poniedziałek, 3 czerwca 2013

Włochy odczarowane :)


No i wróciłam.
Leciałam do Rzymu dla W., ale teraz już wiem, że było to doskonałe doświadczenie dla mnie. Wiele różnych drobnych i większych zdarzeń (nie będę tu opisywała spotkań z kieszonkowcami, włamania do samochodu i kilku innych mało sympatycznych sytuacji) spowodowało, że unikałam Włoch jak tylko mogłam. Wakacje wszędzie byle nie we Włoszech, owszem kuchnia tego kraju smakowała mi zawsze, ale na tym koniec. Ostatnich kilka dni zmieniło moje nastawienie.
Dziwne może się wydać to, że tak się stało mimo słabej raczej pogody, doznanych rozczarowaniach w wyniku konfrontacji wspomnień z obecną rzeczywistością (ale o tym następnym razem). Myślę, że główną rolę w tej przemianie odegrała ogólna atmosfera miasta oraz mili i sympatyczni ludzie.
Ponieważ ciągle jeszcze się „nie ogarnęłam” po powrocie to dziś jeszcze tylko kilka zdjęć z Wiecznego Miasta, trochę więcej następnym razem.











A na koniec opowieść Maleństwa o kocich relacjach. Tak wreszcie są jakieś relacje, takie konkretne ;)
Któregoś dnia Bunia spała na fotelu. Filonka podobno wlazła na szczyt fotela i skoczyła sobie na "ciotkę" z pełną premedytacją. Podobno Bunia dostała wścieklizny i sprała (bez pazurów) Małą i nieźle się poganiały. 
Wiem, że niektórym wyda się to dziwne, że cieszy mnie taka akcja, ale wychodzę z założenia, że to pierwszy krok do normalnych stosunków kocio - kocich, bo całkowite ignorowanie siebie i warczenie trudno stosunkami nazwać.


wtorek, 28 maja 2013

Obiecanki, mam nadzieję, że nie cacanki

Obiecuję, że się poprawię i zacznę regularnie dodawać kulinarne wpisy, ale na razie musicie uzbroić się w cierpliwość. Jutro zaraz po pracy wsiadamy z W. do samolotu i fruuuuu do Rzymu. Pogoda zapowiada się barowa więc pewnie więcej będzie zdjęć dań restauracyjnych niż zabytków, ale i tak się cieszę na tych kilka dni w tym wyjątkowym mieście.
Ten wyjazd to mój prezent dla W. z okazji imienin. Ja byłam w Rzymie dwukrotnie i nawet sporo z tych pobytów pamiętam, choć byłam wtedy dzieckiem, ale dla W. to będzie zupełnie nowe doświadczenie. Mam nadzieję, że miasto Mu się spodoba a i jedzenie zakrapiane włoskim winem będzie wspaniałym doświadczeniem.
Jak nazbieram inspiracji to potem nie odczepicie się ode mnie i włoskich dań ;)

Moje Kobiety z Wąsem oczywiście zostają pod opieką Maleństwa i mam nadzieję, że jak zwykle sobie z Nimi poradzi. Bunia odzyskuje siły i staje się coraz bardziej żywym kociszczem, co bardzo nas cieszy.





czwartek, 23 maja 2013

Już kiedyś pisałam, że świat jest pełen dobrych ludzi i znów zamierzam




Ostatnio pilnej pomocy potrzebowała kotka żyjąca w jednej z wrocławskich szkół. Połamała w trzech miejscach tylną łapkę. Bardzo cierpiała. Trafiła do kliniki weterynaryjnej gdzie zatroszczono się o Nią i Jej połamaną łapkę. Niestety leczenie kosztuje i to wcale nie mało. Kiedy poproszono o pomoc Fundację Kocie Życia, ta bez chwili zwłoki postanowiła sfinansować leczenie Misi (tak ma na imię szkolna kotka). 
Jednak jak chyba każdy wie, pieniądze nie rosną na drzewach a Fundacja nie ma środków innych jak te pochodzące z datków, dlatego chciałabym prosić każdego człowieka dobrej woli o wsparcie Fundacji choćby złotówką. 

A tutaj zdjęcie Misi


poniedziałek, 20 maja 2013

Chłodnik litewski – Z n P *



Nie wysiewam w ogrodzie żadnych warzyw. Nie chce mi się bawić w marchewki, ogórki czy pomidory, ale wyjątek stanowią buraki. Od wiosny do późnego lata systematycznie korzystam z botwinki, która pozwala mi na przygotowanie wielu pysznych dań, głównie zup. Kiedy przychodzą ciepłe czy wręcz upalne dni nie może zabraknąć chłodnika litewskiego. Ostatnie ciepłe dni spowodowały, że w tym roku nie poczekałam na własną botwinkę tylko kupiłam młodziutkie buraczki. Nie kupuję botwinki, która nie ma jeszcze zawiązanych buraczków co najmniej wielkości sporego orzecha włoskiego, mniejszych też nie wyrywam w ogrodzie.



Chłodnik litewski


1 pęczek botwinki z buraczkami wielkości co najmniej dużego orzecha włoskiego
sok z cytryny
2 łyżeczki cukru
1 pęczek koperku
1 pęczek cienkiego szczypiorku
4 ogórki gruntowe
¾ l mleka zsiadłego lub kefiru
sól, pieprz

jajka na twardo do podania

Botwinkę bardzo dokładnie wymyć, buraczki obrać. Całość pokroić w małe kawałeczki, jeszcze raz dokładnie wypłukać, aby pozbyć się ewentualnych drobin piasku, następnie zalać wodą troszkę ponad powierzchnię botwinki, posolić do smaku, dodać cukier i sok z cytryny w takiej ilości, aby woda, w której będzie się gotowała botwinka była lekko zakwaszona i leciutko słodka i słona. Całość gotować do miękkości buraczków, uważając aby warzyw nie rozgotować. Dodatek soku z cytryny spowoduje, że wywar zachowa piękny i intensywny kolor. Kiedy buraczki będą już miękkie całość zdjąć z gazu i wystudzić. Ogórki obrać, drobno pokroić w kostkę, koperek i szczypiorek umyć i posiekać. Do dużego naczynia wlać zsiadłe mleko (albo kefir) dodać ogórki, koperek, szczypiorek oraz dodać dokładnie wystudzoną botwinę wraz z wywarem. Całość wymieszać, doprawić do smaku solą i pieprzem. Wstawić do lodówki na co najmniej godzinę, aby smaki się przegryzły i wszystkie składniki uzyskały jednakową temperaturę.
Chłodnik litewski podawać z pokrojonymi w kawałki jajkami na twardo.
Smacznego!!!



Jedne kocie perypetie się skończyły teraz pora zatroszczyć się o Filonkę i Jej sterylizację. Najwyższy czas na to, ale ponieważ na weekend zaczynający się Bożym Ciałem lecimy z W. do Rzymu na kilka dni to zabieg chcemy zaplanować na początek czerwca. Mam tylko nadzieję, że nie dostanie w między czasie rui i Maleństwu nie umili opieki nad Nią :)



Czy wiecie jak trudno zrobić zdjęcie czarnemu kotu???? Na dodatek kotu, który na widok obiektywu biegnie do fotografa i za nic w świecie nie pozwala na zrobienie zdjęcia? Na szczęście chwilami spokojnieje i wtedy można podziwiać Filonkę w pełnej czarno – białej krasie. Czy widać jakie fajne białe włoski wystają z gładkiego czarnego futerka???? 



piątek, 17 maja 2013

Czas na dobre wiadomości :)

BUNIA WYSZŁA NA PROSTĄ!!!!!



Wczoraj zawiozłam Bunię do weterynarza na badania kontrolne po zakończeniu kuracji lekowej. Miałam złe przeczucia, za sobą koszmarny dzień w pracy, a Bunia płakała wielkimi łzami pomiaukując w kontenerku. 

Miałam dosyć. 

Mnie też chciało się płakać. 

Nigdy wcześniej nie widziałam zwierzaka, któremu leciałyby łzy jak grochy z emocji i strachu.

Ostatnio do pobrania krwi potrzebne były 4 osoby, teraz byliśmy z weterynarzem sami. Nie wiem jak i dlaczego Bunia dała sobie wydepilować kolejną łapkę już trzecią (wprowadza nową kocią modę na depilację ;) )


I zupełnie bez wyrywania się pozwoliła pobrać sobie dwie probówki krwi. Niestety weterynarz miał ciągle wielu pacjentów, niespodziewane zabiegi i dlatego wyniki poznałam dopiero dzisiaj po południu.
Warto było czekać!

Wszystko jest prawie dobrze, oczywiście już nie może być kotem wychodzącym, nadal musi być na diecie, za jakieś dwa miesiące mamy powtórzyć badania, ale wygląda na to, że wyszła już na prostą.

Niniejszym bardzo dziękuję Panu Weterynarzowi za uratowanie Buni i cierpliwość do upierdliwego Personelu Kociego.



Ps. Bardzo spodobał mi się napis na T-shircie weterynarza :

Z kotami jest jak z chipsami, na jednym nie da się poprzestać 

Dolina Mozeli cz. 4 – Podchmielony jabłecznik



Zabytki, koty, wino, klimatyczne miejsca i pyszne jedzenie – tak, tak, w Niemczech można pysznie zjeść – to wszystko mieliśmy w Dolinie Mozeli, ale nie napisałam wcześniej, że ten pobyt to również nowa osobista znajomość. Kiedyś mocno obawiałam się spotkań w realu z osobami poznanymi w necie, teraz polegam na swojej intuicji i chętnie spotykam się z ludźmi poznanymi wirtualnie. Tym razem trochę czasu spędziliśmy z Basią i Jej rodziną. Zgodnie z planem mieszkaliśmy w tym samym pensjonacie, jeden cały dzień włóczyliśmy się wspólnie po okolicy. Była wycieczka statkiem po Mozeli, był pyszny lunch w „kocim miasteczku” ;), był leśny plac zabaw dla dzieci, plecenie wianków ze stokrotek i dużo, dużo innych wrażeń. Córki Basi są dla mnie wymarzonymi wnuczkami. Szkoda, że nie było z nami Maleństwa, bo mógłby zobaczyć jakich wnucząt oczekuję w przyszłości. Dziewczynki są nie tylko śliczne, ale przede wszystkim przesympatyczne i bardzo ale to bardzo grzeczne. Ta drogą przesyłam buziaki dla Lou i dla Gabrysi.
To tam ustaliłyśmy z Basią, że fajnie byłoby przygotować jakiś wspólny wpis kulinarny bazujący na mozelskiej kuchni. Na stronie internetowej miejscowości gdzie był pensjonat znalazłyśmy kilka fajnych przepisów. Na pierwszy ogień poszedł „Podchmielony jabłecznik”. Ciasto jest banalnie proste w wykonaniu, a smak jest odwrotnie proporcjonalny do wkładu pracy. Przepis zapisałam w moim kajecie z najlepszymi przepisami. Piec je będę jeszcze nie raz.




Podchmielony jabłecznik


125g miękkiego masła
125 cukru
3 jajka
sok z połówki cytryny
200 g mąki
2 łyżeczki proszku do pieczenia
3 łyżki mleka
4-5 kwaśnych jabłek
szczypta soli
200 ml Rieslinga, wytrawnego lub pół wytrawnego

Jabłka obrać, pociąć na cząstki i zalać winem i macerować je kilka godzin. (Mnie wystarczyły 2 jabłka, ale zbyt cienko je pokroiłam, następnym razem każde jabłko pokroję na ósemki).
Masło utrzeć z cukrem na kremową masę, a następnie dodawać po kolei jajka i sok z cytryny. Mąkę przesiać z proszkiem do pieczenia i dodawać stopniowo do masy ciągle mieszając. Dodać mleko i wymieszać.

Piekarnik rozgrzać do 150 stopni (ja piekłam w 170 stopniach). Tortownicę (ja miałam 24) wysmarować tłuszczem i wysypać mąką. Wlać ciasto, wyłożyć jabłka i piec na środkowej szynie przez około 35 minut (ja piekłam przez 45 minut). Wyjąć z piekarnika, ostudzić i posypać cukrem pudrem wymieszanym z cynamonem.
Smacznego!!!




I jeszcze kilka zdjęć z naszego wspólnego dnia.






Rzeka stanowi zupełnie inną perspektywę patrzenia na okolicę, pozwala zobaczyć, że brzegi to nie tylko urokliwe miasteczka i winnice, ale i dzika przyroda. Niestety nie udało nam się podziwiać okolicy z roweru, ale może następnym razem...



Zawsze zazdroszczę innym narodom, że na co dzień potrafią bawić się „na ludowo” i nikt się temu nie dziwi i nikt nie traktuje tego jako obciach.




I na dzisiaj ostatni rzut oka na rzekę 



Basiu, Michale, Lou i Gabrysiu bardzo dziękujemy za wspaniale spędzony czas!!!!

środa, 15 maja 2013

Kruche ciasto z balsamicznym rabarbarem i migdałową kruszonką



Nie nadążam.
Wiosną, kiedy w sklepach i w ogrodzie pojawiają się nowalijki, chciałabym wykorzystać je wszystkie i to już natychmiast jak tylko je zobaczę. Ale moce przerobowe, czytaj jedzeniowe, mamy ograniczone i nie jestem w stanie przygotować wszystkiego co bym chciała, tym bardziej, że nie lubię wyrzucać jedzenia. Ostatni weekend jednak sprzyjał działalności kuchennej i jedzeniowej, bo pogoda klasycznie się popsuła i niemal całą sobotę i niedzielę padał deszcz z małymi przerwami. Była zupa krem ze szparagów (pełnia sezonu na nie juz trwa) i było pyszne ciasto z pierwszym w tym roku rabarbarem.
Przepis pochodzi z miesięcznika „Kuchnia” z maja 2012 roku. Przepis godny polecenia, ciasto nawet drugiego dnia smakuje wspaniale a kruchy spód nie traci na kruchości, ale to być może zasługa tego, że zawsze wysypuję takie ciasta odrobiną bułki tartej, która spija wyciekające soki z owoców.




Kruche ciasto z balsamicznym rabarbarem i migdałową kruszonką


Rabarbar:
800 g rabarbaru
2 laski wanilii
60 g cukru
3 łyżki dobrego octu balsamicznego

Ciasto:
150 g masła
80 g cukru
1 jajko
250 g mąki
7 g proszku do pieczenia
szczypta soli

Kruszonka:
100 g stopionego masła
10 g cukru (ja dałam 50 g)
100 g mąki
 100 g mielonych migdałów
Wieczorem, na dzień przed pieczeniem, obrać rabarbar, pokroić go na kawałki, dodać cukier, ocet balsamiczny, nasionka z rozkrojonych dwóch lasek wanilii, wymieszać i pozostawić na noc.
Następnego dnia z podanych składników zagnieść kruche ciasto. Rozwałkować je i wyłożyć nim przygotowaną tortownicę o średnicy 28 cm (w moim wypadku 26 cm) tworząc niezbyt wysoki rant z ciasta.. na czas przygotowania rabarbaru i kruszonki ciasto wstawić do lodówki. Piekarnik rozgrzać do 180 stopni. Rabarbar dokładnie odcedzić, marynatę pozostawić do przygotowania sosu. Składniki kruszonki wymieszać ze sobą.
Na spód ciasta wyłożyć rabarbar (nie ma tego w przepisie, ale ja zawsze posypuję kruche ciasto łyżką lub dwoma łyżkami bułki tartej, aby sok pochodzący z owoców nie rozmiękczał ciasta) na to wysypać kruszonkę. Ciasto wstawić do piekarnika, piec w 180 stopniach przez około 50 minut.
Upieczone ciasto wystudzić na kratce, ale można podać jeszcze ciepłe. Do ciasta doskonale pasuje sos przygotowany z marynaty i bita śmietana.
Aby przygotować sos należy marynatę gotować do odparowania i lekkiego zgęstnienia.
Smacznego!!!




A w najbliższych dniach wracamy nad Mozelę i to bardzo kulinarnie bo przygotowując mozelskie specjały.