Pokazywanie postów oznaczonych etykietą antologia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą antologia. Pokaż wszystkie posty

piątek, 22 listopada 2019

Aneta Jadowska – „Dynia i jemioła”

Macie czasem tak, że kupujecie książkę, zaczynacie lekturę, a potem robicie wszystko, żeby odwlec w czasie jej zakończenie? Wydaje mi się, że czytając Dynię i jemiołę osiągnęłam w tym temacie mistrzostwo, bo poznanie wszystkich opowiadań zajęło mi... nieco ponad rok. Pamiętam dokładnie, jak w pociągu powrotnym z Targów Książki w Krakowie w 2018 roku zaczęłam czytać pierwsze opowiadanie. Z jednej strony nie mogłam się doczekać, a z drugiej czułam, że chcę podawkować sobie tę zabawę. I podawkowałam, bo ostatni tekst ze zbioru skończyłam czytać dzisiaj. 

Ale może od początku – czym w ogóle jest Dynia i jemioła? To zbiór 10 opowiadań autorstwa Anety Jadowskiej, osadzonych w stworzonym przez nią magicznym uniwersum Thornverse. Zbiór ten w założeniu miał oscylować tematycznie w okolicach świąt, które możemy spotkać na swojej drodze jakoś między październikiem a grudniem. I choć z klimatem bywa tutaj różnie – raz jest go więcej, a raz mniej – to śmiało można powiedzieć, że jest to pierwszy wspólny mianownik dla wszystkich opowieści. Drugim są zdecydowanie bohaterowie, z których większość znamy z poprzednich książek autorki. Dora, Nikita, Roman, Witkacy, Karma, Baal... Fani serii z pewnością ucieszą się z obecności ulubionych postaci. 

A czy ja się ucieszyłam, czytając kolejne opowiadania? I tak i nie. Jak to ze zbiorami bywa, niektóre teksty były lepsze, inne gorsze, albo po prostu mniej wpadające w mój gust niż pozostałe. Bardzo spodobało mi się na swój sposób urocze Jak pies z kotem i zabawny Powrót wiedźmy bojowej. Wielkie serduszko leci również do Wampira, który ukradł święta (uwielbiam Romana) oraz długo wyczekiwanych 50 twarzy Baala. Zdecydowanie wiele razy uśmiechałam się z nostalgią i śmiałam z dobrych żartów. Zrozumiałam też, że w 2020 koniecznie muszę wrócić do Heksalogii o Wiedźmie i przeczytać ją ponownie, bo najzwyczajniej w świecie tęsknię. 

Duży plus również za całą sferę wizualną Dyni i jemioły. Twarda oprawa, wyklejka wewnątrz, szyte strony, spójna, klimatyczna szata graficzna, detale w poszczególnych rozdziałach, przepiękne ilustracje niezastąpionej Magdaleny Babińskiej, a także dodatki (pocztówki i karta) – wszystko to tworzy razem wspaniałą całość i sprawia, że po tę książkę po prostu chętnie się sięga. Powiedziałabym, że jest to również doskonały pomysł na prezent, ale mam wrażenie, że po roku od premiery większość fanów Anety Jadowskiej lekturę ma już za sobą. 

W mojej głowie nie jest to może zbiór na miarę Ropuszek (w których, jak nie ja, pokochałam absolutnie wszystkie opowiadania i chciałam tylko więcej, więcej, więcej), ale też się na to nie nastawiałam. To, co znalazłam w Dyni i jemiole, było przyjemne i satysfakcjonujące, jestem też pewna, że kiedyś jeszcze wrócę do wybranych opowiadań. A jeśli Wy wciąż zastanawiacie się czy warto, nie wahajcie się dłużej. Jestem pewna, że każdy fan Thornverse znajdzie tutaj coś dla siebie.


sobota, 27 maja 2017

Zośka Papużanka – „Świat dla ciebie zrobiłem”



Chyba nie jestem zbyt bystra, bo o tym, że najnowsza książka Zośki Papużanki jest zbiorem opowiadań, zorientowałam się dopiero przy trzecim. Widzisz, jak wiele może zdziałać nastawienie? Tak głęboko byłam przekonana, że mam przed sobą powieść, że byłam w stanie podświadomie wytłumaczyć sobie nawet niespójność postaci miedzy kolejnymi "rozdziałami". Ostatecznie jednak bardzo się ucieszyłam z obrotu spraw, bo zamiast jednej świetnej historii otrzymałam ich aż 12.

To tylko anegdota tytułem wstępu, bowiem sama książka jest raczej z tych poważnych i skłaniających do refleksji. Choć tym razem autorka serwuje nam więcej postaci i tematów, wszystkie teksty są równie poetyckie, przejmujące i dopracowane. Znajdziemy tu opowieści o rozdarciu, zdradzie czy przeznaczeniu  tematach codziennych i bliskich każdemu z nas. Autorka ma niesamowity dar opisu rzeczywistości w taki sposób, że choć historia jest dość prosta pod względem treści, wywołuje w czytelniku falę skojarzeń i emocji. Świetnym przykładem jest finałowa scena opowiadania tytułowego  sytuacja niby znana, a jednak opis sprawia, że wręcz czujemy chłód nie tylko zimowy, ale też emocjonalny. W dodatku są to teksty, które pozostawiają po sobie silne wrażenie i nie dają o sobie zapomnieć  ja musiałam odczekać jakiś czas po zakończeniu opowiadania zanim zabrałam się za kolejne, bo galopujące myśli nie dawały mi spokoju.

Niezwykłe jest to, z jak wielowymiarowymi tekstami mamy do czynienia. Zwykle nie lubię w opowiadaniach tego, że nie mam okazji lepiej poznać bohaterów i związać się z nimi na dłużej, tym razem jednak zupełnie tego nie odczułam. Moim zdaniem teksty Papużanki są kompletne, pełne i nie dałoby się ich niczym uzupełnić; to opowieści-symbole, w których niedopowiedzenia są ważnym elementem gry. W wielu przypadkach czytelnik może samodzielnie dopisać sobie zakończenie, co daje nam pole do interpretacji i snucia różnorodnych wizji; podejrzewam, że różne osoby mogą odebrać te teksty w zupełnie odmienny sposób.

W tym wszystkim ważną rolę odgrywa styl autorki: nietypowy, ale perfekcyjny. Papużanka świetnie radzi sobie ze strumieniem świadomości, ale również opisy i dialogi są na wysokim poziomie. Z przyjemnością obcuje się z pięknie poprowadzonymi zdaniami, odkrywa się metafory i płynie się w raz z myślami i odczuciami bohaterów. Nawet gdy tekst jest bardziej przyziemny, styl pozostaje bogaty, a jednocześnie pozbawiony przesady.

"Świat dla ciebie zrobiłem" to moje drugie zetknięcie z autorką, ale z pewnością nie ostatnie - wiem już, że świetnie sobie radzi zarówno z krótką formą, jak i dłuższą, rozbudowaną historią. Zdążyłam również zauważyć, że jej styl bardzo do mnie przemawia, co jest dość cenne, zwłaszcza gdy autor pisze bardziej bogato. Do tego poruszane przez nią tematy są bliskie, a jednocześnie interesujące. Idealnie! Nie mogę się doczekać okazji do kolejnego spotkania.






Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Znak.

czwartek, 23 marca 2017

„Rewers” – antologia opowiadań kryminalnych


Jeśli już nieco mnie znasz, możesz zastanowić się wraz ze mną – czy kiedykolwiek nauczę się, że opowiadania nie są „moim” gatunkiem literackim? Kolejny raz zupełnie o tym zapomniałam i z ogromnymi nadziejami sięgnęłam po zbiór, który miał mnie zachwycić. Co mnie podkusiło? Jestem niemal pewna, że to zasługa nazwiska Mroza na okładce. I opisu. I pomysłu. Jedenastu autorów kryminałów osadzających akcję w jedenastu różnych miastach. Brzmi wspaniale, prawda? Niestety całość prezentuje się bardzo przeciętnie, czyli tak, jak większość antologii, z którymi do tej pory miałam styczność.

Można to poczytać jako wadę lub zaletę, ale najmocniejszy punkt programy znajduje się na samym początku. Babcia Wiśniewska Wojciecha Chmielarza to świetna opowieść nawet dla takich „antyopowiadaniowców” jak ja – nie ma w niej ani jednego zbędnego słowa, a krótka forma idealnie współgra z domkniętą, spójną historią o lekko anegdotycznym zabarwieniu. Humor łączy się tu z nutą nowoczesności w stylu, a całość dopełnia przyjemnie gorzkie zakończenie. Dla tej historii o przedsiębiorczej babci-dilerce, ulubienicy półświatka, warto wziąć do ręki cały zbiór, serio.

Nieco tylko słabsze (ale wciąż bardzo dobre!) jest opowiadanie Joanny Opiat-Bojarskiej, która zaprezentowała nietypową zabawę konwencją: dla krótkiej formy przyjęła równie krótkie ramy czasowe, podgrzewając atmosferę odpowiednim dawkowaniem kolejnych elementów zagadki. Przeplatające się zeznania dwóch podejrzanych kobiet o podobnym domniemanym motywie przyjemnie mącą czytelnikowi w głowie i sprawiają, że rozwiązanie pozostaje tajemnicą do samego końca. Do tego dochodzi lekki styl autorki, który skutecznie zachęcił mnie do sięgnięcia w końcu po którąś z jej powieści.

Trzecim świetnym tekstem w zbiorze jest moim zdaniem opowiadanie Małgorzaty Sobieszczańskiej o szeroko pojętych stosunkach między sąsiadami. Autorka skusiła się na pokazanie społeczności multi-kulti, w której pod płaszczykiem codziennych uprzejmości kryją się całe sterty uprzedzeń i narastających frustracji. Niewyjaśnione zatargi, niewypowiedziane inwektywy i masa stereotypów wypływają na światło dzienne, gdy czarę goryczy przelewa popełnione na terenie posesji morderstwo. Oprócz ciekawej zagadki autorka zafundowała nam dużą dawkę humoru, a także odpowiednio zaskakujące zakończenie.

Nad rozczarowaniami pastwić się nie będę, ale o niektórych wspomnieć muszę. Siłą rzeczy najbardziej zawiodłam się na Mrozie, bo jego książki znam najlepiej i to po nim spodziewałam się najwięcej. Niestety, Przez ciemne okulary wydało mi się opowiadaniem pozbawionym jakiegoś ważnego elementu, o suspensie zupełnie bez charakteru. Negatywnie zaskoczyła mnie również Marta Guzowska – jej styl, język i sposób budowania napięcia zniechęcił mnie tak skutecznie, że szybko pozbyłam się kupionej niedawno Ofiary Polikseny. Nie zachwyciły mnie również kryminały retro Marcina Wrońskiego i Ryszarda Ćwirleja – choć ten gatunek z założenia często do lekkich nie należy, testy obu panów były dla mnie ponadprzeciętnie przytłaczające pod względem klimatu.

Kilka tekstów mnie zachwyciło, kilka rozczarowało – bilans jak zwykle wyszedł na zero. Podejrzewam, że część osób lepiej odnajdzie się w niektórych historiach, dla mnie jednak większość z nich była po prostu przeciętna. Wychodzi na to, że muszę się pogodzić z własnymi ograniczeniami i zaakceptować, że nie jestem wielką fanką opowiadań. Chętnie poznam za to twórczość Joanny Opiat-Bojarskiej – to tak żeby lektura Rewersu nie okazała się całkowicie bezowocna.






Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie wydawnictwu Czwarta Strona.

środa, 1 czerwca 2016

„Ktoś mnie pokocha” [recenzja przedpremierowa]

Przed zeszłorocznymi Świętami Bożego Narodzenia miałam przyjemność czytania zbioru opowiadań zebranych przez Stephanie Perkins – autorka wykazała się na tyle dobrym gustem i tak trafnie dobrała teksty, że kończąc Podaruj mi miłość niemal namacalnie czułam klimat świąt. Byłam zachwycona! Trudno się dziwić, że gdy tylko kilka tygodni temu dojrzałam w zapowiedziach kolejną antologię o podobnej okładce (choć zgoła innym klimacie) od razu wiedziałam, że muszę ją jak najszybciej przeczytać. Ktoś mnie pokocha to także 12 opowiadań, których główny tematem jest odnalezienie drugiej połówki, jednak tym razem będzie znacznie bardziej gorąco, bo motywem przewodnim mają być… wakacje. W sam raz, gdy za oknem skwar i duchota, a zmęczony umysł potrzebuje rozrywki.


Gracie ściągnęła z półki płytę i przeczytała: Jackie Gleason „Music, Martinis and Memories”.
- A jeśli mam ochotę tylko na muzykę, bez martini i wspomnień? – spytała.
- Posłuchamy jednej trzeciej płyty. [s.26]


Podchodząc to tego typu opowieści warto mieć na uwadze jedną podstawową sprawę, a jej zaakceptowanie pozwoli nam w pełni cieszyć się z lektury; mam na myśli fakt, że wszystkie opowiadania w zbiorze skierowane są do nastolatków. Ich świat jest specyficzny, nieco odmienny od świata dorosłych, wartości poukładane są inaczej, a i historie, które ma czytać młodzież, rządzą się swoimi prawami. Dla mnie czytanie opowieści dla nastolatków jest rozrywką, odskocznią, a gdy znajdę wśród nich historię z tych bardziej „ambitnych”, odbieram to wyłącznie jako miłe zaskoczenie. Patrząc w ten sposób jestem naprawdę zadowolona z lektury tej antologii, bo większość opowiadań wpisuje się w poziom, którego bym oczekiwała. Każda z historii jest inna i choć niektóre mogłyby być bardziej dopracowane, generalnie wszystkie pozostają przyjemne i łatwe w odbiorze.


Może ostatnio po prostu czytam za dużo Karola Dickensa, ale wiecie co? Dzisiejszy dzień nie wydaje mi się wystarczająco ponury na rozstanie. [s.195]


Bardzo, ale to bardzo dużym plusem opowiadań wybranych przez Perkins jest to, że wiele z nich wykracza poza ramy zwykłej historii miłosnej. Oczywiście temat nie zostaje zatracony – w każdym opowiadaniu zakochanie jest główną osią fabuły, jednak w wielu przypadkach jej nie dominuje. Autorzy garściami czerpią z popkultury, wielu z nich opiera tło historii o muzykę lub filmy, co i rusz rzucając tytułami, które czytelnik może wyłapać, sprawdzić i zapamiętać. Zdarza się również niesamowita zabawa konwencją – w tym zakresie wyróżnić należy dwa teksty. Libra Bray i jej Ostatni bój w Horrelaksie to nie tylko kopalnia wiedzy na temat klasycznych filmów grozy; opowiadanie samo w sobie również jest opowieścią z pogranicza horroru. Podobnie ma się sprawa z Cassandrą Clare i jej Całkiem nowymi atrakcjami, czyli historią Mrocznego Cyrku, w którym główną rozrywką jest… strach. Bo przecież miłość może nas spotkać w każdych okolicznościach, prawda?

Kolejnym elementem współczesnych opowiadań dla młodzieży, który bardzo mi się podoba, jest szerokie spektrum poruszanych tematów. Miłość w Ktoś mnie pokocha nie jest definiowana jednoznacznie i sztywno jako opowieść o chłopcu i dziewczynce, którzy się spotykają i nagle trafia w nich piorun zwany zakochaniem. Spośród prezentowanych opowiadań w dwóch główna oś fabularna jest oparta o związek homoseksualny, a w co najmniej jednym kolejnym taka relacja pojawia się na drugim planie. Bohaterowie mają różny kolor skóry i wywodzą się z różnych kultur, co niby powinno być w dzisiejszych czasach normą, a jednak rzadko jest uwypuklone. Ponadto wiele z prezentowanych historii oparte jest w pierwszej chwili nie o miłość, a przyjaźń, głębszą relację, która dopiero zaczyna się zmieniać. Bohaterowie rozmawiają o swoich problemach, przeżywają je, oczekują wsparcia i je otrzymują; wszystko to nadaje historiom lepszy, nieco wyższy poziom.

Gdybym miała wskazać swoje ulubione opowiadanie w zbiorze, zdecydowanie wyróżniłabym to stworzone przez Veronicę Roth – już od pierwszej strony wiedziałam, że będzie to historia inna niż wszystkie. Bezwładność podejmuje temat śmierci, pożegnań, niedomówień i przyjaźni, która miałaby wszelkie szanse, żeby przerodzić się w miłość. Już sam pomysł autorki na poprowadzenie fabuły jest bardzo ciekawy, a do tego historia jest po prostu świetnie skrojona – jako jedna z nielicznych wydaje się być przemyślana od pierwszego do ostatniego słowa i nie pozostawia w czytelniku uczucia niedosytu. Drugim niesamowitym opowiadaniem jest zamykająca zbiór Mapa maleńkich wspaniałości, historia nastolatków, którzy w kółko przeżywają ten sam dzień. Optymistyczny wydźwięk tej historii (mimo że sama w sobie porusza trudne tematy) sprawia, że to idealne zwieńczenie całej antologii.

Ktoś mnie pokocha warto byłoby przeczytać choćby dla tych dwóch tekstów, ale dobrych opowieści jest tu zdecydowanie więcej. Tak jak wspomniałam, historie są naprawdę różne i sądzę, że w zbiorze takim jak ten każdy znajdzie coś dla siebie – ja jestem bardzo zadowolona z lektury. Może nie udało mi się do końca poczuć klimatu wakacji i zakochania (chyba perspektywa rychłej dorosłości zabiła we mnie tę zdolność), ale i lato jest dużo bardziej rozmytym tematem niż święta, trudniej więc było zachować spójność treści. Mimo wszystko cieszę się z tej przygody i liczę na kolejne antologie (może teraz jesienna nostalgia? mój wewnętrzny Schopenhauer byłby zdecydowanie dopieszczony!).






Za możliwość poznania książki dziękuję wydawnictwu Otwarte.
Premiera 15 czerwca!

wtorek, 26 stycznia 2016

George R.R. Martin, Gardner Dozois – „Łotrzyki”

Jak świat światem czytelnicy i kinomaniacy uwielbiają łotrzyków – choć wielu się do tego nie przyznaje, przeżywają dzięki nim całą masę emocji. Charyzmatyczny szwarccharakter lub niecny bohater pozytywny potrafi wywołać sprzeczne odczucia: od zachwytu, aż po czystą i nieskrywaną złość, a nie rzadko również jest w stanie „zrobić” cały tekst, zwłaszcza gdy jego rola jest bardzo znacząca. Nie będę ukrywała – uwielbiam takie postaci i zawsze z zapałem obserwuję ich poczynania, dlatego też nie mogłam sobie odpuścić okazji do poznania całego szeregu spojrzeń na ich właśnie temat.

W kolejnej po Niebezpiecznych kobietach odsłonie antologii pod patronatem Georga R.R. Martina odnajdziemy 21 nazwisk mniej lub bardziej znanych twórców z różnych gatunków – od klasycznego fantasy, poprzez science fiction i horror, aż do realizmu z elementami nadprzyrodzonymi. Osobiście nie czytałam jak dotąd tekstów żadnego z występujących tu autorów (tak, tak, dobrze przeczytaliście: nie znam Pieśni Lodu i Ognia, cykl o niecnych dżentelmenach czy Pół króla to raczej sylwkowe domeny, a książki do których mi najbliżej – Mroczny zakątek i Zaginiona dziewczyna – od kilku miesięcy grzecznie czekają na swoją kolej na rosnącym stosisku), podeszłam więc do każdego jak do czystej, niezapisanej karty. Nie odkryję Ameryki jeśli powiem, że poziom tekstów zawartych w tej antologii jest zróżnicowany. Tak to już bywa – gdy autorów jest wielu, nie wszyscy będą reprezentowali jeden, bardzo wysoki poziom. Co ciekawe, najbardziej skusiły mnie opowiadania autorów, których już kojarzyłam, choć nie byli oni najbardziej znanymi z puli: Rothfussa, Swanwicka czy Gillian Flynn, której opowiadanie wciągnęło mnie właściwie od samego początku, mimo że klimat stanowił w nim właściwie kwestię drugorzędną.

Na naszym blogu antologie zdecydowanie są po stronie Sylwka, ale tym razem to ja miałam okazję przekonać się o pewnej ważnej ich zalecie, którą tak często podkreśla – inspiracji. Opowiadania wielu autorów należą do szerszego uniwersum, a dzięki takim zbiorom mamy okazję się nimi zainteresować. Dokładnie to zjawisko spotkało mnie w przypadku tekstu Joe R. Landsdale’a – wykreowany przez niego świat Hapa i Leonarda niesamowicie mi się spodobał i na pewno będę chciała poznać go na szerszą skalę. Odkryłam też kilka nazwisk twórców, co do których jestem pewna, że mogę z czystym sumieniem sięgać po ich książki, a to zawsze się przydaje, gdy ma się ochotę na lekturę czegoś całkiem nowego.

O antologiach takich jak ta można mówić wiele: że schematyczne, że wielkie nazwiska nie spełniają oczekiwań… Tematem zbioru są, jak nietrudno się domyślić, postaci łotrzyków i faktycznie autorzy wzięli sobie ten motyw do serca. Podeszli do zadania poważnie, a niektórzy nawet nazbyt, bo w wielu tekstach z antologii można znaleźć ten sam schemat i różne wariacje na jego temat. Nie jest to zaleta, gdy chcemy czytać kilka opowiadań ciągiem – po kilku możemy poczuć się nieco znudzeni. Z drugiej strony nie spodziewałam się po autorach jakiejś szalonej kreatywności… Gdybym miała oceniać tę antologię, powiem, że całkiem się spodobało, a warto zaznaczyć, że nie jestem fanką wszelkich zbiorów. Uwielbiam za to łotrzyków i to spotkanie z nimi będę zaliczać do bardzo, bardzo udanych.





Za możliwość zapoznania się z książką dziękuję serdecznie wydawnictwu Zysk i S-ka.

wtorek, 29 grudnia 2015

"Krwawe powroty"

Temat wampirów wydaję się być już wyeksploatowany w każdy możliwy sposób. Filmy, seriale, gry, komiksy i rzecz jasna książki w szerokim zakresie: od powieści dla nastolatek i romansów, przez krwawe horrory w stylu gore, aż po kryminały czy też sztandarowe dla tego tematu urban fantasy. Czy da się zatem napisać w tym motywie coś nowego, nietypowego; coś, co dało by historiom o krwiopijcach choć niewielki powiew świeżości? Wydaje się, że tak: wystarczy wymieszać tematykę wampirów z czymś, co na pierwszy rzut oka zupełnie do nich nie pasuje. Ot, na przykład urodziny - taki właśnie pomysł był impulsem dla powstania antologii Krwawe powroty, w ramach której wielu autorów spróbowało swych sił i we własny sposób ukazało horrorowe upiory w roli jubilatów. Czy efekt takiego połączenia był zadowalający?

Cóż, odpowiedź na to pytanie nie jest prosta. Jak to w antologiach bywa, poziom tekstów okazał się bardzo zróżnicowany, zatem znaleźć tu można zarówno perełki, jak i opowiadania wątpliwej jakości. Do tej drugiej grupy zdecydowanie należy historia Jak zostałem nastoletnim wampirem - banalny, wręcz infantylny pomysł, w nieudolny sposób próbujący być zabawny, w dodatku ciąg wydarzeń jest przewidywalny i pozbawiony puenty. Z kolei Zmierzch oparty był na całkiem ciekawym koncepcie, jednak koniec końców okazał się być rozczarowujący. Jak Stella odzyskała swój grób była natomiast bardzo przyjemną historią, w pewien sposób nawet wzruszającą, problemem była jednak autorka tekstu - Toni L.P. Kelner to autorka romansów i wyraźnie widać to w tekście: liczba nic nie wnoszących scen miłosnych okazała się być przytłaczająca.

Sporo opowiadań okazało się być na przyzwoitym poziomie, a ich jedyną wadą było uczucie niedosytu, jakie po sobie pozostawiały. Wielu autorów stworzyło niesamowite kreacje światów, które z łatwością dałoby się eksploatować licznymi historiami, a jednak próżno szukać jakichkolwiek kontynuacji. Przykładowo Smutna pieśń sów -  chyba najlepszy tekst w całej antologii, o naprawdę ciekawym, nieco baśniowym pomyśle, niestety jest on wyjątkowo krótki i, choć teoretycznie zawiera zamknięta historię, miałem po lekturze nieodparte wrażenie, że to tak naprawdę wstęp do o wiele większej rzeczywistości. Podobnie jest w przypadku Pierwszego dnia mojego życia, Czarownicy i wampira czy Życzenia - potencjał, jaki miały w sobie te teksty, starczyłby na całe serie książek, nie zaś na pojedyncze opowiadania…

Kilkoro pisarzy, których teksty znalazły się w antologii, to autorzy mniej lub bardziej znani, a w dodatku tworzący serie powieści z nurtu urban fantasy, nie jest więc dziwne, że postanowili osadzić zamieszczone w zbiorze opowiadania w światach już przez siebie wymyślonych. Taki zabieg okazał się mieć jednocześnie negatywny i pozytywny wydźwięk. Wadą był niewątpliwie fakt, że jako czytelnik byłem wrzucany w sam środek światów bogatych w historie i bohaterów - brak ich znajomości był momentami bardzo odczuwalny, a pewne relacje między postaciami - nie do zrozumienia bez znajomości szerszego kontekstu. Z kolei jako zaletę wskazałbym fakt, że opowiadania te bardzo zachęcały do sięgnięcia po powieści autorów. Zemsta Drulindy Jima Butchera w jasny sposób pokazała mi, że Akta Harry’ego Dresdena, które staram się zebrać od jakiegoś czasu, to zdecydowanie coś dla mnie i powinienem czym prędzej brać się za ich lekturę. Natomiast Noc Draculi ukazała mi w pozytywnym świetle Charlaine Harris - dotychczas byłem przekonany, że jej książki to literatura raczej dla kobiet, tymczasem teraz sądzę, że mogłyby mi się one spodobać.

Krwawe powroty to zdecydowanie antologia o cechach typowych dla zbiorów opowiadań różnych autorów. Część tekstów była wybitna, inne określiłbym jako przeciętne, a resztę - jako po prostu słabe. Dostałem jednak to, za co cenię sobie takie zbiory: miałem okazję w szybko sposób poznać styl i potencjał wielu pisarzy. Po raz kolejny poznałem kilka nazwisk, których będę wypatrywał na grzbietach książek, do twórczości jednej autorki mimo pewnych uprzedzeń mogłem się przekonać, a pewnych pisarzy będę się z pewnością wystrzegał. Jeśli więc tak jak ja lubicie poszerzać swoje horyzonty literackie i poznawać nowych twórców wartych waszej uwagi, rozważcie sięgnięcie po tę antologię.


piątek, 6 listopada 2015

„Podaruj mi miłość”

W zeszłym roku Boże Narodzenie przemknęło przez moje życie niemal niezauważone, bez oczekiwania, bez przygotowań, bez klimatu. Jeśli można powiedzieć, że od tego czasu tkwiłam w świątecznym zawieszeniu, to zostałam z niego szybko i bezboleśnie wyrwana. Jestem pewna, że tegoroczne Święta będą wyjątkowe, bo JA JUŻ JE CZUJĘ. A to za sprawą pewnej uroczej, zabawnej, przyjemnej i przepięknie wydanej książeczki (ma twardą oprawę, a gwiazdki na okładce błyszczą), która dotarła do mnie kilka dni temu.

Podaruj mi miłość to zbiór 12 opowiadań czołowych współczesnych autorów książek dla młodzieży; obok nazwisk tak znanych jak chociażby David Levithan czy Gayle Forman znajdziemy tutaj również szereg autorów, o których polski czytelnik nie miał okazji słyszeć. Opowiadania są różne – jedne do bólu realistyczne, inne z pogranicza magii i rzeczywistości, a jeszcze inne całkowicie fantastyczne. Łączą je dwie rzeczy: święta oraz miłość. Wiadomo powszechnie, że to mieszanka, z której może powstać właściwie nieskończona liczba pomysłów, a ta antologia jest tego najlepszym dowodem – każdy tekst jest inny, a autorzy w indywidualny sposób ujmują temat tworząc własne wariacje.

Jak to bywa w tego typu zestawieniach, poziom tekstów jest bardzo zróżnicowany – jedne wciągają bardziej, inne mniej. Zdziwiło mnie jednak to, że tak naprawdę nie było ani jednej opowieści, która nie spodobałaby mi się zupełnie; nawet te „gorsze” miały w sobie coś, co mnie rozbawiło, rozczuliło lub zainteresowało. Kolejnym zaskoczeniem był fakt, że – pomimo że nie znałam twórczości większości autorów ze zbioru – najbardziej podobały mi się teksty tych najbardziej popularnych. Jak widać nie bez powodu stali się sławni… Jeśli chodzi o moje ulubione opowiadanie, zaskoczenia nie będzie – najlepiej wspominam tekst otwierający zbiór, którego autorką jest Rainbow Rowell. Tu podobało mi się wszystko: i pomysł, i humor, i konwencja. No i bohaterowie, których naprawdę dało się polubić. Lekkością stylu i podejściem do postaci zachwyciła mnie także Gayle Forman - po jej opowiadaniu o jakże znamiennym tytule Coś ty narobiła, Sophie Roth? jestem zdeterminowana żeby w końcu poznać dostępne w Polsce książki autorki.

Zazwyczaj nie przepadam za opowiadaniami, a już szczególnie nie lubię tych zgromadzonych w antologiach, które nie łącza ze sobą poszczególnych tekstów – konieczność rozstawania się z bohaterami zanim jeszcze dobrze się ich poznało i przeskakiwanie z historii na historię jest z reguły ponad moje siły. W przypadku tego zbioru muszę jednak przyznać, że niesamowicie się zdziwiłam, bo ani razu nie odczułam żalu, złości czy nostalgii, gdy któraś z opowieści się kończyła. Historie zebrane w Podaruj mi miłość są na tyle zamknięte i kompletne, mają tak magiczną treść i tak dobrane zakończenia, że nie tylko nie było mi żal, że nie poznałam ich kontynuacji – ja nawet nie miałam ochoty jej odkrywać; uważam, że w jakiś sposób zaburzyło by to ich odbiór.

Jeśli lubicie opowieści w stylu Love Actually (choć osobiście uważam, że polska wersja filmu jest o niebo lepsza niż oryginał, ale to wyłącznie moje subiektywne zdanie) powinniście być zadowoleni – w tym zbiorze znajdziecie miłość i święta wymieszane w podobnych proporcjach, tyle że z zachowaniem konwencji książek dla młodzieży. Bohaterowie to nastolatkowie i adolescenci, więc ich problemy i zachowania są odpowiednie dla tej grupy wiekowej, ale nie przeszkadza to książce być słodką i uroczą pod każdym możliwym względem. Ja absolutnie się zakochałam i bardzo żałuję, że tekstów było tylko 12 – skończyły się tak szybko, a przez nie nie mogę się doczekać Świąt…





Za możliwość poznania książki dziękuję wydawnictwu Otwarte.

środa, 30 września 2015

Aneta Jadowska – "Ropuszki"

Kto śledzi naszego bloga, ten wie, że heksalogię o Wiedźmie skończyłam stosunkowo niedawno i byłam nią (mówiąc krótko) zachwycona. Świadoma, że nie było to moje ostatnie spotkanie z wykreowanym przez Anetę Jadowską światem, czekałam z niecierpliwością na dwa nowe projekty, które w niedługim czasie miały wyjść spod pióra autorki. Dziś nadchodzi ta wspaniała chwila, kiedy mogę opowiedzieć Wam o pierwszym z nich, a mianowicie Ropuszkach. Jest to zbiór 14 opowiadań osadzonych w świecie Thornu i stanowiących uzupełnienie dla cyklu o Dorze Wilk.

Jeśli chodzi o tematykę tekstów, najlepiej o tym aspekcie opowiada sama autorka we wstępie do zbioru; ja mogę wspomnieć jedynie, że naprawdę wielu bohaterów doczekało się tu swoich pięciu minut. Nie zawsze narratorką jest Dora – czytelnik ma szansę zetknąć się z perspektywą chociażby Witkaca czy Mirona – i nie zawsze wydarzenia dotyczą jej w takim stopniu, jak te opowiadane w heksalogii. Jest to nowa sytuacja zarówno dla nas, jak i dla samej autorki, a efekt tego projektu jest naprawdę pozytywny. Cieszę się niesamowicie, że Aneta Jadowska zdecydowała się na tak duże zróżnicowanie wśród bohaterów antologii – ich spektrum zdecydowanie się poszerzyło, gdy do głosu doszły chociażby Katia czy doktor Alina, postaci dotąd drugo- czy wręcz trzecioplanowe, a, jak się okazuje, o niesamowicie interesujących losach. Owszem, czasem prezentowane sceny nie wpływają na nasz obraz bohatera absolutnie w żaden sposób (jak w przypadku Leona), są jednak i takie, które zmieniają nasze spojrzenie o 180 stopni (jak historia Bogny).

Fabularnie cała książka utrzymuje dość wysoki poziom. Opowiadania mają różną długość, od kilkunastu do niemal stu stron, a co za tym idzie także zróżnicowaną dynamikę. Nie zdarzyło się jednak, abym miała poczucie znużenia, wręcz przeciwnie – ilość stron jest idealnie dopasowana do tekstu, a autorka nie przeciąga go tam, gdzie nie trzeba. Swoje dokłada także humor, jakim posługuje się Jadowska; dla mnie po prostu idealny.

Nie można również nie wspomnieć o wielkiej zalecie Ropuszek, jaką są... ilustracje! Nareszcie, po wydaniu całej heksalogii, doczekaliśmy się realizacji standardowego planu Fabryki Słów przewidującego obecność w książkach kilku świetnych grafik obrazujących poszczególne sytuacje. Rysunki do antologii stworzyła Magdalena Babińska i moim zdaniem wykonała kawał dobrej roboty – może nie za każdym razem jej wizja postaci zgadza się z tą, która pojawiła się w moim umyśle, ale wszystkie grafiki mają w sobie coś, co całkowicie do mnie przemawia. Zdecydowanie jest to element, którego brakło mi w heksalogii.

Cały zbiór ma tak naprawdę tylko jedną poważną wadę – zdecydowanie zbyt szybko się kończy. Na zakończenie chciałabym wyrazić nadzieję, że projekt antologii opowiadań uzupełniających będzie przez Anetę Jadowską kontynuowany – tak jak wciąż mam wątpliwości co do powstającej serii o Witkacu, tak w Ropuszkach zatraciłam się zupełnie. Podczas lektury otrzymałam dokładnie to, czego chciałam i czego się spodziewałam; poczułam się zupełnie jak na spotkaniu z dawno nie widzianymi przyjaciółmi, w dodatku w świetnej atmosferze. Podobne ciekawostki, smaczki, opowiastki i historyjki mogłabym czytać bez końca, a jestem pewna, że sporo zostało jeszcze do opowiedzenia. Choć nie ukrywam, że z największym entuzjazmem przyjęłabym opowieść poświęconą wyłącznie Romanowi lub Baalowi, tak naprawdę jestem głodna wszystkiego, co związane ze światem Thornu.

Ach, jeszcze ważna sprawa dla tych osób, które póki co po heksalogię nie sięgnęły – osobiście nie polecam zaczynania swojej przygody z cyklem akurat od Ropuszek. Autorka co prawda stosuje wprowadzenia dla postaci, jednym lub dwoma zdaniami wyjaśnia, kto jest kim, jednak osobie nie obeznanej z serią może być ciężko się w tym połapać, no i zwyczajnie narobi sobie spoilerów. Niezłym pomysłem może być podczytywanie opowiadań z Ropuszek w tych momentach heksalogii, gdzie są one umiejscowione (Aneta Jadowska dokładnie opisuje oś czasu we wstępie do zbioru), jednak wymaga to sporo zachodu. Osobiście najbardziej polecałabym jednak czytanie wraz z kolejnością wydania, czyli rozpoczęcie od Złodzieja dusz (moją recenzję znajdziecie tutaj).

wtorek, 15 września 2015

Jacek Inglot - "Sodomion"

Przyznam szczerze, że do tej pory Jacka Inglota kojarzyłem jedynie ze słyszenia - wiedziałem, że jest pisarz o tym nazwisku, nigdy jednak nie ciągnęło mnie do poznania jego twórczości. Nawet jeśli kiedyś zetknąłem się z jakimś jego opowiadaniem (w antologii albo czasopiśmie), to żadne nie zapadło mi w pamięci. Cóż, całkiem niedawno postanowiłem jednak bliżej przyjrzeć się dziełom tego autora, a to za sprawą wydanego zbioru opowiadań. Już sama jego nazwa, Sodomion, w połączeniu z lubieżną, lekko obrzydliwą okładką zaintrygowały mnie na tyle, żebym chciał sięgnąć po książkę. Moje zainteresowanie podsycił dodatkowo opis zawartości sugerujący liczne wizje przyszłości, w której to postępowi technologicznemu towarzyszy całkowity upadek moralny, tak więc czym prędzej sięgnąłem po dzieło.

Po lekturze niektórych opowiadań można dojść do wniosku, że przyszłe losy ludzkości malują się w dość nieprzyjemnych kolorach. Wizje są dość skrajne, ale bardzo obrazowe: społeczeństwa kolektywnych grup, w których każdy spółkuje z każdym; świat, w którym odmiana wirusa HIV wybiła niemal wszystkie kobiety; miasta degeneratów, w których masochiści walczą o władzę z sadystami.. To tylko niektóre motywy, jakie pojawiają się w książce. Są drastyczne, skrajne, i choć osobiście nie sądzę, żeby ludzkość miała iść w aż tak złym kierunku, to jednak widać w nich pewne nawiązania, odniesienia do tego, co widać już teraz… To jednak tylko część zbioru, nie jego całość. Dużo tekstów ma zupełnie inny wydźwięk: smutny, melancholijny, skłaniający do przemyśleń. W antologii znaleźć można historie o niespełnionej miłości, o utracie własnej osobowości albo takie, które poruszają tematykę śmierci i swoistego dążenia do niej. Różnorodność jest spora, wszystko to jednak ma refleksyjny charakter, co mi osobiście przypadło do gustu.

Bardzo ciekawym zabiegiem jest zastosowanie w kilku z opowiadań motywów znanych z klasycznych tekstów czy opowieści. Nie są one zawoalowane, ukryte w taki sposób, że czytelnik musi się wszystkiego domyślać, a i tak nie może być pewien, że jego tok rozumowania jest właściwy; wręcz przeciwnie: odwołania są bezpośrednie, nierzadko wskazane już w samym tytule opowiadania. W żadnym wypadku nie jest to wada, nie chodzi tu bowiem o odnajdywanie ukrytych aluzji, lecz zobaczenie, w jak nietypowy, ciekawy sposób można podejść do danego motywu. Przykładowo, Śniąc o Dulcynei to interesujący koncept błędnego rycerza zaadaptowany do futurystycznych podróży międzygwiezdnych, Mała Nikita to historia noir, która bazuje na greckim micie o stworzeniu ludzi, zaś Sodomion, jak można się domyślić po nazwie, nawiązuje do biblijnego motywu z Księgi Rodzaju, choć robi to w dość przewrotny sposób..

Nieco problemów sprawił mi język, jakim posługuje się Jacek Inglot. W wielu tekstach trafiały się długie fragmenty narracji, które w miarę czytania coraz bardziej mnie nużyły, przez co momentami traciłem zainteresowanie tekstem. Problemem były też niektóre zdania - ich konstrukcja była niekiedy dziwna i ciężka w odbiorze; kilka takich zdań pod rząd wybijało z rytmu. Największe problemy sprawiło mi jednak słownictwo - autor w kilku tekstach zdecydował się na konwencję mocno futurystyczną i do niej też dopasował język i wiele nazw. Specyficzne określenia i powszechne anglicyzmy utrudniały przedarcie się przez kilka tekstów; zdecydowanie najgorszy był pod tym względem utwór otwierający zbiór, Grono. Krótka story o miłości, co w sumie sygnalizuje sama jego nazwa… Na szczęście problem ten dotyczył tylko kilku opowiadań z początku antologii, więc po przebrnięciu przez nie lektura była o wiele przyjemniejsza.

Sodomion to zdecydowanie ciekawa pozycja na rynku książki. Interesujące opowiadania, nietypowe zarówno pod względem ujęcia poszczególnych kwestii, jak ogólnej formy, stanowią nie lada gratkę dla czytelników poszukujących nietypowych doznań. Warto jednak pamiętać, że nie jest to antologia dla każdego - sposób przedstawienia sfery seksualnej jest w kilku tekstach bardzo specyficzny i z pewnością u wielu osób wywoła zgorszenie. Jeśli jednak komuś to nie przeszkadza - śmiało może siąść do lektury tego zbioru.





Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Uroboros, będącemu częścią GW Foksal.

sobota, 12 września 2015

Anna Kańtoch - "Światy Dantego"

Z twórczością Ani Kańtoch po raz pierwszy zetknąłem się dobrych kilka lat temu i już wtedy przypadła mi ona do gustu. Wiedziałem, że prędzej czy później sięgnę po inne utwory jej autorstwa, jednak jak do tej pory udało mi się to zrobić tylko raz - sami rozumiecie, tak dużo książek do przeczytania, a tak mało czasu.. Teraz jednak udało mi się nadrobić nieco braki w znajomości dzieł, bowiem w moje ręce wpadły Światy Dantego.

W skład zbioru wchodzi dziewięć opowiadań, które na przestrzeni lat zamieszczone były w różnych antologiach zawierających utwory różnych pisarzy. Aż trzy z tych tekstów przyniosły autorce Nagrodę im. Janusza A. Zajdla, miałem więc wobec nich niemałe oczekiwania. Czy zostały one spełnione?

Opowiadań Ani Kańtoch w żaden sposób nie można zaklasyfikować do jednego, konkretnego gatunku. Każdy tekst to tak naprawdę mieszanka różnych nurtów: fantasy miesza się tu z science fiction, młodzieżowa opowieść detektywistyczna przybiera cechy thrillera, zaś postapokaliptyczna wizja przyszłości pełna jest grozy na najwyższym poziomie. Te różne nurty idealnie się uzupełniają, tworząc razem ciekawe i spójne historie, co do których nigdy nie można być pewnym, w którą stronę się potoczą..

Jest jedna rzecz, która poniekąd łączy wszystkie teksty w antologii - każde opowiadanie zawiera w sobie przynajmniej odrobinę horroru. Podczas lektury nieustannie towarzyszy nam lekki dreszczyk, a strach czai się by zaatakować w najmniej spodziewanym momencie. Zwroty akcji są niespodziewane i wywołują w czytelniku wiele emocji; tak naprawdę za każdym razem, gdy już oswajałem się z nagłą zmianą oblicza tekstu, ten znowu przechodził metamorfozę i nierzadko wzbudzał przerażenie. A i tak najlepsze zawsze zostawało na sam koniec.

Spośród dziewięciu tekstów tylko dwa z nich nie przypadły mi do gustu. Miasteczko było dla mnie historią lekko nijaką, nie wywołującą zbyt wielu emocji, a gdy już zaczęło się dziać coś ciekawego - opowiadanie się skończyło. Z kolei Człowiek nieciągły, choć oparty na ciekawym koncepcie, całkowicie mnie do siebie nie przekonał, a i daleki byłbym od klasyfikowania go jako fantastyki, dlatego dziwi mnie fakt, że tekst otrzymał Zajdla.

Pozostałe siedem historii to z kolei literatura na najwyższym poziomie i ciężko z nich wybrać najlepsze. Mi osobiście bardzo podobał Portret rodziny w lustrze. Tekst o Domenicu Jordanie miał tę przewagę, że darzę tę postać niemałym sentymentem - to od jego przygód zacząłem znajomość z utworami autorki. Dodatkowo opowiadanie w mistrzowski sposób pokazuje, jak pisarz z łatwością jest w stanie oszukać czytelnika i zmusić go do myślenia w określony sposób.

Światy Dantego wyróżniają się na tle innych antologii tym, że nie dość, że zostały opatrzone wstępem i posłowiem, to także każde opowiadanie otrzymało własne wprowadzenie. Co więcej, elementy te nie zostały napisane przez Anię Kańtoch, lecz przez Jakuba Ćwieka - tych dwoje zna się od wielu lat i nierzadko pomagało sobie, gdy oboje stawiali pierwsze kroki w branży literackiej. Ćwiek raczy nas licznymi anegdotkami związanymi z tym, jak powstawały poszczególne opowiadania, nierzadko tłumaczy też, skąd wziął się ten czy inny pomysł. To wszystko podlane jest charakterystycznym dla niego humorem i językiem i stanowi naprawdę ciekawy dodatek do tekstów.

Jeśli ktoś nie zna twórczości Ani Kańtoch, a chciałby to nadrobić, z czystym sumieniem mogę mu polecić Światy Dantego. To znakomity przekrój twórczości autorki, pokazujący, jak dobrze radzi sobie ona w różnych konwencjach oraz jak nieszablonowo podchodzi do wydawałoby się oczywistych tematów. Wielowymiarowo historie, pełne zaskakujących rozwiązań - tak bym krótko podsumował ten zbiór. Naprawdę warto po niego sięgnąć.





Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Uroboros, będącemu częścią GW Foksal.

czwartek, 11 czerwca 2015

Wolsung: Antologia tom 1

Myślę, że na chwilę obecną większość czytelników książek przynajmniej słyszało o tym, czym jest steampunk. Ja, gdy tylko pierwszy raz usłyszałem o tym gatunku, od razu się w nim zakochałem - przemawiał do mnie świat, w którym angielskie maniery przeplatały się z awanturniczymi przygodami, a wszystko to przyozdobione zostało wynalazkami godnymi naszej epoki. Cóż, magia wieku pary zawładnęła mną w całości, nie ma się co dziwić, że sięgałem po wszystko, co z nim związane. Tak też w moje ręce trafił Wolsung.

Słowem wyjaśnienia: Wolsung to gra fabularna osadzona w klimacie steampunku. Jedna z kilku, w które miałem okazję grać, w dodatku jedna z dwóch, w których zdarzyło mi się prowadzić sesje. Nie jest to jednak klasyczny przedstawiciel swojego gatunku: zamiast znanego nam świata mamy rzeczywistość jedynie mniej lub bardziej inspirowaną tym, co znamy z historii. W dodatku w świecie Wolsunga istnieje magia, a fantastyczne rasy żyją obok siebie (nie zawsze w harmonii). Nie ma wątpliwości, że takie realia niosą ze sobą ogromne możliwości, dlatego też twórcy gry zdecydowali się stworzyć antologię opowiadań osadzonych w wykreowanym przez nich świecie. Lekturę pierwszego jej tomu mam już za sobą.

Wśród autorów, których teksty tworzą zbór, pojawili się zarówno doświadczeni pisarze, jak i debiutanci, którzy na łamy antologii trafili w drodze konkursu. Choć spodziewałem się wyraźnej różnicy między poziomem opowiadań weteranów i nowicjuszy, nic takiego nie miało miejsca - wszystkie teksty są dopracowane i przemyślane. Ba, rzekłbym nawet, że doświadczeni pisarze wypadli dość przeciętnie na tle swoich kolegów młodszych literackim stażem. Otwierający zbiór tekst Krzysztofa Piskorskiego, choć dynamiczny i zabawny, oparty został na na najbardziej oczywistych kliszach, które jedynie zostały w humorystyczny sposób przerysowane. Podobnie jest z tekstami Pawła Majki i Marcina Studniarka - pomysły miały pewien potencjał, ale zostały niepotrzebnie uproszczone.

Choć ogólna koncepcja świata zakłada niesamowite przygody w awanturniczym stylu, śmiało mogę powiedzieć, że autorzy opowiadań w większości nie poszli po najmniejszej linii oporu i pokazali, że Wolsung idealnie nadaje się od osadzenia w nim historii z różnych gatunków. Poza przygodami w stylu Indiany Jonesa mamy tu między innymi bardzo nieprzewidywalny horror (Królowa Atlantydy, choć niedoskonała technicznie, to dzięki niesamowitemu budowaniu klimatu zrobiła na mnie niemałe wrażenie), czy też tekst mający formę bardzo nietypowych rozważań egzystencjalnych. Dziennik doktora Augusty dzięki nietypowej narracji i ogólnej atmosferze trzyma w napięciu do samego końca i nastrojem skojarzyło mi się z zagadkowymi historiami spod pióra Lovecrafta, zaś Dobre zakończenie mimo niewielkiej objętości zawiera w sobie silną dawkę groteski i absurdu. Naprawdę, w antologii każdy znajdzie coś dla siebie.

Niestety, jest coś, o co muszę się przyczepić - jest to skupienie się autorów na jednym państwie. Świat Wolsunga jest naprawdę rozbudowany, mimo to w większości tekstów albo kawałek lub cała historia osadzone zostały w Alfhaimie, albo to z tego państwa pochodzą główni bohaterowie. Zdaję sobie sprawę, że Anglia wraz ze swoją epoką wiktoriańską stała się niejako symbolem steampunku, jednak ciągłe odniesienia do jej wolsungowego odpowiednika uważam za pójście po najbardziej oczywistej ścieżce.

Nieco inny mankament antologii to coś, co jednocześnie jest w pewnym sensie zaletą. Wolsung jako świat jest bazą dla niezliczonej ilości historii, jednak jego specyfika w jakiś sposób narzuca nam, by bohaterowie mieli typowo awanturniczy rys, a przygody, które przeżywają, charakteryzowały się wysokim dynamizmem, ale też miały w sobie nutkę tajemnicy. Bohaterowie opowiadań, których poznajemy w antologii, spełniają te cechy, z czego wynika jedna rzeczy: albo z tekstów dowiadujemy się, że mają na koncie liczne wcześniejsze przygody, albo też widać, że jeszcze niejedno w swoim życiu przeżyją. Wiele z postaci, które pojawiło się w zbiorze, naprawdę zyskało moją sympatie i chętnie poznałbym ich dalsze losy bądź posłuchał o dokonaniach z przeszłości. Niestety wątpię, że będzie mi to kiedyś dane.

Do antologii opowiadań siadałem z pewnymi oczekiwaniami na temat tego, co znajdę w środku, i powiem krótko: nie tylko moje pragnienia zostały zaspokojone, ale też zostałem nieźle zaskoczony. Autorzy tekstów bardzo wyraźnie pokazali mi, jak wielki potencjał znajduje się w świecie Wolsunga. Nie jestem może najbardziej obiektywną osobą, która mogłaby oceniać ten zbiór, ale chyba śmiało mogę stwierdzić, że jest on na naprawdę dobrym poziomie i spodoba się niejednemu czytelnikowi. Jesteś fanem Wolsunga? Pewnie antologia już dawno trafiła w Twoje ręcę. Lubisz steampunk i nie boisz się sięgnąć po nieszablonową wariację na jego temat? Niniejsza antologia to coś, czego szukasz. Lubisz nietypowe podejścia do tematu? Śmiało, nie zawiedziesz się. Nie twierdzę, że książka zawiera same perełki, ale mogę zapewnić: wszystkie teksty są mniej lub bardziej warte przeczytania.

czwartek, 28 maja 2015

"Pokłosie"

Podobnie jak wielu innych fanów literackiego horroru uważam Stephena Kinga za mistrza i guru, który swoją pracą ustawił poprzeczkę dla innych bardzo, bardzo wysoko. Zawsze z wielkim zainteresowaniem sięgam po jego książki, tym razem jednak skusiłam się na coś innego - antologię, która powstała w hołdzie jego twórczości. Pięciu młodych polskich twórców stanęło w szranki i postanowiło stworzyć opowiadania inspirowane dziełami Mistrza. Czy podołali zadaniu?

Zacznę od tego, co niezwykle mnie zachwyciło i, przyznam szczerze, było dla mnie sporym zaskoczeniem. Otóż żaden z twórców, których teksty znalazły się w antologii, nie poszedł na łatwiznę. Choć skrajnie różne, podejścia autorów do tematu hołdu okazały się bardzo zdrowe, a zawarte w zbiorze opowiadania są przyjemnie luźno związane z twórczością Mistrza. Nawiązania są subtelne i nie przytłaczają, a każdy z autorów zdecydował się na stworzenie czegoś własnego, za co należy się duża pochwała.

Stephena Kinga cenię sobie zwłaszcza za psychologiczną konstrukcję postaci - to dzięki niej jego horrory nabierają niepowtarzalnego wyrazu i charakteru, tak doskonale trafiając do czytelników i budząc w nich grozę. Mistrzowi udało się do perfekcji doprowadzić manipulację emocjami czytelnika, poza tym ma on niesamowity dar, który pozwala na wyciąganie na światło dzienne najmroczniejszych aspektów ludzkich dusz. To właśnie ten mrok jest elementem, bez którego nie wyobrażam sobie powieści Kinga, a co za tym idzie - także tekstów, mających być hołdem pod jego adresem. Niestety, nie wszystkie opowieści spełniają to kryterium. Niechlubne pierwsze miejsce zajmuje w tym zakresie To nie TO! Kacpra Kotulaka, w którym brak jakiejkolwiek psychologicznej motywacji. Historia jest nużąca i próżno w niej szukać jakiejś osi spajającej całość - to po prostu brutalna opowiastka bez klimatu, w dodatku napisana nieprzyjemnie prostym językiem. Równie mocno znudziłam się podczas lektury opowiadania otwierającego cykl, choć muszę przyznać, że jego zakończenie nieco tę męczarnię osłodziło.

Nie jest jednak tak, że wszystkie teksty okazały się słabe - są również perełki, których lektura okazała się przyjemnością. Na uwagę zasługują opowiadania Juliusza Wojciechowicza i Pauliny J. Król - te dwie historie zawładnęły mną całkowicie. W obu przypadkach świetny jest zarówno pomysł, jak i wykonanie - czuje się klimat niebezpieczeństwa i niepokoju, tak ważny w powieściach grozy, poza tym oboje mają świetny warsztat, który uprzyjemnia odbiór. Zwłaszcza jedyna kobieta wśród wybranych twórców stworzyła coś wspaniałego - jej opowiadanie ma niemal 100 stron, zajmuje prawie 1/3 całej antologii, a zupełnie nie nuży, wręcz przeciwnie - jest klimatyczne, wciągające i zaskakujące.

Nie chciałam tego pisać we wstępie, bo podkreślam to za każdym razem, ale naprawdę nie przepadam za antologiami. Ciężko jest jednoznacznie oceniać zbiór, w którym prezentowane są utwory różnych twórców, których nijak nie można ze sobą porównywać. Tutaj, jak to bywa w podobnych zestawieniach, mamy do czynienia w równym stopniu z opowiadaniami dobrymi, jak i najwyżej przeciętnymi. Gdybym miała tę książkę polecać, powiedziałabym, że sięgnąć po nią warto - myślę, że ocena poszczególnych tekstów będzie mocno subiektywna. Warto również zwrócić uwagę na samo wydanie - młodziutkie wydawnictwo GMORK postawiło na jakość i zafundowało czytelnikom gruby papier, małe marginesy, przyjemną czcionkę i bardzo dobrą okładkę. Na naszym rynku trzeba taką postawę chwalić i wzmacniać!






Za egzemplarz recenzencki dziękuję serdecznie Wydawnictwu GMORK.

środa, 22 kwietnia 2015

Piotr Borowiec - "Wszystkie białe damy"

Historie o duchach są niemal tak stare, jak ludzkość. Człowiekowi od zawsze towarzyszyła wiara w życie pozagrobowe, w umęczone dusze błąkające się po świecie, a także we wszelkiego rodzaju inne byty niematerialne, które pojawiają się w naszej rzeczywistości. Czy w tak już wiekowym temacie da się jeszcze coś dopowiedzieć? Cóż, najwyraźniej tak, co udowodnił mi ostatnio Piotr Borowiec swoją antologią Wszystkie białe damy.

Opowiadania zawarte w zbiorze są najprościej rzecz ujmując bardzo dobre, żeby nie powiedzieć wręcz: upiornie dobre. Duchy, upiory czy nawet strzygi to postaci mocno oklepane w literaturze i stworzenie w ich oparciu czegoś innowacyjnego wydaje się być zadaniem karkołomnym, może nawet niemożliwym, a jednak Borowiec przy pomocy trzynastu opowiadań z hukiem obalił tę tezę. Czy to wykorzystując mniej lub bardziej wyeksploatowane klisze, czy też dodając do tematu coś zupełnie nowego, autor stworzył znakomite teksty, z który każdy niesie ze sobą powiew świeżości. Genialnym pomysłem było mocne osadzenie praktycznie wszystkich opowieści we współczesnym świecie połączone z utrzymaniem ich w konwencji miejskich legend. Taka kombinacja nie tylko doprawia teksty nutą tajemniczości, ale też, poprzez operowanie rzeczami znanymi nam z życia codziennego, jeszcze mocniej oddziałuje na czytelnika.

We Wszystkich białych damach mógłbym wskazać mnóstwo rzeczy, które mnie urzekły. Teksty były niezmiennie zaskakujące - nawet gdy zaczynałem się domyślać pewnych rozwiązań, autor potrafił zręcznie uśpić moją czujność, zbić z tropu, żeby po chwili niespodziewanie uderzyć we mnie czymś, co przecież chwilę wcześniej potrafiłem przewidzieć. Fabuły opowiadań - każdorazowo dopracowane - nie tylko stanowią spójne historie, ale też nierzadko niosą ze sobą pewne przesłanie, czy też skłaniają czytelnika do rozmyślań, pozostawiając go w atmosferze smutku i przygnębienia. Nie brak też sytuacji, gdy po skończeniu opowiadania zastygniemy w swoistym przerażeniu: ostatnimi czasy dość często czytuję literaturę klasyfikowaną jako grozę, rzadko jednak wywołuje ona u mnie strach, tymczasem Piotrowi Borowcowi udało się przyprawić mnie o gęsią skórkę i silny niepokój w głowie…

Na pochwałę zasługują liczne nietypowe rozwiązania, prawdziwe smaczki w lekturze. Umieszczenie w środku antologii humorystycznego opowiadania wspaniale rozluźniło mnie przed dalszymi, mroczniejszymi historiami, a pomysł na jego treść nie tylko w ciekawy sposób nawiązywał do przewodniego motywu zbioru, ale też zgrabnie skorzystał z pewnej polskiej legendy (natomiast zawarte w opowieści zdanie podsumowujące prawników tak mnie urzekło, że chyba je sobie wydrukuję i powieszę na ścianie). Bardzo doceniam pomysł pisarza na wprowadzenie siebie oraz swojej rodziny jako bohaterów dwóch tekstów - nie jest to powszechnie spotykane rozwiązanie, z reguły opisywane postaci jeśli już, to jedynie bazują na prawdziwych ludziach, tu zaś mamy bezpośrednie odniesienie do rzeczywistych osób; choć nikogo z rodziny autora nie znam osobiście, to jednak fikcyjnymi losami prawdziwych postaci przejmowałem się chyba nieco bardziej, niż miało to miejsce w przypadku pozostałych bohaterów tekstów. Swoją drogą ciekawe jak na kreację swojej postaci zareagowała partnerka pisarza… Za niewątpliwie interesujące uznałbym też opowiadanie wieńczące cały zbiór: jest ono w pewien sposób autoironiczne, bowiem dotyczy bezpośrednio zjawiska miejskich legend, będących przecież fundamentem całej antologii.

Czy jest zatem coś, co mi się w książce Piotra Borowca nie podobało? Owszem, ale są to tylko niewielkie, raczej kosmetyczne uwagi co do technicznej strony tekstu. Parę razy narracja wydawała mi się “przegadana”, wydłużająca niektóre z opowiadań, tym samym czyniąc je mniej emocjonującymi, niż mogłyby być. Nie podobał mi się też powtarzający się schemat budowania zdań złożonych bez użycia słownych łączników między pojedynczymi fragmentami; co prawda nie jest to w żadnym wypadku błąd, każda fraza bez wątpienia brzmiała zrozumiale, po prostu takie rozwiązanie było stosowane częściej, niż uważałbym to za konieczne. Reszta warsztatu pisarskiego nie budzi nawet najmniejszych zastrzeżeń. Wszystkie opisy są ciekawe, bogate językowe, dopracowane stylistycznie, zaś dialogi brzmią do granic możliwości autentycznie.

Wszystkie białe damy to zbiór grozy z jednej strony klasycznej, podążającej utartymi szlakami, z drugiej zaś odkrywczej, wprowadzającej nowe rzeczy do gatunku. Autorowi nie można odmówić zarówno kunsztu artystycznego, jak i pomysłowości na niespotykaną skalę. Każdy, komu bliskie są historie o duchach, duszach i upiorach, powinien bez wahania sięgnąć po tę antologię - to nie tylko solidna dawka różnorodnego horroru, ale też nie lada okazja do zastanowienia się nad licznymi elementami życia codziennego. Na pewno warto obserwować dalszą karierę Piotra Borowca, bo coś czuję w kościach, że szybko znajdzie się on w gronie najlepszych polskich autorów grozy.





Za egzemplarz recenzencki dziękuję serdecznie Wydawnictwu GMORK.

wtorek, 14 kwietnia 2015

Janusz Leon Wiśniewski – „ Moje historie prawdziwe”

Janusza L. Wiśniewskiego kojarzyłam dotąd z jednego dzieła, które poruszyło moje serce i duszę. Samotność w Sieci, bo to o niej mowa, jest historią w moim odczuciu doskonałą – poruszającą, złożoną, głęboką. Jak to się stało, że mimo uwielbienia, które trwa od lat, nigdy nie sięgnęłam po inne teksty autora? Nie wiem. Tym razem jednak nie mogłam sobie odmówić.

Moje historie prawdziwe to zbiór 135 opowiadań podzielonych na 3 części – kobiecą, męską i „wspólną”. Teksty są króciutkie, mają po 3-4 strony i pochodzą z wydanych już wcześniej antologii pisarza. Tematyka historii jest różna – jedne z nich przypominają felietony, eseje podszyte jakąś ideologią czy wydarzeniem, inne są narracyjnymi opowieściami, jeszcze inne historiami spisanymi jakby wprost z wyznań osób trzecich. Zawsze jednak temat jest blisko człowieka i jego największych dylematów – emocji, płci, tożsamości, relacji z drugą osobą. W swoich tekstach Wiśniewski wykazuje się niesamowitą wnikliwością i spostrzegawczością, umiejętnie tworząc ze zwykłych obrazów codzienności sceny nietuzinkowe i poruszające.

Jak to bywa w dużych zbiorach – są teksty lepsze i gorsze, bardziej lub mniej wciągające. Jednak o czymkolwiek nie pisałby Wiśniewski, zawsze będzie to dla mnie przede wszystkim przyjemne w odbiorze. Styl autora jest barwny, poetycki, opisy pochłaniają, a mimo to krótkim formom niczego nie brakuje – autor świetnie daje sobie radę z tym, co dla wielu jest zbyt trudne do stworzenia. Jedyny zarzut, jaki mogłabym postawić, to ten, który zwykle stosuję w wypadku antologii – co dalej, przecież chciałabym więcej! Z drugiej jednak strony otwarte zakończenia dają czytelnikowi tak niezwykłą swobodę i tak cudowny niedosyt, że nie sposób nie uznać ich za aspekt pozytywny.

Nie jest to książka na jednorazowe spotkanie, raczej umilacz naprawdę wielu wieczorów; stykając się z opowiadaniami możemy wybrać te ulubione, do których będziemy jeszcze wielokrotnie wracać – ja mam kilkoro faworytów i myślę, że każdy znalazłby tu coś dla siebie. Pozycja na pewno jest ukłonem w stronę fanów Wiśniewskiego – piękne wydanie przyciąga wzrok i zdecydowanie kusi – ale świetnie sprawdzi się również dla tych, którzy chcieliby poznać prozę pisarza. Zdecydowanie warto!





Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Literackiemu.

czwartek, 26 marca 2015

Stefan Darda - "Opowiem ci mroczną historię"


Stefan Darda to autor, który, choć publikuje dopiero od kilku lat, zyskał już niemałe uznanie wśród czytelników. Liczne nominacje do literackich nagród,a także zdobyta statuetka Nautilusa wyraźnie wskazują, że jest on jednym z najzdolniejszych polskich pisarzy grozy. Fanom znany jest on głównie z czterotomowego cyklu Czarny Wygon, teraz natomiast pokazuje czytelnikom, że równie dobrze radzi sobie z krótką formą. Opowiem Ci mroczną historię to antologia dziewięciu opowiadań - część z nich była już wcześniej publikowana, pozostałe zaś mają tu swoją premierę.

Opowiadania Dardy zdecydowanie działają na wyobraźnię i budzą w człowieku pierwotne lęki, co zawdzięczyć mogą dwóm zastosowanym w nich rzeczom. Pierwszą z nich jest oparcie tekstów na tym, co człowiecze. Owszem, elementy paranormalne pojawiają się w większości historii, nie stanowią one jednak ich najważniejszego elementu - główną rolę niemal zawsze odgrywa ludzka psychika. Widzimy postępujące szaleństwo rodzące się w ciemnych zakamarkach umysłu, obserwujemy zmagania z uzależnieniami czy chorobami, a także jesteśmy świadkami całkowitych przemian psychicznych. Drugim zabiegiem zastosowanym w niemal każdym z opowiadań przez pisarza są otwarte zakończenia. Poznanie przerażającej historii to jedno, ale strach i niepewność jak wszystko potoczy się dalej potrafi naprawdę wywołać dreszcze. Zamiast podawać gotowe rozwiązanie, Stefan Darda skłania czytelnika do samodzielnego przemyślenia dalszych losów bohaterów. Nikt bowiem nie przerazi nas tak, jak my sami jesteśmy to w stanie zrobić swoimi głęboko skrywanymi lękami.

Kolejność opowiadań nie jest przypadkowa - poza jednym wyjątkiem zostały one ułożone chronologicznie. Teksty powstawały na przestrzeni sześciu lat, w okresie tuż po literackim debiucie Stefana Dardy - takie ich uszeregowanie pozwala zatem dostrzec jak bardzo styl autora ewoluował przez te kilkadziesiąt miesięcy. Wyraźnie widać zarówno rozwój warsztatu pisarskiego, który z biegiem czasu stał się bogatszy i przyjemniejszy w odbiorze, jak i sięgnięcie w poruszanych tematach do coraz mroczniejszych stron człowieczeństwa. Przyznam jednak, że pomimo tendencji zwyżkowej w pewnym momencie zauważyć można delikatne pogorszenie jakości, przynajmniej w moim odczuciu. Dwa opowiadania wydały mi się być zbyt "przegadane” - proporcja objętości tekstu do zawartej historii była zachwiana; długie wprowadzenie do całej historii było nieadekwatne do tego, co dostawaliśmy na sam koniec. W tekście Nika zakończenie było by o wiele bardziej emocjonujące bez wszystkiego, co je poprzedza, natomiast Pierwsza z kolei dość szybko zrobiła się przewidywalna, zatem oczekiwanie na ten kulminacyjny moment stało się w pewnej chwili nudne. Aczkolwiek samo zakończenie dało radę mnie czymś zaskoczyć.

Jeśli ktoś lubuje się w historiach grozy, a nie zna jeszcze tekstów Stefana Dardy, zdecydowanie powinien szybko nadrobić te braki. Opowiadania zawarte w tej antologii trzymają naprawdę wysoki poziom, a autor zdecydowanie należy do najbardziej utalentowanych twórców w tym gatunku. Teksty potrafią wywołać u czytelnika silne emocje, a jednocześnie każda z historii jest niebanalna; prawie wszystkie odwołują się do pewnych cech lub zachowań, które można zaobserwować na co dzień, ocierając się w pewnym stopniu o moralizatorstwo. Genialnym posunięciem było zamieszczenie na końcu zbioru posłowia, które wyjaśnia genezę poszczególnych tekstów i wskazuje na rzeczy, którymi kierował się autor podczas pisania - dzięki temu spojrzenie na to, co zostało zawarte w opowiadaniach, jest jeszcze pełniejsze.


Za egzemplarz recenzencki dziękuję serdecznie Wydawnictwom Videograf SA.

sobota, 21 marca 2015

"Epopeja. Legendy fantasy"

Gdy kilkadziesiąt lat temu opublikowany został Władca Pierścieni Tolkiena, oblicze fantasy nieodwracalnie się zmieniło. To, co znane było jedynie z dawnych mitów i legend, powróciło ze zdwojoną siłą; czytelnicy coraz chętniej sięgali po epickie sagi pełne straszliwych bestii, odważnych bohaterów i magicznych krain. Gatunek literacki dotąd znajdujący się na marginesie popularnych książek rozrósł się i dziś stanowi trzon fantastyki, a autorzy piszący w nurcie epickiej fantasy zdobywają uznanie nie tylko wśród fanów tego typu książek.

Epopeja. Legendy fantasy to zbiór szesnastu opowiadań, które pokazują nam, jak wygląda współczesna fantastyka epicka. Antologia stanowi znakomity przekrój tego gatunku: wśród autorów obu płci mamy zarówno pisarzy młodych jak i tych, którzy tworzą już od wielu lat. Wszystkich jednak łączy pewna rzecz: każdy z twórców, którego dzieło zostało tutaj zaprezentowane, ma na swoim koncie liczne nagrody honorujące najlepszych pisarzy fantastyki. Niekiedy trofea w swej liczbie dościgają ilość lat, od których dany pisarz tworzy, a dość powiedzieć, że w wielu przypadkach są to numery dwucyfrowe. To robi wrażenie.

Choć “epickość” z miejsca sugeruje nam niesamowite przygody bohaterów, którzy na swej drodze stawiają czoła niezliczonym trudnościom (ze wszystkich kłopotów wychodząc oczywiście bez szwanku), wybrane przez Johna Josepha Adamsa opowiadania pokazują nam różna oblicza tego określenia. Nierzadko przejawia się ono w kreacji świata, legendach, które w nim istnieją, ale też w zwykłych ludziach, którzy w obliczu zagrożenia pokonują swoje słabości. Wiele z tekstów zawartych w antologii ma mroczy wydźwięk, niektóre nie raczą czytelnika szczęśliwym zakończeniem, w innych zaś choć końcowe fragmenty bywają gorzkie, sugerują one na swój sposób dobre dalsze losy bohaterów.

Jak to w antologiach z reguły bywa, poziom opowiadań nie jest równy, jednak każde z nich jest w pewnym stopniu dopracowane. Niektóre z nich, choć pomysłowe i z polotem, napisane są w sposób ciężki w odbiorze, bogaty w dłużące się fragmenty i dziwne konstrukcje zdań czy dialogów. Inne, dopracowane pod względem stylistycznym i językowym, nie do końca bronią się historią, która potrafi być mało ciekawa lub momentami nielogiczna (aczkolwiek to ostatnie jest swoistą domeną fantasy). Tak naprawdę tylko jedno opowiadanie posiadało oba te mankamenty (swoją drogą już przed lekturą przewidziałem, że ten tekst będzie najsłabszy), ale i tak są to raczej niewielkie skazy.

Epopeja stanowi idealny przekrój przez współczesną epicką fantasy, ukazując jak różnorodny jest ten gatunek. Dla osób, które lubią tego typu historie, zbiór będzie stanowił zdecydowanie ciekawą, różnorodną lekturę. Natomiast dla tych, którzy do tej pory nie mieli styczności z niesamowitymi historiami, antologia stanowi znakomity “starter”, pozwalający na zapoznanie się z gatunkiem i jednocześnie stwierdzenie, po dzieła których pisarzy ma się zamiar sięgnąć. Zwłaszcza że część zamieszczonych tutaj historii toczy się w wykreowanych przez autorów światach, które zostały przez nich opisane w popularnych sagach fantasy. Ja sam, choć część nazwisk nie była mi obca, poznałem kilku twórców, po których epopeje mam zamiar sięgnąć w najbliższym czasie.


Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie DW Rebis.

poniedziałek, 14 lipca 2014

"Jest legendą. Antologia w hołdzie Richardowi Mathesonowi"

Powszechnie wiadomo, że gdy książka ma cokolwiek wspólnego z horrorem, chętnie przygarniam ją pod swoje skrzydła – tak było również w tym przypadku. W weekend przyszło mi zetknąć się z tekstami napisanymi dla Richarda Mathesona – pisarza, scenarzysty, autora choćby trzykrotnie ekranizowanej powieści Jestem legendą. Spis treści nie podpowiadał mi zbyt wielu znanych nazwisk, jednak zaryzykowałam. Czy w ostatecznym rozrachunku jestem zadowolona z lektury?

Po przeczytaniu blurba najbardziej zainteresowałam się tekstem Nancy A. Collins i to o nim chciałam wspomnieć na początku. Wydawca obiecuje pełną seksu i przemocy upiorną opowieść o nawiedzonym domu i rzeczywiście jest to trafne określenie. Powrót do piekielnego domu to najdłuższe z opowiadań w antologii i moim zdaniem jako jedyne spełnia wymogi naprawdę dobrze opowiedzianej historii. Jest to klasyczna opowieść o nawiedzonym domostwie, choć tym razem mowa o posiadłości prawdziwego potwora, ceniącego sobie wyuzdane orgie i przekraczanie granic brutalności. Jak nietrudno się domyślić, przebywanie w podobnych warunkach nie należy do najłatwiejszych, o czym będą mieli okazję się przekonać członkowie ekipy badawczej. Autorka wykorzystuje jedną z postaci i okoliczności z tekstu Mathesona do stworzenia  perfekcyjnego prequelu, którzy trzyma w napięciu i wywołuje właściwy grozie dreszczyk.

Niesamowicie podobał mi się również tekst Dwa strzały z fotogalerii Fly’a. John Shirley wykorzystał tu jedynie motyw znany z tekstów Mathesona, mianowicie podróże w czasie, efekt jest jednak wspaniały. Jest to historia antropologa, który wyprawia się w przeszłość, by zapobiec samobójstwu ukochanej kobiety, a narracja i pomysł sprawiają, że lektura jest czystą przyjemnością. Czytelnik wciąga się w opowieść, strony przewracają się same, a w dodatku tekst jest okraszony ciekawym morałem o tym, iż zawsze może być gorzej, a to, co na początku oceniamy jako złe, może okazać się najlepszym z możliwych wyjść.

Na wysokim poziomie utrzymane są również dwa inne opowiadania – Piękno odebrane ci w tym życiu istnieje wiecznie Gary’ego Braunbecka, w którym poruszony zostaje klasyczny dylemat moralny, a także Zdobycz Joego Lansdale’a, gdzie wykorzystany zostaje motyw przeklętej laleczki przynoszącej śmierć. Choć teksty różnią się znacząco pod względem dynamiki, akcji, narracji i samej konstrukcji, oba są naprawdę godne uwagi. Pierwszy urzeka wnikliwością i ciekawym ujęciem, zaś drugi narzuca niesamowite tempo i napięcie. Oba polecam z całego serca, a sama odnotowuję nazwiska autorów, by dowiedzieć się o nich czegoś więcej. Uwadze czytelników wskazuję również Powrót do Zachry, czyli sequel autorstwa Williama Nolana – nie jest to może tekst niezwykle wysokich lotów, ale daje zabawne poczucie prztyczka w nos i przypomnienia o pewnych lękach, które siedzą gdzieś głęboko wewnątrz nas.

Niestety, jak to w antologiach bywa, nie wszystkie teksty wywołują w czytelniku zachwyt lub chociażby inne silne emocje. Większość opowiadań była po prostu przeciętna – zawiódł chociażby Stephen King, który wraz z synem stworzył opowiadanie o pojedynku na szosie. Zdecydowanie lepiej prezentowały się opowieści oparte na konkretnym motywie niż wszelkiego typu prequele, sequele, nakładki fabularne czy dopowiedzenia. W moim mniemaniu historia raz stworzona może zostać zmieniona jedynie przez samego autora, a poziom większości tekstów tylko tę tezę potwierdza. Postacie zdawały się być wykorzystane na siłę, jakby z ich losów chciano wyciągnąć co się tylko da. W większości przypadków nie miało to większego sensu.

Choć odbiór pewnych formuł grozy jest rzeczą stałą i raczej niezależną od kontekstu, wiem, że inaczej patrzyłabym na opowiadania z Jest legendą, gdybym znała większą ilość tekstów Mathesona. Pisarze składający mu hołd garściami czerpią z twórczości mistrza i z pewnością umknęło mi kilka ciekawych nawiązań. Tym niemniej treść książki, a głównie wstęp Ramseya Campbella, zachęcają mnie do stałego poszerzania wiedzy – wychwyciłam kilka ciekawych wątków i wynotowałam tytuły tekstów, które muszę poznać w pierwszej kolejności. Nawet gdy dane opowiadanie nie zachwycało, wstęp do niego pozwalał mi lepiej zrozumieć motyw i podpowiadał, że oryginalna wersja powinna mnie zainteresować. Myślę, że mógł to być jeden z zamysłów autorów – nie tylko upamiętnienie Mathesona, ale też przekonanie do jego prozy kolejnego pokolenia czytelników.

Na zakończenie powiem, że lektura książki Jest legendą generalnie była przyjemna. Mimo że rzadko sięgam po antologie, znów miałam okazję poznać kilku nowych autorów i zobaczyć próbki ich twórczości. Teksty pokazały mi, że nawet oklepane formuły grozy można wykorzystać na nowo i w sposób ciekawy. Poza tym spadło na mnie trochę motywacji, by sięgnąć po teksty Richarda Mathesona – jestem niemal pewna, że przypadnie mi do gustu prezentowany przez niego typ horroru.


Za egzemplarz recenzencki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Sine Qua Non.