Pokazywanie postów oznaczonych etykietą codzienność. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą codzienność. Pokaż wszystkie posty

środa, 15 stycznia 2025

Powoli zaczynam odżywać

Zagadnęło mnie ostatnio kilka osób, które znały mnie od czasów kiedy miałam maluch i zaczynałam rękodzieło. Zaptały kiedy zacznę znowu pisać. Zatem dzisiaj siadłam i napiszę trochę o tym co się ze mną działo. 

 

Przez ostatanie lata wiele się u mnie zmieniało i to w dość szybkim tempie. Każda praca - a to już trzecia:) - wciagała mnie, i jakoś tak nie mogłam skupić się na blogu. 

Najbardziej ekscytująca była praca w centrum ogrodniczym, bo to związane jest z moją pasją. Poznałam tam wielu fascynujących ludzi, spotkałam klientów, którym pomagam prywatnie w ogrodach, jeździłam na konsultacje, poznałam - i odwiedziałam - irlandzkie szkółki, spotkałam ich właścicieli i przez ponad dwa lata byłam managerem Centrum ogrodniczego Solas -  Szklarni i roślin ogrodowych. 

Rozpisałam i prowadziłam razem z moim szefem kursy ogrodnicze dla klientów, ale także, a w zasadzie głównie - dla szkół średnich. Kursy były niesamowitą przygodą i doświadczeniem. Wzbraniałam się przed nimi, tłumaczyałm, że po polsku nigdy nie chciałąm uczyć studentów, a tutaj po angielsku! W ostateczności zaczęłam to robić. 

Cała moja praca w Centrum ogrodniczym była wspaniałym doświadczeniem, którego nie da się tak po prostu opisać. Choć w sezonie robiałm mnóstwo godzin, nie czułam tego wcale, nie wiedziałam, gdzie uciekją mi godziny, dni i tygodnie. Rodzina mnie prawie nie widziała w domu od kwietnia do sierpnia. 

 Nie miałam pojęcia, ze będę potrafiła dogadać się z klientem, bo oczywiście o rośliny się nie bałam. To znam i uwielbiam. Kiedy odchodziałam, zostałam pożegnana nie tylko przez zespół, ale przez wielu klientów. Było smutno, czasem łzawo, i miło oczywiście też. 

Stałych klientów miałam nie tylko wsród Irlandczyków, ale i wśród naszych rodaków i były to naprawdę miłe konwersacje. 

Generalnie mój mąż obawiał się, że z moją introwertryczną naturą i brakiem cierpliwości, pozabijam klientów, ale udało się - żadnej ofiary po ponad 3 latach pracy:)


I byłabym  tam pewnie dalej, ale... dostałam propozycję pracy w laboratorium Bord na Mona,  Ponieważ nie młodnieję z każdym rokiem, propozycja wydała mi się kusząca i spróbowałam. Wysłałam CV, przeszłam interview i zostałam zatrudniona w sekcji Energii Odnawialnej - Edenderry Power

Praca nie jest już tak ekscytująca, ale za to spokojna, bez stresu i bez przynoszenia czegokolwiek do domu, po godzinach. Zamykam drzwi laboratorium i wszystko zostaje tam. 

Poznałam mnóstwo nowych ludzi. Przeszłam 3 miesiące szkoleń i treningów. Wróciłam do chemii w praktyce:) Teraz czas rozwinąć skrzydła tutaj, w nowym miejscu.  


Z innych rzeczy: zaczęałm prowadzenie ogrodu warzywnego bez kopania - to na inny post zostawię. 

Zaczęłam łucznictwo - też kolejny post.

Mam 3 prywatne ogrody, w których uczę Irlandczyków ogrodnictwa. To oni pracują ze mną i teorię, którą im przedstawiam, wprowadzają w praktykę. 

I oczywiście mam więcej czasu dla rodziny. Chociaż moje dzieci już wyrosły. Mam 20-letnią córkę, prawie 18-letnią i najmłodszą, prawie 15-letnią.  

To takie skrót kilku lat w pigółce.


środa, 5 sierpnia 2020

Byliśmy w Polsce i wróciliśmy...



...zostało mi to jedno zdjęcie, robione podczas lotu do PL. Skrzydło samolotu...




Potem już bylismy tak zajęci, że jedyne zdjęcia, które posiadam to te z Muzeum Wsi Lubelskiej. 

Dodam, że kto nie był w tym miejscu, niech niezwłocznie się wybierze. Warte każdej złotówki, tym bardziej, że bilet tani.


 

czwartek, 30 stycznia 2020

Takie pomieszanie z poplątaniem


Upiekłam rogaliki drożdżowe dla dzieci. Jedne waniliowe, a drugie z cynamonem



Iza, jak zawsze napaliła się, że będzie jeść, a potem wyszło jak zawsze.  Powiedziała, że może później, a w końcu nie zjadła wcale.




Za to Monika jadła na potęgę, a potem zamówiła kolejną porcję.



Izka za to się postarała w innej dziedzinie. W szkole grali sobie w tenisa i walnęła się w rękę rakietą. W zasadzie w palucha. Szkoła mnie wezwała i pojechałam do lekarza na szybkie oględziny, bo kciuk był opuchnięty strasznie. Bałam się, że wybity ze stawu. Na szczęście lekarz stwierdził, że staw działa w porządku.
W domu poszedł w ruch altacet i lód. Obyło się nawet bez środków przeciwbólowych, a następnego dnia palec był w pełni "sił witalnych".

Iza wzięła też udział - już drugi raz - w zawodach lekkoatletycznych i tym razem dostała złoty medal w sztafecie i srebrny w biegu na 60m.  I tu ciekawostka: srebrny medal ktoś jej ukradł!!! kiedy poszła biegać. Wyobrażacie sobie?



W mieszkaniu trochę wiosny:



Zapach niesamowity



Do tego te piękne kwiaty...



...jakby odlane z wosku.



Monika namówiła mnie kolejnego dnia na zrobienie pączków, takich szybkich:


Zniknęły w mgnieniu oka



Teraz zajmuję się kręceniem róż z materiału. Trzymam je oczywiście w pudełku ozdobionym różami - nie mojej produkcji tym razem.



Moje wyglądają tak:


Powstają dosyć szybko, zdecydowanie szybciej niż na szydełku. I wyglądają zdecydowanie delikatniej, subtelniej.




Natomiast dla swojej czystej przyjemności przeczytałam książkę w wolnym czasie, tzn. podczas lotu do Polski. Kupiłam ją specjalnie do samolotu i przyznam, że wciągnęła mnie tak, że dosłownie łyknęłam ją.
Ta książka to "The gift" - "Podarunek" - Cecylii Ahern.


Tym ciekawiej się czytało, że akcja osadzona w Dublinie :) 

Podczas lotu powrotnego zaczęłam książkę "Zaulek łgarza" . Dostałam ją od mojej koleżanki w PL.  Zeby było ciekawiej, to ta książka też osadzona jest w irlandzkiej rzeczywistości :). Koleżanka  dostała ode mnie w zamian "Podarynek" Ahern w celach szlifowania języka.  I tak każdy zadowolony. 



poniedziałek, 4 listopada 2019

Różności...




Miałam już gotowy wpis, ale sytuacja się trochę skomplikowała. 

Izabela zachorowała na półpaśca. Kilka dni i nocy było prawie wyjętych z życiorysu. Nie ma dużo krostek, ale za to swędzą i przy najmniejszym dotyku boli cała okolica zsypanej skóry. 

Ratowałam się olejkiem eukaliptusowym, który rozcieńczałam i robiłam okłady. Swędzenie ustępowało na jakiś czas i Iza mogła usnąć. Dziś jestem po pierwszej przespanej nocy! Izulka spałą do 11 rano, teraz widać, że zaczyna wracać do zdrwia. 

Zatem ten gotowy wpis miał się zaczynać tak:

  


Różności...
...zaczynające się od zdjęć ptaków.

Słońce zachodziło, a one przysiadły sobie na szczytach domów.












Monika w tym roku kończy szóstą klasę. Od nastania nowego dyrektora, uczniowie ostatniego rocznika otrzymują pamiątkowe bluzy. W cyfry rocznika wpisane są imiona wszystkich dziewczyn.




Jesień, więc czas pachnących świac, kandelków i filiżanek pełnych gorącej herbaty, bądź kawy.





Mój małżonek zmienił pracę po 14 latach pobytu w tej samej firmie.
Teraz nowe miejsce, nowi ludzie, ale wciąż te same dojazdy do Dublina, niestety. W dodatku w Dublinie musiał znaleźć jakiś środek transportu ze stacji, do docelowego miejsca. Rowery miejskie były tam niedostępne, nie było możliwości zostawienia ich i odfajkowania czasu.
Musiał więc kupić sobie swój własny rower.

Najpierw jeździł naszym starym, ale po miesiącu mu ukradli. Nawet zamki i łańcuchy zniknęły. Kupił drugi, używany, gdzie wartość zamków była większa niż samego roweru.
Ostatecznie stwierdziłam, że to nie ma sensu. I tak przyszedłby moment, kiedy rower by zniknął. Najlepszym wyborem był składak, który można przewozić pociągiem nawet w godzinach szczytu. I tu zaczął się problem...

W Irlandii nie mieli składaków dla mężczyzny o posturze i wadze Artura. I nie zamierzali też sprowadzać takiego. Nie byli wcale zainteresowani.
Mąż znalazł odpowiedni rower w USA, napisał do nich i okazało się, że mają sklepy stacjonarne w Polsce, Anglii, ale oczywiście nie w Irlandii. Podali mu namiary na swoich przedstawicieli.
Ostatecznie kupiliśmy rower w Anglii.




Rower jest mocny - robiony pod wojsko - i składany do małych rozmiarów w 5 minut lub krócej, chociaż w stanie rozłożonym to prawdziwe "bydlę". Od tamtej chwili już śpię spokojnie, nie myśląc o tym, czy mąż zastanie swój pojazd na parkingu, czy nie.



Kupiłam sobie kwiat doniczkowy - asparagus. Wieki całe był w moim domu rodzinnym, W ogóle pamiętam, że czasach mojego dzieciństwa to był najczęściej widywany kwiat, który stał zawsze w domach na wysokich, drewnianych kwietnikach.



Przyszedł sezon na cyklameny. Mam dwa: jeden stoi w kuchni na stole:



...drugi, czerwony, w pokoju nad kominkiem. I niechcący wyszło patriotycznie :)



Tymczasem na tarasie fuksja dobija do końcówki sezonu. Zimne nocki już dają znać o sobie i widać to po drzewkach, aleroślina jeszcze walczy i kwitnie:



Przeczytałam książkę "Krwawy las". Tematyką jest walka legionów rzymskich na terenach plemion germańskich. Opisy dosyć mocne, słownictwo też. Wyczytałam, że jest to pierwsza część, będę zatem szukać kolejnej.

Druga książka, też pozostająca w tematyce starożytnego Rzymu, jest zupełnie inna. "Śledztwo setnika" to powieść rozgrywająca się w czasach tuż po ukrzyżowaniu Chrystusa. Rzymski setnik, który prowadzi śledztwo dla Piłata, knujący intrygę Herod...



Oprócz tego przeczytałam "The historian", i "Dziewczyny z Syberii"


Poruszające historie kobiet, które będąc młodymi dziewczynami, czasem dziećmi jeszcze, znalazły się na zsyłce. Do książki dołączone są zdjęcia z ich rodzinnych albumów.

Kolejna książka to opowieść o historyku, który poszukuje prawdy o hrabim Drakuli. Książka wiedzie przez kraje Europy takie jak Rumunia(ale to jakby oczywiste zważywszy na to, skąd pochodził Vlad Tepes), Węgry i Bułgarię. Na chwilę wyjeżdżamy też do Turcji... Wszystko po to, by iść po śladach osławionego Drakuli.
Odwiedzamy monastyry środkowo-wschodniej Europy i Hagia Sofia w Stambule(dawnym Konstantynopolu)...

Książka niezwykle wciągająca. Ponad siedemset stron, ale przeczytałam w wolnym czasie w trzy dni.


piątek, 25 października 2019

Dawno, dawno temu...




...pisałam ostatni  raz. I pewnie dalej bym nie siadła do klawiatury, gdyby nie ponaglający komentarz jednej z czytelniczek.


W tym roku, w sierpniu, odeszła moja babcia.... odeszła w przededniu swoich 82 urodzin.

Miałam o tym wspomnieć, napisać, potem stwierdziłam że nie. Teraz za to piszę o tym i tylko krótko, bo  nikomu nie potrafiłabym wytłumaczyć jak bardzo mi jej brakuje, jaką byłą osobą...

Każdy przeżywa na swój sposób utratę bliskiej osoby, inaczej to odczuwa.

Babcia byla zawsze, od kiedy pamiętam.... Zawsze się do niej jeździło...

Jeszcze w lipcu uczestniczyła w rodzinnym grillu, podziwiała zabawki jej kolejnego parwnuka(a miała ich sześcioro, jeśli dobrze liczę), jeszcze rozmawiała z Arturem, który był w tym czasie w Irlandii, a zaraz w sierpniu to ja jechałam pożegnać ją ostatni raz.
W takich naszych zwyczajnych określeniach można powiedzieć, że miała przepiękny pogrzeb. Przyszły jakieś nieprzebrane tłumy ludzi, kwiaty spływały od organizacji, w których się udzielała, od zakładów pracy jej dzieci.

Po tym wszystkim jakoś nie mogłam pisać. Zakopałam się w książki, robótki i ciszę. Skupiłam się na codzienności totalnie.

To tyle...




sobota, 31 sierpnia 2019

Miesiąc od ostatniego wpisu....




...minął nie wiadomo kiedy. To znaczy niby wiem, ale jeszcze nie mogę uwierzyć, że to już po wakacjach.

W tym roku upłynęły mi nadzwyczaj intensywnie. Począwszy od czerwca, kiedy poleciałam z dziećmi do Polski na tydzień, podróżowałam z nimi jeszcze dwa razy. Raz z przesiadką, co się moim pociechom nadzwyczaj spodobało i drugi raz - już normalnie, w sierpniu. Wróciłyśmy kilka dni temu, już bez Małgosi, która została w PL i czeka na nowy rok szkolny.

Dwa tygodnie wakacji spędziliśmy niedaleko Suwałk.


Mieszkaliśmy sobie w odosobnieniu, nad jeziorem.



Otoczenie było przepiękne


Zarówno w nocy, jak i w ciągu dnia.




Mieliśmy do dyspozycji domek na skaraju lasu:





O taki właśnie:





Zaraz za domkiem rozciągały się ogrody...






Korzystaliśmy z uroków jeziora i wspaniałej pogody, która dopisywała przez cały nasz pobyt.



Gosia uwielbiała kajak. Spędzała na nim sporo czasu, wożąc przy okazji dzieciaki.

 Monika była w swoim żywiole.






Poza tym dzieci uczestniczyły w kursie szycia.


Monisia przy maszynie:



Gosia zajęta wykrawaniem...


 A tutaj przygotowania do szycia.



Izka przyszła na koniec, kiedy wszystkie dzieci już pokończyły swoje projekty i dla niej pani miała najwięcej czasu:) Z moją pomocą, w godzinkę, powstał taki plecako worek. Iza sama wybierała materiały i je komponowała w całość. Ja byłam tylko od szycia :)



Worek wyszedł w stylu marynistycznym:



Z bardzo czerwoną podszewką:



Izka zadbała nawet o szczegóły:



Moje dwie starsze córy uszyły poszewki na poduszki, ale nie były jakoś specjalnie zadowolone. Powiedziały, że szycie ich nie kręci. Gosia stwierdziła, że kiedy szyje to czuje trochę, jakby jeździła samochodem, bo tak samo się naciska pedał gazu:) 

Tu wtrącę dygresję: mój mąż nauczył Gosię prowadzić auto i nawet pochwalił ją, że tylko dwa razy zgasł jej samochód. Potem już jeździła bez problemów:)

Był też kurs tworzenia "Lasów w słoiku"



Po dodaniu wody, zamykamy słoje i tak oto powstał samowystarczalny mini ekosystem:


Pomysł super dla osób, które notorycznie nie podlewają kwiatów.

Malowaliśmy też drewniane bloczki i zawieszki:





Powstały obrazki kredowe:








A wieczorami najmłodsze dzieci układały lego, lub grały w szachy. Choć słowo "grały" jest tu użyte na wyrost.




Atrakcji było mnóstwo! Teraz czas wrócić do rzeczywistości szkolnej.

A nowy rok szkolny już w poniedziałek!!!!