Zdążył napisać osiemnaście powieści (wydał 17), zachwycających sprawnością literacką. Choć należały ówcześnie do obiegu popularnego, dziś - gdy karmi się nas głównie "literaturą laptopową" - trzeba je zaliczyć do wysokiego. Mają elementy sensacji, historii, kryminału, obyczajów, psychologii, więc każdy winien znaleźć coś dla siebie. To dzięki rzeszom czytelników z gazeciarza stał się milionerem. Co pokochali w jego powieściach? Wykpiwanie wyższych sfer, tworzenie pozytywów działań społecznych, a przede wszystkim to, że dobroć i uczciwość zwyciężają, co widać chociażby w "Doktorze Wilczurze" czy "Znachorze".
Co spowodowało jego odejście od felietonów i zainteresowanie powieściami? Był dziennikarzem pism prawicowych, a zdecydowane poglądy antypiłsudczykowskie po zamachu majowym były oficjalnie ścigane, zatem wolał ukryć się w literackiej fikcji. Zrobił to z takim talentem, że wszyscy rozpoznali w Nikodemie Dyzmie marszałka Piłsudskiego, a i dzisiejszy wydawca zadedykował tę samą pozycję prezydentowi RP, co świadczy o uniwersalności dzieła.
Kariera Nikodema Dyzmy
Może zacznę od fragmentu felietonu W obronie honoru armii mówiącego o napadach na publicystów i polityków:
Ile razy oficer użył szabli czy rewolweru wobec bezbronnego obywatela, ile aktów terroru hańbiących mundur oficerski, ile karczemnych burd po knajpach i kabaretach notowały kroniki - rejestr pali się rumieńcem wstydu jak po policzku wymierzonym naszej niepokalanej tradycji rycerskiej. Między kapłanów honoru i rycerskości po cichu wszedł wulgarny cham z cepem w pięści, co się w bandy zbiera, ludzi po nocach napada i bije bezbronnych do krwi, do utraty przytomności, a zemdlonych kopie butem...
Bojówki Piłsudskiego dopadły też Mostowicza we wrześniu 1927 roku. Porwany, pobity do nieprzytomności i wrzucony do glinianek w Jankach niechybnie poniósłby śmierć, gdyby nie przypadkowo przejeżdżający woźnica. Akt ten zresztą opisał w Znachorze, chociaż w pełni wyrafinowana zemsta dokonała się dopiero po ukazaniu się Kariery Nikodema Dyzmy. Używający od tego czasu herbu Dołęga autor bezlitośnie wykpił rządzący obóz.
Roman Wilhelmi - to on staje nam przed oczami, gdy pomyślimy - Dyzma. Jednak nie dajmy sobie zastąpić pierwowzoru filmową kreacją! Po latach obejrzałam jeszcze raz cały serial i stwierdzam, że to nie to. Film naszpikowany piosenkami międzywojnia - a to kapela podwórkowa, a to kabaret w stylowym wnętrzu i Łazuka w kiecce(!)... Oddają charakter epoki, ale rozmywa się droga Nikodema od poszukującego pracy fordansera do premiera ratującego kraj przed gospodarczą ruiną. Brak mi przemyśleń bohatera i szczegółów, jak np. likwidowanie niewygodnych świadków przeszłości. Scena pobicia Mańki przez policję - kluczowa! Tego już filmowe kadry nie ujęły, bo w założeniu miała być zabawna, rozrywkowa papka, z której wyłania się bohater przypadkowo wplątany w salonowe życie, a wyszedłby Dyzma przebiegły, bezwzględny, mściwy. Brak mi w filmie mechanizmu zdobywania władzy i elementów mozaiki, która składa się na portret głównego bohatera - rozpoznawalny przez ówczesnych czytelników natychmiast po lekturze Mostowicza. Książkę trzeba przeczytać i już. Chociażby dla samego zakończenia, gdzie jedynie "wariat" Ponimirski - niczym dziecko z baśni Andersena o "Nowych szatach cesarza" - wzburzony wykrzykuje prawdę o opatrznościowym mężu:
- Otóż oświadczam wam, że wasz mąż stanu, wasz Cincinnatus, wasz wielki człowiek, wasz Nikodem Dyzma to zwykły oszust, co was za nos wodzi, to sprytny łajdak, fałszerz i jednocześnie kompletny kretyn! Idiota niemający zielonego pojęcia nie tylko o ekonomii, lecz o ortografii. To cham, bez cienia kindersztuby, bez najmniejszego okrzesania! Przyjrzyjcie się jego mużyckiej gębie i jego prostackim manierom! Skończony tuman, kompletne zero! Daję słowo honoru, że nie tylko w żadnym Oksfordzie nie był, lecz żadnego języka nie zna! Wulgarna figura spod ciemnej gwiazdy, o moralności rzezimieszka. Sapristi! Czy wy tego nie widzieliście? Źle powiedziałem, że on was za nos wodzi! To wy sami wwindowaliście to bydlę na piedestał! Wy! Ludzie pozbawieni wszelkich rozumnych kryteriów. Z was się śmieję, głuptasy! Z was! Motłoch!... (s.279)
No, oczywiście, wariat. Bo my przecież wybieramy wykształconych, rozumnych, znających ekonomię i ortografię, języki obce, maniery...
Jest jeszcze Ostatnia brygada. I tu Dołęga-Mostowicz bezlitośnie chłoszcze słowem elity II RP, oskarża pokolenie pierwszej wojny o prywatę i nadużycia wobec wolnej już Ojczyzny. Demoralizacja, cynizm, obłuda, korupcja, nicość moralna, karierowiczostwo - są na porządku dziennym. Skąd tytuł? Po zamachu majowym byli żołnierze legionów zajęli szereg ważnych stanowisk państwowych i rządowych. Kolejne ugrupowania czepiały się posiadającej władzę pierwszej brygady i im wyższy numer miała kolejna brygada, tym bardziej był lekceważona przez protektorów.
- Spodleliśmy, skarleli. Zamiast hufców husarii mamy dziś te "brygady". Chciwe władzy i użycia. [...] Całe nasze pokolenie jest tą ostatnią brygadą niewoli, ostatnią brygadą wielkiej wojny... I póki nie wymrze to pokolenie, póki nie przyjdzie pomór na ostatnią brygadę, póty nie zacznie się nowe życie. - na ostatniej stronie powieści padają te gorzkie, prorocze słowa. Nie bez przyczyny rozmówcy są w ziemiańskim dworze... (s.262)
Jednak bez obawy! Nie jest to powieść li tylko polityczna! Mamy tu ciekawego bohatera. Andrzej Dowmunt wraca do kraju po dziesięcioletniej harówce na Czarnym Lądzie. Zmogła go nostalgia, pragnął nałykać się polskości. Jego sztambuch przeżyć miłosnych zapisany jest przelotnymi romansami. I tu uwikła się w skomplikowane związki, bo czasem trudno wybrać między obowiązkiem dżentelmena w stosunku do kobiety a obowiązkiem uczciwego człowieka. Pół roku żyje w impasie i próżni, by wreszcie pod wpływem słów przyjaciela Żegoty przeobrazić się w pozytywistycznego obywatela, ratującego nasz kraj przed gospodarczą zapaścią. Szybko przekonuje się, że cały handel zbożem znajduje się w rękach żydowskich, a nie tak wyobrażał sobie wyśnioną Polskę. Gorzko zapłaci, zanim zrozumie, że straszna bryndza w tej naszej kochanej ojczyźnie. Z bohaterem zawędrujemy na sejmowe obrady, zobaczymy w akcji policję rozpędzającą wiec, wysłuchamy znamiennych słów:
- Wy, coście wyprali swoje dusze z czci i wiary, coście obsiedli jak robactwo tę naszą niepodległość, coście Polskę zamienili w koryto, w żerowisko...
- Gdzie są wasze ideały? Gdzie cele? Do czego dążycie? Co jest motorem waszego życia? Zbydleliście, spoganieli, maksimum, na co zdobyć się umiecie, to albo jałowy pesymizm, albo bałwochwalczy kult! (s.121)
Zarażonym miłością do książek Mostowicza polecam audycję z archiwum Polskiego Radia K.Kraśniewskiej z udziałem prof. Józefa Rurawskiego. Rozmówców zdumiewa fenomen poczytności Dołęgi-Mostowicza, którego pisarstwo przebiło się przez wszystkie próby odizolowania od współczesnych czytelników. Tylko czy naprawdę tak się stało? Kto dziś czyta Dołęgę...?