Czasem się zastanawiam, po co zaglądam do recenzji książek zanim jeszcze wyrobię sobie na ich temat własne zdanie. Pal licho, jeśli zrobię to zanim podejmę decyzję o zakupie/przeczytaniu danej pozycji - w najgorszym razie po prostu sobie ją odpuszczę i w jednym przypadku na 100 ominie mnie tytuł, który miałby szansę przypaść mi do gustu. Gorzej, że zdarza mi się to również między otrzymaniem książki a lekturą, kiedy już niewiele mogę poza popsuciem sobie humoru i dobrego nastawienia. Jak zapewne się domyślacie, taka sytuacja miała miejsce również i tym razem – na Czarodziejów czekałam od wielu miesięcy (odkąd przeczytałam zapowiedź) i po przeczytaniu opisu nastawiałam się do nich bardzo pozytywnie; w każdym razie do czasu, kiedy książka wylądowała na moim biurku, a ja nieopatrznie zajrzałam na Lubimy Czytać i przeczytałam opinie na jej temat.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą young adult. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą young adult. Pokaż wszystkie posty
piątek, 26 stycznia 2018
sobota, 25 marca 2017
Kerry Drewery – „Cela 7” [przedpremierowo]
Szesnastoletnia Martha Honeydew została przyłapana z pistoletem w ręku nad ciałem gwiazdora i ulubieńca tłumów, Jacksona Paige’a. Jeszcze na miejscu przyznała się do winy. Trafiła do aresztu, gdzie spędzi kolejne 7 dni. Jej proces będzie toczył się publicznie, a przez cały czas jego trwania widzowie będą mogli wyrażać swoją opinię. O jej winie lub niewinności zdecyduje głosowanie. Jeśli społeczeństwo wybierze pierwszą opcję, Martha zostanie stracona.
W ostatnim czasie starałam się unikać powieści dla młodzieży – po części ze względu na przesyt i wtórność tematów, ale też przez zmęczenie młodymi bohaterami, których problemy stają się dla mnie coraz bardziej odległe. Z tego względu kiedy dostałam propozycję przeczytania i opisania na blogu Celi 7 musiałam się bardzo poważnie zastanowić. Ostatecznie mimo obaw dałam się skusić ciekawym tematem i decyzji nie żałuję.
Pod względem treści książka prezentuje się naprawdę ciekawie – zamiast wykreować oderwaną od rzeczywistości dystopię, autorka skupiła się na wyolbrzymieniu dwóch elementów, które znajdziemy już we współczesnym świecie. Demokracja została tam rozdmuchana do skali globalnej, a przekonanie, że większość na pewno ma rację, pozwoliło na likwidację instytucji sądów na rzecz systemów do głosowania. O winie lub niewinności w sprawach najcięższych zbrodni (a niebawem, według planów, również w kwestii innych przestępstw) przesądza ogół społeczeństwa – w każdym razie tak powinno być w teorii. Szybko okazuje się jednak, że to tylko pozór: głosowanie jest płatne i można go dokonywać wielokrotnie, a więc osoby z biedniejszych dzielnic nie mają równorzędnych praw i możliwości.
Kolejnym istotnym elementem jest rola mediów i kreowania wizerunku. Abstrahując od sensowności całego procesu, aby społeczeństwo mogło dokonać jasnego i sprawiedliwego osądu, powinno mieć dostęp do wszelkich danych, tymczasem informacje, które docierają do opinii publicznej są poddawane ostrej selekcji, a gdy trzeba – także odpowiednim modyfikacjom. Analizy dowodów nie przedstawia się ze względu na koszta. Każda sprawa omawiana jest w specjalnym telewizyjnym show „Sprawiedliwością jest Śmierć”, które przy wsparciu pseudoekspertów oraz wyssanych z palca danych manipuluje opinią publiczną i jest w stanie odpowiednio nastawić widzów poprzez nadawanie konkretnym zbrodniom odpowiedniego znaczenia. Ci oskarżeni, którym udało się uniknąć kary, stają się elementem kłamliwego systemu, by na zewnątrz dodawać mu wiarygodności.
Jeśli chodzi o samą fabułę, książka jest dynamiczna, wciągająca i ciekawa. Od samego początku sugeruje się czytelnikowi, że Martha jest niewinna, a jednak nie wiemy, dlaczego zdecydowała się przyznać i kogo tym samym kryje. Chłopaka? Pod płaszczykiem domniemanej historii miłosnej kryje się coś znacznie głębszego, problem o skali rozciągniętej na cały kraj. Główna bohaterka z jednej strony przeciwstawia się systemowi i obnaża jego słabe punkty, z drugiej zaś – prowadzi osobistą krucjatę, by zadośćuczynić za sprawy sprzed lat. Jestem zachwycona tym, jak autorka posplatała losy poszczególnych postaci stawiając na ich drodze te same momenty kluczowe lub po prostu podobne odczucia w związku z niesprawiedliwym systemem. Pomysł na tę książkę był świetny i świetnie został zrealizowany.
Jedyne, czego będę się czepiała, to zapis niektórych rozdziałów. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego poszczególne odcinki show „Sprawiedliwością jest Śmierć”, które znajdują się w książce w całości, zapisane są w formie stenogramu. Do szału doprowadzały mnie powtarzające się wstępy, toporne opisy zachowań postaci i przez to zupełnie nie potrafiłam skupić się na treści. Praktycznie za każdym razem układałam sobie w głowie, jak mogłoby to brzmieć w normalnej narracji i wciąż jestem przekonana, że książka tylko by na tym zyskała.
Mimo że Cela 7 jest klasyczną powieścią dla młodzieży, mnie się spodobała – autorce udało się znaleźć równowagę pomiędzy typowo nastoletnimi zachowaniami (buntownicze nastawienie, mściwość, poszukiwanie tożsamości poprzez mocne zaznaczanie swojej obecności), a globalnym problemem, które swoje źródła ma już dziś. Zaczynam myśleć, że osadzenie nurtu young adult i new adult w wizjach podobnych do tych z książek Marca Elsberga czy serialu Black Mirror może być całkiem dobrym pomysłem, zwłaszcza że fantastyczne, oderwane od rzeczywistości światy chyba nieco się już wypaliły. Chętnie przeczytałabym więcej podobnych książek.
Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie wydawnictwu Młody Book.
Premiera 29 marca! Więcej o samej książce możecie przeczytać na tej stronie.
wtorek, 28 czerwca 2016
Victoria Scott – „Kamień i sól”
Zabawnie wyszła cała sytuacja z moim czytaniem tej książki. Pierwszą część poznałam krótko przed wyjściem drugiej i cieszyłam się niesamowicie, że nie będę musiała długo czekać na kontynuację. Z zamówieniem musiałam się jednak wstrzymać do premiery, a że w ostatnich miesiącach dużo różnych spraw spadło mi na głowę, nie miałam czasu, żeby zaczynać kolejną lekturę. Odkładałam to na kolejny tydzień kilkanaście razy, aż w końcu spostrzegłam, że niespodziewanie z lutego zrobił się czerwiec, a ja nadal nie mam w swoich rękach książki, na którą tak bardzo czekałam! Zamówiłam więc egzemplarz, otrzymałam go dużo szybciej, niż się spodziewałam, zabrałam w podróż i… pochłonęłam w trzy godziny. Tyle było z mojej długo wyczekiwanej lektury.
Kamień i sól to zdecydowanie godna kontynuacja Ognia i wody; właściwie nie jestem pewna, czy druga część nie jest nawet lepsza od swojej poprzedniczki. Akcja nie gna do przodu od pierwszej strony, czytelnik dostaje chwilę, aby przypomnieć sobie świat, fabułę i postaci, ale gdy w końcu ruszamy naprzód, tempo staje się zawrotne. Przed pozostałymi w Wyścigu uczestnikami dwa kolejne etapy, których charakter różni się nieco od poprzednich – tym razem przychodzi im walczyć na oceanie oraz w górach. Pojawiają się nowe zagrożenia, jednak jedno jest jasne: skoro granica życia i śmierci została już raz przekroczona, nie wszystkie pandory i nie wszyscy uczestnicy wyjdą z wyścigu cało. Ta brutalność i bezkompromisowość pewnych scen na początku mnie zaskakiwała, ponieważ autorzy YA często wystrzegają się brnięcia aż tak daleko, jest to jednak wielka zaleta serii Victorii Scott. Dzięki temu historia nabiera autentyzmu, a do głosu dochodzi wiele bardzo silnych emocji.
Kolejną zaletą opowieści są jej bohaterowie – autorka nie zmarnowała potencjału, jaki drzemał w jej własnym pomyśle. Z racji tego, że każdy z uczestników Wyścigu walczy o inny cel (to znaczy teoretycznie ten sam, lek dla kogoś bliskiego, jednak różne są więzi i zależności między osobami), całkowicie odmienne są ich historie, charaktery i motywacje. Nie wszystkie postaci są dokładnie opisane, ale te, którym mieliśmy okazję się przyjrzeć, noszą bagaż ciekawych doświadczeń i bardzo indywidualnych ran, które bezpośrednio wpływają na ich zachowanie. Podoba mi się, jak historie te są wplecione w fabułę powieści. Pozytywnym aspektem jest również wątek miłosny, który pojawić się musiał, aczkolwiek jest zbudowany bardzo nienachalnie i posiada pewien zaskakujący element, jakim jest postawa głównej bohaterki. Tella, w odróżnieniu od większości bohaterek YA, nie poświęca czasu na rozważania, którego chłopca woli (trójkąt w ogóle tu nie występuje); jest zdolna do przemyśleń, podejmowania decyzji i kategorycznych zachowań. Wiele razy byłam pod pozytywnym wrażeniem jej postawy.
Jak na dobry thriller przystało, powieść Victorii Scott jest dynamiczna i wciąga czytelnika praktycznie bez reszty; w każdym razie ja nie mogłam się od niej oderwać. Na domiar złego cała opowieść kończy się nagle – no, może nie w połowie sceny, raczej w miejscu, w którym można by się spodziewać zakończenia, jednak przy tym tempie było to jak zderzenie z murem podczas całkiem szybkiego biegu – i w sposób, który sprawia, że chciałabym mieć kontynuację losów bohaterów JUŻ, TERAZ, ZARAZ. Chociaż niełatwo jest kończyć taką książkę, to wiem, że jest to jej wielka zaleta, a ja mimo lekkiego czytelniczego kaca jestem lekturą zachwycona.
Za wspaniałą przygodę z książką dziękuję serdecznie wydawnictwu IUVI.
Kamień i sól to zdecydowanie godna kontynuacja Ognia i wody; właściwie nie jestem pewna, czy druga część nie jest nawet lepsza od swojej poprzedniczki. Akcja nie gna do przodu od pierwszej strony, czytelnik dostaje chwilę, aby przypomnieć sobie świat, fabułę i postaci, ale gdy w końcu ruszamy naprzód, tempo staje się zawrotne. Przed pozostałymi w Wyścigu uczestnikami dwa kolejne etapy, których charakter różni się nieco od poprzednich – tym razem przychodzi im walczyć na oceanie oraz w górach. Pojawiają się nowe zagrożenia, jednak jedno jest jasne: skoro granica życia i śmierci została już raz przekroczona, nie wszystkie pandory i nie wszyscy uczestnicy wyjdą z wyścigu cało. Ta brutalność i bezkompromisowość pewnych scen na początku mnie zaskakiwała, ponieważ autorzy YA często wystrzegają się brnięcia aż tak daleko, jest to jednak wielka zaleta serii Victorii Scott. Dzięki temu historia nabiera autentyzmu, a do głosu dochodzi wiele bardzo silnych emocji.
Kolejną zaletą opowieści są jej bohaterowie – autorka nie zmarnowała potencjału, jaki drzemał w jej własnym pomyśle. Z racji tego, że każdy z uczestników Wyścigu walczy o inny cel (to znaczy teoretycznie ten sam, lek dla kogoś bliskiego, jednak różne są więzi i zależności między osobami), całkowicie odmienne są ich historie, charaktery i motywacje. Nie wszystkie postaci są dokładnie opisane, ale te, którym mieliśmy okazję się przyjrzeć, noszą bagaż ciekawych doświadczeń i bardzo indywidualnych ran, które bezpośrednio wpływają na ich zachowanie. Podoba mi się, jak historie te są wplecione w fabułę powieści. Pozytywnym aspektem jest również wątek miłosny, który pojawić się musiał, aczkolwiek jest zbudowany bardzo nienachalnie i posiada pewien zaskakujący element, jakim jest postawa głównej bohaterki. Tella, w odróżnieniu od większości bohaterek YA, nie poświęca czasu na rozważania, którego chłopca woli (trójkąt w ogóle tu nie występuje); jest zdolna do przemyśleń, podejmowania decyzji i kategorycznych zachowań. Wiele razy byłam pod pozytywnym wrażeniem jej postawy.
Jak na dobry thriller przystało, powieść Victorii Scott jest dynamiczna i wciąga czytelnika praktycznie bez reszty; w każdym razie ja nie mogłam się od niej oderwać. Na domiar złego cała opowieść kończy się nagle – no, może nie w połowie sceny, raczej w miejscu, w którym można by się spodziewać zakończenia, jednak przy tym tempie było to jak zderzenie z murem podczas całkiem szybkiego biegu – i w sposób, który sprawia, że chciałabym mieć kontynuację losów bohaterów JUŻ, TERAZ, ZARAZ. Chociaż niełatwo jest kończyć taką książkę, to wiem, że jest to jej wielka zaleta, a ja mimo lekkiego czytelniczego kaca jestem lekturą zachwycona.
Za wspaniałą przygodę z książką dziękuję serdecznie wydawnictwu IUVI.
piątek, 15 kwietnia 2016
Marie Rutkoski – „Zdrada”
Do pierwszego tomu serii Niezwyciężona podchodziłam dość sceptycznie – dość długo czekałam z zabraniem się za niego, bo kilka razy zdarzyło mi się zawieść na tekstach powszechnie uważanych za wybitne. Kiedy w końcu książka wpadła w moje ręce, pochłonęłam ją jednym tchem i przekonałam się, jak bardzo jest wspaniała: fabuła gna do przodu jak szalona, a bohaterowie są kimś więcej, niż marionetkami targanymi przez pierwsze poważne uczucia. Choć po tak świetnym początku nie mogłam się doczekać kontynuacji, po nią również sięgnęłam z pewnym opóźnieniem. Gdybym miewała podobne refleksje, z pewnością żałowałabym, że nie zrobiłam tego wcześniej.
Przez przeczytaniem książki zdążyłam zapoznać się z całą masą opinii na jej temat i jestem zdziwiona, jak wiele osób pisało, że dużo czasu zajęło im wbicie się w jej rytm. Mnie opowieść pochłonęła właściwie od pierwszej strony i od razu poczułam się dobrze, wracając do znanego, ciekawego świata. Sytuacja, której jesteśmy świadkami w Zdradzie, jest nieco inna niż w Pojedynku – przez znaczną część fabuły obserwujemy osobno poczynania Kestrel i Arina, a każde z nich musi mierzyć się z wieloma wyzwaniami, zarówno związanymi z polityką, dobrem narodu, jak i własnymi przeżyciami wewnętrznymi. To połączenie różnorodnych dylematów jest w „Niezwyciężonej” bardzo wyraźne i dobrze skonstruowane: bohaterowie są autentyczni w swoim rozumowaniu, nie zatracają się w emocjach, ich priorytety są prawdziwe, a problemy zrozumiałe. Choć Kestrel pod względem wieku jest typową przedstawicielką YA – w Zdradzie zbliża się do swoich osiemnastych urodzin – jej życie jest podporządkowane innym czynnikom niż miłość. Rola, jaką pełni w społeczeństwie, każe jej dokonywać trudnych wyborów. Z drugiej strony nie oznacza to, że dziewczyna zawsze potrafi odsuwać namiętność na dalszy plan – ta niejednokrotnie pokrzyżuje jej plany i zmusi do refleksji nad tym, co jest najważniejsze.
Moim zdaniem największą siłą Niezwyciężonej, cechą, która stawia ją ponad większością podobnych opowieści o ciemiężonych narodach, niewolnikach i panach oraz młodych gniewnych zmieniających świat, jest autentyczność. Marie Rutkoski nie boi się nazywać rzeczy po imieniu, nie boi się prezentowania śmierci i nie ugładza jej, a bohaterom, którzy giną w imię politycznych rozgrywek, nie odbiera chwały poniesionych ran. Wiele elementów tej historii jest trudnych i brutalnych, ale taka jest specyfika tej opowieści; nie da się mówić o rewolucji, jeśli przemilczymy jej ofiary. Tutaj zobaczymy wszelkie aspekty dokonywanych zmian, zarówno te bezpośrednio widoczne, jak i związane z działaniem „zza kulis”, poznamy też bohaterów niejednoznacznych, trudnych i ciekawych. W tej opowieści nawet miłość naznaczona jest wieloma ranami, niedomówieniami i trudnościami.
W trylogiach druga część zwykle pełni rolę fabularnego łącznika i nie inaczej jest w przypadku Zdrady; nie oznacza to jednak, że jest to część w jakiś sposób gorsza, czy też mniej ciekawa sama w sobie. Prawdę mówiąc jestem zdziwiona, jak płynnie i dobrze czytało mi się ten tom cyklu. Opowieść jest dokładnie taka, jak zapamiętałam: dynamiczna, odpowiednio skomplikowana, interesująca i bardzo bezpośrednia; bohaterowie nadal wzbudzają moje zainteresowanie. Nie mogę się doczekać finału tej historii i przyznaję wprost: mam bardzo wysokie oczekiwania. Czuję jednak, że Marie Rutkoski jest w stanie im sprostać, bo to, co stworzyła do tej pory, jest na naprawdę niesamowitym poziomie. Ta historia dopieszcza mnie pod każdym względem i pokazuje, że można jeszcze stworzyć dobre i wcale nie oszałamiająco schematyczne YA, które wciągnie czytelnika bez reszty i powali na kolana.
Przez przeczytaniem książki zdążyłam zapoznać się z całą masą opinii na jej temat i jestem zdziwiona, jak wiele osób pisało, że dużo czasu zajęło im wbicie się w jej rytm. Mnie opowieść pochłonęła właściwie od pierwszej strony i od razu poczułam się dobrze, wracając do znanego, ciekawego świata. Sytuacja, której jesteśmy świadkami w Zdradzie, jest nieco inna niż w Pojedynku – przez znaczną część fabuły obserwujemy osobno poczynania Kestrel i Arina, a każde z nich musi mierzyć się z wieloma wyzwaniami, zarówno związanymi z polityką, dobrem narodu, jak i własnymi przeżyciami wewnętrznymi. To połączenie różnorodnych dylematów jest w „Niezwyciężonej” bardzo wyraźne i dobrze skonstruowane: bohaterowie są autentyczni w swoim rozumowaniu, nie zatracają się w emocjach, ich priorytety są prawdziwe, a problemy zrozumiałe. Choć Kestrel pod względem wieku jest typową przedstawicielką YA – w Zdradzie zbliża się do swoich osiemnastych urodzin – jej życie jest podporządkowane innym czynnikom niż miłość. Rola, jaką pełni w społeczeństwie, każe jej dokonywać trudnych wyborów. Z drugiej strony nie oznacza to, że dziewczyna zawsze potrafi odsuwać namiętność na dalszy plan – ta niejednokrotnie pokrzyżuje jej plany i zmusi do refleksji nad tym, co jest najważniejsze.
Moim zdaniem największą siłą Niezwyciężonej, cechą, która stawia ją ponad większością podobnych opowieści o ciemiężonych narodach, niewolnikach i panach oraz młodych gniewnych zmieniających świat, jest autentyczność. Marie Rutkoski nie boi się nazywać rzeczy po imieniu, nie boi się prezentowania śmierci i nie ugładza jej, a bohaterom, którzy giną w imię politycznych rozgrywek, nie odbiera chwały poniesionych ran. Wiele elementów tej historii jest trudnych i brutalnych, ale taka jest specyfika tej opowieści; nie da się mówić o rewolucji, jeśli przemilczymy jej ofiary. Tutaj zobaczymy wszelkie aspekty dokonywanych zmian, zarówno te bezpośrednio widoczne, jak i związane z działaniem „zza kulis”, poznamy też bohaterów niejednoznacznych, trudnych i ciekawych. W tej opowieści nawet miłość naznaczona jest wieloma ranami, niedomówieniami i trudnościami.
W trylogiach druga część zwykle pełni rolę fabularnego łącznika i nie inaczej jest w przypadku Zdrady; nie oznacza to jednak, że jest to część w jakiś sposób gorsza, czy też mniej ciekawa sama w sobie. Prawdę mówiąc jestem zdziwiona, jak płynnie i dobrze czytało mi się ten tom cyklu. Opowieść jest dokładnie taka, jak zapamiętałam: dynamiczna, odpowiednio skomplikowana, interesująca i bardzo bezpośrednia; bohaterowie nadal wzbudzają moje zainteresowanie. Nie mogę się doczekać finału tej historii i przyznaję wprost: mam bardzo wysokie oczekiwania. Czuję jednak, że Marie Rutkoski jest w stanie im sprostać, bo to, co stworzyła do tej pory, jest na naprawdę niesamowitym poziomie. Ta historia dopieszcza mnie pod każdym względem i pokazuje, że można jeszcze stworzyć dobre i wcale nie oszałamiająco schematyczne YA, które wciągnie czytelnika bez reszty i powali na kolana.
czwartek, 4 lutego 2016
Victoria Scott – „Ogień i woda”
Do czego może posunąć się człowiek w obronie życia i zdrowia tego, kogo kocha? Tella Holloway, choć ma dopiero szesnaście lat, oddałaby wiele, aby jej brat wrócił do pełni sprawności sprzed choroby. Gdy w jej ręce trafia tajemnicza paczka, a w niej nadajnik informujący o zaproszeniu do wyścigu, w którym stawką jest lek na dowolną chorobę, dziewczyna nie waha się ani chwili – pod osłoną nocy wymyka się z domu i wyrusza w nieznane, nie do końca świadoma tego, na co tak naprawdę się decyduje.
Podoba mi się pomysł na tę książkę, bo, chociaż wykorzystuje pewne elementy książek z gatunku young adult, to nie jest rażącą kalką, która odebrałaby nam przyjemność z czytania. Cała historia bazuje na opowieści o współczuciu, poczuciu winy i miłości, która popycha nas do działań, o które nikt by nas nie posądzał, jednak w Wyścigu ramię w ramię idą zarówno młodsi, jak i starsi bohaterowie, a sam świat również wykreowany jest dość oryginalnie. Każdemu z uczestników towarzyszy pandora – unikatowy, stworzony specjalnie na tę okazję zwierzak, który posiada specjalne umiejętności i jest zaprogramowany dokładnie i wyłącznie do pomocy swojemu zawodnikowi. Plejada pandor i ich umiejętności jest naprawdę szeroka, a ich obecność przynosiła mi skojarzenia z Pokemonami.
Skoro już jesteśmy przy skojarzeniach – atmosfera książki przywodziła mi w pewnym sensie na myśl Więźnia Labiryntu – wiecie, poczucie niesprawiedliwości i zagrożenia związane z tym, że ktoś (nie wiadomo kto) organizuje uczestnikom piekielną rywalizacje zamiast po prostu udzielić im pomocy. Choć w przypadku „Ognia i wody” dostajemy część informacji na temat kulisów Wyścigu, wciąż nie wiemy wszystkiego, co dodatkowo podsyca naszą ciekawość. Sama rywalizacja wydała mi się z kolei mniej brutalna niż w przypadku większości czytanych dotąd powieści z gatunku YA, choć w oczywisty sposób zyskała na sile wraz ze śmiercią pierwszego uczestnika. Bardzo łagodnie wypadły również zachowania bohaterów. Zdziwiłam się, że tak duża grupa osób tak łatwo przystosowała się do tak trudnych warunków. Całodzienne marsze, brak wody, jedzenie węży, ciągłe poczucie zagrożenia – to tylko niektóre z niedogodności, które musieli znosić uczestnicy Wyścigu, tymczasem próżno szukać z ich ust jakiegokolwiek słowa skargi, co jest po prostu nienaturalne. Owszem, można to tłumaczyć wysoką motywacją, jednak w umyśle jedynej uczestniczki, którą obserwujemy dokładnie, takie refleksje pojawiają się naprawdę bardzo, bardzo późno.
Pod względem konstrukcji powieść również przypadła mi do gustu. Książkę czytało się płynnie, bez większych zgrzytów i naprawdę bardzo szybko ze względu na dynamiczną akcję. Wydarzenia, które są przedmiotem opowieści, zostały opisane należycie, bez zbędnego pochylania się nad szczegółami, co sprawia, że całość jest naprawdę wciągająca. Język autorki również jest przyjemny. Spodobał mi się pomysł na tę książkę, a także fakt, że wątek miłosny (tak, tak, to było konieczne w powieści YA) został poprowadzony tak, a nie inaczej – subtelnie, a przede wszystkim bez trójkąta i niekończącego się paplania o własnych rozchwianych emocjach podczas realnego zagrożenia życia. Jedyne co mogę zaliczyć na minus to sceny walk między pandorami – muszę przyznać, że należę do osób, które trudniej znoszą cierpienie zwierząt i ludzi, zarówno w filmach, jak i książkach, więc wolałabym, aby to bohaterowie stanęli do walki, a nie zasłaniali się swoimi pomocnikami. Na szczęście nie były to fragmenty stanowiący główną oś książki i pojawiały się relatywnie rzadko.
Czy mogę polecić tę książkę? Z czystym sumieniem, bo wypada naprawdę doprze na tle innych przedstawicieli gatunku, głównie ze względu na pomysł i odejście od pewnych sztampowych schematów YA. Osobiście czekam z niecierpliwością na kolejną część (premiera już 17 lutego!), bo jestem ciekawa, jakie rozwiązania fabularne przygotowała dla nas autorka. Mam nadzieję, że będę usatysfakcjonowana!
Za wspaniałą przygodę z książką dziękuję serdecznie wydawnictwu IUVI.
poniedziałek, 4 stycznia 2016
Marie Rutkoski – „Pojedynek”
Po kilku negatywnych doświadczeniach z szeroko chwalonymi opowieściami (zwłaszcza z gatunku young adult, choć nie tylko te książki mam na myśli) postanowiłam nie ufać w stu procentach pozytywnym opiniom, choćby miały ich być miliony. Jak się zapewne domyślacie, takie postanowienie jest bardzo trudne do realizacji, zwłaszcza dla kogoś, kto właściwie żyje w książkowej blogosferze. Pojedynek przewija się tutaj od jakiegoś czasu i chyba nie spotkałam się jeszcze z opinią o nim, która byłaby negatywna. A z każdą taką recenzją moje zainteresowane rosło…
Kilkadziesiąt lat temu rosnący w siłę ród Valorian zaatakował ościenne państwo Herran podbijając je i czyniąc jego lud poddanymi; od tego czasu Herrańczycy są jedynie niewolnikami. Choć starsi pamiętają jeszcze czasy sprzed konfliktu, dla młodego pokolenia podział ten jest sprawą całkowicie zwyczajną – nie ma nic dziwnego w tym, że gdy sami opływają w luksusy, inni ludzie muszą im usługiwać. Jedną z przedstawicielek valoriańskiej młodzieży jest Kestrel, córka generała, niepokorna siedemnastolatka, która stoi u progu dorosłości i dokonuje pierwszych ważnych wyborów. Normy społeczne pozwalają jej pójść w ślady ojca i zostać wojskową, lecz jeśli nie zdecyduje się na ten rodzaj kariery, będzie musiała wyjść za mąż. Dziewczyna nie spodziewa się, że pewna nieprzemyślana i z pozoru błaha decyzja zaważy na całym jej dalszym życiu, a dylematy, przed którymi stała dotychczas, są niczym w porównaniu z wyborami, których przyjdzie jej dokonać już niebawem.
Najważniejszą rzeczą, która zwróciła moją uwagę w Pojedynku i za którą muszę tę książkę pochwalić, jest świetnie opisana warstwa społeczno-polityczna. Pierwszy raz od dawna czytając young adult miałam wrażenie, że traktuje się mnie, a więc również innych czytelników, jako dorosłe i myślące osoby. Świat, który opisuje Marie Rutkoski, jest ciekawy, barwny i bardzo dobrze skonstruowany, a sposób jego ujęcia naprawdę zadowala. Autorka poświęciła odpowiednią ilość miejsca na omówienie zależności i uwypuklenie różnic między Valorianami i Herrańczykami, nie zabrakło tu również odrobiny historii i teoretyki działań wojennych. W przypadku tworzonego od podstaw świata takie omówienia są niezwykle ważne, a w Pojedynku są one dodatkowo bardzo dobrze wprowadzone – nie nużą, ani nie wydłużają fabuły, tylko mają swoje własne, świetnie dobrane miejsce gdzieś między opisywanymi wydarzeniami.
Na plus zaliczyć należy również wątek miłosny, który oczywiście musiał się pojawić w tekście z gatunku YA w tej czy innej formie. Tutaj owszem, mamy do czynienia z pewnym rodzajem trójkąta, jednak zdecydowanie nie należy on do tych ckliwych i przyprawiających o mdłości. Kestrel jest bohaterką na tyle spójną, że, choć czasem daje się ponieść emocjom, nie rozwodzi się nad własnym życiem uczuciowym, poza tym zarówno ona, jak i pozostałe postaci potrafią zaskoczyć swoim zachowaniem. W Pojedynku emocji jest bardzo dużo i mają one szansę porządnie targnąć czytelnikiem, jednak daleko tu do ckliwości – wiele jest scen tragicznych i poruszających, a każda z nich pozostawia bardzo dobre wrażenie. Zdarzało się, że serce biło mi szybciej i naprawdę coś tam w środku czułam, a muszę powiedzieć, że bardzo rzadko się to zdarza. Znaczna część fabuły oparta jest o intrygi, niepewność oraz brak zaufania i, jak się okazuje, jest to bardzo dobre posunięcie – emocje tego typu świetnie się sprawdzają w niespokojnym, wojennym otoczeniu.
Powieść Marie Rutkoski idealnie wpisuje się w trendy, jakie wyznacza gatunek young adult, a jednocześnie jest świetnym przykładem, że nawet w tak oklepanym i wyeksploatowanym otoczeniu może jeszcze powstać coś ciekawego i w jakimś stopniu oryginalnego. Oczywiście mamy tu znany schemat, zwłaszcza dotyczący wątku miłosnego, a także kilka klisz, bardzo charakterystycznych scen, które wszyscy kojarzymy. Nie są to jednak elementy na tyle wyraźne, żeby wykraczały poza zwyczajne wpisywanie się w konwencję. Książka jest znacznie mniej schematyczna niż chociażby zeszłoroczny hit, Czerwona królowa, a i fabuła do spółki z bohaterami i poziomem akcji prezentuje się dużo, dużo lepiej. W Pojedynku na czytelnika czeka wiele niespodzianek, a sytuacja potrafi nieźle nas zaskoczyć zmieniając się o 180 stopni na przestrzeni kilku stron.
Tym razem nie żałuję, że posłuchałam innych blogerów i zdecydowałam się sięgnąć po tę opowieść – jestem nie tylko zadowolona, to po prostu fascynacja! Książka Marie Rutkoski niesamowicie mnie wciągnęła i jeśli tylko autorka utrzyma poziom przez wszystkie części, z pewnością będzie to jedna z moich ulubionych trylogii. Jedyne, do czego mam zastrzeżenie, to tytuł – Przekleństwo zwycięzcy, jak to jest w oryginale, byłoby dużo lepsze, bo lepiej oddaje sens niż Pojedynek, a poza tym owo sformułowanie pojawia się zarówno w tekście książki, jak i w autorskim posłowiu. Nie jest to jednak mankament, który w jakikolwiek sposób wpływa na odbiór tekstu – powieść jest świetna i będzie moim faworytem na ten rok. Wprost nie mogę się doczekać kontynuacji!
środa, 24 czerwca 2015
Romina Russell - "Zodiak"
Świat w Zodiaku zbudowany jest z dwunastu Domów, z których każdy odpowiada innemu znakowi znanemu z naszej astrologii. Choć reprezentują różne wartości, wzajemnie się uzupełniają i żyją we względnym spokoju, przynajmniej do czasu, gdy Dom Raka zostaje dotknięty niecodziennym i nieprzewidzianym kataklizmem. Jak to się stało, że żadnemu z jasnowidzów nie udało się dostrzec zagrożenia z odpowiednim wyprzedzeniem? A może za problemami stoi coś więcej niż zwykła niepomyślna koniunkcja gwiazd? Szesnastoletnia Rho zdaje się widzieć i rozumieć więcej niż najtęższe umysły jej Domu, przez co w obliczu zagrożenia będzie musiała objąć przywódcze stanowisko.
Bardzo spodobał mi się pomysł na wykreowany przez autorkę świat. Tematyka astrologiczna jest mi w miarę bliska, a poza tym widać wyraźnie, że idea, która pojawiła się w pisarskiej głowie, jest spójna i przemyślana. Romina Russell stworzyła nową jakość w oparciu o to, co już znane - wykorzystała horoskop i wynikające z niego cechy charakterystyczne poszczególnych znaków zodiaku i w oparciu o nie wykreowała bogate i różnorodne tło. Mimo że wszystko - od podziałów między Domami aż do legendy o Wężowniku - jest tylko przedrukiem, nie czujemy się przytłoczeni wtórnością; wręcz przeciwnie - kontakt z powieścią daje wrażenie świeżości. Autorka pięknie rozbudowała i omówiła specyfikę konkretnych znaków, dając im indywidualny wygląd, zawody, powitania, przywódców, a nawet różne wersje tej samej legendy opowiadanej dzieciom na dobranoc.
Niestety, o ile świat przedstawiony zbudowany jest wspaniale, o tyle sama fabuła woła o pomstę do nieba. Powieść to jeden wielki schemat, w dodatku (w moim odczuciu) stworzony mocno na siłę. Podczas lektury miałam wrażenie, że książka powstała jako powieść dla dorosłych, jednak w odpowiednim momencie jakiś "życzliwy" doradca podpowiedział autorce, że całość sprzeda się lepiej, jeśli zaadresuje się ją do nastolatków. W rezultacie otrzymujemy kompletnie niespójną bohaterkę, która w jednej chwili staje na czele starszyzny swojego Domu, w drugiej zaś przeżywa miłosne rozterki oraz swój pierwszy raz (wiecie, że w świecie astrologii też używa się prezerwatyw? nie wiem, czemu tak bardzo utkwiło mi to w głowie...). Wątek miłosnego trójkąta oczywiście się pojawia i jest po prostu wciśnięty w fabułę - o ile w niektórych powieściach z gatunku young adult można przyznać, że miłosne dywagacje są naturalne i uzasadnione, o tyle tutaj jedynym argumentem, który je tłumaczy, może być skrajna niedojrzałość (głupota?) bohaterki. Do tego wszystkiego w fabule pojawia się sporo nieścisłości - do dziś nie wiem na przykład, dlaczego manipuluje się psychiką głównej bohaterki, która raz po raz dowiaduje się, że (naprzemiennie) odnalazła lub straciła rodzinę.
Zostawiam Was z zamętem, bo sama mam takowy w głowie. Jeśli lubicie klimat YA i nie przeszkadzają Wam nienaturalne miłosne podboje nastolatek - sięgajcie śmiało, nie zawiedziecie się. Powieść czyta się szybko, jej fabuła przyjemnie wciąga i wywołuje emocje, poza tym zapoznacie się z naprawdę fajnie wykreowanym światem. Moim zdaniem jednak powieść dużo lepiej by wypadła, gdyby była przeznaczona dla dorosłych lub choćby odrobinę wyszła poza schemat. Jej potencjał był naprawdę spory, a jednak został mocno zmarnowany. Szkoda.
Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie YA!, będącemu częścią GW Foksal.
Bardzo spodobał mi się pomysł na wykreowany przez autorkę świat. Tematyka astrologiczna jest mi w miarę bliska, a poza tym widać wyraźnie, że idea, która pojawiła się w pisarskiej głowie, jest spójna i przemyślana. Romina Russell stworzyła nową jakość w oparciu o to, co już znane - wykorzystała horoskop i wynikające z niego cechy charakterystyczne poszczególnych znaków zodiaku i w oparciu o nie wykreowała bogate i różnorodne tło. Mimo że wszystko - od podziałów między Domami aż do legendy o Wężowniku - jest tylko przedrukiem, nie czujemy się przytłoczeni wtórnością; wręcz przeciwnie - kontakt z powieścią daje wrażenie świeżości. Autorka pięknie rozbudowała i omówiła specyfikę konkretnych znaków, dając im indywidualny wygląd, zawody, powitania, przywódców, a nawet różne wersje tej samej legendy opowiadanej dzieciom na dobranoc.
Niestety, o ile świat przedstawiony zbudowany jest wspaniale, o tyle sama fabuła woła o pomstę do nieba. Powieść to jeden wielki schemat, w dodatku (w moim odczuciu) stworzony mocno na siłę. Podczas lektury miałam wrażenie, że książka powstała jako powieść dla dorosłych, jednak w odpowiednim momencie jakiś "życzliwy" doradca podpowiedział autorce, że całość sprzeda się lepiej, jeśli zaadresuje się ją do nastolatków. W rezultacie otrzymujemy kompletnie niespójną bohaterkę, która w jednej chwili staje na czele starszyzny swojego Domu, w drugiej zaś przeżywa miłosne rozterki oraz swój pierwszy raz (wiecie, że w świecie astrologii też używa się prezerwatyw? nie wiem, czemu tak bardzo utkwiło mi to w głowie...). Wątek miłosnego trójkąta oczywiście się pojawia i jest po prostu wciśnięty w fabułę - o ile w niektórych powieściach z gatunku young adult można przyznać, że miłosne dywagacje są naturalne i uzasadnione, o tyle tutaj jedynym argumentem, który je tłumaczy, może być skrajna niedojrzałość (głupota?) bohaterki. Do tego wszystkiego w fabule pojawia się sporo nieścisłości - do dziś nie wiem na przykład, dlaczego manipuluje się psychiką głównej bohaterki, która raz po raz dowiaduje się, że (naprzemiennie) odnalazła lub straciła rodzinę.
Zostawiam Was z zamętem, bo sama mam takowy w głowie. Jeśli lubicie klimat YA i nie przeszkadzają Wam nienaturalne miłosne podboje nastolatek - sięgajcie śmiało, nie zawiedziecie się. Powieść czyta się szybko, jej fabuła przyjemnie wciąga i wywołuje emocje, poza tym zapoznacie się z naprawdę fajnie wykreowanym światem. Moim zdaniem jednak powieść dużo lepiej by wypadła, gdyby była przeznaczona dla dorosłych lub choćby odrobinę wyszła poza schemat. Jej potencjał był naprawdę spory, a jednak został mocno zmarnowany. Szkoda.
Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie YA!, będącemu częścią GW Foksal.
Subskrybuj:
Posty (Atom)