Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura faktu. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura faktu. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 22 września 2015

Helene Pluschke, Esther von Schwerin, Ursula Pless-Damm - Wypędzone

Trzy kobiety
Trzy bolesne doświadczenia końca
II Wojny Światowej

Dzienniki Helene Pluschke i Ursuli Pless-Damm oraz opowieść Esther von Schwerin to świadectwo przemilczanej krzywdy kobiet na tzn. Ziemiach Odzyskanych. W ich relacjach splatają się szokujące obrazy, niejednoznaczne postawy i skrajne emocje. Współczucie miesza się z chęcią odwetu, a świadomość utraty wielopokoleniowego dziedzictwa przeradza się w dążenie do zbudowania nowego życia. Jednak pierwszoplanowa jest nieustanna walka o przeżycie, w której wrogami stają się sowieccy wyzwoliciele i polscy sąsiedzi Z przejmujących historii Niemek wyłania się prawda zapomniana na lata, przed którą jednak nie można uciec.




Wracam do mojego bloga po długim okresie ciszy z książka widoczną na zdjęciu i z zamętem w duchu.

Jak widać z przytoczonego opisu książki, nie jest to lekka lektura. Jak można osądzić książkę po okładce, nie jest to również lektura łatwa i przyjemna. Skąd więc cały zamęt we mnie?

czwartek, 6 marca 2014

Jurgen Thorwald - Stulecie Chirurgów

7/10

Jakiś czas temu, całkiem spory czas, oglądałam program na kanale Discovery na temat medycyny i chirurgii. W nim powiedziano, że jeszcze około 100 lat temu niemowlęta operowano 'na żywca' bez żadnego znieczulenia, ponieważ twierdzono, że tak małe dzieci nie były w stanie wytworzyć jeszcze tkanek nerwowych na tyle czułych, żeby było możliwe przez nie odczuwanie bólu. Nie pamiętam kiedy oglądałam ten program, ani z którego był roku, ale pamiętam ten fakt o operacjach malutkich dzieci. Było to dla mnie wstrząsające i nie chciałam w ogóle tego przyjąć do wiadomości. Kiedy zobaczyłam książkę Jurgena Thorwalda, Stulecie Chirurgów, wiedziałam, że wcześniej, czy później, ale z pewnością ją przeczytam.

Autor w swojej opowieści po latach rozwijającej się szeroko pojętej chirurgii podróżuje ze swoim bohaterem lekarzem będąc świadkiem wyśmiewania nowych pionierskich pomysłów, czy dosłownie rzeźnickich zabiegów chirurgicznych na ludziach przeprowadzanych, oczywiście, bez znieczulenia.

niedziela, 15 grudnia 2013

Miklos Nyiszli - Byłem asystentem doktora Mengele

.../...


Przede wszystkim oczywiście odmawiam jakiegokolwiek oceniania tej pozycji. Po pierwsze, jest to jakby dokument, kronika osobista, ale nawet ze względu na to odmawiam też oceniania tego dokumentu jako dziennika, choć wiele takich na świecie i można je oceniać. Po drugie, książka napisana nie przez pisarza, a lekarza, który po prostu upamiętniał wydarzenia, wprawdzie i takich pozycji jest wiele, ale, jak dla mnie, ta ewidentnie nie nadaje się do oceny.

Miklos Nyiszli w czasie Drugiej Wojny Światowej trafił do Oświęcimia, ponieważ był rumuńskim Żydem węgierskiego pochodzenia i, oczywiście, samo to już wystarczyło, żeby go skazać. W 1944 wraz z żoną i córką transportem z Węgier trafił do Auschwitz-Birkenau. Ponieważ był lekarzem i znał się na sekcji zwłok okazał się odpowiednim kandydatem dla doktora Mengele - zbrodniarza wojennego, jako pomocnik, a właściwie spec od wykonywania dla niego czarnej roboty. 

A więc jestem już wytatuowany. Przestałem istnieć jako dr Miklos Nyiszli. Jestem tylko numerem A 8450, więźniem kacetu.

 Od tej chwili razem z nim stajemy się świadkami brutalności dnia codziennego dla setek tysięcy osób. Zdaję sobie sprawę, że każdy, a przynajmniej większość z nas zna historie o Oświęcimiu z różnych źródeł, opisuję tę książkę, żeby mimo wszystko nie zapomnieć. Nie sieję i mam zamiaru siać nienawiści do narodu, który się przyczynił do takich okropieństw, ale, mimo wszystko, uważam, że nie wolno nam - ludziom, nie tylko Plakom, czy Żydom, ale wszystkim ludziom niezależnie od pochodzenia, zapomnieć, że takie wydarzenia miały miejsce, że nie jest to tylko jeden z setek fikcyjnych filmów, po którym aktorzy umyli się, przebrali i wrócili na kolację do domu, to był fakt.
Miklos Nyiszli dzięki swojemu wykształceniu nie został skazany na śmierć od razu, ale jej wizja wisiała nad nim 24 godziny na dobę 7 dni w tygodniu. Żeby jakkolwiek funkcjonować on, jego koledzy 'po fachu' i Sonderkommando wyłonione ze współwięźniów do wykonywania najgorszej pracy wspomagali się środkami blokującymi pamięć, alkoholem, żeby przetrwać kolejny dzień. Oni dostawali przynajmniej jakieś porządne racje żywności, ktoś by pomyślał, ale nic nie jest tak łatwe. Jakich okropności musieli doświadczyć ci, skoro autor mógł napisać podobne zdanie:

Dzienna przepustowość stosów wynosi pięć, sześć tysięcy ofiar, a więc jest nieco większa niż jednego krematorium. Zbieram pozostawione tu lekarstwa i okulary. Całkowicie oszołomiony na drżących nogach ruszam "do domu", do I krematorium, które, mówiąc słowami doktora Mengele, "nie jest wprawdzie sanatorium, ale jest zupełnie znośnym miejscem". Ma rację. Po tym, co tu widziałem, ma absolutnie rację.

Miklos Nyiszli opisuje bez zbędnych emocji cały zbrodniczy proceder, który tu ma nazwę badań naukowych. Jako więzienny lekarz i specjalista od sekcji zwłok ma wgląd w każdą makabryczną zbrodnię, która ma miejsce w obozie. Beznamiętnie pokazuje jak gładko okłamywani, a potem okradani są więźniowie, ofiary, zmarli.

Pewnego razu na rampie zatrzymały się trzy wagony. Wysiedli z nich żółci niczym cytryny, wychudzeni i ledwo trzymający się na nogach ludzie. Był ich trzystu. Gdy dotarli na podwórze krematorium, wdałem się z nimi w rozmowę. Opowiedzieli mi, że trzy miesiące temu wysłano ich z obozu BIId w wielkim liczącym trzy tysiące ludzi transporcie do pracy w fabryki siarki. Wielu  z ich towarzyszy umarło na różne choroby. Oni zatruli się siarką i dlatego mają takie cytrynowe twarze. Wyselekcjonowano ich i wysłano w drogę do obozu wypoczynkowego.
W pół godziny później widziałem ich zakrwawione zwłoki leżące przed paleniskami krematorium. Praca uczyni cię wolnym! Obóz wypoczynkowy!

Wiele szczęścia, jeśli tak można nazwać wegetację w obozie koncentracyjnym, miał doktor Miklos Nyiszli. Doczekał się końca wojny i jeszcze ostatnim sprytem nie dal się zabić i przetrwał, jak wielu innych i dał świadectwo.

Nigdy nie wolno nam zapomnieć.

poniedziałek, 4 listopada 2013

Marcin Wrona - Wrony w Ameryce

3/10


Hmmm nastawiałam się na fajny opis amerykańskiego snu w zderzeniu z amerykańską rzeczywistością pisaną w sposób humorystyczny, ale rzetelny z racji zawodu autora. Otrzymałam miskę ciepłej brei o w miarę zjadliwym smaku.
Książka pisana raczej bez polotu, częściowo jak sprawozdania dla tv, czasami jak opowieści dla rodziny.
Można przeczytać dla samych faktów i różnic między Ameryką a nami, ale nie jest to zbyt szczególna pozycja.
Mam wrażenie, że autor pisze z perspektywy człowieka, który nic nie widział, nic nie słyszał i nigdzie nie był. W sumie nawet dla osoby, która nie podróżowała zbyt wiele, świat - telewizja, internet, książki podróżnicze itp. trzeba się troszkę napracować, żeby zaproponować ludziom coś fajnego, a nie chłam, który się sprzedaje dlatego, że w tytule pojawi się Ameryka.
Wielkie rozczarowanie.

czwartek, 31 października 2013

Mariusz Szczygieł - Zrób Sobie Raj

6,5/10



Jestem czechofilem pełnym, wytrawnym, głęboko zaawansowanym. Uwielbiam ludzi, którzy chyba jak nikt inny na świecie opanowali wszelkie sposoby relaksowania się i wykorzystywania każdej chwili czasu na ten okrutny proceder. Jest to kraj ludzi niespieszących się, czas płynie tam zupełnie inaczej niż u nas i nikt na nikogo nie patrzy krzywym okiem, czy wydziera się na cokolwiek, z resztą może i się wydziera, ale jak można się wydzierać w języku, w którym nawet przekleństwa brzmią jak delikatny skecz. Nie, nie piszę tego, żeby ośmieszyć w jakikolwiek sposób ani języka ani ludności, wręcz przeciwnie. Czechofilem jestem najprawdziwszym i nigdy złego słowa nie powiem na tę narodowość. Wiem, zdaję sobie sprawę, że były czasy trudne, dla ludności różnej, wojny, w których wiemy, jak Czesi starali się unikać do bólu każdego konfliktu. Wiadomo, że jak wpadli do nich Niemcy, witali ich z otwartymi rękoma, jak wpadli Sowieci - też, a jak my, czy Amerykanie - to również tak samo. Ale, to właśnie ta mentalność minimalizowania strat poprzez zabawę, miłe przywitanie, czy po prostu relaks  teraz właśnie sprawia, że tak dobrze się tam czuję. Jest to kraj, w którym jest super. Jesteś wierzący - super, jesteś niewierzący - cool, jesteś innego wyznania - rewelacja, a teraz nie mówmy o tych skomplikowanych rzeczach i filozofii i chodźmy na knedliczka okraszonego miłym kufelkiem.
Rozpisałam się głównie na temat mojego uwielbienia do Czechów, a nie o książce. Oczywiście książka do przeczytania, choć więcej tu historii artystycznej czeskiej niż pokazania mentalności i przyjemnego życia obecnego ludności. Niemniej można ją w międzyczasie przeczytać, choć o jakiś punkcik zawyżyłam pewnie ocenę ze względu na temat, a właściwie kraj, o którym książka mówi, z powodów jasno wyżej wymienionych.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...