Dzisiaj przed
południem minął równiutko rok jak zamieszkała z nami pewna dystyngowana Dama,
której czasem odbija palma, ale i wówczas potrafi zachować się z godnością.
Trochę gorzej z tą godnością kiedy przy gościach spadnie zaspana z półki nad
kaloryferem. Wtedy wstydzi się okrutnie swojej gapowatości i nieporadności.
Ale i tak nie
potrafimy o Niej mówić i myśleć inaczej jak „Słodziak nad słodziakami”.
Kiedy próbuję
ułożyć sobie w głowie ten rok, to muszę stwierdzić, że obfitował w kocie
sprawy. Aklimatyzacja, zdrowie i inne perypetie nie koniecznie dotyczące
Słodziaka i @.
Niestety moje
przypuszczenia, że Bunia nie zaakceptuje nowego kota w domu okazały się
słuszne. Początki były bardzo trudne, a złość rezydentki tak duża, że aż
straciła głos od warczenia na nowego mieszkańca. Gdyby nie było to tak smutne
to byłoby po prostu śmieszne. Dziś obie Kobiety z Wąsami żyją obok siebie,
czasem dochodzi do konfrontacji, ale sympatii i wspólnych zabaw nie ma. Krew
się nie leje (poza jednym dziabnięciem Filonki) i to już musi nam wystarczyć.
Ten rok to też
ciągłe zmagania z kocimi sprawami zdrowotnymi.
Najpierw szybka
operacja Filonki w związku z wyraźnie powiększającą się przepukliną pępkową.
Nasza mała Dama operację i rekonwalescencję zniosła nadspodziewanie dobrze.
Tu muszę bardzo
podziękować jeszcze raz W. za wzięcie w pracy wolnego w ramach „opieki nad
kotem” i zajmowanie się Filonką po operacji, podczas gdy ja służbowo
przebywałam poza domem.
Potem zatrucie
Buni i walka o Jej życie.
To był straszny
czas z nieustannym niepokojem, czy uda się Ją uratować. Filonka w tym wszystkim
zachowywała się cudownie. Ma w sobie kocio – kobiecą intuicję i starała się nie
denerwować Królowej Ciotki, pozwoliła Jej w spokoju dochodzić do siebie. Myślę,
że to wszystko w jakiś sposób złagodziło niechęć Buni do „konkurencji”.
Jednocześnie choroba zmieniła tryb życia Buni. Teraz obie moje Kobiety z Wąsami
są domowymi nakolankowymi Damami. Buni początkowo trudno było pogodzić się z tą
zmianą, ale teraz już przywykła do
piecuchowania.
W końcu
sterylizacja Filonki.
Przeżyliśmy
wszyscy koszmar. Kociczka po zabiegu bardzo wymiotowała, nic nie jadła, nic nie
piła, odwadniała się i w ogóle bardzo źle zniosła narkozę. Co się bidulka
nacierpiała to niestety tylko Ona wie. Ale mamy to za sobą i wierzymy, że teraz
już tylko szczepienia i obcinanie pazurków ją czekają u weta..
Kolejna sprawa,
która pochłaniała nasz czas i energię to walka z Filonką o jedzenie.
Nigdy nie
widziałam kota, który tak bardzo odczuwałby niechęć do jedzenia i picia a na
dodatek był tak płochliwy podczas posiłków. Na szczęście sprawdziły się słowa
weterynarza, który powiedział, że w kilka miesięcy po sterylizacji koteczka
powinna zacząć mieć jakiś apetyt i kłopoty z karmieniem powinny się skończyć
lub przynajmniej wyraźnie zmniejszyć.
Nie skończyły
się, tym bardziej, że królowa Ciotka bardzo pilnuje aby Filonka nie miła nic w
swojej miseczce. Dlatego każda porcja serwowana naszej Młodej Damie musi być
wydzielana a potem sprzątana przed Królową Ciotką ;) ale już nie umieram z niepokoju, że zagłodzi się na śmierć.
Z innych kocich
zdarzeń połamana łapka mojej pracowej koteczki Misi. Leczenie, pozyskiwanie
środków na leczenie i opieka nad bidulką pochłonęły sporo energii. Dziś cieszę
się codziennym widokiem Misi w pełni sprawnej, w doskonałej formie na
posterunku ochroniarskim. Czuję ciepło na sercu kiedy pomyślę, że tyle osób
wsparło Jej leczenie.
Ale tyle już
napisałam a najważniejszego jeszcze tu nie ma.
Filonka jest
cudownym delikatnym i subtelnym kotem, którego nie sposób nie pokochać. Kiedy
patrzę na Nią myślę sobie, że w czepku się urodziłam, bo mam okazję być
„najważniejszą osobą” w czyimś życiu. Maleństwo jest już dorosłe i moja rola
jest już inna, nie tak istotna jak kiedyś. Bunia ma na tyle niezależny
charakter i mimo, iż czułam Jej przywiązanie do mnie nigdy nie miałam wrażenia,
że cały Jej świat kręci się wokół mnie i mojej miłości do Niej. Zupełnie
inaczej jest z Filonką. Jej całym światem, niezmiennie ciekawym i
zadziwiającym, o czym mówi Jej spojrzenie, jest nasz dom i wszyscy domownicy,
nawet Bunia.
To cudowne
uczucie a równocześnie wielka, jakże słodka odpowiedzialność. Przecież nie mogę
zawieść tak kochanej istoty.