6/10
Żabeł po raz kolejny obserwował znane z własnego podwórka: ignorancję, marnotrawstwo ludzkich zdolności i brak przewidywania.
Moje spotkanie z panem Janem Siwmirem było jednym z najzwyklejszych przypadków jakie chadzają po ulicach stadami. Pewnego wieczoru nie mogąc się zdecydować na przeczytanie jakiejś konkretnej książki z półki ze specjalnie przeze mnie samą wybranych książek z biblioteki do przeczytania ostępy internetu zaniosły mnie do sklepu jednej z bardziej znanych księgarni. Przeglądając tam półki z przecenionymi tomami, trafiłam na Żabła trojańskiego cena widniejąca pod tytułem była bardzo atrakcyjnie niska jak na książkę, a do kupna przekonywał drobny napis 'wysyłamy natychmiast', co w przypadku e-booka oznaczało, że właściwie zaraz będę go mieć u siebie. Szukałam na LC jakiejś recenzji, ale nie za wiele znalazłam. I tak jakoś samo się kliknęło to 'do koszyka'.
Najprawdopodobniej zaginieni boją się wrócić do kraju, bo wstydzą się swojej porażki tutaj. Porozmawiasz z pracownikami z Polski, to sam zobaczysz. Kult macho, kult sukcesu. Nie dojadają, zapieprzają po szesnaście godzin na dobę, albo więcej, byle tylko w glorii wrócić do kraju.
Tak Jan Siwmir napisał książkę o Polakach na dorobku w Wielkiej Brytanii i choć nie o tym jest ta książka, chwali się podejście rzeczowe, konkretne. Opisy pracy na obczyźnie nie są ani przerysowane, ani upiększone. Jak ktoś ma przysłowiowego farta - to świetnie, jeśli nie - to biednemu wiatr w oczy. Cała rzeczywistość. Może niektórym otworzyć oczy na to co się tam w tej całej Anglii wyprawia, bo przecież tyle pieniędzy koledzy zarabiają, że hej, z sześć tysięcy lekką ręką, bez języka, bez doświadczenia, panie.
Ale praca na obczyźnie to tylko tło do książki. Autor podzielił książkę na 3 części. Pierwsza to taki krótki kryminalny wstęp na naszych własnych polskich Mazurach. Bardzo krótki. Rzecz o wyprawie amatorskiego koła poetyckiego z Walii na polskie tereny dziewicze celem pogłębienia wenotwórczości.
Stan na pewno jest niewinny - wtrąciła Gina. - Mój pokój sąsiaduje z jego, a gospodarz zbudował ściany oszczędnie. Wiem stąd, że Stan, kiedy pisze, to sobie podśpiewuje. Raz lepiej, raz gorzej, ale w sumie makabrycznie.
Potem mamy główną część książki - motyw ginących bez wieści Polaków pracujących w Walii i właściwie tego właśnie wątku dotyczy opowieść. Szukanie tropów, domysły, cała kryminalno-detektywistyczna otoczka w toczącym się codziennymi rozterkami życiu świeżego emigranta.
- Myślisz, że to, co jemy, to na pewno zwierzak?
- Mnie tam wszystko jedno. Obrzydliwy nie jestem - Michał wzruszył ramionami.
Część trzecia, jako ostatnia pełni oczywistą rolę zakończenia całej tej grubymi nićmi szytej intrygi.
Na początku każdej z części, autor przedstawia osoby biorące udział w tejże, opisując je krótkimi trafnymi notkami, choć, przyznam, że czytałam ten spis osób tylko na początku, bo potem i tak poznajemy te postaci, a jakoś pamiętać kto tam będzie później, to po jaki gwint kiedy i tak się dowiem.
Ogólnie książka jest napisana bardzo ... hm fajnie, to z braku lepszego słowa do określenia całości. Język jest lekki, płynny, brak zbędnych wulgaryzmów :) Dialogi naturalne, nie jakieś ą, ę, tylko dokładnie takie jakich spodziewalibyśmy się, po zastanym towarzystwie. Postaci, może nie są głębokimi psychologicznymi analizami, ale przecież to nie dzieła freudowskie, tylko rozrywka na wieczór płaczący za oknem. I czego możecie się domyślić, z niektórych z zamieszczonych cytatów, książka wręcz obfituje w humor - dobry humor. Przy każdej trudniejszej chwili, ktoś, jakaś osoba palnie coś takiego, że w końcu nie da się nie wybuchnąć śmiechem, lub choćby uśmiechnąć pod nosem i to, proszę Was, jest największym atutem tej pozycji.
Jedno, co właściwie mogłabym zarzucić autorowi to brak jednego stylu, bo do końca, w niektórych momentach książki nie wiadomo czy czytamy fakty z życia na obczyźnie w typie 'jak poradzić sobie na wyspach kiedy nie znasz angielskiego', czy to powieść kryminalna wielowątkowa, czy częściowo fantastyczna z elementami wizjonerskimi. Wizjonerskimi w sensie nie twórczego dzieła a krótką wizją przyszłości na starym celtyckim ołtarzu. i to właściwie tyle jeśli chodzi konkretny negatyw.
Książkę czyta się szybko, łatwo, miło, nawet przy swojej niespójności, choć miejscami chciałby się powiedzieć: 'hej hej, ale o co chodzi, a co w ogóle z tym...?'
Miły, nieskomplikowany, prosty relaks z rodzaju Joanny Chmielewskiej.