razem) i miksuję. Dodaję resztę kurek, doprawiam śmietaną i koperkiem. Niebo w gębie ... ach, gdyby nie brak tolerancji grzybów przez żołądek to bym tak jadła całą wiosnę i lato, a potem jesienią inne smakowitości z grzybów. Cóż, pozostają mi pieczarki, na które mój brzuszek nie narzeka ;-)

Smacznego.

sobota, 8 maja 2010

Zapomniany chutney.


Znalazłam przepis na aromatyczny chutney z jabłek i ... zapomniałam o nim.
Ugotowałam chutney z jabłek od przyjaciół i ... zapomniałam o nim.
Zrobiłam zdjęcia, gdy zostały już jego ostatki i ... zapomniałam o nich.


Teraz nadrabiam te pamięciowe zaległości. Ja wiem, że to nie czas na robienie chutney'u z jabłek, ale ta receptura zrodziła tak niezwykły smak, że musiałam ją tutaj zamieścić najszybciej jak się da, by znów mi z głowy nie uleciała, a gdy przyjdzie sezon znów ją wykorzystać. Kwaskowaty i słodki, korzenny i kwiatowy, pięknie złoty, o konsystencji gęstego sosu pełnego dużych kawałków jabłek, dokładnie taki jak lubię. Pamiętam tamtą kanapkę z resztką manchego ... och to był smak! Smak, którego nie zapomnę!


Złoty chutney jabłkowy

Składniki:
1,3 kg jabłek po obraniu i wyjęciu gniazd, z grubsza posiekanych
1 duża cebula, drobno posiekana
1 duża czerwona papryczka chilli (ilość zależna od gustu, jeśli ma być ostrzejszy należy dać więcej i mniejszych papryczek), przekrojona na pół, oczyszczona z błonek i gniazda nasiennego
200 g cukru brązowego
1 łyżeczka mielonego ziela angielskiego
1 łyżeczka mielonych goździków
1 łyżeczka kardamonu
1 czubata łyżka świeżo startego imbiru
1/2 łyżeczka soli
1/2 łyżeczki pieprzu kolorowego, świeżo zmielonego
1/2 łyżeczka szafranu (rozpuszczone w 2 łyżkach wrzątku, przez ok. 10-15 minut)
150 ml. octu jabłkowego
200 ml. wermutu
200 g rodzynek

Przygotowanie: Wszystkie składniki wrzuciłam do dużego garnka z grubym dnem. Doprowadziłam na dużym ogniu do wrzenia, potem zmniejszyłam ogień do średniego i gotowałam ok. 30-40 minut (w zależności od konsystencji jaką chcemy, ja chciałam by miał większe kawałki). Chutney przełożyłam do wysterylizowanych słoików i ustawiłam do góry dnem.

Źródło inspiracji: Coś niecoś u Ptasi

Smacznego.

wtorek, 6 kwietnia 2010

Razem w Wielkanoc.


Uwielbiam spędzać czas w kuchni, pichcić, wyrabiać, odnosić kulinarne sukcesy i porażki, a najbardziej gdy towarzyszy mi wesołe grono. Dziś nie tylko wspominam jak to razem z Oczko w Wielkanoc gotowałyśmy i wyśmienicie czas spędzałyśmy, ale i goszczę w swoim wirtualnym zakątku tę wspaniałą Babeczkę. A muszę Wam powiedzieć, że czytać jej
bełkoty, podziwiać makaroniarskie smakołyki czy podglądać jej zakoszone kadry to prawdziwa przyjemność dla oka, tym bardziej więc cieszę się, że podzieli się swoim słowem i spojrzeniem u mnie z Wami.


Nie przedłużam już wstępu, tylko oddaję głos Oczku, sama wtrącę swoje trzy grosze na koniec, dodając garść informacji o przepisach :-)


Dzięki Mała za wyborne Święta :*


***

W sobotę byłam przyjemnie zmęczona. Wstałam (jak na moje możliwości) skoro świt, bo już o 7.30. O 10 zjawiłam się u Lipki i wtedy się zaczęło! :)


Lista zadań zaplanowała nam robotę na cały dzień. Zaczęło się od baby Neli, która jak się okazało po ponownym przeczytaniu przepisu, powinna z
acząć tworzyć się już dzień wcześniej wieczorem, a dzisiaj już miała czekać na dalszy rozwój wydarzeń. Lipka nieco niesfornie przeczytała przepis, tym samym produkcja rzeczonej trochę się obsunęła w czasie. Zrobiłyśmy zaczyn i odstawiłyśmy go na zapomnienie aż do wieczora.


A później podjęłyśmy pierwsze kroki celem cieszenia się w niedzielę paschą. W piątek wyruszyłam do sklepu ekologicznego, celem wytropienia jak najtłustszego mleka (nie uchatego) i takiej też śmietany. Śmietana upolowała się fajna – mocno gęsta w swej strukturze. W ogóle cała pascha była ciekawym przedsięwzięciem. Ta cała obserwacja jak z mleka, śmietany i jajc robi się ser, który potem zawinięty w gazę zostawia się samemu sobie, aby w spokoju mógł się rozstać z serwatką. I aby jeszcze potem mieszając go z masłem, miodem, bakaliami i kakao uzyskać coś, co będzie smakować słodko. Fajna rzecz :)


W tak zwanym międzyczasie zainteresowałyśmy się tarto – mazurkiem. Lipka określiła to ciasto „ekstremalnie dekadenckim”. Tutaj dzielnie pomagał nam Es walcząc na blacie z wałkiem. Poradził sobie na piątkę z plusem ;) A nawet na kawałek ciasta ;)


Aby mieć dość sił - zjadłyśmy też obiad. Ponieważ w okolicy świąt na topie są kurczaki zjedliśmy wraz z Esem, który odkrywa w sobie duszę ogrodnika ;) ... Dżordża Juniora. Rzeczony, podobnie jak
Gwiazda Dżordż ze styczniowego zlotu babulonów, zatonął w solankowej formalinie. Zaś później ogrzewał się piekielnym żarem – wyszło mu to tylko na dobre ;)


Posilone kontynuowałyśmy realizację wielkanocno - kulinarnego „to do”. Nadszedł czas na chleby, które po złożeniu ułożyłyśmy wygodnie w koszyczkach na krótką drzemkę, by po jakimś czasie wrzucić je do piekła. Aż w końcu, kiedy za oknem zrobiło się już ciemno - przyszła pora na majonezy.


Ta czeladnicza robota spodobała mi się najbardziej. I bynajmniej nie dlatego, że podczas długiego miksowania okrutnie bolały nadgarstki. Produkcja domowego majonezu, podobnie jak paschy wydała się nam interesująca, bo primo: to coś nowego i innego, secundo: cały proces jest wdzięcznym obiektem do obserwacji. Nie pisnęłam jeszcze słówkiem, że kiedy robiłyśmy ser na paschę, w garnku obok gotowało się skondensowane mleko na domowego baileys’a, którego Lipka obiecała mi przy okazji wtorkowego rozczarowania sheridanem.


A pamiętacie jeszcze o drożdżówce, o której wspomniałam na samym początku? Wieczorem wtłoczyłyśmy ją w foremki. Na zegarze wieczorkiem wskazówki pokazały 11-tą, więc zwinęłam żagle i gładko odpłynęłam do Nowalijki, by rano przeczytać wiadomość od Lipki, że drożdżówka ostatecznie nie wyszła. Cóż... najwyraźniej okazała się być sfrustrowaną babą, która nie zamierzała współpracować, a rzuciwszy focha postanowiła się nie udać. Ale nie z nami takie numery – jeszcze zrobimy do niej kolejne podejście – kiedyś. Niedziela minęła szybko i przyszedł czas na poniedziałkowy świąteczny obiad.



Lany poniedziałek postarał się być dosłowny – z nieba zaczął padać deszcz. Ponownie pojawiłam się w Szczęściu, by przy okazji poznać rodziców i siostrę Esa, z którymi szybko minął czas na delektacji i rozmowach przy stole z obiadem, kieliszkami wina i sernikowym deserem.



Na początek głębia misek otrzymała staropolską zupę chrzanową z jajkiem i białą kiełbasą. Później przyszła pora na schab gotowany w mleku z puree – sosem cebulowo – szałwiowym i mocnym wiosennym akcentem: groszkiem i bobem z aromatycznym, orzeźwiającym cytrynowym dressingiem. Ta cytrusowa nuta świetnie zgrała się z zielenią. Dopełnieniem było białe wino.


A na deser serniczek, bo przecież babka Neli nie wyszła. Tak szczerze, to jakoś nie żałuję, że miała swoje humory, bo sernik okazał się rewelacyjny. Słodzony miodem, aromatyzowany szafranem i obdarowany skąpanymi w rumie rodzynkami wespół z żurawiną był naprawdę w deseczkę. Zwłaszcza, że dodatkowo kieliszki wypełniło różowe wino.


A na zakończenie zaserwowaliśmy sobie film, który swego czasu poleciła mi Polcia -
o „chłopcu, który...był” ;) Popijaliśmy go w trójkę domowym baileys’em. I wiecie co? Wcale nie żałuję, że te święta były zupełnie inne od wszystkich dotychczasowych, że nie spędzałam go z moją rodziną i z Nim. Te święta były inne, ale też bardzo przyjemne – tak jakby na przekór wszelkim zawirowaniom, smutkom i niepowodzeniom. Bo najważniejsze, że obok jest ktoś, kto ogrzeje swoim ciepłem i życzliwością. Dziękuję Wam, Szczęściarze ;))”


***

Pascha ze świeżego mleka


Składniki:

2 l mleka (świeżego, nie UHT)

1 laska wanilii

1/2 l kwaśnej śmietany (takiej prawdziwej wiejskiej, u nas była tak tłusta i gęsta, że kroiło się ją nożem, użyłyśmy więc 400 g takiej oraz ok. 100 ml. 18%, by je trochę rozrzedzić)

6 jaj
250 g miękkiego masła
3/4 szklanki cukru pudru (dałyśmy 125 ml. miodu wielokwiatowego)
bakalie (u nas ponad 1/2-litrowa miseczka różnych bakalii: niesolonych pistacji, płatków migdałowych, orzechów włoskich, posiekanego kandyzowanego kumkwatu, posiekanych fig i daktyli, żurawiny)

2-3 łyżki gorzkiego kakao


Przygotowanie:
Bakalie namoczyć, jeśli trzeba, osuszyć, pokroić nie za drobno. Mleko zagotować z rozciętą laską wanilii (ziarenka wydłubane i dodane do mleka). Do wrzącego powoli wlewać jaja roztrzepane ze śmietaną. Gotować, mieszając, aż cały płyn w garnku podzieli się na ser i serwatkę (nam zajęło to trochę ponad godzinę). Ostudzić, usunąć laskę wanilię. Cedzak wyłożyć podwójną warstwą gazy i odcedzić ser. Maksymalnie go odcisnąć, najlepiej zostawić na noc na cedzaku, a rano docisnąć (u nas odciekał najpierw trochę sam, potem go kilka razy odciskałyśmy - cały ten proceder trwał ok. 4 godzin). Serek powinien być sypki.
Masło zmiksować z cukrem pudrem (u nas z miodem). Do makutry wrzucić ser, stopniowo dodawać masło i ucierać, aż powstanie spójny krem. Można to zrobić mikserem. Dodać bakalie do masy i delikatnie wymieszać łyżką. Wyłożoną gazą miskę napełnić dość luźnym kremem i wstawić do lodówki. Kiedy stężeje, przewrócić na talerz do góry dnem, zdjąć gazę i udekorować.
My do ok. 1/3 masy dodałyśmy kakao, by zrobić dwukolorową paschę.

Źródło: Przepis A. Kręglickiej z Ugotuj.to

Wielkanocna baba Neli

(na 2 formy podłużne lub dwie w kształcie baby)


Zaczyn:

125 ml ciepłej wody (temp. 45-50°C)

30 g drożdży

1 łyżka stołowa cukru


Ciasto:

570 g mąki wysokoglutenowej
375 ml ciepłego mleka (temp. ok. 40°C)

200 g cukru

120 g miękkiego masła

200 g rodzynek namoczonych w rumie i w wodzie (pół na pół) (u nas jeszcze dodatkowo 2 garście żurawiny)

10 żółtek

2 łyżki startej skórki z cytryny

1 łyżeczka soli


Glazura na surowe ciasto:

1 jajko

1 łyżka stołowa wody


Lukier:
2 łyżki stołowe rumu
1 szklanka cukru pudru

2 łyżeczki soku z cytryny


Przygotowanie:
Drożdże zalać ciepłą wodą z cukrem, odstawić do momentu, aż zaczną się "burzyć". W dużej misce starannie wymieszać połowę mąki, ciepłe mleko i sól. Wlać zaczyn i jeszcze raz wymieszać, następnie dodać cukier, żółtka, masło, skórkę z cytryny oraz resztę mąki. Wszystko dobrze wymieszać, a następnie dobrze wyrobić (robot bardzo się przydaje), aż ciasto zrobi się lśniące. Uwaga ciasto pozostaje cały czas klejące i bardzo lejące. Nie należy w ogóle się tym przejmować i przede wszystkim nie dosypywać mąki! Przełożyć ciasto do dużej salaterki, którą należy przykryć szczelnie folią plastikową, odstawić do lodówki na całą noc (10-12 godzin).

Gdy ciasto podwoi swoją objętość, wyjąć salaterkę z lodówki i pozostawić w temperaturze pokojowej, aby trochę się ociepliło. Osączyć dokładnie rodzynki. W wyrośniętym cieście zrobić wgłębienie, wsypać 3/4 rodzynek i jeszcze raz dokładnie wymieszać. Pozostałe rodzynki odstawić na bok.
Wysmarować formy masłem i wysypać mąką. Napełnić je do 1/3 wysokości. Odstawić na 30-45 minut, w tym czasie ciasto powinno prawie całkowicie wypełnić formy.
Ciasto przed pieczeniem posmarować glazurą przygotowaną z lekko ubitego jajka z łyżka wody. Wstawić baby do piekarnika nagrzanego do 180°C. Piec do momentu aż powierzchnia nabierze złocistobrązowego koloru, a patyczek po nakłuciu będzie zupełnie suchy (około 35-40 minut). Wyjąć baby, odstawić na 10 minut na kratce. Po czym wyjąć je z formy.

Rum podgrzać w niewielkim rondelku i wlać do miseczki z cukrem pudrem. Dodać sok z cytryny i dobrze wymieszać. Jeśli masa wyjdzie za gęsta, dodać odrobinę soku z cytryny. Wymieszać lukier z resztą rodzynek. Polukrować baby i odstawić na przynajmniej godzinę, aby lukier miał czas przeschnąć.


Źródło:
Żaba, a ona czerpała inspirację z "Kuchni Neli"


Mazurko-tarta pomarańczowa

Kruchy spód:

125 g mąki pszennej

125 g mąki krupczatki (dałyśmy semolinę)

125 g masła

1 łyżeczka soli (dałyśmy 1/2, a i tak ciasto było za słone, lepiej dać szczyptę)

1 jajko (dałyśmy samo żółtko)

2 łyżeczki cukru pudru
skórka otarta z 1 pomarańczy

Nadzienie:

1/2 szklanki świeżo wyciśniętego soku z pomarańczy
1 łyżka świeżo wyciśniętego soku z cytryny

1/4 szklanki bitej śmietany

1/3 szklanki sera mascarpone

1 puszka mleka skondensowanego słodzonego (dałyśmy niesłodzone i dodałyśmy ok. 100 ml miodu wielokwiatowego)
1 - 2 łyżeczki skórki otartej z pomarańczy
5 żółtek


Przygotowanie: Wszystkie składniki na kruche ciasto posiekać i zagnieść formując w kulę. Zostawić w lodówce (w zamrażalniku) na około godzinę. Schłodzone rozwałkować i wykleić formę na tartę (o średnicy 28 cm - u nas był to prostokątna forma 29 cm x 22 cm). Rozgrzać piekarnik do 200 stopni i podpiec spód (obciążony) przez około 10 minut do lekkiego zezłocenia.
Mleko skondensowane zmiksować z żółtkami. Dodać serek mascarpone i soki - wszystko wymieszać. Na końcu delikatnie wmieszać bitą śmietanę i dodać skórkę pomarańczową. Masę wylać na podpieczony kruchy spód i zapiekać przez około 15-20 minut.
Można podawać z bitą śmietaną. My dekorowałyśmy roztopioną gorzką czekoladą, już po pokrojeniu na kwadraty.

Źródło:
Every Cake You Bake u Komarki


Majonez na żółtkach


Składniki:

2 żółtka, o temperaturze pokojowej

1 łyżka musztardy Dijon (następnym razem dam niepełną lub nawet tylko 1 łyżeczkę)

sól i pieprz
250 ml. oleju arachidowego

2 łyżki soku z cytryny lub białego octu winnego


Przygotowanie:
Do miski wbijamy żółtka, dodajemy musztardę, sól i pieprz, ubijamy do połączenia składników. Potem powoli dolewamy olej, po kropelce, cały czas mieszając, tak by olej wchłaniał się w żółtka, a nie oddzielał. Kiedy majonez zgęstnieje, można zacząć wlewać trochę grubszą strużką olej, cały czas ubijając. My ubijałyśmy majonez blenderem (takim z regulacją prędkości - ustawiony na 3 prędkość, takie bez regulacji są zbyt intensywne. Gdy olej całkowicie się już wchłonie, roztrzepujemy go intensywnie przez ok. 30 sek., aż będzie gęsty i błyszczący. Dodajemy sok z cytryny/ocet, ewentualnie doprawiamy solą i pieprzem. W zamkniętym pojemniczku może poleżeć w lodówce do tygodnia.


W razie zwarzenia majonezu, należy ubić nowe żółtko i cały czas ubijając dodawać po odrobinie zwarzony majonez, a potem olej jaki jeszcze pozostał i zakończyć jak w przepisie.


Źródło: M. Roux "Jajka"


Majonez na białkach


Składniki:

2 białka
1 łyżeczka musztardy Dijon

sól i świeżo zmielony pieprz

250 ml delikatnej oliwy z oliwek (u nas olej arachidowy)

1 łyżeczka soku z cytryny


Przygotowanie:
Białka ubijamy z sokiem z cytryny, musztardą, szczyptą pieprzu i solą mikserem na najniższych obrotach (do połączenia się składników). My ubijałyśmy blenderem, jak wyżej. Nie przerywając miksowania dodajemy oliwę bardzo cienkim strumieniem i ubijamy. Po dodaniu całej oliwy zwiększamy obroty miksera i ubijamy majonez tak długo, aż zgęstnieje. Gotowy majonez przekładamy do słoiczka i trzymamy nie dłużej niż tydzień w lodówce.


Źródło:
Stolik u Poleczki


Pieczony kurczak z solanki z jabłkami i warzywami


Składniki:

1 kurczak z chowu wolnowybiegowego (ok. 1,3 kg)

2 l. wody

1/2 szklanki soli

1/2 szklanki cukru brązowego


1 cytryna, sparzona, pokrojona na ćwiartki

2 szalotki, obrane, pokrojone na ćwiartki

1 duża cebula, pokrojona na cząstki

3 marchewki, pokrojone w grube plastry

2 pietruszki, pokrojone w grube plastry

2 jabłka pokrojone w ósemki
1 główka czosnku, ząbki obrane, ale w całości kilka gałązek świeżego tymianku (ew. ok. 1 łyżki suszonego)
ok. 150 ml. soku z jabłek (ew. cydru czy dowolnego wina lub płynu)
zioła prowansalskie
oliwa


Przygotowanie:
Kurczaka umyłam, oczyściłam, odcięłam szyję. Wodę wymieszałam dokładnie z solą i cukrem. W misce zanurzyłam w tym kurczaka i odstawiłam na ok. 2-3 godziny do lodówki, przykryte talerzem i folią. Po tym czasie do brytfanki włożyłam warzywa, czosnek, jabłka, tymianek. Polałam to nie za dużą ilością oliwy i sokiem z jabłek. Wymieszałam. Położyłam na tym opłukanego i dokładnie wysuszonego kurczaka. Do środka kurczaka włożyłam 2 cząstki z jabłka, 1 cząstki cytryny, 2 ząbki czosnku i kilka gałązek tymianku. Ważne by farszu nie było za dużo, ma w kurczaku być luźno :). Kurczaka skropiłam oliwą, doprawiłam pieprzem i ziołami prowansalskimi (nie solić, ma już w sobie sól z solanki). Piekarnik nagrzałam do 260 stopni. Włożyłam kurczaka i od razu skręciłam temperaturę do 175 stopni. Piekłam ok. 1 godziny i 15 minut, aż termometr wbity w udo pokazał 75 stopni Celsjusza, w tym czasie 2-3 razy podlewałam mięso obficie sokami jakie się pod nim tworzyły. Podałam z warzywami i jabłkami na jakich się piekł, z sokiem jaki wyciekł spod pieczeni oraz z sałatą z prostym winegretem, ale przed pokrojeniem go, odpoczywał ok. 10-15 minut, by soki się w nim ustabilizowały.


Źródło przepisu na solankę:
Program na kuchni.tv. Domowy Kucharz, reszta to wolna interpretacja i kompromisy pomiędzy tym co było pod ręką a tym co chcieliśmy mieć na talerzach.


Pain au levain na mieszanych zaczynach

przepis
tutaj


Staropolska zupa chrzanowa

przepis
tutaj


Schab na biało z cebulowo-szałwiowym sosem/puree


Składniki:

1 kg schabu, oczyszczony i pokrojony na 6 grubych plastrów (nie rozbijać!)

1 czubata łyżka masła + 1 łyżeczka do cebuli

1 l. mleka

2 gałązki szałwii + kilka listków do sosu/puree

3 duże cebule, pokrojone w drobniutkie piórka

sól i pieprz


Przygotowanie:
Cebulę zeszkliłam (bez złocenia!) na maśle, potem poddusiłam z odrobiną wody by całkowicie zmiękła. Przełożyłam do kielicha koktajlowego miksera. Mięso doprawiłam solą i pieprzem z jednej strony i poddusiłam na maśle, na małym ogniu, tak by mięsa nie zbrązowić, a jedynie zamknąć w nim pory. W szerokim garnku podgrzałam mleko z szałwią, prawie do punktu wrzenia, zmniejszyłam ogień, włożyłam schab i gotowałam ok. 7-8 minut pod przykryciem. Jeśli mięso nie jest całkowicie przykryte, dobrze jest je obrócić w między czasie. Wyjęłam na talerz i pozwoliłam mu odpocząć 5 minut. W tym czasie dokończyłam sos. Do cebuli wlałam ok. 150 ml. mleka, w którym gotowało się mięso (gdybym dała ok. 70 ml. miałabym puree, u mnie przy większej ilości płynu wyszedł sos i moim zdaniem było to lepsze rozwiązanie). Zmiksowałam na gładką masę, a następnie przetarłam przez sito. Doprawiłam drobno poszatkowaną szałwią, solą i pieprzem. Każdy kawałek mięsa pokroiłam na 6 plasterków, podałam go na sosie z cebuli i szałwii.


Źródło:
Program na kuchni.tv. Gary Rhodes w kuchni przez cały rok


Cytrusowy groszek z bobem


Składniki:

450 g mrożonego bobu

450 g mrożonego groszku

70 ml. oliwy

1 łyżeczka musztardy Dijon

drobno starta skórka z 1 cytryny

sok z 1 cytryny

sól i pieprz


Przygotowanie:
Bób zblanszowałam przez 2-3 minuty w osolonym wrzątku, potem obrałam i odstawiłam. Przygotowałam dressing, mieszając oliwę, sok i skórkę z cytryny, musztardę, sól i pieprz na jednolitą masę. Groszek wrzuciłam na ok. 3-4 minuty do osolonego tuż przed podaniem. Gdy zmiękł, wyłączyłam gaz, wrzuciłam bób by się odrobinę zagrzał i odcedziłam dokładnie. Wymieszałam z dressingiem.


Źródło:
Program na kuchni.tv. Gary Rhodes w kuchni przez cały rok


Wielkanocny sernik z szafranem i miodem

Składniki:

150 g miękkiego masła

70 g drobnego cukru (lub 60 g cukru pudru)

150 g mąki pszennej

75 g mąki ryżowej (ew. mąki ziemniaczanej lub kukurydzianej)


duża szczypta szafranu

350 g niesłodzonego mleka skondensowanego

150 ml. miodu wielokwiatowego
1 kg sera śmietankowego do serników President
100 g miękkiego masła

6 jajek, żółtka i białka oddzielnie


1 duża garść namoczonych w rumie rodzynek i żurawin

Przygotowanie: Najpierw należy przygotować kruchy spód ucierany. Masło z cukrem ucierać 6-7 minut, dodać przesiane mąki i delikatnie wmiksować je w masło. Przełożyć na folię, uformować okrągły placek i schłodzić w lodówce lub zamrażalniku. Schłodzone ciasto rozwałkować między dwoma arkuszami pergaminu do pieczenia (będzie się rwało, nie przejmować się tym, tylko tam gdzie się porwie wylepić formę palcami) i wyłożyć formę - dno i boki do 2/3 wysokości. Asia proponowała użycie formy o średnicy 23 cm i wysokości 8,5 cm. Ja takiej nie mam, więc użyłam formy 26 cm, ale lepiej byłoby użyć formy 30 cm, tylko należy zwiększyć ilość ciasta o 1/2. Spód podpiec w 160 stopniach przez ok. 30 minut (ja piekłam bez obciążenia, ale można i z nim, tylko nie przez cały czas, by ciasto lekko się zezłociło). Ostudzić.
Mleko skondensowane wymieszać z miodem i szafranem i lekko podgrzać. Ostudzić i poczekać aż szafran się rozpuści. Masło utrzeć wraz z serem, dodać mleko. Żółtka ubić przez ok. 6-7 minut, a potem po łyżce dodawać do nich masę serową, cały czas miksując. Białka ubić w osobnej misce nie za sztywno (ja ubiłam je ze szczyptą soli i cream of tartar). Delikatnie połączyć je z masą żółtkowo-serową. Wlać na podpieczony spód. Ja na wierzch jeszcze dałam żurawiny i rodzynki. Piec w 175 stopniach Celsjusza przez 20 minut, potem zmniejszyć temperaturę do 160 stopni i piec 30 minut. Wyłączyć piekarnik i studzić przy zamkniętych (!) drzwiczkach przez ok. 1 godzinę. Potem wyjąć, ostudzić na kratce, zdjąć obręcz i schłodzić bez przykrycia w lodówce (minimalnie 2-3 godziny, najlepiej przez noc). Przed podaniem oprószyć cukrem pudrem lub udekorować wedle uznania.


Źródło:
Kwestia Smaku Asi

Likier krówka, czyli domowy bailey's

przepis tutaj, ale tym razem dałam 3 razy więcej kawy (łyżki zamiast łyżeczek)


Smacznego.

Kuchnia Wielkanocna 2010

poniedziałek, 11 stycznia 2010

Aromatycznie ... obłędnie aromatycznie.



W ten weekend, ba! przez ostatni tydzień było u mnie niezwykle aromatycznie. Zaczęło się od dżemu. Niby znany, niby nic nowego, a jednak dopiero teraz uznałam go za doskonały. Mniej cukru i imbiru, za to dodatek pektyny sprawiły, że dżem uzyskał idealną konsystencje i smak. Dodatek imbiru jest ledwo wyczuwalny, za to pomarańcze z dynią tworzą niezwykle dobraną parę. Wszystko razem, porządnie zmiksowane i zagęszczone naturalną pektyną tworzy dżem doskonały.


Dżem doskonały potrzebuje więc doskonałej kromki, a ona musi mieć miąższ jasny i miękki, absolutnie nie kruszący czy nazbyt puchaty, musi być mięciutki. Jeszcze tylko chrupka skórka i już mogę ukroić grubą pajdkę. Najlepiej z brioszki, tej aromatycznej i jeszcze ciepłej brioszki. Lekko słodka, niesamowicie pachnąca zarówno dzięki wodzie pomarańczowej, jak i sporemu dodatkowi z zapasu ususzonych skórek, jaki powstał mi po zrobieniu dżemu. A jeśli jeszcze upieczemy ją w maszynie do pieczenia chleba na szybkim programie w mniej niż półtorej godziny wyjmiemy parujący, koślawy bochenek, który wywołuje uśmiech na twarzy, zarówno swoim wyglądem jak i zapowiedzią smakowitego śniadania czy przekąski.


Na koniec tygodnia była eksplozja aromatów. Pomarańczowe i imbirowe zapachy dopełniły się obłędnie aromatyczną prażoną mąką, ziemistą, trochę jakby orzechową, czy nawet lekko truflową. Chleb ten piekłam już wcześniej i piec go będę pewnie jeszcze nie raz. Wprawdzie nigdy nie udało mi się wyrobić ciasta tak, by uformować bochenek, dlatego też piekłam go w ogromnej keksówce, ale smak i zapach chleba jest zachwycający niezależnie od jego kształtu. Miąższ chleba jest delikatny i miękki, lekko wilgotny, a przede wszystkim ... aromatyczny. Pachnie prażoną mąką, a kiedy zamykam oczy widzę drzewa i łany, słyszę szum rzeczki, czuję zapach pola przenikający się z zapachem lasu. Taką kromkę zjadam samą, bez dodatków, delektując się jej smakiem i zapachem.

Alciu, dziękuję za możliwość gospodarzenia w pierwszej w tym roku Weekendowej Piekarni i dziękuję wszystkim Piekącym za wspólną zabawę :*

Dżem dyniowo-pomarańczowy z nutą imbiru

Składniki:
3 kg dyni startej na tarce
7 dużych pomarańczy, cząstki wyfiletowane
0,7 kg cukru brązowego
5 cm kawałek imbiru, startego na tarce
4 opakowania pektyny

Przygotowanie: Dynię i pomarańcze zasypałam 1/2 kg cukru brązowego. Gotowałam, mieszając przez ok. 1 godzinę, aż zmiękły i prawie się rozpadły. Zmiksowałam wszystko blenderem i na ostatnie 15 minut wsypałam pektynę wymieszaną z resztą cukru i startym imbirem. Gotowałam na małym ogniu mieszając, aż wszystko zgęstniało. Przekładałam do wyparzonych słoików, odstawiałam do góry dnem i wystudziłam.

Po przepisy na brioszkę i chleb zapraszam tutaj.

Smacznego.

WeekendowaPiekarnia

czwartek, 3 grudnia 2009

Inspiracje i miłe niespodzianki.


Dzisiaj będzie i o miejscach i o ludziach i o zabawach, czyli o inspiracjach i miłych niespodziankach. Niedawno pisałam jak inspirujące dla mnie potrafią być niektóre książki. Dziś dodam, że nie tylko te wydane na papierze. Za każdym razem, gdy spoglądam na smakowite blogi znajduję tam coś ciekawego. Czasem jakiś składnik, czasem sposób wykonania, a czasem zupełnie nową dla mnie ideę.

Tak było, gdy zaczęłam piec chleby. Pierwsze wprawki kończyły się bardzo często porażką, a ja nie miałam pojęcia dlaczego. Nie zrażałam się tym jednak. Zawsze, gdy upadam, podnoszę się i idę naprzód. Tak było i z pieczywem i tak jest z nim wciąż. Więc kiedy kilka tygodni temu Tatter zaproponowała niesamowicie smaczne wypieki w rocznicowym wydaniu Weekendowej Piekarni wiedziałam, że muszę je wszystkie wypróbować. I pomimo dwóch nieudanych prób upieczenia bajgli, które tak nęciły moje zmysły z Waszych wirtualnych kuchni, nie zrażałam się ani do tego ani do innych przepisów.


Dzięki temu w moim domu na stałe zagościł jeden z najsmaczniejszych chlebów, jaki jadłam w życiu. Borodinsky, ciemny, wyrazisty chleb, o dosyć regularnych dziurkach, miąższu wilgotnym, lekko słodkawym, a przede wszystkim niezwykle aromatycznym od uprażonej i zmielonej kolendry. Pierwszy bochenek zniknął jeszcze tego samego dnia wieczorem i wiedziałam, że muszę upiec go znów, by w nowe miejsce w jakie się wybieraliśmy, zawieźć ze sobą choć trochę tego niezwykłego pieczywa. W Chacie Magoda jedliśmy ten chleb na śniadania i wszyscy zgodnie uznaliśmy, że z każdym dniem zyskuje na smaku, tracąc słodycz, na rzecz wyrazistości kolendry.


Zaproponowane bagietki - jak można się domyślać - również wpisały się wielkimi literami na listę ulubionych wypieków. Puszyste, pełne niesamowitej palety smaków, były wyborne nie tylko jako kanapki czy odrywane pajdki dodane do aromatycznego gulaszu. Były również doskonałe jako prezent dla przemiłej, energicznej Rudej, jak to się określiła Peggy Kombinera, gdy w dniu urodzin Kubusia Puchatka znajomość wirtualną przemieniłyśmy w realną.


A było to w dniu, gdy Bajeczna Fabryka otworzyła swoje podwoje. W iście bajecznych nastrojach spotkałyśmy się w knajpce Lente, która choć na ul. Wareckiej swoje miejsce ma, to podwoje swoje otwiera nie od innej, a właśnie od ul. Kubusia Puchatka. Czekając na osóbkę, której twarzy jeszcze nie znałam* popijałam przyjemną, choć daleką od doskonałości latte, za to ślicznie ozdobioną we wzorek pajęczyny. Na stoliku pilnował mnie hefalump Lumpek (kto zna bajkę Disney'a o Kubusiu Puchatku i Hefalumpach ten wie), a wszystko dlatego byśmy mogły się poznać.


Potem już były rozmowy przy kieliszku wina i nawet się nie obejrzałyśmy, gdy późna pora nastała, a my rozstać się nie mogłyśmy. Cóż nam więc pozostało. W autko wraz z moim Ukochanym wsiadłyśmy i Karolcię do domu odwieźliśmy, by jeszcze trochę czas miły przedłużyć, na następne spotkania się umawiać, różne niespodzianki i plany obmyślać. Za to na drugi dzień w pełni słońca mogłam swoje piękne prezenty obejrzeć. Śliczna serwetka w pasące się krówki i uroczy błękitny talerzyk wciąż mi teraz Karolcię przypominają. Dziękuję Kochana :***


Na drugi dzień jeszcze jedno "wspólnie", choć daleko od siebie robiłyśmy. Bagietki pokrojone na kromeczki stały się podstawą wspaniałego śniadania. Gdybym tylko wiedziała jak wybornie smakowały te serowe bułki z konfiturą z karmelizowanej cebuli, również i słoiczek tego cuda sprezentowałabym wraz z ciepłym jeszcze wypiekiem. Kromeczki podgrzane lekko pod grillem, posmarowane konfiturą, której anyżkowy posmak i aromat przyjemnie pieścił zmysły sprawiły, że bez względu na czas posiłek zyskał na odświętności.


Muszę się jednak do czegoś przyznać. Nic, ani ten ani żaden inny chutney czy konfitura, nie podbiły mojego serca, podniebienia i zmysłów tak jak chutney śliwkowy Bei ... nie to nie jest po prostu chutney, to jest BOSKI chutney. Niezwykle zrównoważone smaki słodyczy i kwaskowatości, wyraziste śliwki uzupełnione nutą korzenną, wszystko to podkreśla jego nieziemskość. Zdążyłam go zrobić dwa razy w sezonie, gdy śliwki jeszcze pięknie się prezentowały na straganach. Za każdym razem z podwójnej ilości i za każdym razem było go nam mało. Ostatni słoiczek oszczędzamy, by przedłużyć możliwie najbardziej rozkosz jaką nam daje.

Teraz siedzę, jem na kolację kanapkę z domowego chleba posmarowaną cienką warstwą chutney'u i zaglądam do Waszych wirtualnych kuchni, czytam Wasze smaczne blogi - Największą Książkę Kucharską i czuję, że szczęście jest wokół mnie. W ten może i dziwny i pokrętny sposób dziękuję Wam za odwiedziny, za przemiłe komentarze, miłe słowa czy dociekliwe pytania, za wyróżnienia i nagrody jakie mi przyznajecie, za możliwość poznania Was nie tylko w wirtualnej, ale i realnej przestrzeni. To właśnie Wasza obecność u mnie, jak i moje inspiracje Waszymi smakowitymi pomysłami, niejednokrotnie już dla mnie przemienionymi w realne gotowania czy spotkania są dla mnie najwspanialszą nagrodą i darem. Wybaczcie, że w odpowiedzi na wyróżnienia nie typuję 6, 8 czy 10 blogów do wciąż pojawiających się zabaw. Doceniam je i cieszą mnie, ale nie umiem wybrać tylko kilkorga z Was. Podzielę się za to z każdym z Was moją kromeczką z boskim chutney'em, moją pasją i entuzjazmem. Częstujcie się :-)

Dziękuję Wam za inspirację i miłe niespodzianki :-***


* zdjęcia w profilach są dla mnie tak nie wyraźne i nie adekwatne, że nawet nie przejmowałam się próbą zapamiętania zdjęcia z profilu Peggy. A poza tym motyw szpiegowski "jak się poznamy?" "będę miała kapelusz ..., będę miała książkę/gazetę pod pachą ..." bardzo mnie bawi.

Borodinsky

Składniki:
450 g zakwasu żytniego razowego 150% (ja dałam 100%)
380 g mąki żytniej jasnej
8 g soli morskiej
160 g letniej wody
35 g melasy
20 g słodu
7 g kolendry, uprażonej i utartej w moździerzu
5 g całych nasion kolendry

Przygotowanie: Wszystkie składniki dokładnie wymieszałam. Bardzo lepkie i dość rzadkie ciasto włożyłam do wysmarowanej olejem i posypanej całymi ziarnami kolendry foremki (duża keksówka) (ciasto wypełniało nieco ponad połowę foremki). Przykrywam naoliwiona folią spożywczą i zostawiłam do wyrośnięcia. Gdy ciasto wypełniło już prawie całą foremkę, rozgrzewałam piekarnik do 230 stopni. Wierzch chleba posmarowałam oliwą, wysypałam nasionami kolendry. Piekłam przez 15 minut, a następnie zmniejszyłam temperaturę do 200 stopni i piekłam jeszcze 40 minut. Ostudziłam na kratce.

Bagietki z kozim serem, czerwona cebulka i rozmarynem

Pate fermentee:
300 g pszennej mąki chlebowej
195 g wody
1 łyżeczka soli
nieco ponad 1/2 g drożdży świeżych lub 1/8 łyżeczki drożdży instant

Przygotowanie: Wlewam wodę do miski. Drożdże wsypuje do wody, mieszam i dodaję mąkę i sól. Gdy składniki się połączą, zakrywam miskę folią i zostawiam na 12-16 godzin w temperaturze pokojowej (ok. 21 stopni Celsjusza).

Ciasto właściwe:
550 g pszennej mąki chlebowej
150 g mąki pszennej razowej
415 g wody
18 g soli
15 g świeżych drożdży lub 1 1/2 łyżeczki drożdży instant
cale pate fermentee

150 g sera koziego twardego, pokrojonego w kostkę
90 g posiekanej czerwonej cebulki, podsmażonej na maśle, wystudzonej i odsączonej
10 g posiekanego z grubsza świeżego rozmarynu

Przygotowanie: W dużej misce mieszam wszystkie składniki z wyjątkiem zaczynu i soli. Potem wyjmuję ciasto i po trochu dodaję pete fermentee i sól, zagniatając ciasto, aż stanie się spójne i niezbyt luźne (ok. 10 minut). Na koniec dodaję cebulkę, rozmaryn i ser. Zagniatam, aż składniki równo rozłożą się w cieście. Odstawiam do naoliwionej miski i zostawiam do rośnięcia na 1 1/2 godziny, składam po 45 minutach. Następnie dzielę na 4 (lub 6) części, formuje lekkie kule, zakrywam i czekam 20 minut. Kształtuję bagietki i złączeniami w górę układam pomiędzy fałdami płótna. Zostawiam do wyrośnięcia szczelnie przykryte na 1 1/4 godziny. Piekłam (najlepiej na kamieniu) na rozgrzanej blasze w piekarniku rozgrzanym do 240 stopni Celsjusza przez 20 minut, potem obniżam temperaturę do 220 stopni Celsjusza i pieke kolejne 10 - 15 minut. Studzę na kratce.


Bajgle**

Składniki:
15 g świeżych drożdży lub 1 1/2 łyżeczki instant
2 łyżeczki słodu diastatycznego w proszku
350 g letniej wody
600 g białej pszennej maki chlebowej
2 łyżeczki soli
4 łyżki oleju

2 łyżki syropu słodowego
1-2 białka roztrzepane z 1 łyżką zimnej wody
mak, sezam do posypania

Przygotowanie: Drożdże rozpuszczam w wodzie. W misce mieszam mąkę, słód i sól. Wlewam wodę z drożdżami, mieszam i dodaję olej. Po dokładnym połączeniu składników wyrabiam ciasto ok. 8 minut (gluten ma być mocno rozwinięty). Zostawiam ciasto na 1 godzinę. Następnie dzielę ciasto na 20 części (ok. 48 g każda) i z każdej formuję okrągłe bułeczki. Zostawiam je na 5-10 minut, po czym spłaszczam i w środku robię dziurkę. Na palcu/trzonku drewnianej łyżki kręcę delikatnie bułeczkami, by powiększyć dziurki (muszą być dość spore, gdyż zmniejszą się podczas wyrastania). Zostawiam do wyrastania na 10-15 minut. Rozgrzewam piekarnik do 220 stopni Celsjusza i na ogniu stawiam duży garnek z woda i dodatkiem ekstraktu słodowego. Gdy woda zawrze, zmniejszam ogień odrobinę i wkładam po kilka bułeczek. Gotuje 1 minutę i przekładam je na drugą stronę. Wyjmuje na czyste płótno po 30 sekundach. Gdy przestygną, układam je na naoliwionej blasze, smaruje białkiem, posypuję makiem/sezamem/przyprawami/solą lub zostawiam "golaski". Piekę 30 minut. Studziłam na kratce.

** umieszczam tutaj przepis, gdyż jak napisałam powyżej piekłam bajgle dwa razy i za każdym razem wyszły z piekarnika nieudane, choć zjadliwe. Nie poddaję się jednak i pewnie niedługo znów się z nimi zmierzę :)

Źródło wszystkich trzech powyższych przepisów: Palce Lizać u Tatter

Boski chutney śliwkowy

Składniki:
800 g śliwek, wypestkowanych i pokrojonych na 8-10 części
200 g czerwonej cebuli, poszatkowanej
150 g rodzynek (dałam złote)
90-100 ml czerwonego wytrawnego wina
40 ml octu balsamicznego
100 g miodu
50 g cukru muscovado
1/2 - 3/4 łyżeczki imbiru w proszku (lub ok. 1/2 łyżki świeżego, startego)
1 łyżeczka kardamonu
1/8 łyżeczki zmielonych goździków
szczypta pieprzu kajeńskiego (pominęłam)

Przygotowanie: Wszystkie składniki umieściłam w rondlu i smażyłam na wolnym ogniu, aż masa dobrze zgęstniała. Regularnie mieszałam, by nic nie przywarło. Zajęło to ok. 1 godziny (również przy podwójnych porcjach). Przełożyłam do słoików i pasteryzowałam 15 minut.

Źródło: Kuchnia Bei

Anyżkowa konfitura z karmelizowanej czerwonej cebuli

Składniki:
6 łyżek oliwy
5 czerwonych cebul, obranych i drobno posiekanych
3 łyżki brązowego cukru
1 łyżeczka granulowanego czosnku (ja dałam 3 roztarte ząbki czosnku)
100 ml wina (czerwonego lub białego, dowolnie, ja dałam wermut)
200 ml wody
3 listki laurowe
2-3 gwiazdki anyżu
sok z 1/2 cytryny
4 łyżki octu balsamicznego (esencji balsamico)
sól i pieprz do smaku

Przygotowanie: Na rozgrzanej oliwie dusiłam cebulę ok. 15 minut, aż zmiękła. Potem dodałam brązowy cukier i karmelizowałam ją kilka minut. Dodałam czosnek., listki laurowe, gwiazdki anyżu, wermut i wodę. Dusiłam na malutkim ogniu, aż płyny odparowały (ponad godzinę). Doprawiłam sokiem z cytryny, esencją balsamico, solą i pieprzem. Dusiłam jeszcze kilka minut. Przełożyłam do słoiczków, a następnie pasteryzowałam je ok. 15 minut.

Źródło: White Plate Liski

Smacznego.

Kuchnia Świąteczna i Noworoczna 01.XII.2009 - 05.I.2010

WeekendowaPiekarnia

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...