Pokazywanie postów oznaczonych etykietą postapokalipsa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą postapokalipsa. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 5 sierpnia 2014

Michał Gołkowski - Drugi Brzeg

7/10

Misiek wybiera się w odwiedziny do CZAES, oczywiście nie są to odwiedziny spontaniczne, z ciekawości, są ściśle podyktowane tym, co zostało nieproszone w jego mózgu po spotkaniu z kontrolerem w części pierwszej.
Prypeć - opuszczone miasto grozy po katastrofie - nawet nie w fikcji ludzie zatapiają się w mgławicach domysłów co takiego może się kryć w tym miejscu pod powłoką normalności. Nasz rodzimy stalker sprawdzi dla swoich czytelników, co kryje Zona fikcyjna.
Zobaczymy tu odwieczną wędrówkę do celu. Zdobyć CZAES i wrócić żywym skądś, gdzie jego koledzy nawet się nie wybrali.

środa, 21 maja 2014

Robert McCammon - Łabędzi Śpiew

8/10

Wszystkie sprawozdania, których wysłuchał, uświadomiły mu jedno: te setki milionów, które zginęły w ciągu kilku pierwszych godzin, miały szczęście. Prawdziwe piekło czekało tych, co przeżyli.

Końcówka trzeciego tysiąclecia. Globalne zamieszki. Zdrady stanu, zdrady sojuszników. Warszawa we krwi. A w Stanach Zjednoczonych szerzy się dekadenckie otępienie. Ulice niegdyś pełne szczurów roją się od zbyt wielu włóczęgów. 
Szefowie mocarstw oślepiają swoich wrogów strącając obce satelity z przestrzeni własnych państw. Nerwy napięte jak postronki. Kto pierwszy wciśnie czerwony guzik? Nikt nie chce być tym, który będzie odpowiadał za to, co nastąpi.
A nastąpiło pandemonium. W obłąkańczym miłosnym tańcu spięły się ogień i huragan i rozkołysanym krokiem przetoczyły się przez świat.

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

John Wyndham - Dzień Tryfidów

8/10

No i kolejna post-apo za mną, a miałam sięgnąć po coś odmiennego ;p

Umysł ludzki niezdolny jest do trwania w tragicznym nastroju, przypomina pod tym względem feniksa, co się odradza z popiołów.

Bill Masen budzi się, jak zwykle, o poranku w szpitalu. Trochę rozgoryczony przejściem nad ziemią niesamowitego zjawiska, przelotu komet nad ziemią, które rozjarzyło niebo całego świata pięknym zielonym światłem. Zdenerwowany raz p raz naciska przycisk przywołujący pielęgniarki, które, z pewnością, po obfitującej w nietypowe wydarzenia nocy zaspały na jego poranny posiłek. A wszystko przez 'wredne chwasty'. Bill pracował na fermie tryfidów, jako biolog, którego zadaniem było wycisnąć z tych dziwacznych z lekka zmutowanych roślin najwięcej dobroczynnych substancji dla człowieka i jego inwentarza. Niestety, pech chciał, że pomimo bycia fantastycznym zielskiem pełnym dobrych witamin posiadały nader trującą przypadłość - wić z jadem, którą chętnie atakowały wszystko co się poruszało. I to właśnie przez to, że parę dni wcześniej został potraktowany przez jedno zielsko taką właśnie wicią, leżał teraz z oczami obwiązanymi bandażami po operacyjnymi i nie mógł oglądać przedstawienia natury. Zły wciąż czekał na spóźniającą się służbę medyczną kiedy w końcu zrozumiał, że nikt, zupełnie nikt do niego nie przyjdzie.

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Robert J. Szmidt - Apokalipsa według Pana Jana

7/10

Niepojęta jest logika wojny.

 Kolejny ciężki, pracowity dzień za Wami. Odkładacie książkę, padnięci i marzący tylko o ciepłej pościeli i objęciach Morfeusza. Jeszcze pospieszne spojrzenie na zegarek stojący przy łóżku - no tak 1.30, wypadałoby się wyspać. I wtedy dzwoni telefon. Co czujecie? Obawę, strach, zdenerwowanie, że znów jakiś późny balangowicz pomylił numery i zadzwonił właśnie do Was? Tak wszyscy to czujemy, ale chyba przede wszystkim zdenerwowanie, strach, że stało się coś, czego nikt z nas nigdy nie chciał. Tak samo, podnosząc słuchawkę, czuł się doktor Piwowski. 

Mobilizacja sił militarnych Rzeczpospolitej. Atomowa agresja dalekiego wschodu. Zestresowane narody odpowiadają tym samym. Świat ogarnia chaos zniszczenia. Wybrane jednostki ukrywają się w Bastionie - kompleksie na Ślęży wybudowanego, oczywiście, w ścisłej tajemnicy przed opinią publiczną.

sobota, 1 marca 2014

Richard Matheson - Jestem Legendą

8/10

Po jakimś czasie nawet największy smutek ustępuje, nawet najbardziej przenikliwa rozpacz tępi swe ostrze.

Jak to jest kiedy lodowate palce strachu zaciskają ci się na karku? Jak to jest kiedy wracasz do domu, a między tobą a drzwiami oczekują cię twoi zgłodniali prześladowcy? Neville wiedział. Poczuł to w momencie kiedy zdał sobie sprawę, że wskazówki zegarka na jego nadgarstku nie poruszają się, a on znajdował się daleko od domu. Zbyt daleko, żeby zdążyć przed zmrokiem.

Robert Neville z żoną i córką wiedli spokojne życie typowych amerykańskich rodzin w miłym domku na obrzeżach miasta. Trapiły ich codzienne małe problemy i ostatnie burze piaskowe. Pewnego dnia nastała epidemia. Coraz więcej ludzi zapadła w letarg i powolną śmiercią odeszła, a potem znów wrócili. Miasta otaczają kordony kwarantanny. Mijają bezdusznie lata. Jest styczeń 1976 roku. Robert Neville żyje w świecie samotnym, ale nie sam. Otaczają go hordy zmutowanych przez zarazę ludzi, zamienionych w wampiry. Kiedy on szykuje się do snu, one przychodzą pod jego dom, żeby nie stracić żeru. Robert Neville jest całkowicie samotny. Stracił wszystko. Rodzinę, znajomych i nie ma nikogo komu mógłby zaufać, ponieważ w ogóle nikogo jemu podobnego nie ma aż pewnego dnia zauważa ruch. To wprawdzie tylko pies, zwykły żółto-bury kundel z obszarpanym uchem, ale to aż pies. Pies, który może spełnić jego marzenia o jakiejkolwiek więzi z drugim bytem, tak samo jak on zmuszonym kryć się w mrokach domu przed zagrożeniami obecnego świata. Światełko w tunelu.

niedziela, 19 stycznia 2014

Susan Ee - World After

2/10

No cóż, nieczęsto zdarza mi się oceniać książki tak nisko. Pierwsza część, Angelfall, po którą sięgnęłam sugerując się bardzo wieloma wysokimi notami, okazała się po prostu bardzo przeciętną książką choć, w moim mniemaniu, ze sporym potencjałem na przyszłość. Tak więc kiedy dostałam możliwość przeczytania drugiej części, widocznej tu na okładce World After nie zastanawiałam się długo. 

Historia Penryn, zbawicielki świata, zastaje ją na koniec drugiej części sparaliżowaną jadem skorpionopodobnego stwora rodem z horroru pilnowaną przez jej małą siostrzyczkę pocerowaną jak stara laleczka voodoo z wyśpiewującą mantry paranoidalną matką na pace ciężarówki pełnej uciekinierów z rozbebeszonego gniazda - siedziby aniołów.

Oczywiście wszyscy czują przed nimi respekt, żeby nie powiedzieć, że wręcz się tej trójki boją. I tak też zaczyna się część druga książki, tą właśnie sceną. A co nam przynosi cała świeża druga część? Niestety ani nic odkrywczego, ani nic nowego. Autorka nie wysiliła się nad napisaniem tej części. Cała treść jest wręcz dziecinnie przewidywalna i aż w tym wszystkim groteskowa. Penryn Young wciąż odgrywa swoją rolę gdzieś w granicach bycia bohaterką dla mas, tu zresztą nawet kilka razy podkreśla autorka ten fakt, wkładając go do ust wypowiadających się o nastolatce ludziach. Nadal pozostaje ona niesłychanie biegła w walce i w tym, że kompletnie bez żadnego planu, czy przemyślenia swoich ruchów, jest w stanie ratować po kolei napotkane ofiary. 

Całość oscyluje pomiędzy naiwnością a śmiesznością. Wydaje mi się, że Susan Ee bardziej niż na porządną książkę postawiła na marzenia nastolatek w kierunku romansu z niedoścignionym ideałem męskiego anioła. Jej marzenia o Raffe stają się gorączkowe, choć ona sama co chwilę temu zaprzecza, lecz nie przeszkadza jej wypytywać jego miecz o to co czuł kiedy pocałowali się. Przepraszam tutaj taki mały spoiler, więc ostrzeżenie dla osób, które naprawdę wchłonął świat Penryn, niech po prostu nie czytają dalej. Okazuje się, że miecz archanioła potrafi z nią rozmawiać w snach, ale to nie wszystko potrafi nawet w ujęciu sennym slow-motion nauczyć ją jak nim władać. Dodatkowo Penryn pełna siły woli nadaje chwilowo służącemu jej mieczowi archanioła Rafaela odpowiednie imię - Słitaśny Misiaczek, czyż nie jest to wspaniałe i górnolotne? A w końcowych scenach tej części, bo podejrzewam, że będzie kolejna/kolejne, ponieważ zakończenie pozostawia sprawy zupełnie nierozwiązane, tylko czekałam aż do pomocy tej cudownej trójcy, Rafaelowi - archaniołowi o demonicznych skrzydłach, Penryn - wojowniczce człowieczej  władzy nad anielskim mieczem i Paige - siedmiolatki przerobionej przez pomiot doktora Frankensteina na potwora, zejdzie z niebios sam Bóg, Oczywiście tak się nie stało, ale gdyby nawet, to zupełnie nie byłoby to dla mnie żadnym zaskoczeniem, gdyż treść książki osiąga naprawdę monstrualne szczyty absurdu.

Kiedy przy pierwszym tomie całkiem przypadła mi do gustu postać paranoidalnej matki, w tej książce staje się ona płaska i przewidywalna, reaguje zawsze tak samo: albo mantrą, albo zabijaniem złych i wypisywaniem szminką na ich ciałach głupot. I właśnie mi przyszło do głowy, skąd ona, do licha, miała przy sobie zawsze szminki no i zepsute jaja, którymi okładała każde miejsce, gdzie się znajdowała. Penryn wyewoluowała w prawdziwego Rambo, czy innego Commando, na widok którego wprawdzie nie portki, ale miecz z rąk aniołom wypadały. Ehh tego nawet nie da się nazwać bajką. To tylko jeden wielki bełkot i bzdet.

Dlaczego więc przeczytałam? Ano właściwie tylko dlatego, że przeważnie czytam do końca każdą książkę, która mi wpadnie w ręce, a po drugie, co mnie przy niej zatrzymało, to język oryginału. Gdybym ją wzięła do ręki w naszym ojczystym języku, to nie jestem taka pewna, czy dotarłabym do ostatniej kartki, a po angielsku jakoś inaczej się czyta zawsze język można poćwiczyć ;) Choć też trzeba przyznać, że zbyt wyszukanego języka pani Susan Ee nie zaprezentowała w swojej opowieści.



Książka bierze udział w wyzwaniu: CZYTAM FANTASTYKĘ

wtorek, 14 stycznia 2014

Susan Ee - Angelfall

5/10

Najlepsza strategia to płynąć z prądem i nie sprzeciwiać się osobie opowiadającej dziwactwa. To bezcelowe, a czasami nawet groźne.

Kiedy zobaczyłam bardzo wysokie recenzje Angelfall autorstwa Susan Ee na LubimyCzytać pomyślałam, że to książka wprost dla mnie i akurat na teraz. Niestety myliłam się. Oczywiście, jak po ocenie widać, nie jest to najgorsza z książek, z jakimi miałam do czynienia, ale na pewno nie zapracowała sobie w moim uznaniu na takie noty, jakimi ją opisują.

Kto nas ustrzeże przed stróżami?

Treścią książki jest postapokaliptyczna rzeczywistość w Ameryce. Po serii kataklizmów, które rozpoczęły się według opowieści głównej bohaterki mniej więcej dwa miesiące przed obecnym czasem wydarzeń, nastąpiła z góry przegrana wojna ludzi z tymi najbardziej przez wielu cenionymi istotami nieziemskimi - aniołami. Bezwzględni apostołowie śmierci i zniszczenia napadają na ludzkość pozostawiając po sobie szlak trupów. Pomysł i krótki opis z tyłu książki spowodował we mnie wybuch pozytywnych emocji, co do ewentualnej zawartości stronic. Wszystko brzmi gniewnie, wojowniczo, obrazoburczo i właśnie dlatego intrygująco. A co otrzymujemy tam w zamian?

Główna bohaterka, nastoletnia Penryn służąca za głowę swojej małej rodziny: siedmioletniej, poruszającej się na wózku inwalidzkim siostry, oraz wymagającej psychiatrycznej opieki matki, która nie do końca przebywa w świecie rzeczywistym, postanawia przenieść ich trójkę z dotychczasowego schronienia w jakieś bezpieczniejsze miejsce. Decyduje się na podróż pod osłoną nocy, kiedy nawet uliczne gangi boją się wychylać nosa z ukrycia. Właśnie wtedy staje się świadkiem porachunków tych, którzy na nasz zwykły doczesny świat napadli. Widzi egzekucję na jednym z aniołów i kiedy jako dzielna amerykańska nastolatka decyduje się pomóc mu, nie zdaje sobie sprawy, że ta sytuacja, ten akt dobrej woli, skomplikuje jej życie do niemożliwości. Jeden z oprawców porywa jej małą siostrę i ulatuje w powietrze z chytrym uśmiechem na twarzy. Cała dalsza treść książki, to wędrówka  w jednym celu - odnaleźć i uratować młodszą siostrę.

Nie brzmi wprawdzie dogłębnie źle. Pomysł całkiem w porządku, ale realizacja na poziomie bardzo mizernym, jakby autorka nie mogła się zdecydować czy napisać jakiś paranormal romance, czy porządny kawałek postapokaliptycznej literatury. Główna postać nastolatki jest kompletnie przerysowana zupełnie rodem z filmów akcji z jednym bohaterem przeciwko legionom. Penryn potrafi bić się wręcz, okazuje się, że zapobiegliwa, choć nie w pełni władz umysłowych matka zapisywała ją na wszelkie kursy walk, samoobrony, łucznictwa, strzelectwa i nie wiem czego jeszcze, ale jest ona naprawdę całkiem twardym i wykwalifikowanym małym zabójcą. Anioły są po prostu złe i tyle, żadnych pobudek, żadnych głębszych przemyśleń, właściwie jak się wydaje gdzieś tam w trakcie książki, nawet same nie wiedzą w jakim celu w ogóle na ziemie się dostały. Jest jedna postać w całej książce, według mnie, która jest naprawdę kimś. Jest nią matka - wariatka. Kobieta o psychopatycznej osobowości, w okresach 'odpłynięcia' od rzeczywistości mówiąca językami. Zdaje się postacią dość kuriozalną na tle wszystkich innych, a nawet przerażającą momentami. To taka perełka w rysach psychologicznych bohaterów naszej opowieści.

Jeśli chodzi o sam proces czytania, to muszę powiedzieć, że język używany przez autorkę jest banalnie prostym językiem. Treść nie wymaga głębszego, jeśli w ogóle jakiegoś, zrozumienia. Dialogi są dość banalne i płytkie. Niemniej przeczytałam ją całą. 

Zawsze wiemy za mało

Susan Ee zaczęła źle. Jakimś nadprzyrodzonym zadurzeniem nastolatki w przeatrakcyjnym aniele, ale kończy całkiem do rzeczy. Gdzieś tam w trakcie czytania pomiędzy szmirowato opisanymi nastoletnimi uniesieniami i wzruszeniami, zaczynają się pojawiać dość ciekawe elementy na pograniczu horroru a laboratorium szalonego doktora. Końcówka jest już całkiem do rzeczy i jeśli ktoś chce przedrzeć się przez, jak dla mnie, zupełnie nieudany początek, to zakończenie może w jakiś sposób wynagrodzić czas spędzony nad książką. Mimo wszystko nie uważam mojego czasu za stracony doszczętnie nad książką.



Książka bierze udział w wyzwaniu: CZYTAM FANTASTYKĘ

poniedziałek, 30 grudnia 2013

Dmitry Glukhovsky - Metro 2033, Metro 2034

8/10

Metro 2033 jest historią życia w postnuklearnej Moskwie. Ludzie, którym udało się na czas dobiec do metra, lub ludzie akurat w nim tkwiący przetrwali, przeżyli wybuch i teraz żyją, czy wegetują w odmętach ciemności wielkomiejskich tuneli. Rzeczywistość ich otaczająca nie jest prosta, a życie ciężkie i niebezpieczne.
Część pierwsza opisuje wędrówkę Artema, członka stacji WOGN, do serca moskiewskiego metra - Polis, żeby przekazać ostrzeżenie o nadchodzącym nieuchronnie ogromnym niebezpieczeństwie. Wędrówka prowadzi go przez ogrom podziemnego życia, a na swojej drodze spotyka różnych...ludzi. To ciężka i mozolna droga, tułaczka z zagrożeniem z każdej strony. Tu czyhają monstra gotowe pożreć go ze smakiem, a tam za rogiem wysoce napromieniowany odcinek szlaku tuneli mami mózg obietnicami z przeszłości - kolorami, pięknymi istotami. 
W trakcie swojej drogi Artema, jak każdego z nas, trapią wątpliwości, czy to wszystko ma sens, gdzie skierować najbliższe działania i po co.


8/10

Kontynuacja Metra 2033, jest w zamyśle trochę inna. Postaci z tamtego kręgu stają się raczej odległe i nieważne, a na pierwszy plan wymykają się nowe, lub te, które poprzednio potraktowane były dość pobieżnie. Życie nadal powoli toczy swoje dzieje w podziemnych miastach wraz z ich okropnościami i tragediami. 
Ta część jest jakby trochę bardziej mistyczna, czy filozoficzna. Mam wrażenie, że, po świetnie napisanej pierwszej części, Dmitry Glukhovsky tym razem przenosi tak naprawdę akcję do wewnątrz. Tylko czy da się bardziej do wewnątrz, skoro wszyscy siedzą i tak już ciągle pd ziemią? Da się tym razem chyba książka i cała akcja rozgrywa się w nas, w ludziach na tych bardzo niskich pokładach emocjonalnych.

Obie książki uważam za rewelacyjnie napisaną literaturę postapokaliptyczną. Dla jeszcze niewtajemniczonych napiszę, że nie są to książki w żadnej mierze z rodzaju 'Gone', czy 'Igrzysk śmierci'. Tamte światy, pomimo równie wspaniałej kreacji, to bajki dla dzieci i wcale nie tak źle w nich żyć. Tutaj tak nie jest. To prawdziwy świat po zagładzie nuklearnej, po tym wszystkim c sami sobie ludzie zrobili. Tu jest ciemność, szczury, mutanty, strach, że przez halucynacje nie rozpoznasz zagrożenia, bądź pomylisz przyjaciela z wrogiem.
Dmitry Glukhovsky stworzył bardzo realną ponurą wizję przyszłej rzeczywistości, która tym bardziej przeraża, że tak naprawdę wcale nie musi być tak odległa i niemożliwa.
Bardzo dbrze czyta się obie książki i niezmiernie łatwo w nich utonąć. Wystarczy ciemność za oknem, cisza w pokoju i z łatwością wtopimy się w świat niezbadanych tuneli moskiewskiego metra.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...