poniedziałek, 29 grudnia 2014

Ferns Castle, Co. Wexford


Kolejna zaległa wycieczka. Ponieważ w święta miałam więcej czasu, zabrałam się za przeglądanie zdjęć i tak mnie naszło na opisy dawnych wycieczek. Dlatego zapraszam na kolejną wyprawę, tym razem przez ruiny Irlandii.


Do zamku w Ferns - malutkiej miejscowości w hrabstwie Wexford, trafiliśmy zupełnie przypadkiem. Wracaliśmy właśnie z jednej z naszych wypraw, pełni wrażeń i nagle Artur(bo on jest w tym genialny) zauważył znak wskazujący atrakcję turystyczną: Ferns Castle. Praktycznie bez namysłu skręciliśmy w boczną dróżkę i wkrótce byliśmy na miejscu. 
Zdążyliśmy jeszcze na ostatni kurs z przewodnikiem. Do środka ruin można wejść tylko w taki sposób, ale za to bezpłatnie, a w dodatku otrzyma się ogromną ilość wiedzy, podanej w ciekawy sposób. Przynajmniej nam trafił się taki przewodnik - zwiedzanie z nim było jak słuchanie baśni pięknie opowiedzianej. Same ruiny można obejrzeć z zewnątrz bez jakiejkolwiek osoby uprawnionej. 


Ruiny zamku, a w zasadzie twierdzy, pochodzą z wczesnych lat XIII wieku. Są typowe dla budowli normańskich. Budowla powstała na planie kwadratu z czterem wieżami w każdym rogu. Z całości pozostały tylko dwie z nich. Podczas prac wykopaliskowych odkryto fosę biegnącą wkoło murów oraz pozostałości mostu zwodzonego. Fosa, jak się okazuje, nie była do końca fosą, w pełni tego sława znaczeniu. Nie wypełniała jej bowiem woda, a odpadki z zamku, które tutaj wrzucano. Jak się można domyślać, smród wkoło był straszny. Do tego gnijące resztki wszystkiego! stawały się siedliskiem chorób. Zapewne odstraszało to ewentulanych drobnych najeźdźców, ale też było ogniskiem zarazków dla samych mieszkańców. 
Podczas prac archeologicznych wyczyszczono całość i w chwili obecnej możemy podziwiać tylko głęboki kanał wypełniony żwirem.





W centrum turystycznym można zobaczyć, jak zamek wyglądał w latach swej świetności:




Nie wiem dlaczego "udało" mi się zrobić tak słabe zdjęcie, jak to poniżej. W każdym razie pokazuje ono resztki murów, a w zasadzie 3 kondygnacje pomieszczeń i wieżę południowo-wschodnią, jedyną, jak ocalała praktycznie w całości.





Na powyższym zdjęciu widoczny jest ogromny głaz; na placu jest jeszcze drugi, podobny. Cóż to jest? Wszystko, co zostało po dwóch kolejnych wieżach. Tylko takie smutne szczątki.





Dzięki drewnianym schodom(zbudowanym już współcześnie) możliwe jest wejście do środka i podziwianie wnętrz. Mimo, że zamek jest mały, warto skusić się na tę wycieczkę. Wnętrza takich budowli mają w sobie to "coś". Może to kwestia zapachu wilgoci osiadłej w kamieniach, może to same wiekowe kamienie, a może tchnienie tych, którzy żyli tutaj przed wiekami plus nasza wyobraźnia? Osobiście chodziłam po wielu ruinach zamków, opactw, kościołów. W ciszy, która mnie otaczała, w słońcu, nagły, chłodny powiew wiatru szalejącego w szczelinach murów, zapadłych korytarzach, przywoływał gęsią skórkę na rękach. Nigdy nie było to jednak uczucie nieprzyjemne.


Spójrzcie niżej, tak grube były ściany. Wyobrażacie sobie ile czasu zabierała budowa?




Fragment ściany, to ruiny drugiej wieży, z której wejść można do podziemi(dość małych, ale wciąż) i którą podziwiać można od góry, z dachu jej bliźniaczej siostry.



Wciąż widać piękne okna(XIIIw), ich delikatny wykrój. Warto też zwrócić uwagę na te "cięcia" w murze w kształcie krzyży. To też mini-okienka.




Tak wygląda to wąskie okienko od środka:



W środku podziwiać można łuki sklepień w zachowanej kaplicy...



...detale budownictwa tamtych czasów(wszystko to, to wciąż kaplica)..



...które mimo, że tak ograniczone w ilości narzędzi, radziło sobie doskonale...



Niżej pokazuję na zdjęciu kanał, prowadzący w górę i zwężający się systematycznie. Jak wyjaśnił nam przewodnik, było to swoistego rodzaju zabezpieczenie dzieci, ich droga ucieczki z komnaty, w sytuacji napaści na zamek, jego przejęcia. Tylko dzieciaki mogły się tędy przecisnąć do samej góry. Jaki los czekałby je tam? Zakładam, że ktoś czekałby tam na nie i w jakiś sposób wyprowadził w bezpieczne miejsce.




Podwójne, dębowe drzwi. Podwójne, bo zbite z dwóch warstw drewna. Jak nam wytłumaczono: jedna warstwa to deski ułożone poziomo, druga - pionowo. Utrudniało to bardzo mocno wyrąbanie dziury i dostanie się do pomieszczenia. Pomijam tutaj już fakt, że samo przebicie się przez dąb nie jest wcale takie proste!



Na wieżę prowadzą bardzo wąskie i kręte schody:


Tylko przy ścianie jest miejsce na 3/4 stopy. Reszta schodka jest wycinkiem wąziutkiego trójkąta, szerszego tylko w miejscach nisz okiennych. Spróbujcie teraz biegać po takich korytarzykach!




Widok z góry - piękny. Podziwiać można okolicę, miasto i kolejne ruiny! - oczywiście warte odwiedzenia. My sami nie pojechaliśmy już tam, ale nic straconego. Dość często odwiedzamy hrabstwo Wexford, a po lekturze przewodnika, na pewno wrócimy do Ferns.



W centrum turystycznym można podziwiać przepiękne hafty:


Jest to projekt, który oficjalnie rozpoczęła była prezydent Ally McAleese w roku 2004. Przedstawia on historię Ferns od  roku 598, wyszytą na 25 płótnach. Centrum turystyczne jest miejscem, gdzie odbywają się pogadanki historyczne i wszelkie wystawy, podczas tzw. Heritage Week(Tydzień Dziedzictwa, tydzień historii, w wolnym tłumaczeniu) w sierpniu, każdego roku.



I to by było na tyle, jeśli idzie o te małe ruiny. Nie spodziewałąm się nawet, że wyjdzie z tego tak spory wpis.

piątek, 26 grudnia 2014

Wycieczka sprzed dwóch lat,

Lough Boora Discovery Park
Jest to miejsce warte odwiedzenia, warte tego, aby niespiesznie przewędrować lub przejechać jego teren. Powyżej link dla zainteresowanych.

Jest to miejsce nieodłącznie związane ze sztuką nowoczesną.

Sztuka....

  ...każdy z przedmiotów, czy mijanych miejsc na torfowisku, to sztuka. Wszystko to zostało stworzone przez artystów, którzy swoje natchnienie czerpali właśnie z torfowiska.


Pierwsza z rzeźb to "Bog wood road"



Powstała z pni czarnego dębu, które leżały porozrzucane na terenie torfowiska. Autor opisuje swoje emocje, kiedy to spacerując wśród tutejszego krajobrazu oczami wyobraźni widział pradawny las zasiedlający całą tę ziemię. Tylko surowe krajobrazy, deszcz, wiatr bawiący się z naturą... Ponad powalonymi pniami dębów wyrastały nowe i nowe, które brały tę ziemię w posiadanie.

Kolejna rzeźba:






Autor postrzega całe torfowisko jako krajobraz poprzecinany poziomymi liniami: tory kolejowe, którymi poruszały się wagony wyworzące torf; drogi maszyn tu pracujących, wyrobiska, nawet woda, płynąc cięła przestrzeń kolejną linią. Stąd jego rzeźba nie mogła być inna: długi, 100 metrowy, geometryczny pojemnik wypełniony zebranym torfem. To miejsce limitowało ilość materiałów, którymi autor mógł się posłużyć przy tworzeniu. Torf, tak delikatny i poddający się zarówno siłom natury, jak i człowiekowi, a jednoczesnie jest jądrem, wokół którego toczy się całe życie torfowiska, rdzeniem, który jest najważniejszy.





Japońska artystka połączyła swą rzeźbę z naturą, twierdząc, że sztuka i natura są nierozerwalne, przechodzą jakby jedna w drugą. Drzewo było małe, ale stopniowo, rosnąc, staje się większe i większe, i wkrótce znacznie przewyższy to, co człowiek stworzył.


Czwarta "Debowy most":









Powstał z dębów rosnących na torfowiskach oraz sterej konstrukcji mostu. Torfowisko ma podobno około 4000 lat.


60 stopni

To tytuł kolejnej pracy, której pomysł zrodził się w głowie artysty spacerującego tędy i podziwiającego krajobraz i cienie rzucane na trawy. Wykorzystał więc materiały ściśle związane z tym miejscem: podkłady kolejowe, stal i nieużywane już tory. Powstały trzy ogromne trójkąty, łączące nowe ze starym(drewno i stal) i rzucające wyraźne cienie, niezależnie od pory roku i wysokości słońca nad horyzontem.




Koła - tytuł kolejnej pracy.Trudno ten zamysł opisać w jednym zdaniu. Wszystko skupia się wokół  idei koła życia. Baza  rzeźby to 12 ostrzy, które mają przypominać pług przygotowjący ziemię do nowego cyklu. Pionowe stalowe pręty to symbol rośliny, nowego życia, jego pędów dożących do światła.




Na samym szczycie pręty wyginają się w koła, jakby obciążone owocami, ziarnem(czerwone kółka) W ten sposób koło życia się zamyka i to ma symbolizować ta rzeźba.



Zbieżność

Linie kolejowe, pociągi, drogi... wszystko to znowu powraca w pracy kolejnego artysty, który używając drewna i stali pokazuje schodzenie się przeszłości i teraźniejszości torfowiska; tych którzy tu pracowali przed laty i tych, którzy teraz się tutaj relaksują. Zbieżność artzmu i ciężkiej pracy, przyrody i wytworów rąk ludzkich...




System nr 30
Nie do końca rozumiem, co autor miał na myśli. W każdym razie z jego tłumaczeń wynika, że użył metalu do przedstawienia systemu wydobywania torfu. Cała maszyneria, która weszła, aby ułatwić wycinanie kostek, usunęła w cień pracę fizyczną człowieka. Nastąpiło jakby odbicie od podłoża. Potem maszyny były usprawniane i następowało kolejne "odbicie", coś na kształt kaczki puszczonej na wodzie kamieniem. Ostatecznie ten symboliczny kamień zawisł w powietrzu, a torfowisko przestało funkcjonować jako miejsce pozyskiwania opału.






Pasaż
Ostatnia z rzeźb. Przejście między torfowiskiem - bankiem opału, a przyrodą, lasem, który to otacza. Tym pasażem jest tunel zbudowany z blachy, wysypany żwirem, łączący czystą, nieskażoną przyrodę i miejsce, gdzie działalność człowieka ukształtowała krajobraz.






I na koniec... zdjęcia opuszczonych wagonów, rdzewiejąca kolejka, wszystko to, co tak związane jest z tym torfowiskiem:









Wpis powstawał ponad dwa lata. Jak widać, zdjęcia są z 2013 roku. Zebrać jednak wszystkie informacje, ogarnąć to, wgryźć się w udziwnione czasem tłumaczenia artystów.... potrzebowałam na to chwili.

czwartek, 25 grudnia 2014

***


Święta płyną, czas mija... a jak to było  w dniu Wigilii?

Dziewczyny, po wcześniejszych ekscesach, sprężyły się i stanęły na wysokości zadania. Od rana bawiły się pięknie, żebym miała czas na wszystko. A wszystko to znaczy... rozdałam(czyli rozwiozłam, prawie jak listonosz) ostatnie karty z życzeniami dla znajomych i sąsiadów, zawiozłam ciasto czekoladowe naszemu rzeźnikowi(taki drobny prezent, który nawet nie miałam pojęcia, że tak go wzruszy!), a potem zabrałam się za ostatnie gotowania.
Kiedy już kuchnia się zwolniła, wyjęłam zastawę przeznaczoną na specjalne okazje, wyciągnęłam walizkę  z naszymi platerami i dzieciaki zaczęły mi pomagać w dekoracji stołu. Już po 13 - nawet zegar w tle to potwierdza - miałam gotowy stół! Po raz pierwszy odkąd mam dzieci, tak wcześnie udało mi się ogarnąć ze wszystkim.Aż sama siebie podziwiam...



Gosia wpadła na pomysł usadzenia wszystkich przy stole, ale ponieważ Izabela ciągle zmieniała zdanie na temat tego, gdzie najlepiej siedzieć, Gosia zrobiła karteczki z imionami, wśród których znalazło się też miejsce dla gościa:


Karteczki nie są wyszukane, ale proszę jej wybaczyć, to była praca na ostatnią minutę.

Pod choinką znalazły się prezenty. Zostały pozaznaczane, które przyszły z Polski od jednych i drugich dziadków, od chrzestnych... Chyba w tym roku Mikołaj przymknął oko na niektóre wybryki dziewczyn, skoro okazał się taki szczodry.


Oczywiście po kolacji wigilijnej nastąpiło rozpakowywanie prezentów - części, bo dzieciki oszalałyby z nadmiaru szczęścia - i ogólna radość. Nawet o mnie Mikołąj pomyślał:



Na stół wjechały też ciasta: dla każdego jego ulubione, tzn.: Izabela - czekoladowe mississippi, Monika - sernik, Gosia - makowiec, Artur - szarlotka(ale nie czosnkowa tym razem :) - to takie nawiązanie do wakacji w Polsce)



Tylko dwa razy do roku wysilam się na takie pieczenie dla każdego, no chyba, że mamy jeszcze jakieś imprezy. Poza tym z ciastami raczej skromnie. Tuż przez świętami nabyłam nową tortownicę, bo poprzednia zaczęła mi się rozpinać. Wydawało mi się, że jest podobna - 30cm, ale okazało się - po grubości sernika, że jest o 5cm większa w średnicy od poprzedniczki. Sernik wyszedł dosyć cienki. Z pozostałymi foremkami nie miałam niespodzianek.

Pierwszego dnia Świąt rozwinęło swe kwiaty czerwone  hippeastrum:


Białe dopiero za około miesiąc będzie gotowe do kwitnienia.



Za oknem też kolorowo, bo pierwiosnki obsypały się kwieciem. Do tego młoda trawa, która właśnie odbiła po koszeniu:




A na oknie nowy pelargoniowy przychówek:



Ściana ostatecznie ubrana kartami świątecznymi, bo na kominku już nijak nie mogłam więcej wcisnąć. Zastanawiam się, czy na stałe nie wkręcić mini haczyków w futrynę i biblioteczkę? Nie musiałabym wtedy dziurawić ścian.



A dzieciaki rano, po odpakowaniu reszty prezentów, zasiadły nad sprzętem elektronicznym...



...i całą godzinę mogły sobie pograć, każda w swoim kątku:



Artur tymczasem dzielnie spędza czas w szpitalu, raczy się świątecznym jedzeniem, które mu spakowałam i delektuje podróżą pustą autostradą(przynajmniej w drodze do pracy ). Do tego personel kuchenny też dba o niego, więc chłopak nie głoduje. Żeby mu się nie nudziło, wszak dziś ruch mniejszy, wziął mój czytnik do pracy i w wolniejszej chwili coś tam sobie przejrzy.

wtorek, 23 grudnia 2014

Na święta






Niech te Święta przyniosą Wam radość, spokój i miłość. Niech świąteczna atmosfera pozostanie z nami nie tylko teraz, ale także na pozostałe dni roku tego i następnego. 
Niech Nowy Rok 2015 da nam siły do realizacji naszych planów, marzeń.... niech pomoże nam dążyć do celu drobnymi kroczkami, bądź wielkimi krokami i niech przynosi to nam satysfakcję.


                                                                                                      Anka



niedziela, 21 grudnia 2014

I święta już za rogiem...





...kiedy to zleciało? 4 tygodnie minęły jak nic!

Dziś już czwarta świeczka w wieńcu...



...a kalendarz adwentowy ma już tylko 3 koperty! Te puste zostały zastąpione kartami z życzeniami.


Część kart stoi na kominku, ale ponieważ nie zmieściłyby się tam wszystkie, a ścianę i tak mam podziurawioną(w dodatku przed malowaniem), wbiłam kolejne gwoździe i rozciągnęłam jeszcze jeden sznureczek.


Nad drzwiami do pokoju dziennego powiesiłam w końcu światełka, a wszystko dlatego, że ostatecznie wiadomo było już, które będą wolne.


Poza tym w domu pojawiły się dekoracje świąteczne zrobione przez dzieciaki w szkole. Monika i Izabela zabrały je do swojego pokoju, Gosia zostawiła  na dole, więc jej praca jest najbardziej wyeksponowana:



Wczoraj ustawiliśmy choinkę! W tym roku wcześniej ze względu na Artura pracę. Dziewczyny ubierały choinkę zupełnie samodzielnie, nie poprawiałam po nich niczego, stąd może niektórych gryzłoby poczucie estetyki, czy porządku, rozmieszczenia ozdób, ale chciałam sprawdzić, jak sobie poradzą(a było ich 4, bo w tym tygodniu Monika przyzprowadziła koleżnkę na spanie) i chciałam dać im tę radość strojenia drzewka.



Generalnie wyszło bardzo dobrze. Kilka bombek spadło, ale nawet te szklane wytrzymały gwałtowne zetknięcie z podłożem.



Choinka, po raz pierwszy odkąd jesteśmy w Irlandii, została umieszczona w jadalniokuchni. Głównie dlatego, że nie dało się w tym roku umieścić jej w pokoju dziennym. Dzieciaki plątałyby się w kablach, choinka albo by była wciśnięta w kąt, albo potrącana. Poza tym, ja spędzam dużo czasu w kuchni i w pełni będę mogłą cieszyć się jej urokiem.



Kilka zawieszek, które niedawno nabyłam:

-drewniana scenka - urzekła mnie od razu, kiedy moje oko na niej spoczęło:



- i dwie bombki w starym stylu; takie pamiętam z dzieciństwa:



Obie szklane i kruche, ale przetrwały dziecięce rączki:



Sama wciąż walczę z szydełkiem i nie wiem, czy w tym roku uda mi się ukończyć  projekt:



Gwiazdki mają zawisnąć w kuchennym oknie... jeszcze do końca nie wiem, jak to zrobię, jak będzie wyglądał finał, ale wiem, ba, wiedziałam od początku, że użyję tego właśnie wzoru.


W książce jest to obrus złożony chyba z 15 gwiazdek, ja poprzestanę na 3 motywach, jako, że jeden ma średnicę 15cm. Na moje północne okno, któe daje i tak mało światła, to w zupełności wystarczy.

Od jutra dzieciaki zaczynają dwutygodniowe ferie świąteczne. Do szkoły wracają 5 stycznia, także miejmy nadzieję, że moje nerwy to wytrzymają! Żartuję, wytrzymają, bo mam zaplanowane wiele rzeczy do robienia, a ponieważ temperatura ma się utrzymywać w granicach 9 stopni i wyżej, zapewne zafunduję im kilka spacerów:)