Oczywiście idealnych nie ma. Ale uważam, że sposób, w jaki ja je robię jest bardzo blisko ideału. Mojego ideału, bo każdy przecież ma inne wyobrażenie perfekcyjnego jedzenia. To takie oświadczenie na początek o wymowie: „Reklamacji nie przyjmuję”.
Umieszczam ten przepis z okazji akcji
Gotujemy po polsku, której patronuje serwis
zPierwszegoTloczenia.pl. Nie jest to jednak kuchnia staropolska, jak wielu sądzi. Kotlet schabowy na stałe zagościł na naszych talerzach dopiero w okresie PRL-u. Wtedy, kiedy mięsa brakowało a (prawie) każdy o nim marzył. Zatem z cieniutkiego kawałeczka mięsa dobrze było zrobić przy pomocy innych składników grubaśny kotlet. Takie małe oszustwo. W starszych książkach kucharskich nie ma nawet takiego pojęcia jak kotlet schabowy.
Ale cóż, okazało się, że połączenie mięsa, bułki tartej i jajka jest bardzo smaczne i nawet teraz, kiedy mięsa mamy pod dostatkiem (chociaż droższego i napakowanego różnymi świństwami), schabowy nie zginął i nie zapowiada się na to.
Od bardzo dawna robię schabowe według
przepisu znalezionego na stronie domowej Joanny Duszczyńskiej. Tylko jedną rzecz robię inaczej. Zarówno ja, jak i mąż, lubimy duże bardzo i bardzo płaskie kotlety. Więc robię jeden duży na osobę a nie dwa małe.
Składniki (tym razem bez ilości bo tutaj akurat trzeba na oko)
- schab
- mąka
- jajka
- bułka tarta
- tłuszcz do smażenia (u mnie to olej)
Schab umyć, oczyścić i pokroić na centrymetrowej grubości plastry. Oczyścić to znaczy odkroić wszystkie żyły, tłuszcze kawałki polędwicy itp. Niektórzy to zostawiają, ale mnie natrafienie na taką żyłę psuje całą radość z kotleta. Rozbić każdy kotlet tak, aby stał się przynajmniej dwa razy cieńszy. Ja rozbijam tak, że stają się „przezroczyste”, tuż przed tym jak mięso zaczęło by się samo rozpadać. Potem czas na panierowanie. Najpierw obtoczyć w mące, potem w niedokładnie roztrzepanych jajkach a na koniec w bułce tartej. Smażyć po 5 minut z każdej strony. Ogień powinien być takiej wielkości, żeby w tym czasie kotlety się dosmażyły, ale nie smaliły. Tutaj pomaga tylko doświadczenie i znajomość własnej kuchni. Bardzo ważne jest to, żeby kotlet do połowy wysokości zanurzony był w oleju. Inaczej nici z chrupiącej panierki.
Idąc za radą pani Duszczyńskiej również nie solę kotletów. I nie dość, że mnie to nie przeszkadza, to również żaden z soloholików, których zdarza mi się karmić nigdy nie marudził na niesłoność. Może to kwestia tego, że bułka tarta trochę soli w sobie zawiera?
A na podsumowanie nieidealne zdjęcie idealnego schabowego. Tadam!
i banerek akcji na deser: