Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Krzysztof Spadło. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Krzysztof Spadło. Pokaż wszystkie posty

sobota, 12 kwietnia 2014

Krzysztof Spadło - "Skazaniec"

Zaczęło się od Edyty i jej recenzji – zdecydowanie zachęciła mnie swoim tekstem, miałam bowiem okazję zobaczyć, że książka idealnie wpasowuje się w mój gust. Później było poszukiwanie i chęć zakupu, dylemat dotyczący wyboru wydania… Koniec końców trafiłam na bloga i za sprawą tamtejszej akcji promocyjnej w moje ręce trafił e-book powieści Krzysztofa Spadło. Niezwykle żałuję, że tak długo zwlekałam z lekturą – mogłam poznać ten tekst dużo wcześniej… Zrobił na mnie duże wrażenie, choć jak na złość miałam koszmarne problemy z ubraniem w słowa tego, co sobie o nim myślę.

W 1922 roku do Centralnego Więzienia we Wronkach dociera młody mężczyzna, Stefan Żabikowski. Trafia na okryty złą sławą oddział dziesiąty, gdzie (jako jeden z nielicznych) rozpoczyna odsiadkę wyroku dożywotniego pozbawienia wolności. Odtąd czytelnik ma okazję towarzyszyć mu w więziennej codzienności, której monotonię skazani mogą przełamywać jedynie dzięki żywości własnego umysłu i kontaktom społecznym, odbywającym się według ściśle określonych zasad. Mamy okazję obserwować machinę systemu, którego nauczyć się trzeba od podstaw, a którego każdy element jest starannie przemyślany i zorganizowany. Hierarchia więźniów, system karno-represyjny, układy ze strażnikami, specyficzna „waluta”, którą są papierosy – wszystko to, tak abstrakcyjne dla zwykłego człowieka, dla skazanych jest jedynie smutną codziennością.

Co dzieje się w umyśle człowieka, który ma w perspektywie jedynie dożywotnie więzienie? Książka dobitnie pokazuje różnicę pomiędzy takimi osobami, a osadzonymi z krótszym wyrokiem. Paradoksalnie jednak ci pierwsi nie są całkowicie wyprani z uczuć czy nadziei. Mój umysł ma trudność ze zrozumieniem, jak udaje im się znaleźć sens życia, mając w perspektywie jedynie więzienną egzystencję. Z drugiej strony – ludzie wolni też mają przecież problemy z jego odnalezieniem… W więzieniu można oczywiście budować swoją tożsamość w oparciu o pozycję – zdobywać układy, znajomości, wspinać się w hierarchii – wszystko ma jednak swój koniec i jest działaniem do pewnego momentu. Skazany może uczynić swoje życie bardziej znośnym, ale nic ponadto, żadne działanie nie przybliży go do wolności, a jedynie da ułudę pewnych zmian. W dodatku, jak to mówią, łaska pańska jeździ na pstrym koniu, o czym ma okazję przekonać się każdy, kto wszedł w układy z górą, z klawiszami, po czym doznał gwałtownej zmiany po większym lub mniejszym potknięciu. Trzeba bowiem zaznaczyć, że choćby nie wiem jak dobrze wiodło się komuś przez tydzień, miesiąc czy rok, w większości przypadków przychodzi w końcu moment zderzenia z rzeczywistością. Zwłaszcza jeśli ma się obok „życzliwego” przełożonego, który tylko czeka na okazję, by ukarać człowieka za jego przewinienia, kierując się czystą ludzką antypatią.

Przechodząc powoli do strony technicznej, chciałam zauważyć, że tekst jest niezwykle płynny, a opisywane zdarzenia nierzadko pozwalają zapomnieć, że akcja w ogóle toczy się w więzieniu. Fragmenty opisujące relacje między więźniami są niezwykle żywe, a sam narrator mówi, że chwilami (…) świat wydawał się wyrwany z tego miejsca, jakby nie było dookoła tych wszystkich murów, krat i kolczastych zasieków* Takie przekonanie i wrażenie jest w tekście niezwykle wyraźne. Atmosfera jest jednakowa niezależnie, czy opisywane są fragmenty wspomnień Żabikowskiego sprzed procesu, czy jego znajomości z innymi więźniami. Książka jest tak naprawdę jedną wielką opowieścią. Od początku do końca nie ma rozdziałów, jedynie akapity, a codzienność opisywana jest równomiernie i chronologicznie. Sam narrator i zarazem główny bohater trzyma siebie w ryzach, nie pozwalając na dygresje i wybieganie w przyszłość. Styl wypowiedzi również jest naturalny, wyważony co do nastroju – choć nie ma tu wartkiej akcji jak na przykład w powieściach kryminalnych, wypowiedź Żabikowskiego jest ciekawa i sama napędza zainteresowanie czytelnika. Zwroty łączące, kończące jeden akapit i zaczynające kolejny, nawiązania i wtrącenia zapowiadające, jaki temat będzie poruszony później – wszystkie te elementy składają się na świetną narrację, w której nie ma miejsca na nudę. Książka Krzysztofa Spadło to tekst, do którego chce się wracać mimo trudnej tematyki.

Jednak czy na pewno aż tak trudnej? Nie traktuję tego w kategoriach zawodu, jednak zdziwiłam się, że tak naprawdę książka nie zawiera nie wiadomo jak wielkich ilości przemocy. Oczywiście zdarzają się ciężkie pobicia, zbiorowe kary, jednak agresja nie jest we wronieckim więzieniu na porządku dziennym, raczej wisi w powietrzu jako groźba możliwa do spełnienia w każdej chwili. Terror psychiczny jest bowiem znanym zjawiskiem, żywo wykorzystywanym przez władze zakładu. Izolatki, kancera, zasada grupowej odpowiedzialności, mająca złamać solidarność więźniów…  Wszystko to działa, obowiązuje i ilustruje, że tak naprawdę największym wrogiem więźnia jest on sam. Interesujący jest również fakt, że w latach międzywojennych praktycznie nie funkcjonowało zjawisko resocjalizacji – była tylko kara, odsiadka i wyjście na wolność kompletnie nie przystosowanych ludzi. Sam więzień, mający okazję wyjść na chwilę poza mury pod eskortą strażników stwierdza, że nie umiałby tam żyć.

Ostatnim ciekawym elementem, o którym chciałabym powiedzieć, jest ukazanie więzienia jako mikrospołeczności, a odsiadki jako miniatury ludzkiego życia. Od momentu przybycia więźnia do zakładu przez cały czas odbywania kary, jest on poddany zasadom przyczynowości. Jak mówi Żabikowski – wiem już (…) że wszystkie czyny i decyzje, które podejmujemy każdego dnia, odbijają się głośnym echem na naszej przyszłości** Nie chodzi tu bynajmniej o to, że złe czyny pokutują pobytem w więzieniu, raczej o to, że od początku trzeba być czujnym i dobrze dobierać sobie znajomych. Inne skutki będzie miało wejście w bezgraniczną komitywę ze strażnikami, a inne – wypięcie się na nich i zamknięcie jedynie we więziennej egzystencji. Tak naprawdę całe funkcjonowanie w zakładzie karnym jest poszukiwaniem złotego środka, idealnego rozwiązania pomiędzy tymi dwiema opcjami, przy zachowaniu dodatkowo własnej tożsamości.

Kończąc – Krzysztof Spadło nie odkrywa w tej książce Ameryki ani nie podaje czytelnikom żadnych niestworzonych historii. Udało mu się jednak napisać powieść intrygująca i ciekawą. Konstrukcja jest prosta, a cel jasno określony – opowiedzenie historii. Nie ma tu złudzeń i uników, ale brak tez zbędnych ozdobników i ubarwień. Ot, po prostu prawda – jaka jest, każdy widzi. Czasem można się uśmiechnąć, czasem przerazić, a czasem wpaść w zdziwienie. Osobiście nie czuję się zszokowana realiami polskiego więziennictwa z tamtych lat, ale chętnie sięgnę po kolejne części, urzeczona opowieścią Stefana Żabikowskiego.


Za e-booka do recenzji serdecznie dziękuję autorowi, panu Krzysztofowi Spadło.

___________________________
Książka bierze udział w wyzwaniu "Grunt to okładka" (kwietniowy motyw - czerń i biel) oraz  "Czytam Opasłe Tomiska" (428 stron)


*Cytat ze strony 429
**Cytat te strony 536
(numery stron pochodzą z wersji elektronicznej)