Wystarczyło mi 40 stron książki Anny Ciarkowskiej, aby zebrać przykłady do powyższego akapitu. Choć tak naprawdę nie musiałam ich szukać, bo, podobnie jak większość znanych mi dziewczyn, jestem w stanie sypać nimi z głowy jak z rękawa. Te zdania są bowiem naszym dziedzictwem i smutną codziennością, z którą musimy sobie radzić – same w swoich głowach, na babskich spotkaniach albo na terapii. Można je nazwać różnie: po psychologicznemu przekonaniami, po ludzku krzywdzącymi zdaniami albo tak pięknie jak autorka – pestkami. To wyjątkowo trafna metafora, bo pestki są bardzo niepozorne, malutkie, niby ostre, ale w pojedynkę właściwie nie robią nikomu krzywdy. Jednak zasiewane, podlewane i regularnie nawożone kiełkują, rozpychają się, a jeśli roślina jest wyjątkowo agresywna – szybko przejmują kontrolę.
Co więcej, pestka to też twardy środek owocu, na którym możemy sobie nieopatrznie połamać zęby, jeśli wgryziemy się zbyt łapczywie i nieostrożnie. I my również te nasze pestki często chowamy przed światem pod gładką skórą, kolorowym uśmiechem, słodkim zapachem. Ukrywamy je latami, pozwalamy im rosnąć, aż przybiorą ogromne rozmiary. I aż ktoś (my albo nasi najbliżsi) w końcu połamie sobie na nich zęby, serce, życie.
No dobra, poszłam w te metafory, ale o czym tak naprawdę jest książka Anny Ciarkowskiej? To zbiór krótkich wpisów, przeżyć dziecka, dorastającej dziewczyny, a następnie młodej kobiety. To jej droga przez świat zaprojektowany i utkany słowami innych kobiet – tytułowymi pestkami. Punktem wyjścia dla kolejnych części są zdania usłyszane w różnych okolicznościach: raniące, karzące, ściągające w dół, stawiające nierealne lub sprzeczne oczekiwania i ganiące za ich niespełnianie. To opowieść o wzrastaniu w poczuciu niespełnienia, o kobiecej rywalizacji, do której jesteśmy przygotowywane od najmłodszych lat, o samotności. I o smutku tak wielkim, że w którymś momencie odbiera człowiekowi resztki sił.
Na początku nie byłam do końca przekonana co do formy, w jakiej zostały stworzone Pestki: dwustronicowych rozdziałów, krótkich myśli, szatkowanych scen. Jednak ostatecznie uważam, że jest to zabieg bardzo udany. Czytelnik nie potrzebuje więcej danych, bo historia składa się bez problemów w spójną całość, a dzięki takiej formie tytułowe pestki są znacznie lepiej wyeksponowane i mają szansę wybrzmieć w sposób pełniejszy. Widzimy tylko to, co jest nam niezbędne: akcję i reakcję w postaci przemyśleń głównej bohaterki. A kilka stron dalej możemy obserwować, jak zasiane ziarno kiełkuje i przynosi smutny plon.
I tak sobie myślę, kto powinien tę książkę przeczytać. I dochodzę do wniosku, że każdy. Choćby dla zyskania lub odświeżenia świadomości, że to my kształtujemy świat i codzienność dla przyszłych pokoleń. A pestki, którymi dysponujemy, to naprawdę potężna broń.