Zaczęło się od Edyty i jej recenzji – zdecydowanie zachęciła
mnie swoim tekstem, miałam bowiem okazję zobaczyć, że książka idealnie
wpasowuje się w mój gust. Później było poszukiwanie i chęć zakupu, dylemat
dotyczący wyboru wydania… Koniec końców trafiłam na bloga i za sprawą
tamtejszej akcji promocyjnej w moje ręce trafił e-book powieści Krzysztofa
Spadło. Niezwykle żałuję, że tak długo zwlekałam z lekturą – mogłam poznać ten
tekst dużo wcześniej… Zrobił na mnie duże wrażenie, choć jak na złość miałam
koszmarne problemy z ubraniem w słowa tego, co sobie o nim myślę.
W 1922 roku do Centralnego Więzienia we Wronkach dociera
młody mężczyzna, Stefan Żabikowski. Trafia na okryty złą sławą oddział
dziesiąty, gdzie (jako jeden z nielicznych) rozpoczyna odsiadkę wyroku
dożywotniego pozbawienia wolności. Odtąd czytelnik ma okazję towarzyszyć mu w
więziennej codzienności, której monotonię skazani mogą przełamywać jedynie
dzięki żywości własnego umysłu i kontaktom społecznym, odbywającym się według
ściśle określonych zasad. Mamy okazję obserwować machinę systemu, którego
nauczyć się trzeba od podstaw, a którego każdy element jest starannie
przemyślany i zorganizowany. Hierarchia więźniów, system karno-represyjny,
układy ze strażnikami, specyficzna „waluta”, którą są papierosy – wszystko to,
tak abstrakcyjne dla zwykłego człowieka, dla skazanych jest jedynie smutną
codziennością.
Co dzieje się w umyśle człowieka, który ma w perspektywie
jedynie dożywotnie więzienie? Książka dobitnie pokazuje różnicę pomiędzy takimi
osobami, a osadzonymi z krótszym wyrokiem. Paradoksalnie jednak ci pierwsi nie
są całkowicie wyprani z uczuć czy nadziei. Mój umysł ma trudność ze
zrozumieniem, jak udaje im się znaleźć sens życia, mając w perspektywie jedynie
więzienną egzystencję. Z drugiej strony – ludzie wolni też mają przecież
problemy z jego odnalezieniem… W więzieniu można oczywiście budować swoją
tożsamość w oparciu o pozycję – zdobywać układy, znajomości, wspinać się w
hierarchii – wszystko ma jednak swój koniec i jest działaniem do pewnego
momentu. Skazany może uczynić swoje życie bardziej znośnym, ale nic ponadto,
żadne działanie nie przybliży go do wolności, a jedynie da ułudę pewnych zmian.
W dodatku, jak to mówią, łaska pańska
jeździ na pstrym koniu, o czym ma okazję przekonać się każdy, kto wszedł w
układy z górą, z klawiszami, po czym
doznał gwałtownej zmiany po większym lub mniejszym potknięciu. Trzeba bowiem
zaznaczyć, że choćby nie wiem jak dobrze wiodło się komuś przez tydzień,
miesiąc czy rok, w większości przypadków przychodzi w końcu moment zderzenia z
rzeczywistością. Zwłaszcza jeśli ma się obok „życzliwego” przełożonego, który
tylko czeka na okazję, by ukarać człowieka za jego przewinienia, kierując się
czystą ludzką antypatią.
Przechodząc powoli do strony technicznej, chciałam zauważyć,
że tekst jest niezwykle płynny, a opisywane zdarzenia nierzadko pozwalają
zapomnieć, że akcja w ogóle toczy się w więzieniu. Fragmenty opisujące relacje
między więźniami są niezwykle żywe, a sam narrator mówi, że chwilami (…) świat wydawał się wyrwany z
tego miejsca, jakby nie było dookoła tych wszystkich murów, krat i kolczastych
zasieków* Takie przekonanie i wrażenie jest w tekście niezwykle wyraźne.
Atmosfera jest jednakowa niezależnie, czy opisywane są fragmenty wspomnień
Żabikowskiego sprzed procesu, czy jego znajomości z innymi więźniami. Książka
jest tak naprawdę jedną wielką opowieścią. Od początku do końca nie ma
rozdziałów, jedynie akapity, a codzienność opisywana jest równomiernie i
chronologicznie. Sam narrator i zarazem główny bohater trzyma siebie w ryzach,
nie pozwalając na dygresje i wybieganie w przyszłość. Styl wypowiedzi również
jest naturalny, wyważony co do nastroju – choć nie ma tu wartkiej akcji jak na
przykład w powieściach kryminalnych, wypowiedź Żabikowskiego jest ciekawa i
sama napędza zainteresowanie czytelnika. Zwroty łączące, kończące jeden akapit
i zaczynające kolejny, nawiązania i wtrącenia zapowiadające, jaki temat będzie
poruszony później – wszystkie te elementy składają się na świetną narrację, w
której nie ma miejsca na nudę. Książka Krzysztofa Spadło to tekst, do którego
chce się wracać mimo trudnej tematyki.
Jednak czy na pewno aż tak trudnej? Nie traktuję tego w
kategoriach zawodu, jednak zdziwiłam się, że tak naprawdę książka nie zawiera
nie wiadomo jak wielkich ilości przemocy. Oczywiście zdarzają się ciężkie
pobicia, zbiorowe kary, jednak agresja nie jest we wronieckim więzieniu na
porządku dziennym, raczej wisi w powietrzu jako groźba możliwa do spełnienia w
każdej chwili. Terror psychiczny jest bowiem znanym zjawiskiem, żywo
wykorzystywanym przez władze zakładu. Izolatki, kancera, zasada grupowej
odpowiedzialności, mająca złamać solidarność więźniów… Wszystko to działa, obowiązuje i ilustruje,
że tak naprawdę największym wrogiem więźnia jest on sam. Interesujący jest
również fakt, że w latach międzywojennych praktycznie nie funkcjonowało
zjawisko resocjalizacji – była tylko kara, odsiadka i wyjście na wolność
kompletnie nie przystosowanych ludzi. Sam więzień, mający okazję wyjść na
chwilę poza mury pod eskortą strażników stwierdza, że nie umiałby tam żyć.
Ostatnim ciekawym elementem, o którym chciałabym powiedzieć,
jest ukazanie więzienia jako mikrospołeczności, a odsiadki jako miniatury
ludzkiego życia. Od momentu przybycia więźnia do zakładu przez cały czas
odbywania kary, jest on poddany zasadom przyczynowości. Jak mówi Żabikowski – wiem już (…) że wszystkie czyny i decyzje,
które podejmujemy każdego dnia, odbijają się głośnym echem na naszej
przyszłości** Nie chodzi tu bynajmniej o to, że złe czyny pokutują pobytem w
więzieniu, raczej o to, że od początku trzeba być czujnym i dobrze dobierać
sobie znajomych. Inne skutki będzie miało wejście w bezgraniczną komitywę ze
strażnikami, a inne – wypięcie się na nich i zamknięcie jedynie we więziennej
egzystencji. Tak naprawdę całe funkcjonowanie w zakładzie karnym jest
poszukiwaniem złotego środka, idealnego rozwiązania pomiędzy tymi dwiema
opcjami, przy zachowaniu dodatkowo własnej tożsamości.
Kończąc – Krzysztof Spadło nie odkrywa w tej książce Ameryki
ani nie podaje czytelnikom żadnych niestworzonych historii. Udało mu się jednak
napisać powieść intrygująca i ciekawą. Konstrukcja jest prosta, a cel jasno
określony – opowiedzenie historii. Nie ma tu złudzeń i uników, ale brak tez
zbędnych ozdobników i ubarwień. Ot, po prostu prawda – jaka jest, każdy widzi.
Czasem można się uśmiechnąć, czasem przerazić, a czasem wpaść w zdziwienie.
Osobiście nie czuję się zszokowana realiami polskiego więziennictwa z tamtych
lat, ale chętnie sięgnę po kolejne części, urzeczona opowieścią Stefana
Żabikowskiego.
Za e-booka do recenzji serdecznie dziękuję autorowi, panu Krzysztofowi Spadło.
*Cytat ze strony 429
**Cytat te strony 536
**Cytat te strony 536
(numery stron pochodzą z wersji elektronicznej)