Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Lars Saabye Christensen. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Lars Saabye Christensen. Pokaż wszystkie posty

piątek, 24 czerwca 2016

Lars Saabye Christensen – „Beatlesi”

Gdyby ktoś mnie zapytał, czy lubię powieści o dorastaniu, prawdopodobnie w pierwszym odruchu odpowiedziałabym, że nie – czytałam zbyt dużo przeciętnych lub po prostu słabych książek poruszających ten temat, żeby mieć do nich pełne zaufanie. Aby pisać o dorastaniu, trzeba wykazać się niezwykłą wrażliwością i zrozumieniem nie tylko dla swoich rówieśników, dorosłych, ale także dla dziecka i nastolatka. Nie da się opisać należycie całej zmiany zachodzącej w człowieku bez empatii skierowanej ku jego młodszemu „ja”. Wielu pisarzy tego nie potrafi i w swoich książkach gani, piętnuje, degraduje dziecko jako głupsze i gorsze niż dorosły, lub też czyni je niespójnym i nieautentycznym nadając mu zbyt wiele cech człowieka, którym dopiero ma się stać. Na szczęście nie wszyscy działają w ten sposób.

Beatlesi to powieść w znacznej mierze o dorastaniu właśnie, a autor w mistrzowski sposób realizuje wybrany temat prowadząc czytelnika przez kolejne etapy. Bohaterów poznajemy w roku 1965, gdy są jeszcze dziećmi – ich czas zajmuje szkoła, wybryki oraz wspólne słuchanie płyt. Są zapatrzeni w Beatelsów i jeszcze nie gotowi na to, by poszerzać swoje horyzonty. Jednak wszystko zmienia się tak szybko… Z pasji wyrastają przekonania, z przekonań ideały, te z kolei upadają w kontakcie z brutalną rzeczywistością. Widzimy, jak stopniowo zmieniają się zachowania chłopców, ich postawy, jak się buntują, wyłamują i poszukują własnej tożsamości. Choć z każdym rozdziałem uwydatniają się różnice między nimi, wciąż pozostają sobie bliscy i zjednoczeni w przyjaźni i fascynacjach okresu dorastania.

Trzeba powiedzieć jasno, że jest to bardzo specyficzna książka, a temat, który porusza, należałoby po prostu lubić, by czerpać z niej maksimum satysfakcji. Mamy tutaj bądź co bądź ponad 700 stron, na których rozgrywa się dość niespieszna, dokładna fabuła. Książka nie obfituje w niesamowite zwroty akcji i jest raczej powieścią obyczajową, psychologiczną, niż trzymającą w napięciu od pierwszej do ostatniej strony. Jednak to w prostocie tematu drzemie siła Beatlesów, bo to opowieść w jakimś stopniu bliska człowiekowi, prawdziwa i dokładnie opisująca znane mechanizmy rządzące światem. Christensen nie wybiera zdarzeń wyłącznie dobrych albo złych – książka oparta jest na różnych scenach, z których jedne bawią, a inne smucą, jednak za każdym razem emocje te są równie silne, bo wynikające właśnie z autentyczności.

Do wszystkich opisywanych pozytywów dochodzi tło, o którym nie sposób nie wspomnieć, bo stanowi ważny element całej historii. W oczywisty sposób jego elementem jest muzyka – tytułami rozdziałów są kolejne piosenki Beatlesów, jednak nie tylko oni pojawiają się w książce Christensena. Ogół kultury tamtych lat ma wielki wpływ na bohaterów chociażby przez społeczne rozprężenie, które jest w pewnym stopniu przyzwoleniem dla eksperymentowania – lata 70’ to czasy, gdy muzyka miała ważny przekaz, teksty opisywały trudny świat, a młodzi ludzie czerpali z życia garściami, gromadząc doświadczenia, które niekoniecznie miały pozytywny wpływ na ich późniejsze życie. To właśnie dzieje się z bohaterami.

Takie powieści mogłabym czytać bez końca – ich objętość nie ma znaczenia, bo proza jest tak cudowna, że po prostu chce się czytać dalej. Choć na początku miała problem z wejściem w tę historię, szybko się to zmieniło, a ponad 700 stron skończyło się stanowczo zbyt wcześnie. Autor posługuje się świetnym stylem, nie ma tu żadnych zbędnych słów, faktów, scen, a lektura jest po prostu przyjemnością. Dzięki Bealtesom przeżyłam wspaniałą przygodę, którą na pewno długo będę wspominać i do której z pewnością jeszcze nie raz wrócę. I tak, lubię powieści o dorastaniu, jeśli są napisane z taką dokładnością, uwagą i wrażliwością.





Za możliwość poznania książki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Literackiemu.

niedziela, 22 marca 2015

Lars Saabye Christensen - "Odpływ"


Nie lubię powieści o dorastaniu, choć może właściwsze byłoby określenie, że „nie lubię się z nimi” – zawsze mam wrażenie, że chłód w tej relacji jest obustronny i utrudnia wzajemną komunikację. Prawdopodobnie z tego powodu odczuwałam dyskomfort w pierwszym kontakcie z powieścią Christensena – mimo że młody bohater ewidentnie dążył do wewnętrznych zmian, było mi w tym świecie niesamowicie dobrze. Może dlatego, że powieść porusza wiele innych dylematów? A może ze względu na piękno poetyckiego języka? W każdym razie skończyłam lekturę niesamowicie zadowolona (i właśnie zdałam sobie sprawę, że zaczęłam tę recenzję od końca…).

Tekst nie jest jednolity, choć łączącą go osią jest osoba narratora; Chris to uznany skandynawski pisarz i poeta. W pierwszej części książki towarzyszymy mu w retrospektywnej podróży w świat wspomnień z dzieciństwa – bohater zaprasza nas nad zatokę Oslofjorden dokładnie w roku historycznego lądowania człowieka na Księżycu. Gdy wszyscy czekają na ten przełomowy dla ludzkości moment, w letnim skwarze odbywa się rozwój niezwykłego młodego człowieka. Chris zmaga się z samym sobą, jak również z budzącymi się w jego wnętrzu emocjami związanymi z buntem, ale też przyjaźnią, zakochaniem czy zwykłą ludzką chęcią odrębności. W jego umyśle rozgrywają się dylematy, które zaważą na dalszym rozwoju; chłopak widzi coraz więcej, dostrzega wielowymiarowość świata i niejednokrotnie gubi się w tym, co go otacza.

Historię Chrisa przerywa wtrącenie, jego dzieło powstałe wiele lat po wydarzeniach z roku 1969. Ta swoista „książka w książce” jest historią człowieka rozpoczynającego pracę jako Pośrednik w mieście, o którym nie można powiedzieć nic dobrego; do jego zadań należeć ma oznajmianie rodzinom wszelkich złych nowin na temat ich najbliższych. To przepiękna, metaforyczna opowieść i największy atut książki Christensena – o ile pierwszą częścią można się zainteresować, druga umożliwia całkowite zatracenie. Znajdujemy tutaj refleksję na temat żałoby, życiowych celów, wagi wspomnień i roli, jaką sami im nadajemy. To także szeroki obraz straty – jej definicji, ale też sposobów przeżywania.

Nie sposób nie wspomnieć o pisarskim warsztacie autora. Styl Christensena odbiega nieco od standardowego, chłodnego i minimalistycznego tonu skandynawskich twórców; na pierwszy rzut oka widać, że autor jest kimś więcej niż pisarzem. Jego tekstu nie można przeskakiwać czy czytać nieuważnie, a to ze względu na niesamowite wręcz dopasowanie – jeśli przyjrzeć się mu bliżej, okazuje się, że nie ma ani jednego zbędnego słowa, nadprogramowego wyrażenia, a całość komponuje się niemal idealnie. Uwagę zwraca również mnogość tematów, poruszonych w opowiadanych historiach, które na pierwszy rzut oka zdają się być całkiem proste – tak naprawdę nie wymieniłam nawet połowy znaczeń i poziomów, które wprawne oko mogłoby tu odnaleźć. To najlepiej świadczy o możliwościach pisarza i jego zdolności do tworzenia dzieła pełnego, dogranego do każdego, najmniejszego nawet faktu.

Proza Christensena urzekła mnie pod każdym względem. To pisarz, który wie, czego chce i realizuje swoje zamysły w sposób pełny i wielowymiarowy. Do gustu przypadły mi obie odsłony powieści, choć w oczywisty sposób wywołały one różne odczucia; obie jednak zachęcają do refleksji i dostarczają literackiej przyjemności. Spotkanie z twórczością norweskiego pisarza było dla mnie prawdziwą radością i już nie mogę się doczekać, kiedy sięgnę po wielokrotnie nagradzanego Półbrata.


Za egzemlarz książki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Literackiemu.