Do tej książki podchodziłam dwa razy, tzn. nie żebym zaczynała ją czytać dwa razy. Po prostu kiedyś odwiedzając moją bibliotekę rzucił mi się w oczy pewien tytuł - Klątwa siedmiu Kościołów. Pomyślałam, że to jest właśnie taka książka, którą z pewnością z przyjemnością przeczytam, ale jakoś tak mnie 'zakręciły' inne książki oczekujące na swojego czytelnika, że w końcu jakoś o niej zapomniałam i nie wróciła ze mną tamtego dnia do domu. Po mniej więcej miesiącu, ponownie odwiedzając bibliotekę przy okazji odnosząc pokaźny stosik lektur już przeczytanych znów mój wzrok padł na Klątwę siedmiu kościołów. Tym razem postanowiłam o niej nie zapominać. Po powrocie do domu zajrzałam na lubimyczytać.pl, żeby spojrzeć na średnie oceny książki, do której podchodziłam jak pies do jeża, czyli podejście, 'chciałabym, a boję się.' Niestety książka, ma bardzo niskie średnie oceny, gdzieś na granicy 4. Tam też wyczytałam, że książka jest horrorem, choć niestrasznym. Odwróciłam mój biblioteczny egzemplarz i rzeczywiście jak byk stoi tam: 'Klątwa siedmiu kościołów, horror rozgrywający się w magicznej Pradze [...].' Hmm no tak, nie zawsze zdarza mi się czytać opis książek z okładki, czasami wystarczy mi do sięgnięcia po daną pozycję okładka, tytuł, a potem bywa różnie.
Jeżeli wam zależy, błądząc w labiryncie słów, trzymajcie się moich śladów.
Milos Urban w Klątwie siedmiu kościołów przedstawia nam historię niedokończonego historyka, wyrzuconego z pracy policjanta i osoby niezwykle niskim poczucie własnej wartości K. K. jest święcie przekonany, że jego kłopoty wynikają od samego urodzenia właśnie z przyczyny posiadania tak niefortunnego imienia jak jego własne. W zasadzie nic mu się nie układa, ciągle coś zawodzi. My spotykamy się z K. kiedy staje się świadkiem pierwszej napaści w dodatku dość brutalnej. Nie jest on wtedy już nie pracującym w służbach policyjnych. Potem następuje seria dość brutalnych i zarazem niesztampowych morderstw, a wszystko dzieje się w samym sercu Pragi, którą pokochał w jej pierwotnym średniowiecznym stanie nasz bohater Kwiatosław Szwach.
Przede wszystkim muszę powiedzieć, że dla mnie ta książka nie jest kompletnie żadnym horrorem, raczej kryminałem.
Książkę czyta się bajecznie, tak naprawdę, brutalnymi morderstwami nie są tu te popełniane na ludziach, a raczej na Pradze, na jej architekturze, na jej pięknie. K. w cudowny sposób oprowadza nas po uliczkach, jego opisy kościołów są żywe i pulsujące. Można się w tym pięknie zatopić i odpoczywać. Nie wiem dlaczego ta książka otrzymała tak niskie oceny, choć jakby się zastanowić to może dlatego, że ludzie spodziewali się tu jakiegoś rzeczywiście tradycyjnego horroru z opisu na okładce, a tego raczej tam nie znajdziemy. Intryga ta podstawowa, ta z powierzchni książki, jest rzeczywiście raczej napisana dość ramowo i tak naprawdę nie na niej skupia się autor, to w inne miejsca powinniśmy skierować swoją uwagę, raczej pod powierzchnię tego wszystkiego. Trzeba spróbować wżyć się tutaj w historię czasów i zbrodnie na tym pięknym mieście jakim jest stolica Czech.
Narracja może wydawać się czasami dość niezwiązana z tematem, ale to tylko do momentu, w którym czytelnik przestawi swoje priorytety, tu nie człowiek jest nim. Bardzo dobrze czytało mi się wszystkie opisy, choć za nimi raczej nie przepadam, ale Milos Urban umiejętnie przedstawia każdy z pozoru zwykły budynek w taki sposób, że nie potrafiłam się mu oprzeć.
Chciałam tu też podkreślić, że nie jestem miłośniczką architektury, ani tym bardziej znawczynią, ale Praga przedstawiona tu przez autora, jest tak piękna, że chciałoby się ją zwiedzać tylko z takim przewodnikiem jak K.
Bardzo ciekawa książka.