Przede wszystkim oczywiście odmawiam jakiegokolwiek oceniania tej pozycji. Po pierwsze, jest to jakby dokument, kronika osobista, ale nawet ze względu na to odmawiam też oceniania tego dokumentu jako dziennika, choć wiele takich na świecie i można je oceniać. Po drugie, książka napisana nie przez pisarza, a lekarza, który po prostu upamiętniał wydarzenia, wprawdzie i takich pozycji jest wiele, ale, jak dla mnie, ta ewidentnie nie nadaje się do oceny.
Miklos Nyiszli w czasie Drugiej Wojny Światowej trafił do Oświęcimia, ponieważ był rumuńskim Żydem węgierskiego pochodzenia i, oczywiście, samo to już wystarczyło, żeby go skazać. W 1944 wraz z żoną i córką transportem z Węgier trafił do Auschwitz-Birkenau. Ponieważ był lekarzem i znał się na sekcji zwłok okazał się odpowiednim kandydatem dla doktora Mengele - zbrodniarza wojennego, jako pomocnik, a właściwie spec od wykonywania dla niego czarnej roboty.
A więc jestem już wytatuowany. Przestałem istnieć jako dr Miklos Nyiszli. Jestem tylko numerem A 8450, więźniem kacetu.
Od tej chwili razem z nim stajemy się świadkami brutalności dnia codziennego dla setek tysięcy osób. Zdaję sobie sprawę, że każdy, a przynajmniej większość z nas zna historie o Oświęcimiu z różnych źródeł, opisuję tę książkę, żeby mimo wszystko nie zapomnieć. Nie sieję i mam zamiaru siać nienawiści do narodu, który się przyczynił do takich okropieństw, ale, mimo wszystko, uważam, że nie wolno nam - ludziom, nie tylko Plakom, czy Żydom, ale wszystkim ludziom niezależnie od pochodzenia, zapomnieć, że takie wydarzenia miały miejsce, że nie jest to tylko jeden z setek fikcyjnych filmów, po którym aktorzy umyli się, przebrali i wrócili na kolację do domu, to był fakt.
Miklos Nyiszli dzięki swojemu wykształceniu nie został skazany na śmierć od razu, ale jej wizja wisiała nad nim 24 godziny na dobę 7 dni w tygodniu. Żeby jakkolwiek funkcjonować on, jego koledzy 'po fachu' i Sonderkommando wyłonione ze współwięźniów do wykonywania najgorszej pracy wspomagali się środkami blokującymi pamięć, alkoholem, żeby przetrwać kolejny dzień. Oni dostawali przynajmniej jakieś porządne racje żywności, ktoś by pomyślał, ale nic nie jest tak łatwe. Jakich okropności musieli doświadczyć ci, skoro autor mógł napisać podobne zdanie:
Dzienna przepustowość stosów wynosi pięć, sześć tysięcy ofiar, a więc jest nieco większa niż jednego krematorium. Zbieram pozostawione tu lekarstwa i okulary. Całkowicie oszołomiony na drżących nogach ruszam "do domu", do I krematorium, które, mówiąc słowami doktora Mengele, "nie jest wprawdzie sanatorium, ale jest zupełnie znośnym miejscem". Ma rację. Po tym, co tu widziałem, ma absolutnie rację.
Miklos Nyiszli opisuje bez zbędnych emocji cały zbrodniczy proceder, który tu ma nazwę badań naukowych. Jako więzienny lekarz i specjalista od sekcji zwłok ma wgląd w każdą makabryczną zbrodnię, która ma miejsce w obozie. Beznamiętnie pokazuje jak gładko okłamywani, a potem okradani są więźniowie, ofiary, zmarli.
Pewnego razu na rampie zatrzymały się trzy wagony. Wysiedli z nich żółci niczym cytryny, wychudzeni i ledwo trzymający się na nogach ludzie. Był ich trzystu. Gdy dotarli na podwórze krematorium, wdałem się z nimi w rozmowę. Opowiedzieli mi, że trzy miesiące temu wysłano ich z obozu BIId w wielkim liczącym trzy tysiące ludzi transporcie do pracy w fabryki siarki. Wielu z ich towarzyszy umarło na różne choroby. Oni zatruli się siarką i dlatego mają takie cytrynowe twarze. Wyselekcjonowano ich i wysłano w drogę do obozu wypoczynkowego.
W pół godziny później widziałem ich zakrwawione zwłoki leżące przed paleniskami krematorium. Praca uczyni cię wolnym! Obóz wypoczynkowy!
Wiele szczęścia, jeśli tak można nazwać wegetację w obozie koncentracyjnym, miał doktor Miklos Nyiszli. Doczekał się końca wojny i jeszcze ostatnim sprytem nie dal się zabić i przetrwał, jak wielu innych i dał świadectwo.
Nigdy nie wolno nam zapomnieć.