Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Zysk i S-ka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Zysk i S-ka. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 7 stycznia 2020

George R.R. Martin – „Lodowy smok”



Jak pewnie część z Was wie, kocham baśnie i legendy, zbieram rozmaite ich wydania, a do tego hobbystycznie porównuję ze sobą poszczególne wersje znanych historii. Moją uwagę zwraca wszystko, co zdaje się mieć baśniową formę, nawet jeśli powstało... no cóż, nie tak znowu dawno temu. Lodowy smok, czyli osławiona Jedyna-Książka-George'a-R.R.-Martina-Skierowana-Do-Dzieci (wybaczcie, widziałam tę frazę tyle razy w ciągu ostatnich tygodni, że mam jej już dość), jest akurat historią dość starą – jego pierwsze wydanie miało miejsce w 1980 roku. Być może dlatego opiera się dzielnie tym problemom, z którymi borykają się współczesne opowieści dla najmłodszych. A może to po prostu bezkompromisowość autora i jego umiłowanie brutalności daje tu o sobie znać.

Ta niewielka i w gruncie rzeczy krótka książeczka dzieje się w szeroko pojętym uniwersum Westeros (choć nie ma, co chcę podkreślić, absolutnie żadnego związku z Pieśnią Lodu i Ognia) i opowiada historię pewnej wyjątkowej dziewczynki. Adara jest tak zwanym zimowym dzieckiem – urodziła się w czasie wielkich mrozów, które odcisnęły piętno na jej osobowości, czyniąc z niej istotę nad wiek spokojną i zdystansowaną. Dziewczynka nie okazuje (a właściwie nawet nie przeżywa) emocji, źle znosi lato i zawsze z utęsknieniem wyczekuje swoich urodzin, bo zimą odwiedza ją wyjątkowy przyjaciel – lodowy smok. W świecie stale ogarniętym wojną, pełnym niepewności, drapieżna istota okaże się nie tylko ważnym dla dziecka pewnikiem, ale też przyjacielem, który pomoże ocalić wszystko, co dla Adary cenne.

Wiele osób podnosiło, że Lodowy smok to opowieść zbyt brutalna, jak na baśń. Moim zdaniem jest to jednak wspaniałe odniesienie do klasyki gatunku i tego, jaką funkcję podobne opowieści pełniły w dawnych czasach. Osobiście tęsknię za historiami takimi jak ta – które niczego nie udają, nie wygładzają świata i nie pozbawiają go prawdziwych elementów, niosąc jednocześnie ważną treść i morał, który ma dać jakąś naukę najmłodszemu pokoleniu. Bo zarówno Lodowy smok, jak i klasyczne baśnie łączy jedno – nie epatują przemocą, a jedynie pokazują prawdziwy, niełatwy świat.

Opisując nowe wydanie Lodowego smoka nie sposób nie wspomnieć o fenomenalnych ilustracjach, których autorem jest Luis Royo. Poznałam tego artystę dawno temu, kiedy kupiłam ilustrowane przez niego karty tarota i z miejsca zakochałam się w tej wyjątkowej stylistyce. To jego nazwisko (a nie, jak w przypadku większości, Georga R.R. Martina) przyciągnęło mnie do tej książeczki i to właśnie szata graficzna sprawiła, że z miejsca się w Lodowym smoku zakochałam. Wielki plus również za śliczną i bardzo nietypową czcionkę!

W moim odczuciu Lodowy smok, choć ma już na karku 40 lat (czymże to jest w obliczu smoczej długowieczności?), ani trochę się nie zestarzał. To nadal świetna opowieść o przyjaźni i poświęceniu, która bezpośrednio nawiązuje zarówno do klasycznych baśni, jak i do epickich światów fantasy. Nie jest to wyprana z różnorodności i trudnych tematów mdła bajeczka, a prawdziwa, wywołująca emocje historia. A do tego, dzięki nowej szacie graficznej, ozdoba każdej biblioteczki – czy to dziecka, czy też dorosłego.








Za możliwość zapoznania się z książką dziękuję serdecznie wydawnictwu Zysk i S-ka.

niedziela, 29 grudnia 2019

Najlepsze książki 2019 roku



Przyznam, że miałam poważną zagwozdkę z tym, jakie książki wybrać do tego zestawienia. W poprzednich latach zwykle pomysły same pchały mi się do głowy, a w tym... no cóż, niekoniecznie. Najlepsza pozycja, jaką przeczytałam w 2019 roku to niezły staroć – polską premierę miała w latach 70-tych ubiegłego wieku, a ja do podsumowań staram się wybierać pozycje wydane w ciągu minionych 12 miesięcy. Niestety na tle Ojca chrzestnego wszystkie inne książki wypadają blado. Chciałam, żebyście mieli to na uwadze.

Ostatecznie spięłam się jednak, siadłam do listy przeczytanych książek i gruntownie ją przejrzałam, żeby wybrać perełki, które zrobiły na mnie największe wrażenie. Nie są może perfekcyjne, ale bardzo dobre; no i każdą z ręką na sercu jestem w stanie Wam polecić. Poniżej znajdziecie listę z krótkimi opisami, a tytuły oraz zdjęcia są linkami prowadzącymi do recenzji – ot, gdybyście chcieli dowiedzieć się o którejś czegoś więcej.





Miałam w tym roku w rękach kilka przyzwoitych kryminałów, ale najbardziej w pamięć zapadła mi właśnie Wada. To przyzwoicie skonstruowana powieść z ciekawą zagadką, w sam raz dla tych, którzy lubią powolne odkrywanie historii i wątki, w których elementów układanki musimy szukać w przeszłości. Zarówno książka, jak i bohaterowie skonstruowani są dość klasycznie, ale to zaleta, a nie (nomen omen) wada - dzięki temu książka jest "pewna", ale absolutnie nie wtórna czy przewidywalna.

Już w styczniu premiera trzeciego tomu (bo Wada jest środkowa w tej bardzo dobrej serii). Już nie mogę się doczekać!




To zdecydowanie nie jest pozycja dla każdego – ci, którzy mają tendencję do nadmiernego zamartwiania się i panikowania, mogą śmiało przejść do następnej książki w zestawieniu. Ale jeśli jesteście fanami opowieści o chorobach i ich rozprzestrzenianiu, zwłaszcza jeśli chodzi o współczesne mechanizmy, lekturę polecam Wam z całego serca.

Książka Soni Shah to opowieść pełna ciekawostek, ale też rzetelnej wiedzy z zakresu epidemiologii. Dowiadujemy się, w jaki sposób życie społeczne i polityka wpływają na rozprzestrzenianie się chorób, jak to się dzieje, że uśpione wirusy wracają i w jaki sposób zagrażają nam dzisiaj. Epidemia potrafi przerazić, ale też wciąga jak najlepszy kryminał. Moim zdaniem warto zaryzykować.



Obecność książki Amy Morin w tym zestawieniu nie powinna nikogo dziwić  w zeszłym roku również chwaliłam jeden z napisanych przez nią poradników. Jak widać autorka nie wyczerpała jeszcze tematu, bo kolejna książka trzyma poziom poprzednich i zawiera wartościowe treści.

Tym razem tematem przewodnim są kobiety i to, jak radzą sobie we współczesnym świecie. Podobnie jak w przypadku poprzednich publikacji autorki, tutaj również znajdziemy 13 rozdziałów poświęconych poszczególnym zagadnieniom związanym z naszym codziennym życiem. Zgodnie z myślą przewodnią tytuł każdego z nich zawiera negację, jednak nie nadaje to książce charakteru antyporadnika. Wręcz przeciwnie, poszczególne rozdziały stanowią skarbnicę pozytywnej wiedzy, popartej wieloma świetnie opracowanymi przykładami pacjentów (a w przypadku tej książki pacjentek), odwiedzających gabinet autorki na przestrzeni lat.



O, ta książeczka, to jest prawdziwy hit! Niepozorna, malutka, z minimalistyczną okładką – bardzo łatwo ją przeoczyć, gdy przeglądamy półki w księgarni. A jednak warto się nią zainteresować, bo skłania czytelnika do refleksji i pozwala na głębsze przemyślenia.

W kilku tematycznych rozdziałach zawierają się dialogi między dwojgiem psychologów, którzy dzielą się doświadczeniami i spostrzeżeniami na temat kobiecości. Dwie odmienne perspektywy, zarówno zawodowe, jak i płciowe, sprawiają, że opowieść jest pełniejsza i ciekawsza, a my jako czytelnicy mamy okazję ustosunkować się do zdań obojga autorów. Na przestrzeni niecałych 200 stron znajdziemy 10 rozdziałów poświęconych rozmaitym aspektom kobiecości: od córeczek tatusia, poprzez wykorzystywanie stereotypów, seks, macierzyństwo aż do wchodzenia w rozmaite relacje.



Na koniec zostawiłam thrillerową perełkę, co do której starałam się nie mieć oczekiwań (sami wiecie, jak to jest z książkami, które pojawiają się wszędzie – nie zawsze są tak dobre, jak mówią). I dzięki temu byłam bardzo pozytywnie zaskoczona! To książka niebanalna, wykorzystująca ciekawy, a jednocześnie mało eksploatowany w literaturze motyw, jakim jest relacja terapeuty i pacjenta, która z założenia powinna opierać się na dużej dawce zaufania.

W przypadku Anonimowej dziewczyny mamy dwie mocne bohaterki, subtelnie budowaną między nimi więź, a także zwroty akcji tak niespodziewane, że wywołują bardzo dużo emocji. Coś wspaniałego, ja dosłownie tę książkę pochłonęłam! I bardzo zazdroszczę wszystkim, którzy odkrywanie tej opowieści mają jeszcze przed sobą.


Ode mnie tyle, a teraz Wy dajcie znać, jakie książki z 2019 roku najbardziej Was zachwyciły! Chyba wszyscy szukamy inspiracji czytelniczych na 2020. ;)


poniedziałek, 2 grudnia 2019

6 przepięknych książek, które polecają się na prezenty (choć jeśli liczyć sztuki, wyjdzie ich znacznie więcej)



Ha! Jakbym po świątecznej gorączce w dziale marketingu miała mało prezentowników do opracowania, postanowiłam stworzyć jeszcze jeden, specjalnie dla Was – oczywiście książkowy! Nie chcę jednak skupiać się na konkretnych gatunkach czy seriach, a wyłącznie na aspekcie wizualnym. Moim zdaniem Święta to doskonały moment, aby sprezentować komuś bliskiemu (lub samemu sobie!) coś wyjątkowego, na co w ciągu roku zwykle szkoda nam pieniędzy. Coś, co będzie cieszyć nasze oczy i serca. A że na rynku mamy sporo przepięknie wydanych książek z rozmaitych gatunków, postanowiłam pokazać Wam kilka, które mnie osobiście najbardziej chwyciły za serce. 

Dla potrzebujących odrobiny magii




Muszę, po prostu muszę zacząć od Harry'ego Pottera, bo to on wiedzie prym wśród najpiękniejszych książek dostępnych na naszym rynku. Odkąd pojawiła się pierwsza edycja ilustrowana (a od tego wydarzenia minęły już 3 lata!), nie widziałam książki, która urzekłaby mnie bardziej. Głównie dlatego, że ona nie jest wzbogacona grafikami, tylko w gruncie rzeczy jest jedną wielką grafiką. Kojarzy mi się przez to z najlepszymi tytułami dla dzieci, choć prezentem będzie świetnym dla każdego fana serii, niezależnie od wieku.

A jeśli osoba, którą obdarowujecie, w miarę dobrze posługuje się angielskim (lub wręcz przeciwnie, dopiero się go uczy, bo Harry Potter świetnie się do tego nadaje), możecie wybrać dla niej jeszcze bardziej spersonalizowany prezent, czyli książki z serii w kolorach poszczególnych domów! To wydania rocznicowe (każdy tom pojawia się na rynku dokładnie 20 lat po premierze oryginału), dlatego w tej chwili dostępne są tylko 3, ale spójrzcie na to perspektywicznie – jeśli prezent się sprawdzi, macie z głowy pomysły na następne 4 lata! ;) I choć to angielskie wydania, może je dostać bez problemu w polskich sklepach, od ręki m.in. na Arosie czy w oficjalnym sklepie Allegro.

Dla tych, którzy się uczą (nie tylko w szkole)




Niezależnie, czy jesteśmy jeszcze dziećmi, studentami, czy też "zwykłymi" dorosłymi, stosunkowo często musimy się czegoś nauczyć. Pół biedy, jeśli mowa o zadaniach praktycznych – te jakoś łatwiej wchodzą do głowy, ale co z teorią? Języki, schematy postępowań, dane, a także wiedza szkolna przyswajana jest znacznie trudniej, głównie dlatego, że nikt nigdy nie nauczył nas, jak skutecznie się uczyć... Na szczęście Radek Kotarski, znany popularyzator nauki, wziął sprawy w swoje ręce, zebrał razem wiedzę o metodach, przetestował ją na sobie, a następnie przygotował dla nas niezwykle przystępną ściągę z wytrychów, jakie możemy zastosować w celu lepszego przyswajania wiedzy. 

Ogromnie żałuję, że tej książki nie było na rynku, gdy byłam na studiach lub nawet w liceum – sądzę, że moja nauka, zwłaszcza języków obcych, mogła być znacznie bardziej efektywna. Dlatego nie róbmy tego kolejnemu pokoleniu, niech chociaż ktoś uczy się skutecznie i z łatwością. A może nawet, o zgrozo, czerpiąc z tego przyjemność!

Co ważne, zarówno Włam się do mózgu, jak i nowe wydanie poprzedniej książki Radka Kotarskiego, Nic bardziej mylnego (to ta druga, otwarta książka na zdjęciu), można kupić wyłącznie na stronie wydawnictwa Altenberg. Znajdziecie tam również inne książki napisane przez internetowych twórców (np. Ewę Red Lipstick Monster, Rafała z kanału 7 metrów pod ziemią, Arlenę Witt czy Ulę Pedantulę). Sama mam kilka z nich i wiem, że wszystkie są naprawdę solidnie wydane, w dodatku każda z nich zawiera masę ciekawych informacji. 

Dla domorosłych historyków




A skoro już jesteśmy przy rozwoju i nauce: w czasach szkolnych miałam szczęście trafiać na dobrych historyków, którzy w swoim przedmiocie widzieli coś więcej niż tylko puste wkuwanie dat (którego szczerze nie cierpiałam i do którego wciąż nie mam ani serca, ani mózgu). To dzięki nim zrozumiałam, że choć nie jestem fanką chronologii, to uwielbiam, można by rzec, historię społeczną, mocno osadzoną w kontekstach i międzynarodowych powiązaniach. Dlaczego to wydarzenie, z pozoru błahe, miało tak znamienne skutki? I co do niego doprowadziło?

W taki sposób o historii opowiada Jakub Kuza, twórca facebookowego profilu Krótka historia jednego zdjęcia. Znajdziemy tam fotografie z całego świata, na których uwiecznione zostały mniej lub bardziej znaczące wydarzenia. Każde ze zdjęć opatrzone jest krótkim komentarzem kontekstowym, omawiającym, z jakich względów właśnie to zdjęcie warte jest uwagi. Czasem chodzi o konkretne osoby, czasem o uzupełnienie innej sytuacji, a innym razem o coś, co dopiero będzie miało się wydarzyć.

Książki Jakuba Kuzy (druga to świeżynka, wyszła około miesiąc temu), to świetne prezenty nawet dla tych, którzy na co dzień nie czytają zbyt wiele, ale na przykład interesują się historią, socjologią i naukami pokrewnymi. Te zbiory wyjątkowych ciekawostek, które na pewno zaskoczą niejednego czytelnika. 

Dla lubiących się bać




Przyszedł czas na peany pod adresem wydawnictwa, które specjalizuje się w podnoszeniu czytelnikom ciśnienia (bo wydaje mnóstwo horrorów), przy jednoczesnym łagodzeniu nerwów przepięknymi, niezwykle estetycznymi tomiszczami. Wydawnictwo Vesper, bo o nim mowa, zdecydowanie powinno zawitać pod choinkę każdego fana grozy! W ich ofercie znajdziecie zarówno literackie pierwowzory najbardziej znanych horrorów (jak np. Omen, Dracula czy Frankenstein), książkowe adaptacje tychże (Obcy), jak również autorskie powieści z rodzimego podwórka (Gałęziste). Co więcej, książki te często mają twarde oprawy, pełne są klimatycznych ilustracji, a w przypadku klasyków opatrzone stosownym posłowiem, opowiadającym o kontekstach.

U mnie stanowią ozdobę biblioteczki i jestem pewna, że wiele osób bardzo się z nich ucieszy. 

Dla żądnych krwi




Nigdy nie fascynowałam się Grą o Tron. Przez całe studia trzymałam się z daleka od serialu, który rozbudzał pasje wśród moich znajomych. Patrzyłam na współlokatorkę wyczekującą kolejnych odcinków jak narkoman na głodzie i nie potrafiłam zrozumieć tego fenomenu. Aż w końcu uznałam: dość tego, zbyt wiele mnie omija, może by tak spróbować jeszcze raz? I tak w kwietniu tego roku, tuż przed premierą ostatniego sezonu, nadrobiłam całość w tempie ekspresowym. A teraz przyszedł czas na książki!

Ilustrowana edycja Gry o Tron to nie lada gratka dla każdego fana serialu oraz prozy George'a R.R. Martina, ale uprzedzam - to prawdziwa cegła. 1000 stron doskonałej intrygi, ciekawych opisów oraz przepięknych rycin robi genialne wrażenie i wcale nie waży dużo (w każdym razie jak na swój gabaryt). Nie jest to może książka do torebki i podczytywania w drodze do pracy, ale umówmy się, standardowe wydania Martina też do poręcznych nie należą. Tak więc nie ma wymówek, by nie skusić się na te ślicznotki! W tym momencie mamy na rynku dwa pierwsze tomy serii (Starcie Królów to świeżynka, premierę miała w połowie listopada) oraz zbiór opowiadań Rycerz Siedmiu Królestw osadzone w świecie Westeros i pasujące do serii pod względem wielkości.

Dla pasjonatów mody




Last but not least dwie książki, które łączą w sobie duże stężenie ciekawej wiedzy, przepiękną oprawę graficzną oraz solidne wykonanie. Wspaniały prezent dla wszystkich, którzy interesują się modą, historią strojów, zależnością między ubraniami i innymi podobnymi tematami. 

Karolina Żebrowska na co dzień zajmuje się rekonstrukcją mody i prowadzi na youtubie kanał pełen filmów na temat strojów z lat minionych. I właściwie dokładnie o tym samym są jej książki. Pierwsza, Polskie piękno, to stuletni przekrój tego, jak zmieniała się moda na terenie naszego kraju, a także z jakich przyczyn stroje ewoluowały w takim a nie innym kierunku. Z kolei druga (nowość, która pojawiła się na rynku pod koniec listopada) stanowi subiektywny przegląd tych wydarzeń, które z perspektywy autorki wydają się być kluczowe dla historii światowej mody. W gruncie rzeczy jest to zbiór dobrze napisanych felietonów, które pełne są zaskakujących faktów. 

Obie książki zostały zilustrowane za pomocą ciekawych rycin i rysunków, a także zdjęć, na których sama autorka prezentuje stylizacje z różnych epok. 


środa, 20 listopada 2019

Camilla Sten – „Osada”

Silvertjärn – miasteczko owiane legendą po tym, jak cała jego populacja (czyli dobre kilkaset mieszkańców) po prostu zniknęła bez śladu. Śledczy, którzy badali sprawę, nie znaleźli niczego, prócz ciała przywiązanego do pala na centralnym placu oraz noworodka ukrytego w jednym z budynków mieszkalnych. Wszystko wyglądało normalnie, zupełnie jakby mieszkańcy po prostu wyszli gdzieś na chwilę, tyle że nigdy nie wrócili do swoich domów. 

60 lat po tajemniczych wydarzeniach do odciętej od świata osady przybywa grupa młodych ludzi, których ambicją jest nakręcenie filmu o tym niezwykłym miejscu, a także, być może, rozwikłanie zagadki Silvertjärn. Przewodzi im Alice, której babcia mieszkała w miasteczku, jednak wyprowadziła się jeszcze przed tragedią zostawiając tam rodziców oraz młodszą siostrę. Dziewczyna dysponuje całkiem sporą wiedzą na temat osady, ma też własne teorie, którymi niekoniecznie chce dzielić się z innymi. Dla niej to nie tylko szansa na przygotowanie ciekawego materiału, ale również sprawa osobista. Niestety nikt z grupy nie spodziewa się, co czeka na nich w Silvertjärn i jaką cenę przyjdzie im zapłacić za poznanie prawdy.

Jestem pewna, że wielu osobom już sama historia Silvertjärn wystarczy, by poczuli na plecach dreszcze niepokoju. No bo jak to możliwe, żeby niemal 1000 osób po prostu zniknęło, bez ingerencji zewnętrznej, nie pozostawiając żadnych śladów? Dodatkowo autorka bardzo się stara, by poziom emocji był wysoki, wykorzystując  charakterystyczne dla grozy schematy. Mam wrażenie, że inspiracje pochodzą raczej z filmów niż z książek (bo jednak konstrukcja horroru mocno zależy od medium, jakim się posługujemy), przez co nie zawsze wywołują oczekiwany efekt. Ale może to też być kwestia mojego subiektywnego odbioru, bo, przyznaję to ze smutkiem, książkom rzadko zdarza się mnie przerazić. W każdym razie jest tutaj kilka mniej lub bardziej umiejętnie zastosowanych klisz, które mają wzbudzać w odbiorcy niepokój. Czy są to zabiegi udane - ocenę pozostawiam Wam.

Mimo że nie jestem w stanie docenić walorów horrorowych Osady (nie umiem ocenić, czy książka jest naprawdę przerażająca, wybaczcie), to zdecydowanie podobała mi się jej konstrukcja fabularna. Historia opowiadana jest z dwóch perspektyw – teraźniejszości i przeszłości, które doskonale się uzupełniają. Autorka umiejętnie przeplatała sceny, dbając jednocześnie, by nie zdradzić nam zbyt wiele za jednym razem. Zagadka Silvertjärn była ciekawa i do samego końca mnie intrygowała, a chęć poznania zakończenia motywowała do dalszej lektury. Słowem – podobało mi się! Ani przez moment się nie nudziłam, nie wywracałam oczami, nie miałam ochoty odkładać książki na bok. A gdy skończyłam, byłam usatysfakcjonowana lekturą, a to chyba najważniejsze, prawda?






Za możliwość zapoznania się z książką dziękuję serdecznie wydawnictwu Zysk i S-ka.

piątek, 25 października 2019

Amerykańscy miliarderzy rozdający pieniądze – wszystko zepsują! || Melinda Gates – „Moment zwrotny”

Fundacja Billa i Melindy Gatesów to największa na świecie organizacja filantropijna (a przynajmniej tak twierdzi Wikipedia). Została założona w 2000 roku, a jednym z jej filarów jest wspieranie dziewcząt i kobiet w drodze do poprawy warunków życia i lepszego traktowania w środowiskach, z których pochodzą. Niejednokrotnie stając naprzeciw największych autorytetów, fundacja propaguje idee związane z planowaniem rodziny, dostępem do antykoncepcji, aborcją oraz edukacją seksualną. To również jedna z najważniejszych organizacji zajmujących się badaniami nad wirusem HIV. 

Moment zwrotny to z jednej strony podsumowanie działań fundacji, z drugiej zaś opowieść o tym, jak pomaganie wygląda od kulis. Melinda Gates prezentuje tutaj własną perspektywę – osoby, której światopogląd zmieniał się wielokrotnie pod wpływem pracy i doświadczeń. W poszczególnych rozdziałach zostają omówione kolejne projekty realizowane przez fundację, a wraz z nimi historie kobiet z całego świata, których życie zmieniło się dzięki działaniom Gatesów. To niejednokrotnie mocne, wzruszające opowieści matek i żon, które na co dzień doświadczają przemocy, a także rozmaitych trudności, nie do wyobrażenia dla człowieka wychowanego na Zachodzie.

Nie jestem w stanie powiedzieć, która z opisywanych historii zrobiła na mnie największe wrażenie – wiele z nich chwyta za serce i zmusza, by zrewidować swoje spojrzenie na świat. Tu nawet nie chodzi o to, jak wiele zła wciąż spotyka kobiety na całym świecie – rozpoczynając lekturę miałam świadomość większości z opisywanych problemów. Clou tej książki jest raczej to, jak złożoną i trudną sprawą jest skuteczne pomaganie. A jednak, jeśli poświęcimy odpowiednio wiele czasu, by poznać zwyczaje i wartości panujące w danej kulturze, możemy zdziałać naprawdę wiele. 

To nie jest książka o emancypacji czy feminizmie w zachodnim ujęciu. Wręcz przeciwnie – autorka przekonuje tutaj, że w wielu regionach świata szerzenie idei dostosowanych do naszej rzeczywistości jest po prostu niemożliwe. Choć brzmi to paradoksalnie, tu trzeba czegoś więcej niż rewolucji; czegoś znacznie bardziej czaso- i pracochłonnego. Tytułowy Moment zwrotny nie jest bowiem czymś, co się przydarza i, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zmienia całe społeczeństwa. To raczej ta chwila, gdy po poruszeniu setek drobnych kamyków udaje nam się wreszcie spowodować wyczekiwaną lawinę zmian.

Gdzieś pomiędzy tymi wszystkimi opowieściami o pracy na rzecz fundacji, Melinda Gates znalazła nieco przestrzeni, by zdradzić kilka historii z własnego życia. To ciekawe elementy, które świetnie obrazują, jak głęboko w społecznej świadomości zakorzenione są stereotypy płciowe, oraz jak trudno jest kobiecie podążać za własnymi ambicjami, przy jednoczesnej chęci poświęcenia się rodzinie. Oczywiście – co podkreśla sama Melinda Gates – sytuacja kobiet na Zachodzie nie umywa się w żaden sposób do tego, czego na co dzień doświadczają mieszkanki Afryki i Azji. A jednak, mimo długich tradycji emancypacyjnych, my również mamy jeszcze o co walczyć – dla siebie i reszty świata.

Jestem zaskoczona tym, jak mądrą książką jest Moment zwrotny i jak wiele można się z niego nauczyć o świecie i naturze przemian społecznych. Przyznam szczerze, że zaczynając lekturę, myślałam podobnie jak wielu: co takiego może wiedzieć i przekazać ta bogata Pani, która z pewnością żyła w bańce, zza której ledwie widać świat. Tymczasem droga Melindy Gates była pełna pomyłek – z resztą autorka mówi o nich bez wstydu, bo wie, że to dzięki nim może dziś zdziałać tak wiele dobrego. Zarówno ona, jak i jej mąż, jawią się jako ludzie otwarci, którzy gotowi są uczyć się od innych, by ich działania były jeszcze skuteczniejsze. A to bardzo cenna cecha charakteru.


środa, 23 października 2019

Tim Marshall – „Więźniowie geografii”

Gdybyście w dowolnym momencie życia powiedzieli mi, że przeczytam książkę o geopolityce, prawdopodobnie zabiłabym Was śmiechem. Jasne, jako nastolatka interesowałam się sytuacją na świecie, przemianami społecznymi i innymi pokrewnymi tematami, ale nawet wówczas nie sięgnęłabym z własnej woli po pozycję, która ma te obszary jakoś szerzej omawiać. Teraz, gdy dorosłam, trzymam się z daleka od wszystkiego, co może zburzyć mój spokój ducha, a polityka zdecydowanie należy do takich obszarów. A jednak po obejrzeniu filmiku Kasi Gandor, nie zastanawiałam się długo – złożyłam zamówienie i bardzo szybko zabrałam się za lekturę.

Tim Marshall, autor Więźniów geografii, to amerykański publicysta, zajmujący się tematyką spraw zagranicznych. Pracował dla największych sieci radiowych i telewizyjnych, a jego artykuły dotyczące światowej polityki były wielokrotnie drukowane na łamach najważniejszych magazynów. Jest również autorem reportaży z całego świata. Słowem: facet ma pojęcie o świecie i wie, jak w przystępny sposób przekazać innym swoją wiedzę. 

Książka składa się z 10 rozdziałów, a w każdym z nich autor omawia inny kraj lub obszar na świecie: od Rosji i Chin, poprzez Indie i Pakistan, Europę Zachodnią, Stany Zjednoczone, aż do Arktyki. W swojej opowieści nie ogranicza się jedynie do perspektywy historycznej – prawdę mówiąc poświęca jej jedynie tyle miejsca, ile jest niezbędne w danym przypadku. Resztę rozdziałów zajmuje omówienie aktualnych tendencji w regionie, a także możliwych przyszłych scenariuszy z podziałem na te mniej i bardziej prawdopodobne. Rozdziały nie są jakieś przesadnie długie (książka ma niecałe 400 stron), siłą rzeczy rozważania nie są więc pogłębione. Ale dla laika, który wiedzę o świecie czerpie wyłącznie z mediów, a z historią ostatnio miał styczność przed maturą, w zupełności wystarczy.

Muszę podkreślić, że Więźniowie geografii nie są książką, którą łykniecie "na raz" w jeden lub dwa wieczory. Ja czytałam ją robiąc przerwy między rozdziałami i w ten sposób towarzyszyła mi około miesiąca. Tu nawet nie chodzi o to, że jest jakoś ciężko napisana – język autora jest naprawdę przystępny i nie sprawia czytelnikowi problemów. Ale każdy rozdział – ba, czasem nawet każdy akapit! – wymaga poukładania sobie pewnych informacji w głowie i odniesienia ich do już posiadanej wiedzy. Podczas lektury wielokrotnie robiłam pauzy i można było mnie przyłapać na wpatrywaniu się w okno, sufit albo ścianę – właśnie przez tę toczącą się w głowie analizę.

Jeśli szukacie książki, która we w miarę prosty i przystępny sposób wyjaśni Wam, jak uwarunkowania geograficzne determinują światową politykę, myślę, że nie znajdziecie lepszej pozycji. Tim Marshall umiejętnie łączy łatwą do strawienia formę z dużą ilością faktów, w ciekawy sposób tłumacząc nam zależności między państwami. Dzięki odwołaniom zarówno do najważniejszych wydarzeń historycznych, jak i aktualnej sytuacji na świecie (w miarę aktualnej; książka pochodzi z 2016 roku), łatwiej jest nam zobrazować sobie najważniejsze informacje i je przyswoić. I od razu jakoś łatwiej czyta się internetowe doniesienia dotyczące tureckiej inwazji w Syrii, protestów w Hongkongu czy trudności, z jakimi borykają się państwa centralnej Afryki.


poniedziałek, 21 października 2019

Greer Hendricks, Sarah Pekkanen – „Anonimowa dziewczyna” [przedpremierowo]



Życie Jessici Farris nie jest może przesadnie szczęśliwe, ale za to dość przewidywalne: jest utalentowaną wizażystką, która spełnia się w pracy z klientami, a ewentualne napięcia spowodowane sytuacją rodzinną rozładowuje spędzając czas z przyjaciółką lub poznanymi w barze mężczyznami. Ze względu na chorobę siostry, której rehabilitacja pochłania sporo pieniędzy, Jessica priorytetowo traktuje zarabianie. Kiedy więc nadarza się okazja do wzięcia udziału w płatnym badaniu psychologicznym na temat moralności, wykorzystuje szansę do zdobycia dodatkowych środków.

Choć początkowo badanie miało zająć dwa spotkania i polegać wyłącznie na wypełnianiu specjalnej ankiety, Jessica zwraca uwagę prowadzącej, psycholog Lydii Shields. Wydaje się idealnie pasować do pomysłu, który zrodził się w głowie terapeutki. Na kolejnych spotkaniach rozpoczyna się gra, w której niczego nie świadoma Jessica stopniowo odkrywa przed psycholog kolejne aspekty swojego życia. Dziewczyna daje się wikłać w coś, czego nie rozumie i co może okazać się dla niej zagrożeniem. Co tak naprawdę bada dr Shields i jakie są jej motywy? Czy wszystko, co spotyka Jessicę, jest wyreżyserowane?

Zanim zdecydowałam się na sięgnięcie po tę książkę, mignęła mi ona na Instagramie. Nie raz, nie dwa, nie dziesięć... W którymś momencie była absolutnie wszędzie, a każda opinia wyrażała zachwyt. Potraficie przejść obojętnie wobec takiej pokusy? Zwykle staram się zachowywać dystans wobec głośnych premier, jednak tym razem postanowiłam zaryzykować. I bardzo się cieszę, bo ostatecznie książka okazała się naprawdę fenomenalna. Raz chwycona, nie dawała się odłożyć i wciągała bez reszty.

Teoretycznie Anonimowa dziewczyna podzielona jest na trzy części, ja jednak wyraźnie odczułam obecność dwóch. Pierwsza połowa związana jest z budowaniem napięcia – stopniowo lepiej poznajemy obie bohaterki, obserwujemy też budowanie relacji między nimi. Odkrywamy motywy, a dzięki naprzemiennej narracji mamy szansę zajrzeć do umysłu zarówno Jessici, jak i dr Shields. Z kolei w miarę jak pojawiają się kolejne fakty i wątki, tempo akcji rośnie, a emocje, które wywołuje w nas lektura, stają się coraz silniejsze. Zastanawiamy się, dokąd to wszystko zmierza, analizujemy fakty, kalkulujemy w głowach możliwe rozwiązania. Razem z główną bohaterką próbujemy połapać się w rzeczywistości i walczymy z poczuciem zagrożenia.

Nie ukrywam, że jednym z elementów, który przyciągnął mnie do tej książki, jest wątek związany z psychologią. Choć nie pracuję w zawodzie, dalej jest to mój konik i zawsze z ciekawością podchodzę do tego typu odniesień. Tutaj były one kluczowe dla fabuły i, co ważne, zostały bardzo dobrze nakreślone. Dzięki rozdziałom, w których narracja jest po stronie dr Shields, wiemy nie tylko jak zręcznie manipuluje ona Jessicą, nieustannie analizując jej zachowania, ale również z jaką łatwością sama wpada w pułapki myślenia w odniesieniu do własnego życia. Jak widać inteligencja i świadomość istnienia pewnych schematów to czasem zbyt mało, gdy instynkty i lęki biorą górę.

Obserwowanie obu perspektyw było bardzo ciekawe i sama nie wiem, która z bohaterek zainteresowała mnie bardziej. Obie są wykreowane spójnie i ciekawie; obie przyciągają uwagę swoimi problemami. To wyjątkowo udany literacki duet, który potrafi zaintrygować czytelnika.

Cóż więcej mogę zrobić, jak tylko powtórzyć za Instagramem, że to jeden z najlepszych thrillerów tego roku? Mnie się podobało. Akcja została zawiązana sprawnie, relacja między bohaterkami rozwija się w dobrym tempie, a atmosfera gabinetu psychoterapeuty dobrze koresponduje z gatunkiem, jakim jest thriller. Do tego napięcie rośnie, a odkrywane fakty stopniowo je maksymalizują. I to zakończenie! Jestem pod ogromnym wrażeniem i gdybym mogła, chciałabym przeżyć to wszystko jeszcze raz.







Za możliwość zapoznania się z książką dziękuję serdecznie wydawnictwu Zysk i S-ka.
Premiera 22 października!

czwartek, 19 lipca 2018

Robert Cichowlas, Łukasz Radecki – „Zombie.pl 2”




Ponad dwa lata temu w moje ręce trafiła powieść Zombie.pl – polski wkład w popkulturę związaną z żywymi trupami (tekst możecie przeczytać tutaj). Po lekturze książki bardzo mocno odczułem jedną jej wadę: fabuła została urwana praktycznie w połowie, przez co dopadł mnie czytelniczy niedosyt. Oczywiście takie zakończenie tekstu (a w sumie jego brak) wprost sugerowało, że należy spodziewać się kontynuacji; nikogo zatem nie powinno dziwić, że gdy ukazała się ona na rynku, zdecydowałem się po nią sięgnąć.

środa, 27 grudnia 2017

Najlepsze książki 2017 roku



W 2017 roku przeczytałam 64 książki. Nie wiem, czy to dużo, czy mało  biorąc pod uwagę, jak niewiele czasu miałam ostatnio, uważam że to całkiem dobry wynik. O tych pozycjach, które mnie nie zachwyciły, staram się jak najszybciej zapominać, ale uznałam, że te lepsze zasługują na przypomnienie i kilka dodatkowych słów. Zapraszam zatem na opowieść o tych historiach, które zrobiły na mnie największe wrażenie w ciągu minionych dwunastu miesięcy.

czwartek, 14 września 2017

Lavie Tidhar – „Stacja centralna”


Na Bliskim Wschodzie, gdzieś pomiędzy Tel Awiwem a Jaffą, powstał ogromny kosmoport łączący Ziemię z resztą tętniącego życiem kosmosu. W jego cieniu współistnieją ludzie i maszyny, a także byty, których status jest nieco trudniejszy do określenia. Ich światy przeplatają się, tworząc historie: zarówno zwykłe, jak i niesamowite, a wśród nich kryje się jedna bardzo wyjątkowa…

Opowieść w Stacji centralnej snuta jest w atmosferze bajania, jakby w nawiązaniu czy omówieniu do „znanej przecież” historii podawanej sobie przez lata z ust do ust. Oczywiście na początku nic nie wiemy o jej treści, poznajemy ją stopniowo, jednak taki zabieg nadaje książce przyjemnego klimatu i sprawia, że czytelnik czuje się częścią czegoś większego, wchodzi w świat głębiej i w zupełnie inny sposób niż zazwyczaj. Dynamika tekstu ma imitować ustną opowieść i faktycznie tak jest. Narracja jest niewątpliwie specyficzna, momentami lekko poszarpana, ale trudno odmówić jej uroku. 

Podczas lektury miałam poczucie, że klimat science fiction nie ma tu większego znaczenia – był absolutnie nienachalny i jakby niekonieczny dla fabuły. Autor wykorzystał bardzo uniwersalne problemy, a swoich bohaterów wykreował wokół popularnych tęsknot: przemijania, namiętności, żalu za błędy… Moim zdaniem ta powieść ma szansę spodobać się także tym, którzy na co dzień stronią od fantastyki naukowej – o ile sama idea kosmoportu czy sztucznej inteligencji nie wywołuje u nich reakcji alergicznej. Bohaterowie, choć żyją w zupełnie innej rzeczywistości, są nam bliscy poprzez swoje charaktery i przemyślenia, a relacje między postaciami odwzorowane są w sposób bardzo autentyczny i interesujący.

Tidhar w swojej powieści nawiązuje do najpiękniejszego motywu science fiction: pozwala spojrzeć na ludzkość z dystansu i daje okazję do refleksji. Rozprawia się z antropocentryczną wizją świata i obnaża psychologiczne podłoże religii. Poprzez wprowadzenie mechanicznych transformacji ciała podejmuje dyskusję na temat granicy między naturą a technologią. Pyta, gdzie kończy się to, co możemy nazwać ewolucją. Przemyślenia nie zawsze są pozytywne – kilkukrotnie zdarzyło mi się odkładać tę powieść, bo wnioski okazały się dla mnie zbyt przytłaczające. Tym niemniej uważam, że było warto, bo Stacja centralna jest jedną z najlepszych powieści, jakie miałam okazję czytać w tym roku.

Takich książek trzeba nam, by udowadniać, że fantastyka to nie bajki dla dzieci, a science fiction nie kończy się na ratowaniu świata przed sztuczną inteligencją. 






Za możliwość zapoznania się z książką dziękuję serdecznie wydawnictwu Zysk i S-ka.

czwartek, 30 czerwca 2016

Elżbieta Kowecka – „W salonie i w kuchni”


W tym roku wydawnictwo Zysk i S-ka skusiło się na kolejne wznowienie książki Elżbiety Koweckiej, która była powojennym historykiem kultury materialnej. Cieszę się, że wreszcie mogłam poznać tę opowieść, bo słyszałam o niej wiele i wiedziałam, że jej tematyka będzie dla mnie ciekawa – XIX wiek to barwna epoka, także na ziemiach polskich, więc chętnie korzystam z każdej okazji do poznania szczegółów z życia tamtejszych ludzi, a o nich właśnie opowiada W salonie i w kuchni.

Niech nie zwiedzie czytelnika zawarty w tytule i spisie treści podział na poszczególne pomieszczenia – ich wygląd, sposób urządzenia i wyposażenie oczywiście stanowią ważny element pracy badawczej, jednak pierwsze skrzypce w każdej opowieści grają ludzie: ich postępowanie i zwyczaje. Autorka prowadzi nas poprzez kolejne pomieszczenia, ale w rzeczywistości opowiada nam o wszystkim, co tylko się w nich działo: gotowaniu, domowych rachunkach, edukacji, zabawie, przyjęciach, ceremoniach, obrzędach, sposobach spędzania czasu oraz obowiązkach. To coś więcej niż opowieść o meblach i dywanach; to żywa historia polskiego XIX wieku.

Niesamowitym zjawiskiem jest stosunek języka, jakim posługuje się autorka, do płynności czytania. Spodziewałam się, że tekst napisany w latach powojennych, w dodatku przez historyka, będzie naznaczony specyfiką raczej utrudniająca odbiór treści; teraz wiem, że nie mogłam się bardziej pomylić. O książce Elżbiety Koweckiej można powiedzieć wiele, ale na pewno nie jest to sztywny, nużący tekst pełen dat i faktów. Poprzez specyficzną narrację oraz ujęcie praktycznie wszystkich elementów XIX-wiecznego życia codziennego autorka snuje swoją opowieść płynnie i ciekawie. Kultura materialna jako taka, choć wymieniona w podtytule i omówiona we wstępie, stanowi tutaj jedynie użytkowe tło, dokładnie tak, jak ma to miejsce w rzeczywistości. Trzeba jednak nadmienić, że jest to tło wyjątkowo dobrze nakreślone, potraktowane z pieczołowitością i dokładnością godną badacza.

Kilka słów należy się również stronie technicznej książki – jej najnowsza wersja to coś więcej niż tylko nowe wydanie, to wydanie wspaniałe. Wszystko jest tu dopracowane – twarda oprawa z obwolutą, grafika okładkowa (niby dawna, a jednak odświeżona), czcionki (różne dla tytułów rozdziału i tekstu, wszystkie bardzo przyjemne dla oka), cała masa ilustracji, a także ogólna kompozycja książki… Wszystko to zasługuje nie tyle na pochwały, co na zachwyty z każdej strony. W prezentowane ryciny naprawdę można się zapatrzeć (co nieco wydłuża lekturę, ale też sprawia dużo przyjemności), a książka jako taka z pewnością będzie ozdobą absolutnie każdej biblioteczki.

Jednak to nie wydanie jest największą siłą książki, w tym wypadku aspekty wizualne zdecydowanie współgrają ze wspaniałą treścią. Najcudowniejsze jest to, że gdy człowiek zasiada do lektury (przekonany, że czeka go przeprawa z historią), ani się spostrzeże, a mija stron 10, 100, a do końca dociera w zawrotnym tempie, w dodatku bogatszy nie tylko o wiedzę, ale i bardzo plastyczne obrazy. Jest coś niezwykłego w stylu autorki i jej umiejętnym podejściu do monotonnego z pozoru tematu; coś co sprawia, że opowieści wcale nie chce się kończyć, wręcz przeciwnie – ma się ochotę na kolejne rozdziały i jeszcze kilka chwil spędzonych w dawnych, jakże ciekawych czasach. Wydaje mi się, że podstawowa rola książek historycznych została tu zrealizowana, bo czytelnik nie tylko poszerza swoją wiedzę, ale także odnajduje w sobie pasję do odkrywania (a przynajmniej tak było w moim przypadku).







Za możliwość zapoznania się z książką dziękuję serdecznie wydawnictwu Zysk i S-ka.

niedziela, 8 maja 2016

Brandon Sanderson – „Pożar”

W świecie opanowanym przez Epików jedno udane zakończenie wcale nie rozwiązuje całej sytuacji; choć Mścicielom udało się uwolnić Newcago spod władzy okrutnego tyrana, wokół wciąż pozostaje wielu równie trudnych i niebezpiecznych przeciwników. Ekipa Davida nie może spocząć na laurach, a jej zadania wykraczają już poza teren miasta. Część grupy musi udać się w podróż, by stawić czoła kolejnemu Epikowi, zupełnie innemu, choć nie mniej niebezpiecznemu. Dla Davida będzie to świetna okazja do odnalezienia odpowiedzi na dręczące go pytania.

Długo czekałam na kolejną odsłonę cyklu o Mścicielach i trzymałam kciuki, aby była przynajmniej równie dobra, jak poprzednia – Stalowe serce naprawdę mi się podobało, a prezentowana w nim historia niosła w sobie duży potencjał rozwoju. Część druga jest z jednej strony podobna, a z drugiej zupełnie inna niż poprzedniczka: zmienia się fabularna oś opowieści i najważniejsze elementy, niezmienny jest natomiast klimat i ogólny poziom. Tym razem David nie musi już próbować wkupić się w czyjeś łaski; jest pełnoprawnym Mścicielem i korzysta z przywilejów członka grupy, ale też ze sławy, jaką dało mu pokonanie Stalowego Serca. Dzięki temu zmienia się jako bohater: jest bardziej pewny siebie, odważniejszy, ale też bardziej wyczulony na obecne wokół nieścisłości. Ma też swoje tajemnice i ciekawą, indywidualną historię, która mogłaby jednak być mocniej uwydatniona, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę fakt, że patrzymy na świat właśnie jego oczami.

Zmianie uległ również ogólny schemat książki – zamiast indywidualnej, prywatnej gry między bohaterem i jego nemezis mamy do czynienia z całą siecią interakcji między postaciami. Część osób, które poznaliśmy w części pierwszej, znika całkowicie, inne zostają omówione szerzej, pojawia się też kilkoro nowych bohaterów, i to po obu stronach barykady. Oczywiście najciekawszym elementem świata są Epicy: autor nie odmówił sobie zaprezentowania kilku nowych i widać wyraźnie, że pomysły w tym zakresie jeszcze mu się nie wyczerpały. Każdy z nadludzi pozostaje indywidualną osobowością, ma swoje specyficzne moce, a także konkretną słabość, którą trzeba odszukać, aby móc go zniszczyć; to daje naprawdę dużą różnorodność. Świetnym pomysłem było również wprowadzenie nowego miejsca akcji, tak różnego od Newcago, choć równie charakterystycznego i niesamowitego. Sanderson zdecydowanie nie mówi nam: „wymyśliłem bogaty świat, ale Wam o nim nie opowiem”; stopniowo odkrywamy kolejne ciekawe i dobrze dopracowane elementy opowieści.

Choć cykl o Mścicielach jest w gruncie rzeczy skierowany do młodzieży, trudno było mi doszukać się tu elementów, które miałyby dyskwalifikować starszego odbiorcę – powieść jest dynamiczna, wciągająca i ciekawa. Podobnie jak w poprzednim tomie, wiele wątpliwości fabularnych zostaje wyjaśnionych, ale podane rozwiązania rodzą kolejne pytania; świat przedstawiony jest dynamiczny i zmienia się w raz z kolejnymi podawanymi nam informacjami. Zwykłe plotki przeradzają się w fakty, a to, co na początku wydawało się nieprawdopodobne, okazuje się mieć nie tylko sens, ale i odbicie w rzeczywistości. Czytelnik poznaje świat niemal na równi z bohaterem-narratorem, co czyni tę podróż jeszcze ciekawszą. Poza tym książka jest zwyczajnie przyjemna, a to za sprawą stylu i wyobraźni autora.

Wychodzi na to, że moje obawy co do części drugiej były całkowicie nieuzasadnione – Pożar zdecydowanie dorównuje poprzednikowi i mam nadzieję, że podobnie będzie z kolejnymi odsłonami cyklu. Sięgnę po nie na pewno, bo jestem bardzo ciekawa dalszych rozwiązań fabularnych, o które pokusi się autor; wiele zostało jeszcze do wyjaśnienia i dopowiedzenia. Poza tym temat bohaterów o nadludzkich mocach jest wyjątkowo wdzięczny, a czytanie o nim sprawia mi dużo przyjemności.





Za możliwość zapoznania się z książką dziękuję serdecznie wydawnictwu Zysk i S-ka.

czwartek, 31 marca 2016

Robert Cichowlas, Łukasz Radecki - "Zombie.pl"

Motyw zombie pojawia się praktycznie w każdym medium. Mamy filmy, seriale, komiksy, gry planszowe bądź komputerowe, a także, co chyba oczywiste, książki. Temat żywych trupów był już eksploatowany przez rzeszę ludzi z całego świata, czy zatem można wymyślić w tych ramach coś nowego? Cóż, mimo że motyw wydaje się mocno oklepany, wciąż wielu twórców próbuje swoich sił w tym ryzykownym przedsięwzięciu, starając się wprowadzić jakąś innowację. Zombie.pl, powieść znanego duetu Cichowlas&Radecki, to właśnie taka próba - autorzy postanowili osadzić żywe trupy w naszej ojczyźnie. Czy zrobili to w interesujący sposób?

Dla Karola Szymkowiaka, młodego biznesmena i restauratora, to miał być znakomity dzień - dopiero co zawarł korzystną umowę, którą wraz ze swoim menadżerem uczcił imprezą pełną alkoholu, a teraz miał wracać do domu, do żony i ukochanego synka. Choć poranki na kacu nigdy nie należą do łatwych, ten jeden okazał się być wyjątkowo fatalny - po przebudzeniu Karol znajduje się w świecie, w którym doszło do apokalipsy. W ciągu jednej nocy większość ludzi zamieniła się w bezmyślne zombie, kierujące się jedynie pierwotnym głodem, a wszelka cywilizacja po prostu upadła. Choć świat stanął w chaosie, Karol postanowił za wszelką cenę dotrzeć z Gdańska, do Poznania, do swojej rodziny. Nie będzie to jednak zadanie łatwe: hordy żywych trupów stanowią potężną przeszkodę, a w takich okolicznościach i nielicznym ocalałym ludziom nie bardzo można ufać…

Opis fabuły nie brzmi szczególnie nowatorsko, czyż nie? Cóż, nie jest to pierwsza historia z zombie w tle, w której to główny bohater, oczywiście kompletnie nieprzygotowany do walki o swoje życie, stara się przetrwać i jednocześnie uratować swoich bliskich. Związany z tym wszystkim motyw drogi również często przewija się w tym gatunku. Mimo to autorom udało się wprowadzić do tekstu powiew świeżości - niewątpliwie na plus po wieści działa tutaj rodzima otoczka, w jaką ubrano powieść. Osadzenie fabuły w polskich realiach to bardzo miły akcent (a jako rodowity Gdańszczanin jeszcze bardziej doceniam użycie tego miasta jako tła historii), a jeszcze przyjemniej oceniam fakt, że wydarzenia w drugiej połowie książki bardzo mocno nawiązują do polskiej przeszłości.

Zombie.pl boryka się z tymi samymi problemami, co większość powieści o żywych trupach. Świat, w którym nastąpiła nagła apokalipsa, a nasi bliscy zamienili się wygłodniałe bestie, jest dość specyficznym miejscem, w którym nie każdy jest w stanie przetrwać. Dlatego też naturalnym jest, że powieściach tego typu bohaterowie przechodzą liczne przemiany wewnętrzne i odnajdują w sobie skrywane cechy charakteru. Niestety, jak w wielu innych wypadkach, tak i tu wiele z takich przemian wydaje się być nienaturalnych, sztucznych, sprzecznych z ogólnym usposobieniem postaci; czasem też to, co dzieje się z psychiką niektórych osób, nie wydaje się być odpowiednio uzasadnione albo wystarczająco dobrze ukazane.

Innym mankamentem charakterystycznym dla tekstów o zombie jest swoista konstrukcja akcji. Szczęśliwe sploty wydarzeń przemieszane z nagłymi zagrożeniami są tu praktycznie na porządku dziennym i niestety nierzadko ich umieszczenie w fabule jest bardzo sztuczne. Nieco negatywnie oceniłbym też tempo powieści - choć sporo tu dynamicznych scen, w wielu momentach wartkość wydarzeń znacznie spadała, a dłużące się opisy zaczynały mnie po prostu nudzić. Na szczęście nie zdarzało się to notorycznie, ale i tak było to zauważalne.

Oczywiście te opisywane przeze mnie wady nie są jakoś szczególnie uciążliwe - rzekłbym raczej, że sięgając po tego typu książkę należy się spodziewać tego zestawu cech i w sumie nie bardzo można narzekać na fakt ich wystąpienia. Nie spodziewałem się natomiast zupełnie innej rzeczy: otóż Zombie.pl nie ma zakończenia. Wszystkie znaki umieszczone w fabule jak nic wskazują, że śmiało można wypatrywać kontynuacji. Nie dość, że główny wątek nie doczekał się finiszu, to jeszcze sporo poboczny historii pootwierało się w drugiej połowie tekstu. Tym samym jako czytelnik zostałem z uczuciem sporego niedosytu.

Zombie.pl nie jest może tekstem innowacyjnym, wprowadzającym w gatunek coś zupełnie nowego, jednak na tle innych tego typu książek powieść Roberta Cichowlasa i Łukasza Radeckiego wypada co najmniej przyzwoicie. Osobiście uważam, że niemałym atutem książki jest osadzenie historii w naszych ojczystych realiach - nie wiem jak inni, ale ja lubię czytać powieści, w których znajduję pewne punkty odniesienia do znanej mi rzeczywistości. Dlatego też z niecierpliwością oczekuję kontynuacji, zwłaszcza, że Zombie.pl pozostawiło mnie z licznymi pytaniami w głowie, na które chciałbym poznać odpowiedzi...





Za możliwość zapoznania się z książką dziękuję serdecznie wydawnictwu Zysk i S-ka.

środa, 30 marca 2016

Grzegorz Kasdepke – „Zaskórniaki i inne dziwadła z krainy portfela”


Od jakiegoś czasu staram się nie gromadzić książek dla dzieci – owszem, przyjemnie się do nich zagląda, jednak tak naprawdę nie są mi do końca potrzebne. Postanowienie miało się całkiem dobrze, póki w zapowiedziach nie zobaczyłam pewnego cudeńka, którym są właśnie Zaskórniaki – skierowana do najmłodszych opowieść o ekonomii. Wstyd się przyznać, ale uznałam, że może i ja dowiem się z tej książki czegoś przydatnego… To dla mnie temat całkiem nowy i po prostu musiałam się skusić. Absolutnie nie żałuję, bo z moich obserwacji wynika, że książka ta zachwyca każdego, kto ma okazję choćby wziąć ją w ręce.

W dużym skrócie cała opowieść skupia się na powstawaniu nietypowego zoo, którym jest Ogród Dziwnych Stworów. Cała książka składa się z 50 (lub, jeśli inaczej na to spojrzeć, z 51) króciutkich opowiastek, a w każdej z nich głównym bohaterem jest inne pojęcie z zakresu ekonomii. Historie zajmują maksymalnie dwie strony, a dodatkowo kończą się specjalnymi ramkami, w których znajdziemy definicję danego zjawiska czy rzeczy. Wszystkie poruszane tematy mają tutaj swoje animizacje – nie tylko słowne, metaforyczne, ale też graficzne, bo to właśnie one są owymi Dziwnymi Stworami hodowanymi w zoo. Możemy zatem zobaczyć, jak wyglądałyby zyski, popyt i podaż czy manko, gdybyśmy mogli spotkać je w realnym świecie. Co ciekawe, nie są to puste wizje „od czapy” – każdy z bohaterów otrzymuje wygląd i charakter dopasowany do definicji, a historyjki dodatkowo te specyfikę uwydatniają.

Zaskórniaki są efektem pracy trzech ekspertów – treść książki to domena Grzegorza Kasdepke, ale również pozostali twórcy mieli tu swój znaczący wkład. Za rzetelność i poziom merytoryczny książki odpowiada Ryszard Petru, natomiast cały jej urok zawdzięczamy genialnym ilustracjom Daniela de Latoura. Punkt, w którym spotkali się wszyscy trzej panowie, jest naprawdę świetny, bo z jednej strony otrzymujemy ciekawą, barwną i świetnie napisaną opowieść, która z pewnością nie znudzi młodego czytelnika, z drugiej zaś informacje, które są tu przemycane, to kawał naprawdę rzetelnej wiedzy o podstawach ekonomii. Wszystko napisane jest językiem przyjaznym dziecku, a przykłady dotyczą sytuacji znanych z życia najmłodszych, co z pewnością niesamowicie ułatwia ich zrozumienie i poukładanie sobie w głowie.

Jestem i zawsze pozostanę wielką orędowniczką nauki przez zabawę, a prezentowana książka idealnie się w nią wpisuje – jest lekka, zabawna, ale też bardzo, bardzo ciekawa. Sama w końcu ogarnęłam kilka rzeczy, które dotąd pozostawały dla mnie tajemnicą, choć może nie powinnam się do tego przyznawać…? Książkę oczywiście polecam i pozostaję pod wrażeniem tego, jak wiele pojawia się na rynku świetnych publikacji skierowanych do najmłodszych, ułatwiających rodzicom przemycanie do ich życia pewnej (przydatnej!) wiedzy. Świetna sprawa!

Co to? Fiskus, kochani! ;)





Za możliwość zapoznania się z książką dziękuję serdecznie wydawnictwu Zysk i S-ka.

sobota, 16 stycznia 2016

Steven Pinker – „Zmierzch przemocy”

Zastanawialiście się kiedyś nad tym, czy nasze czasy są brutalne? Praktycznie każdego dnia docierają do nas informacje o konfliktach, zamachach, zabójstwach i innych aktach przemocy, ale czy w porównaniu z naszymi przodkami jesteśmy mniej, czy jednak bardziej agresywni? Jaka jest natura zła, a jaka jego definicja? Co charakteryzuje w tym względzie współczesnego człowieka? Na te i inne pytania próbuje odpowiedzieć amerykański badacz Steven Pinker, a czyni to w sposób dokładny i wnikliwy, bo na łamach blisko 1000-stronicowej rozprawy.

Autor już na samym początku stawia tezę, że mimo XX-wiecznej eskalacji okrucieństwa, człowiek współczesny jest dużo mniej „zły” niż jego przodkowie. Rozwój ograniczeń, sądów jako instytucji, a także sama idea sprawiedliwości sprawiają, że większy nacisk kładziemy na prawa człowieka jako jednostki i, co za tym idzie, dajemy sobie nawzajem większe możliwości. Aby udowodnić swoją myśl, Pinker zabiera nas w fascynującą podróż przez wieki, a głównym bohaterem swojej opowieści czyni właśnie przemoc. Znajdziemy tu szereg argumentów na poparcie osiowej tezy i w tym ogólnym ujęciu trudno jest odmawiać autorowi słuszności – nie trzeba szukać daleko, wystarczy spojrzeć na dowolne przekazy historyczne dotyczące tortur, metod przesłuchań i jakości kar wymierzanych przestępcom. Z drugiej strony im bardziej zagłębiamy się w temat, tym więcej pojawia się wątpliwości. Oczywiście możemy nie zgadzać się z wieloma stawianymi przez autora tezami, ale w gruncie rzeczy nawet takie zjawisko świadczy na korzyść jego tekstu – to bardzo dobrze, jeśli wywołuje ono w czytelniku refleksję i zmusza do zajęcia jakiegoś konkretnego stanowiska. Bardzo lubię książki, które motywują do myślenia, a „Zmierzch przemocy” jest jedną z nich, opiera się bowiem na temacie łatwym do zrozumienia i zanalizowania. Tekst zdecydowanie może stanowić przyczynek do dalszej dyskusji.

Choć książka ta jest w oczywisty sposób rozprawą naukową (świadczy o tym zarówno sposób prezentacji faktów, jak i mnogość źródeł – bibliografia i przypisy zajmują blisko 100 stron), podczas czytania nie odczuwamy tego aż tak mocno. Opowieść jest fascynująca i wciągająca, a specyficzny styl autora sprawia, że czytamy z przyjemnością. Nie oszukujmy się jednak – jest to tekst długi, nawet bardzo, w dodatku pełen różnorodnych danych, więc na jego poznanie musimy wygospodarować nieco więcej czasu niż w przypadku innych książek. Najlepiej chyba podzielić sobie całość na fragmenty, żeby niepotrzebnie się nie męczyć; w takim układzie będziemy też mieli czas na własne przemyślenia.

Muszę przyznać, że w pierwszym kontakcie z książką przeraziłam się jej objętością, ale ostatecznie byłam bardzo pozytywnie zaskoczona. Tak jak już wspomniałam – zupełnie nie odczułam ciężaru opowieści, co w przypadku książek naukowych i quasi-naukowych zdarza się naprawdę często. Pinker snuje swoją historię w sposób nie tylko logiczny i spójny, ale też ciekawy, a sposób jego wypowiedzi przypomina mi uczelniane wykłady (oczywiście te interesujące, na które chce się przychodzić nawet rano). Wydaje mi się, że tekst pozwala przyjąć nieco inną perspektywę niż ta, z której patrzymy na świat na co dzień – mamy okazje zanalizować sytuację prze pryzmat szerszej historii człowieka. Cieszę się, że miałam okazję do takiej refleksji i z wielką chęcią sięgnę również po inne książki autora.





Za możliwość zapoznania się z książką dziękuję serdecznie wydawnictwu Zysk i S-ka.

niedziela, 2 sierpnia 2015

"Wieża Asów"


Cykl Dzikie karty to opowieść o alternatywnej rzeczywistości, w której ludzkość została zarażona kosmicznym wirusem. W wyniku jego działania wiele osób przemieniło się, jednak nie wszyscy mogli zostać herosami - ci, którzy otrzymali nadnaturalne moce, nazywani są Asami i stanowią elitę, natomiast jednostki zdeformowane to Dżokerzy, nowe wyrzutki społeczne. Akcja Wieży Asów rozgrywa się trzydzieści lat po wydarzeniach tomu pierwszego, gdy społeczeństwo jest już mocno podzielone, względnie poukładane i w tym stanie zmierzyć się musi z nowym niebezpieczeństwem - atakującym planetę kosmicznym Rojem.

Podstawową sprawą, którą chciałabym poruszyć, jest fakt, iż cały ten projekt jest naprawdę świetne skonstruowany. Moje doświadczenia ze wszelkimi opracowaniami zbiorowymi są raczej niezbyt pozytywne, tutaj natomiast otrzymujemy coś pomiędzy antologią a powieścią i jest to twór bardzo, bardzo udany. Teoretycznie każdy z autorów miał za zadanie stworzyć coś własnego - swoje postaci, wydarzenia, historie - a jedynym ograniczeniem był tu świat przedstawiony o pewnej konkretnej konwencji. Taki zbiór mógł wypaść bardzo nierówno, jednak tak się nie stało. Opowiadania czyta się płynnie, jednym tchem, nie rażą nawet przeskoki między poszczególnymi autorami. Jedynym, co zwraca uwagę czytelnika, są zmiany postaci i do tego faktycznie należy przywyknąć - opowieści są raczej zamknięte i, choć nie zawsze mają jasne zakończenie, nie wraca się do nich w dalszej części książki. Z drugiej strony całość ładnie spajają łączniki, opowieści podzielone na części, i widać tutaj wyraźnie dobrą robotę George'a R.R. Martina.

Różnorodność autorów, bohaterów i historii sprawia, że trudno książkę zaklasyfikować do konkretnego gatunku, co po raz kolejny potwierdza, jak epicki jest to projekt. Na pewno jest to fantastyka w klasycznym wydaniu, bowiem nagromadzenie zjawisk nadnaturalnych jest po prostu niesamowite; to stały i pewny element świata przedstawionego. Wiele opowiadań przypomina klasyczne filmy sensacyjne - ktoś dąży do jakiegoś celu, kogoś trzeba wyśledzić i zabić, kogoś trzeba uratować... Ich akcja jest wartka, dynamiczna i różnorodna, czyta się je naprawdę wspaniale. Pojawia się również wiele wątków obyczajowych - w zdeformowanym świecie bohaterowie z obu stron barykady umawiają się na randki, flirtują, kochają i nienawidzą. Ten aspekt dodaje opowieściom pełni i autentyczności.

Muszę się przyznać, że nie czytałam pierwszego tomu, książki Dzikie karty, więc to, o czym mówię, odnosi się jedynie do Wieży Asów. Nie mam porównania, no i niestety uciekały mi pewne wątki fabularne. Samo zrozumienie treści zajmowało mi sporo czasu, bo czytelnik drugiej części nie otrzymuje żadnych wstępów; zostajemy wrzuceni w wir wydarzeń od pierwszego opowiadania. To prawo autorów i nie uważam tego za wadę; jestem raczej zła na siebie, że jak dotąd nie zwróciłam na ten cykl uwagi i znów będę poznawała coś nie w kolejności. Jeśli czujecie się do cyklu zachęceni, nie idźcie moim śladem; zdecydowanie polecałabym poznawanie historii od początku, nawet jeśli pierwszy tom wydaje się nieco słabszy (przynajmniej takie mam wrażenie, gdy czytam recenzje).

Cykl Dzikie karty to moim zdaniem pomysł niesamowity, lekko szalony, ale zrealizowany na naprawdę wspaniałym poziomie. Nie jest to może typowa, trzymająca w napięciu opowieść, ale zbiór naprawdę przyzwoitych opowiadań, które dobrze się uzupełniają i przenikają. Jestem ciekawa, jak czyta się tę książkę w oryginale - zakładam, że w wydaniu anglojęzyczny bardziej widać różnice pomiędzy poszczególnymi pisarzami i zastanawiam się, czy wypada to na plus, czy jednak na minus. Póki co jednak odkładam na bok te rozważania i czekam z niecierpliwością na tom pierwszy - już w przyszłym tygodniu będę mogła się zabrać za lekturę.





Za rozpoczęcie nowej, literackiej przygody dziękuję serdecznie wydawnictwu Zysk i S-ka.

poniedziałek, 13 lipca 2015

Brandon Sanderson - "Stalowe serce"

Świat, jaki znamy, zmienił się nie do poznania, kiedy przed dziesięcioma laty na niebie pojawiło się nowe, nieznane ciało niebieskie - Calamity. Od tego czasu, choć ciągu przyczynowego między zjawiskami nie udowodniono, z ludźmi zaczęły dziać się dziwne rzeczy - niektórzy z nich nabyli niezwykłe umiejętności. Znając komiksowe opowieści można by sądzić, że w takiej sytuacji Ziemia zyskała wielu obrońców; nic bardziej mylnego. Epicy, bo tak nazwano te wyjątkowe jednostki, szybko zaczęli zabijać, toczyć wojny i podporządkowywać sobie zwykłych ludzi, którzy zaznali nowego rodzaju tyranii.

Jednym z wielu miast na mapie świata dotkniętych nową plagą jest Chicago (a właściwie Newcago), w którym silną ręką rządzi Epik zwany Stalowe Serce. Naraził się on wielu, jednak jedna osoba żywi do niego szczególnie negatywne uczucia - to David, cudownie ocalały z masakry, w której zginął między innymi jego ojciec. Stalowe Serce stał się obsesją chłopaka, który przez lata żył opętany myślą o jego zabiciu; sensem jego egzystencji stało się poznawanie, tropienie i coraz lepsze rozumienie Epików. Z nieźle opracowanym planem postanowił zwrócić się do profesjonalistów - grupy zwanej Mścicielami, odpowiedzialnej za zamachy i eliminację poszczególnych nadludzi. Nie wie, czy zostanie przyjęty, ale święcie wierzy, że jego pomysł może mieć szanse realizacji; sam jest gotów poświęcić wszystko, byle tylko dopiąć swego.

Muszę przyznać, że choć spotkanie z książką Sandersona było dla mnie przyjemnością od samego początku, miałam pewne wątpliwości co do konstrukcji fabularnej. Odczuwałam braki we własnej wiedzy i nie byłam pewna tego, czy zastosowane rozwiązania się sprawdzą. Tak naprawdę dopiero zakończenie rozwiało wszelkie wątpliwości. To jedna z tych książek, które trzeba doczytać do końca, by móc je poddać rzetelnej ocenie i w pełni docenić ich dopracowanie. W opowieści o Epikach wszystko okazuje się być przemyślane, spójne i pięknie posplatane; wiele spraw znajduje swoje wyjaśnienie dopiero w finale, otwierając jednocześnie przed czytelnikiem kolejne niewiadome i zachęcając do sięgnięcia po kolejny tom.

Dodatkowym atutem książki jest jej wielki dynamizm. Mimo tego, że sceny walki przeplatają się tu z tymi związanymi z planowaniem i poznawaniem sytuacji, wszystko jest odpowiednio wyważone i przygotowane tak, aby utrzymywać napięcie u czytelnika. Nigdy nie czujemy się znudzeni, za to często zostajemy wrzuceni w wir świetnie skonstruowanej akcji. Zdecydowanie podczas lektury Stalowego serca nie można się nudzić.

Na plus można również zaliczyć bohaterów - każdy z nich jest inny, a jego indywidualizm jest podkreślony nawet w takich drobiazgach, jak sposób mówienia, codzienne przyzwyczajenia czy też słabostki. Choć nie wszyscy doczekali się swoich przysłowiowych "pięciu minut" i głębszego opisu, zasygnalizowane są również ich indywidualne historie; to niesamowity atut. Warto nadmienić, że takie dopracowanie dotyczy postaci stojących po obu stronach barykady - poznajemy nie tylko Mścicieli, ale też samych Epików, którzy skonstruowani są w niezwykle zróżnicowany sposób. Oprócz dość unikatowych umiejętności, każdy z nich posiada również wyjątkową słabość (znaną szerszemu gronu lub nie; zawsze dotyczącą drobiazgu i zawsze będącą zagrożeniem dla jego życia). Wszystkie te elementy czynią świat przedstawiony nie tylko bardzo spójnym, ale i doskonale przemyślanym, tym bardziej, że naprawdę trudno doszukać się wśród nich nieścisłości.

Choć słyszałam, że jest to powieść młodzieżowa, jestem święcie przekonana, że wielu starszych czytelników również odnajdzie w niej sporo wartości. Na początku miałam wrażenie, że jest to raczej gratka dla fanów komiksów i superbohaterów, jednak mocno się myliłam. Tak naprawdę jest to naprawdę lekkie science-fiction ze świetnie poprowadzoną historią i bohaterami, o których chce się czytać. Jestem bardzo ciekawa, jak potoczą się dalsze losy Mścicieli, zwłaszcza że, jak już wspomniałam, mimo wielu wyjaśnień, pozostaje sporo otwartych kwestii, które po prostu muszą doczekać się rozwiązania.





Za możliwość zapoznania się z książką dziękuję serdecznie wydawnictwu Zysk i S-ka.