Dziś był piękny słoneczny dzień. Taki dzień, że uśmiech sam pojawiał się na twarzy. Był jeszcze jeden powód, by ten dzień był szczególny. Urodziny drogiej Basieńki, mojej egzotycznej, ale i nalewkowej inspiratorki.
Gdyż to w właśnie Basia najwięcej nauczyła mnie o nalewkach, nauczyła cenić czas oddany im na leżakowanie, obudziła pomysłowość w ich tworzeniu i wykorzystaniu ... za to Basieńko, wielkie Ci dzięki składam i samych pomyślności, ogromu szczęścia i słońca w Twoim życiu w dniu urodzin życzę :-*
A skoro od tej kochanej osóbki taki duży dystans mnie dzieli, podzielę się z nią jednym darem. Nauką, jaką dzięki organizacji Slow Food uzyskałam. Nauką o nalewkach, o idealnych owocach do niej, o proporcjach, metodach ... a wreszcie o wielkiej pasji dla nich. Tym wszystkim na nalewkowych warsztatach podzielił się z nami pan Karol Majewski.
Słowa płynęły, nalewki podawano nam stale, aż wreszcie tylko puste buteleczki pozostały i stosy malutkich kubeczków. Za to okazja do dowiedzenia się o tych staropolskich trunkach wyśmienita. Czegóż takiego się nauczyłam? Otóż by do maceracji samego spirytusu nie używać, gdyż zabija on smak, zamiast wynosić go na wyżyny. Aby najpierw cukrem zasypać owoce, a dopiero potem alkoholem je zalewać dla najwykwintniejszego smaku, choć w obawie przed muszkami owocówkami lub zbyt szybką fermentacją owoców możemy ten proces odwrócić. Jeszcze o zaletach przemrożonych owoców, w których cukry się intensyfikują oraz co niezwykle ważne, by najświetniejszych składników poszukiwać, a pośród nich odpowiednich odmian, jak np. tylko nadwiślańskiej odrostówki na wiśniówkę brać.
O pędach sosny, których tylko czubek ścinamy, o zielonych szyszkach, których połówki dodać możemy do pędów, by wrażenia leśnych smaków wzbogacić, o późnych malinach odmian polki i polany do wybornej wprost malinówki czy o krótkim czasie trzymania wędzonych śliwek do najsmakowitszej nalewki wiśniowo-śliwkowej ... a potem jeszcze o magicznym zbieraniu owoców o świcie, o miodzie lipowym najlepszym do nalewek, gdyż nie dominuje ich smaku, o ... ach o czym tam jeszcze nie było.
Do tego we wspaniałym towarzystwie kilku bloggerek czas ten spędziłam. Beatkę przemiłą spotkałam, z Amber i Krokodylem spotkaliśmy się niepodziewanie, ze wspaniałą Lo umawiałyśmy się na te warsztaty już od dni kilka. I tak nalewki próbując, rozmaite ich kolory i smaki porównując w Piątej Ćwiartce się bawiliśmy, a teraz z okazji Twych urodzin, Basieńko, Ci tą opowieść przekazuję i toast za Twe szczęście wznoszę :-)
Nalewka agrestowa
Składniki:
1 kg owoców (u mnie agrest)
1/2 l spirytusu (95%)
1/2 l żytniej wodki
1/2 kg cukru (ja dałam 350 g cukru trzcinowego - ale można dać mniej lub więcej - metod jest wiele począwszy od 1:1 owoców do cukru)
Przygotowanie: Zgodnie z radami pana Karola Majewskiego owoce należy umyć, odszypułkować, oczyścić i dokładnie osuszyć. Wsypać do butli/słoja i zasypać cukrem, po minimalnie 10-14 dniach stania tego słoja na słońcu (i od czasu do czasu potrząsania nim) zlać płyn (kiedy cukier już się całkowicie rozpuści), a owoce zalać mieszanką spirytusu i wódki (lub mieszanką spirytusu i wody) i znów odstawić na kilkanaście dni. Potem oba płyny połączyć i zostawić do leżakowania na minimalnie rok do 4-5 lat. Dłużej nie, gdyż nalewka straci i swój smak i moc.
Ja jednak użyłam do tej agrestówki metody Basi, tj. przygotowane jak wyżej owoce zalałam mieszanką spirytusu i wódki, tak by słój był wypełniony do 3/4 wysokości. Po ok. 10-14 dniach zlałam ciecz, a owoce zasypałam cukrem. Odstawiłam znów na kilkanaście dni, co dzień-dwa potrząsając słojem, by cukier rozpuścił się. Po tym czasie zlałam syrop i połączyłam z wcześniejszym nalewem. Nalewkę odstawiłam w ciemne miejsce i odstawiłam na ... chciałam na rok, ale udało się tylko na 10 miesięcy. Pozostałe buteleczki jednak czekają na swój najlepszy czas.
Moja uwaga: Pan Karol opowiadał przy okazji jego doskonałej agrestówki, by owoce agrestu wybierać tylko te błyszczące, bez plamek i koniecznie je odszypułkowywać. Ja jednak mam na babcinej działeczce dwa zdziczałe już krzewy agrestu, których owoce dalekie są od tego ideału, a do tego czas nie bardzo pozwolił, by odszypułkować je zbyt dokładnie, ale smakowi nie zaszkodziło to ani odrobinę (choć moja agrestówka ma innym smak niż Pana Karola, ale jego dodatek jeszcze wanilii i imbiru miała), o czym mój Ukochany, Oczko i Pola zaświadczyć mogą :-)
Źródło inspiracji i wiedzy: Basieńka
Smacznego.
Gdyż to w właśnie Basia najwięcej nauczyła mnie o nalewkach, nauczyła cenić czas oddany im na leżakowanie, obudziła pomysłowość w ich tworzeniu i wykorzystaniu ... za to Basieńko, wielkie Ci dzięki składam i samych pomyślności, ogromu szczęścia i słońca w Twoim życiu w dniu urodzin życzę :-*
A skoro od tej kochanej osóbki taki duży dystans mnie dzieli, podzielę się z nią jednym darem. Nauką, jaką dzięki organizacji Slow Food uzyskałam. Nauką o nalewkach, o idealnych owocach do niej, o proporcjach, metodach ... a wreszcie o wielkiej pasji dla nich. Tym wszystkim na nalewkowych warsztatach podzielił się z nami pan Karol Majewski.
Słowa płynęły, nalewki podawano nam stale, aż wreszcie tylko puste buteleczki pozostały i stosy malutkich kubeczków. Za to okazja do dowiedzenia się o tych staropolskich trunkach wyśmienita. Czegóż takiego się nauczyłam? Otóż by do maceracji samego spirytusu nie używać, gdyż zabija on smak, zamiast wynosić go na wyżyny. Aby najpierw cukrem zasypać owoce, a dopiero potem alkoholem je zalewać dla najwykwintniejszego smaku, choć w obawie przed muszkami owocówkami lub zbyt szybką fermentacją owoców możemy ten proces odwrócić. Jeszcze o zaletach przemrożonych owoców, w których cukry się intensyfikują oraz co niezwykle ważne, by najświetniejszych składników poszukiwać, a pośród nich odpowiednich odmian, jak np. tylko nadwiślańskiej odrostówki na wiśniówkę brać.
O pędach sosny, których tylko czubek ścinamy, o zielonych szyszkach, których połówki dodać możemy do pędów, by wrażenia leśnych smaków wzbogacić, o późnych malinach odmian polki i polany do wybornej wprost malinówki czy o krótkim czasie trzymania wędzonych śliwek do najsmakowitszej nalewki wiśniowo-śliwkowej ... a potem jeszcze o magicznym zbieraniu owoców o świcie, o miodzie lipowym najlepszym do nalewek, gdyż nie dominuje ich smaku, o ... ach o czym tam jeszcze nie było.
Do tego we wspaniałym towarzystwie kilku bloggerek czas ten spędziłam. Beatkę przemiłą spotkałam, z Amber i Krokodylem spotkaliśmy się niepodziewanie, ze wspaniałą Lo umawiałyśmy się na te warsztaty już od dni kilka. I tak nalewki próbując, rozmaite ich kolory i smaki porównując w Piątej Ćwiartce się bawiliśmy, a teraz z okazji Twych urodzin, Basieńko, Ci tą opowieść przekazuję i toast za Twe szczęście wznoszę :-)
Nalewka agrestowa
Składniki:
1 kg owoców (u mnie agrest)
1/2 l spirytusu (95%)
1/2 l żytniej wodki
1/2 kg cukru (ja dałam 350 g cukru trzcinowego - ale można dać mniej lub więcej - metod jest wiele począwszy od 1:1 owoców do cukru)
Przygotowanie: Zgodnie z radami pana Karola Majewskiego owoce należy umyć, odszypułkować, oczyścić i dokładnie osuszyć. Wsypać do butli/słoja i zasypać cukrem, po minimalnie 10-14 dniach stania tego słoja na słońcu (i od czasu do czasu potrząsania nim) zlać płyn (kiedy cukier już się całkowicie rozpuści), a owoce zalać mieszanką spirytusu i wódki (lub mieszanką spirytusu i wody) i znów odstawić na kilkanaście dni. Potem oba płyny połączyć i zostawić do leżakowania na minimalnie rok do 4-5 lat. Dłużej nie, gdyż nalewka straci i swój smak i moc.
Ja jednak użyłam do tej agrestówki metody Basi, tj. przygotowane jak wyżej owoce zalałam mieszanką spirytusu i wódki, tak by słój był wypełniony do 3/4 wysokości. Po ok. 10-14 dniach zlałam ciecz, a owoce zasypałam cukrem. Odstawiłam znów na kilkanaście dni, co dzień-dwa potrząsając słojem, by cukier rozpuścił się. Po tym czasie zlałam syrop i połączyłam z wcześniejszym nalewem. Nalewkę odstawiłam w ciemne miejsce i odstawiłam na ... chciałam na rok, ale udało się tylko na 10 miesięcy. Pozostałe buteleczki jednak czekają na swój najlepszy czas.
Moja uwaga: Pan Karol opowiadał przy okazji jego doskonałej agrestówki, by owoce agrestu wybierać tylko te błyszczące, bez plamek i koniecznie je odszypułkowywać. Ja jednak mam na babcinej działeczce dwa zdziczałe już krzewy agrestu, których owoce dalekie są od tego ideału, a do tego czas nie bardzo pozwolił, by odszypułkować je zbyt dokładnie, ale smakowi nie zaszkodziło to ani odrobinę (choć moja agrestówka ma innym smak niż Pana Karola, ale jego dodatek jeszcze wanilii i imbiru miała), o czym mój Ukochany, Oczko i Pola zaświadczyć mogą :-)
Źródło inspiracji i wiedzy: Basieńka
Smacznego.