czwartek, 31 października 2013

Komu? Komu? Bo idę do domu :)


Nie będzie to typowa akcja „Candy u ...” ale mam nadzieję, że chętni na prezenty i tak się znajdą.

Chciałabym aby stało się to tradycją mojego bloga.
Rok temu po raz pierwszy, zupełnie spontanicznie postanowiłam kupić dodatkowy kalendarz od jednej z Fundacji pomagających kotom i oddać go w dobre ręce komuś z moich czytelników. W międzyczasie w moim domu zamieszkała Filonka – bezdomna, malutka koteczka odłowiona z podwrocławskiej wsi, która skradła doszczętnie nasze serca. Potem pracowa kotka złamała łapkę i szukaliśmy dla Niej pomocy, z której ostatecznie nie skorzystaliśmy, ale odzew była natychmiastowy i bardzo pozytywny. Fundacja Kociego Życia postanowiła wyłożyć wcale niemałe pieniądze na leczenie Misi. I tak zaczęłam zaglądać na stronę tej Fundacji, co miesiąc wspierać akcję zbiórki karmy dla bezdomnych kotów i po prostu powoli wsiąkam.

Mam do oddania dwa kalendarze „Kociego Życia”. Chętnych do otrzymania pięknie wydanych na wspaniałym papierze kalendarzy proszę o napisanie tego w komentarzu.



Na zachętę napiszę, że nie tylko zdjęcia cieszą właścicieli tego wyjątkowego kalendarza, ale i znajomość dat różnych świąt.
Czy wiecie kiedy jest Dzień Kubusia Puchatka????
Ja już wiem, dzięki kalendarzowi :)



Wszystkich zachęcam do udziału w mojej „rozdawajce” a tych dla których zabraknie u mnie kalendarzy do zakupu w Fundacji. Kalendarz to wspaniały prezent mikołajkowy, a kalendarz za którym idzie pomoc dla innych wart jest podwójnie.



Zgłoszenia przyjmuję do poniedziałku do godziny 20.00, we wtorek ogłoszę kto otrzyma ode mnie prezent.


Proszę, nie zostawcie mnie w posiadaniu nadwyżkowych kalendarzy!

Jeśli są tacy co sami chcą kupić ten wyjątkowy kalendarz to może to zrobić tutaj.

środa, 30 października 2013

Drożdżowe naleśniki na maślance ze Spreewaldu



Nie są to typowe, znane nam dobrze naleśniki. Nie są cieniutkie, nie są lekkie, ale są bardzo pyszne. Oryginalne powinny być smażone na oleju lnianym, który w tamtej okolicy jest produktem regionalnym, ale nie mając go można smażyć na dowolnym oleju roślinnym.
Serwuje się je jako deser, ale ja podałam je moim bliskim jako słodki obiad, zamiast np typowych naleśników z serem.
Przepis znalazłam na jednej ze stron regionu Spreewald.



Drożdżowe maślankowe naleśniki ze Spreewaldu


350 ml maślanki (ilość dość orientacyjna zależna od mąki)
30 g świeżych drożdży
250 g mąki
3 duże jaja
40 g cukru
szczypta soli

Żółtka utrzeć z cukrem na puszystą masę. Maślankę podgrzać i w niej rozpuścić drożdże. Połączyć z żółtkami, dodać mąkę, wyrobić (najlepiej rózgą) ciasto. Białka jaj ubić ze szczyptą soli na sztywną pianę. Porcjami dodawać pianę do ciasta, mieszać delikatnie. Ciasto powinno mieć konsystencje gęściejszą nić na tradycyjne naleśniki. Miskę z ciastem przykryć i pozostawić w ciepłym miejscu do wyrośnięcia. Na rozgrzanym oleju (ja smarują pędzelkiem patelnię, aby ilość tłuszczu była jak najmniejsza) smażyć naleśniki (mnie z tej porcji wyszło ich 10 szt). Ciasto jest na tyle gęste, że aby je równomiernie rozprowadzić po patelni pomagałam sobie chochelką, którą nalewałam ciasto. To jej wypukłą częścią kolistym ruchem rozprowadzałam ciasto po całej patelni.
Usmażone naleśniki zwijać w ruloniki, posypać cukrem pudem i podawać np. z owocami.
Smacznego!!!



Ja swoje naleśniki podałam z karmelizowanymi jabłkami cynamonowymi. Jabłka pokroiłam w kostkę. W rondlu roztopiłam łyżkę masła, dodałam do niego 2 łyżki cukru. Po połączeniu się składników dodałam pokrojone w drobną kosteczkę obrane jabłka. Smażyłam je na małym ogniu przez około 10 minut aż zrobi się miękkie (trzeba brać jabłka, które zachowują swój kształt a nie rozgotowują się na papkę). Na koniec dodałam łyżeczkę cynamonu, całość wymieszałam i jeszcze gorące podawałam.
Niemcy najczęściej podają mus jabłkowy, ale ja zdecydowanie wolę taką wersję deserowych jabłek.





A tak wyglądał oryginał zjedzony w kawiarni, były dużo ładniej zwinięte i podane z gałką lodów. 



poniedziałek, 28 października 2013

Vichyssoise – krem z porów i ziemniaków czyli kolejna ZnP*


W ostatni poniedziałek na blogu zupy nie było, bo okoliczności sprzyjały innym wpisom, ale dzisiaj z wielką przyjemnością polecam vichyssoise – klasykę kulinarną.
Ta gęsta i pyszna zupa krem doskonale nadaje się na obiad codzienny jak i eleganckie przyjęcie. W moim przekonaniu dodatkiem idealnym jest groszek ptysiowy. Grzanki wydają się być zbyt wyraziste w smaku. Oczywiście to subiektywna ocena i jeśli uznacie, że wolicie grzanki to też będzie smacznie.



Vichyssoise – krem z porów i ziemniaków


2 spore pory
3 średnie ziemniaki
2 łyżki masła
1 ½ l bulionu drobiowego
¼ łyżeczki świeżo mielonej gałki muszkatołowej
4 łyżki kwaśnej tłustej śmietany
sól, pieprz

groszek ptysiowy do podania

Pory umyć. Białe i blado zielone części pokroić w plasterki. Ziemniaki obrać i pokroić w kostkę. W rondlu rozpuścić masło, wrzucić pory i ziemniaki i smażyć na średnim ogniu, cały czas mieszając, przez około 5 minut aż por i ziemniaki lekko zmiękną. Wlać bulion, dodać gałkę muszkatołową i gotować do pełnej miękkości warzyw. Śmietanę zahartować gorącą zupą, dodać do garnka, dokładnie wymieszać, uważając aby nie zrobiły się grudki w zupie. Pogotować całość jeszcze przez kilka minut. Odstawić do lekkiego ostygnięcia. Zupę zmiksować, doprawić solą i pieprzem.
Podawać z groszkiem ptysiowym.

Smacznego!!!



A tutaj zdjęcie kogoś kto bardzo za mną tęsknił i za kim ja tęskniłam równie mocno :)


piątek, 25 października 2013

Gruszki w dwóch odsłonach – sałatka z gruszek i cykorii oraz gruszki z kremem ajerkoniakowym


Złote, pękate i przysadziste owoce o cudownym aromacie bezsprzecznie należą do czołówki moich ulubionych. Było tak kiedyś i jest tak nadal. Dlatego kiedy powstał pomysł wspólnej akcji gruszkowej ”Jak gruszki na wierzbie” zorganizowanej przez Anię, byłam jedną z pierwszych chętnych do wzięcia w niej udziału. Mam już na blogu kilka gruszkowych przepisów, dziś dochodzą kolejne dwa.


Sałatka z gruszek i cykorii w sosie musztardowo - miodowym


3 cykorie
3 dojrzałe gruszki
garść kiełków rzodkiewki
garść orzechów włoskich
70 g sera z niebieską pleśnią np. lazur

dressing:
1 łyżeczka miodu
1 ½ łyżeczki musztardy
3 łyżki jogurtu naturalnego
sól, pieprz

Cykorie pozbawić głąba, tym samym pozbawiamy ją większości goryczki. Gruszki umyć, obrać, usunąć gniazdo nasienne i pokroić w kawałki. Cykorię pokroić w centymetrowe paseczki. Orzechy posiekać niezbyt drobno, ser pokruszyć na malutkie kawałeczki. Wszystkie składniki, łącznie z kiełkami, wrzucić do miski i wymieszać. Przygotować dressing z podanych składników, polać nim sałatkę i podawać.

Połączenie słodkich i soczystych gruszek z chrupiącą cykorią o lekkiej goryczce daje doskonały efekt smakowy a orzechy i odrobina sera pleśniowego tylko podkreślają smak. Ponieważ gruszki można kupić przez całą zimę sałatka może być pyszną bombą witaminową.



Moją drugą propozycją jest prosty a pyszny deser. Gruszki ugotowane w lekkim aromatycznym syropie podane z kremem ajerkoniakowym. Mniam J



Gruszki z kremem ajerkoniakowym


4 gruszki

krem:
250 g mascarpone
200 ml kremówki
100 ml ajerkoniaku
1 – 2 łyżek cukru pudru

syrop do gruszek:
3 szklanki wody
2 łyżki soku z cytryny
3 ½ łyżki cukru
7 goździków
skórka z pół cytryny

W niewielkim garnku zagotować składniki syropu. Gotować przez ok. 3 minuty aby syrop zyskał aromat goździków. Gruszki umyć, obrać, przekroić na połówki i za pomocą łyżeczki usunąć gniazdo nasienne. Tak przygotowane owoce włożyć do gotującego się syropu i gotować na małym ogniu 4 – 5 minut, aż owoce wyraźnie zmiękną, ale się nie rozgotują.
Ugotowane gruszki odcedzić, ostudzić. W tym czasie zrobić krem. W tym celu ubić kremówkę, nadal ubijając dodawać po łyżce ser, cukier puder a na końcu porcjami dodawać ajerkoniak. Ilość ajerkoniaku można dostosować do własnego smaku.
Ostudzone gruszki układać w salaterkach lub na talerzykach i ozdabiać przygotowanym kremem.
Czekoladoholicy mogą dodatkowo ozdobić deser wiórkami gorzkiej lub deserowej czekolady.
Smacznego!!!!



Maleństwo wylizywało miskę, ciągle dopytując czy są jeszcze gruszki, które można ugotować i zjeść z resztką kremu J



Mimo, że akcja organizowana była bardzo spontanicznie, to wzięło w niej udział całkiem sporo blogerek. Inne gruszkowe propozycje znajdziecie u: Agaty, Agaty, Aluchy, AniC., Ani K., Ani W., Anki W., Bożeny, Doroty C., Doroty Ś., Igi, Kamili, Karoliny, Karoliny, Kasi, Łucji, Małgorzaty, Marzeny, Renaty S., Renaty i Sary.

czwartek, 24 października 2013

Podgórzyn i okolice


Pogoda dalej nas rozpieszcza. Można ruszyć na szlaki.







W przyległej Przesiece warto odwiedzić Wodospad Podgórnej. To trzeci co do wielkości wodospad w Karkonoszach, ale moim zdaniem chyba najładniejszy. Ukryty wśród bukowych lasów, teraz po sezonie niemal zupełnie pusty, choć okoliczny Klub Morsa urządza kąpiele (te organizowane są przez cały rok). Spacer nie jest wyczerpujący i nawet nie mające zupełnie kondycji spokojnie sobie poradzą z dojściem.





Ale chyba największą atrakcją okolicy jest Zamek Chojnik. Pięknie położony na wierzchołku granitowej góry nad 150 metrową przepaścią. Zamek pochodzi podobno z XIII (pierwszy drewniany dwór). Najstarsza część istniejącego zamku pochodzi z XIV wieku. W 1675 roku ulega spaleniu od uderzenia pioruna. Nigdy potem nie został odbudowany. Dziś można podziwiać piękne malownicze ruiny, a ze stołpu podziwiać widoki na okolicę. 











Czy lubicie brodzić w szeleszczących suchych liściach??? Ja uwielbiam, kiedy miałam mniej lat nawet lubiłam tarzać się w górach zgrabionych liści, teraz zadowalam się ich rozkopywaniem :)




Jesień to jeszcze jedna przyjemność pochodząca z czasów dzieciństwa. Zrywanie białych kulek śnieguliczki 


i strzelanie z nich przez nadepnięcie ;))))))


Takie małe przyjemności a wiele radości :)

środa, 23 października 2013

Podgórzyn po raz pierwszy


Sama sobie zazdroszczę tego wyjazdu.
Co prawda nie przyjechałam tu na wypoczynek a do pracy ale na spacery czas się znajdzie a pogoda wręcz letnia. Gdyby nie kolory purpury, pomarańczu i wszystkie odcienie złotego można pomyśleć, że mamy pełnię lata.
Podgórzyn to wieś gminna, która niestety, jak wiele na Dolnym Śląsku, utraciła swe znaczenie. Kiedyś była własnością rodu Schaffgotchów, a Co dbali o rozwój swych włości. Wieś miała spore znaczenie gospodarcze, za sprawą stawów hodowlanych i licznych zakładów, a z czasem zyskała znaczenie letniskowe. Temu walnie przyczyniło się utworzenie linii tramwajowej z Jeleniej Góry do Podgórzyna. Początki budowy linii tramwajowych w obrębie Sudetów to koniec XIX wieku, a uruchomienie linii do Podgórzyna to 1911 rok (inne źródła podają 1914 rok). Góry stały się bliższe i łatwiej dostępne. To pozwoliło z kolei na rozwój turystyki. Niestety w latach sześćdziesiątych linię tramwajową zlikwidowano, a na pamiątkę jej istnienia zostawiono kawałek torów i jeden wagon tramwajowy, dziś symbol Podgórzyna.




Obecnie niestety trudno o dobry pensjonat w Podgórzynie, Przesiece czy Zachełmiu (te trzy miejscowości niemal łączą się ze sobą w całość), większość dawnych ośrodków wczasowych i kolonijnych popada w ruinę lub wystawionych jest na sprzedaż. Jest jedna chata, a właściwie całkiem okazały dom, który gdybym miała duuuużo pieniędzy kupiłabym bez namysłu dla tej oto wieżyczki J Tam urządziłabym swoje królestwo.



Ale żeby nikt nie pomyślał, że tym samym narzekam na „Karolinkę” w której po raz n-ty stacjonuję. Absolutnie nie, wręcz przeciwnie. Miejsce cudowne, gospodarze niezwykle gościnni i uczynni, ale umówmy się, jeśli ktoś szuka gwiazdkowego hotelu to nie znajdzie go tutaj. Znajdzie za to pyszne domowe jedzenie gotowane przez rodowitych Ślązaków, dbających o swoich gości jak nikt inny.

Z resztą nie tylko Oni dbają o gości. Nawet ich koty dbają o moje samopoczucie i pozwalają mieć namiastkę kociej miłości nawet na wyjeździe.





I już koniec zanudzania gości, teraz już tylko jesień w Podgórzynie po raz pierwszy












cdn.......

poniedziałek, 21 października 2013

Zamiast zupy zachwyty jesienne

Po bardzo pracowitej sobocie niedziela miała być wypoczynkowa, tym bardziej, że na dworze termometr wskazywał temperaturę przekraczającą 20 stopni. Zjedliśmy ugotowany na chybcika obiad (vichysoisse, pieczona kaczka z jabłkami, makaron i sałatka z gruszki i cykorii) wsiedliśmy do samochodu, wrzucając uprzednio kijki nordicowe do bagażnika, i ruszyliśmy w drogę. Po godzinie znaleźliśmy się w miejscu, które od dawna planowaliśmy odwiedzić. Około 80 kilometrów od Wrocławia, w Dolinie Baryczy (kocham ten region i marzę o chacie w lesie nad stawem) leży Antonin. Sama mieścina może atrakcyjna nie jest, ale warto do niej zajrzeć z dwóch powodów. Po pierwsze za sprawą pałacu myśliwskiego książąt Radziwiłłów, po drugie cudownych lasów i stawów i licznych szlaków pieszych, rowerowych i konnych. Co do tych ostatnich to tylko sobie westchnę z tęsknoty, ale chyba już nigdy nie odważę się pogalopować przez lasy i pola. Jednak miłość do koni i jeździectwa nigdy mnie nie opuści i wzdychać pewnie będę zawsze.


Sam pałac zasługuje na solidny wpis, ja posłużę się kawałkiem tekstu jaki można znaleźć na stronie pałacu:
„Wśród wielkich połaci lasów, nieopodal rozwidlenia dróg, z których jedna biegła do Wrocławia, druga zaś na Śląsk, właściciel tychże włości, książę Antoni Henryk Radziwiłł herbu Trąby, postanowił wybudować dla siebie letnią siedzibę.
Antoniński Pałac Radziwiłłów zaprojektował w stylu myśliwskim Karl Friedrich Schinkel - pozostawiając po sobie dzieło wybitne. Budynek został założony na rzucie ośmiokąta, stanowiącego podstawę czteropiętrowego korpusu głównego. Przylegają do niego cztery niższe skrzydła – ryzality – mieszczące wejście główne z klatką schodową oraz pokoje. Pałac tenże, architekt otoczył parkiem krajobrazowym w stylu angielskim, doskonale przenikającym się z leśnym otoczeniem. Pracą dla księcia Antoniego Radziwiłła, Schinkel utrwalił swą sławę najwybitniejszego architekta epoki, który w samym Berlinie wzniósł Nowy Odwach, katedrę, Stare Muzeum i teatr. Jego dziełami są też pałace w tamtejszym Charlottenhofie i Charlottenburgu.
W efekcie, w 1824 roku, powstał klasycystyczny pałacyk, w którym książę wraz z całą swoją rodziną prowadził ożywione życie towarzyskie i artystyczne. Myśliwską rezydencję odwiedzały ważne osobistości ze świata polityki i sztuki.”





Do takich osobistości należał między innymi Fryderyk Chopin. Do dziś ta wizyta wpływa na losy pałacu. To tutaj każdego roku odbywa się festiwal „Chopin w barwach jesieni”.
Pisząc tych kilka zdań o pałacu nie sposób pominąć wyjątkowej postaci jaką był Jerzy Waldorff, który przyczynił się do odzyskania swej dawnej świetności tego miejsca. Chwała mu za to, tym bardziej, że w niedalekiej odległości w Mojej Woli znajduje się kolejna „perełka” - leśna rezydencja o tyle unikatowa, że jest to jeden z dwóch (bodajże) pałaców o elewacji wykonanej z korka dębowego. Ten szczęścia nie ma, a może ma i to większe niż inne??? Ciągle jeszcze stoi, nie spłonął, nie został rozgrabiony do ostatniej deseczki. Ale serce się kroi jak patrzy się na powolne umieranie L





Jednak wróćmy do naszego Antonina i wyruszmy zielonym szlakiem podziwiać las i stawy w jesiennej odsłonie. Szlak może i zielony, ale aura nas otaczająca mieniła się wszystkimi możliwymi odcieniami, żółci, pomarańczu i czerwieni. Zieleń też jeszcze gdzieniegdzie potrafi dominować. 
Pozachwycajmy się póki czas!







Jesień będzie mi towarzyszyła przez najbliższych sześć dni, bo znów jestem w Podgórzynie, znów będę rozpieszczana pyszną domową kuchnią, znów znajdę czas na spacery i tym razem planuję pokazywać jesień w górach na bieżąco.

Do zobaczenia w Podgórzynie J