No i wróciłam.
Leciałam do
Rzymu dla W., ale teraz już wiem, że było to doskonałe doświadczenie dla mnie.
Wiele różnych drobnych i większych zdarzeń (nie będę tu opisywała spotkań z
kieszonkowcami, włamania do samochodu i kilku innych mało sympatycznych
sytuacji) spowodowało, że unikałam Włoch jak tylko mogłam. Wakacje wszędzie
byle nie we Włoszech, owszem kuchnia tego kraju smakowała mi zawsze, ale na tym
koniec. Ostatnich kilka dni zmieniło moje nastawienie.
Dziwne może się
wydać to, że tak się stało mimo słabej raczej pogody, doznanych rozczarowaniach
w wyniku konfrontacji wspomnień z obecną rzeczywistością (ale o tym następnym
razem). Myślę, że główną rolę w tej przemianie odegrała ogólna atmosfera miasta
oraz mili i sympatyczni ludzie.
Ponieważ ciągle
jeszcze się „nie ogarnęłam” po powrocie to dziś jeszcze tylko kilka zdjęć z
Wiecznego Miasta, trochę więcej następnym razem.
A na koniec opowieść Maleństwa o kocich relacjach. Tak wreszcie są jakieś relacje, takie konkretne ;)
Któregoś dnia Bunia spała na fotelu. Filonka podobno wlazła na szczyt fotela i skoczyła sobie na "ciotkę" z pełną premedytacją. Podobno Bunia dostała wścieklizny i sprała (bez pazurów) Małą i nieźle się poganiały.
Wiem, że niektórym wyda się to dziwne, że cieszy mnie taka akcja, ale wychodzę z założenia, że to pierwszy krok do normalnych stosunków kocio - kocich, bo całkowite ignorowanie siebie i warczenie trudno stosunkami nazwać.